17 paź 2012

DYLEMATY: WOJNA CZY POKÓJ?

A co byście zrobili, gdybym Wam powiedział, że czasem nie warto się godzić? Schować głowę w piasek i zamieść problem pod dywan? Unieść się honorem i czekać na ruch partnera? Przeczekać burzę i powtarzać sobie, że kłótnia z teściową byłaby gorsza? To jest dobry moment, żeby iść za ciosem i pokusić się o kontynuację tekstu "Uważaj co mówisz - nie mów co uważasz".

Nie ma przecież szans, żebyśmy jako faceci spamiętali te wszystkie słowa, ruchy, uniki, które należy stosować albo nie stosować, żeby naszego domowego drapieżnika dodatkowo nie drażnić. W ferworze walki wszystko jest możliwe, a w szczególności to, że popełnimy po kolei wszystkie błędy, jeden po drugim.

Tak czy siak, kiedy twojej "lepszej" połowie strzeli coś do głowy - np. jakiś hormon - i będzie usilnie dążyć do konfrontacji, bo nie schowałeś skarpetek na swoje miejsce, to możesz dokonywać cudów albo nawet schować te skarpetki, a i tak nie unikniesz katastrofy.

Myślisz, że taki z ciebie cwaniak i jak się do wszystkiego przyznasz, przeprosisz i głosik ci się zrobi piskliwy, to ją to ruszy? Za późno - o parę skarpetek. Ona cię dobrze zna i wie, że twoje przepraszanie jest guzik warte, bo nieszczere i nakierowane tylko na ostudzenie emocji. Czyli, żeby się łaskawie zamknęła. A przecież problem jest poważny. Zauważ, że to nie są zwykłe skarpetki... To są TWOJE skarpetki!

Ta para skarpet jest fajnym przykładem, bo przecież większość naszego "kłótliwego" życia spędzamy na toczeniu bezsensownych sporów o jakąś pierdołę. Zawsze znajdzie się powód do słownej zaczepki i właśnie dlatego nie zawsze warto chodzić na kompromisy i godzić się dla świętego spokoju.

Ok, ja schowam te skarpetki. Ale ty mnie przeprosisz za tą aferę, co mi tutaj na całą klatkę zrobiłaś. Nie?!

No to kolejna awantura. Zresztą, co za różnica - jedna więcej, jedna mniej. To jest ten moment, kiedy możesz jej delikatnie pokazać, że masz ją gdzieś. W takich warunkach, to ty się godził nie będziesz. Wola obu stron musi być i basta. Jeszcze wiele razy nie schowasz tych pieprzonych skarpet, ale to nie argument, żeby cię za to chłostać.

Zdarzyło mi się kilka razy usłyszeć powiedzenie, że "kłótnie są fajne, bo można się potem pogodzić". No tak, żeby była zgoda, to trzeba się najpierw pokłócić, to jasne. Czyli kłótnie są fajne - taka marna dedukcja (albo logika? to się chyba czymś różni, ale nikt normalny nie wie czym).

Tylko czy jak już wyrzucicie z siebie wszystkie swoje żale i obelgi, to czy warto po 5 minutach o wszystkim zapominać i padać sobie w ramiona? To zawsze jest przecież jakiś kompromis, obie strony coś tracą. Zyskujecie jedynie święty spokój i na powrót wspólną sypialnię, ale sprzedajecie swoje zdanie, poglądy, no i przecież nie da się ot tak po prostu zapomnieć, że właśnie przed chwilą wyzywaliście się od szmat i gnojów.

Jasne, że to zależy. Od sytuacji, od konkretnego przypadku, od człowieka, od tego, co rzeczywiście chcemy osiągnąć, od pory dnia i pogody. Od wszystkiego. To my musimy zdecydować czy warto nam iść na noże, czy zrezygnować z paru postulatów i nie móc potem spojrzeć w lustro.

Nie ma dramatu, jeżeli jakoś dojdziecie do tego porozumienia, bo oboje w końcu stwierdzicie, że macie dość. ONA przypali ziemniaki, wypierze jedyną twoją w miarę białą koszulę w 90 stopniach i kawą zaleje ci nowego iPhone'a. TY w robocie stanowczo, acz kulturalnie powiesz szefowi, że jest debilem, zawalisz jakiś projekt, nad którym pracowałeś od pół roku i zapomnisz odebrać dziecko z przedszkola. Po jednym takim traumatycznym dniu oboje raczej dojdziecie do wniosku, że dalej tak się nie da. I godzicie się, zapominając o tym co było, kto co próbował wywalczyć i jak komu naubliżał. To jest okej, bo w sumie żadne z was nie odczuwa wtedy jakiejś wielkiej porażki i niekoniecznie musicie tego żałować. I żadne z was nie wykazało inicjatywy - samo tak jakoś wyszło.

Gorzej, kiedy ON tak bardzo upiera się przy swoim, że w dupie ma wszystkie próby pogodzenia się. Od cebulki włosa po sam koniec dużego palca u stopy - cały jest skupiony tylko na jednym, tylko czeka na to jedno magiczne słowo. I wcale nie chodzi o "przepraszam". Bo to nie oznacza jeszcze tego, co najważniejsze. "Miałeś rację" - to jest to! Słowo-klucz. Tak, teraz pisze do Was dziewczyny, ale nie cieszcie się tak - wy też to macie. No dobra, ale co masz zrobić? Przyznasz rację, mimo że jest po twojej stronie? Będziesz mieć święty spokój, ale zerowe morale?

Nie daj się. Ulegniesz raz, ulegniesz i drugi. ON wygra teraz, wygra też kolejną rundę. Oboje się przyzwyczaicie, kto komu w tym związku całuje stopy i tak już zostanie albo będzie gorzej. Bo to jest tak, że dasz komuś palec i nawet się nie obejrzysz, a już nie masz ręki. Będzie chcieć więcej. I więcej. Po jakimś czasie nie wystarczy już skromne "masz rację". Trzeba będzie powtórzyć. I dodać "przepraszam". A potem dokupić prezent (ooo tak, jesteśmy przekupni). I piwo z lodówki wyjąć. Kapcie zdjąć. A na końcu wykonywać wszystkie rozkazy, żeby ci wybaczał. I to też nie zawsze ci się trafi. Przynieś, wynieś, podaj, pozamiataj - to będzie norma. Choć ze sprzątaniem to różnie, bo ON przecież nie widzi zasikanej od spodu klapy ani plamy na spodniach nie zauważy. Ale przyzwyczaisz się. Tylko czy tego właśnie chcesz?

Na babski rozum - to jak gra komputerowa (zły przykład?). Zabijesz kosmitę - masz bonus albo dodatkowe życie. Rozwalisz wszystkich - wygrywasz level. Jesteś silniejsza, zbierasz punkty doświadczenia i coraz bardziej ta gra cię wciąga. Jest tylko jedna różnica - poziom trudności nie wzrasta, bo przeciwnik jest ciągle ten sam. Dlatego gra ma sens, a kłótnia w takim wydaniu niestety nie. 

Chłopaku, teraz ty się nie kompromituj (od słowa "kompromis" :P), kiedy ONA sadza cię związanego i zakneblowanego na krześle i każe ci się ze wszystkiego tłumaczyć. To jest taka metafora specyficznej sytuacji, bardzo częstej zresztą, kiedy kobieta żąda wyjaśnień, jednocześnie nie dopuszczając cię do głosu. ONE to lubią, taki ich mały fetysz. No ale w takich warunkach, to ty się godził nie będziesz. Wola obu stron musi być i basta.

Czasem sami będziecie musieli się związać, żeby nie paść jej lub jemu do stóp. Są okazy, które po kłótni nic nie mówią, nie wypominają, niczego nie wymagają, a już na pewno żadnych tłumaczeń.

Przekaz jest jasny - to TWOJA wina. I im szybciej do tego dojdziesz, tym lepiej dla ciebie.

Zagryź język dziewczyno i nie daj się sprowokować. Nie idź na żadne układy, że ty przepraszasz, a ON będzie dla ciebie miły. Jak mu opadną emocje, to sam do ciebie przyleci, bo urośnie mu co innego. A wtedy to ty zyskujesz przewagę. Cierpliwości. Wiem, że macie z tym trudności, ale pomyślcie o przyszłości i wróćcie 3 akapity wyżej - raz, drugi okażecie słabość i pozamiatane na resztę życia. Bo potem ciężko jest odwrócić role.

Długo Was dziś przytrzymałem, ale chyba taka natura dylematów - dwa zdania nie wystarczą. Zresztą i ten tekst jedynie sygnalizuje parę kwestii i nie wyjaśnia niczego do końca. Wasza sprawa, czy wolicie odpuścić, czy kłócić się do upadłego. Bo czasem to nie sytuacja, a nasz charakter decyduje o przebiegu awantury. A bezsporna prawda jest taka, że ile pięknych i bestii na świecie, tyle powodów do takich potyczek. Ale Was, drogie panie, jest jednak więcej :)




Podobało Ci się? Zostaw komentarz!

2 komentarze:

  1. Miło że tym razem nie tylko kobiety to samo zło. Poprzedni tekst był strasznie szowinistyczny, a ten ujdzie i nawet w paru momentach się z Tobą zgadzam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej stereotypowy - macie po prostu wiele wspólnych cech, które w sposób ironiczny opisałem. No dobra, lekkim szowinizmem też trącił, ale to dla Waszego i naszego dobra :)

      Usuń

- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf