Heh, w środę w całym kraju zawyły syreny zwiastujące atak terrorystyczny. W zasadzie od wtorku było wiadomo, że zawyją, bo to tylko ćwiczenia. Mogliśmy się więc spokojnie do tego "ataku" przygotować. Ja na przykład zrobiłem sobie drugą kawę i spojrzałem przez okno. Ludzi jakoś nie ubyło. A co gdyby jednak Putin chciał nas zbombardować?
Za chwilę z radia dobiega głos:
Rodacy. W najczarniejszych snach nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę musiał wygłosić ten komunikat. Otóż syreny nie zawyły bez powodu. Na pograniczu polsko-białoruskim zidentyfikowano siedem niezidentyfikowanych obiektów latających. Obecnie trwa zwołane przez premiera zebranie Rady Bezpieczeństwo Narodowego. Istnieje realne zagrożenie w postaci ataku terrorystycznego. Uprasza się o niewychodzenie z domów do czasu całkowitego wyjaśnienia sprawy.
...
Nie no, żartowałem oczywiście, sorry. Nic się nie dzieje. Mam dzisiaj taki przaśny humor po prostu.
Właściwie wcale mnie to nie dziwi, że nawet poważne media nie traktują takich akcji poważnie. Nie ma realnego zagrożenia, więc po co się spinać. Obawiałbym się nawet o zaangażowanie i koncentrację tych antyterrorystów, bo przecież nic się nie działo. Za to kreatywność i wyobraźnia musiały dziś ostro pracować, żeby to wyglądało jakoś w miarę realistycznie.
Ale mniejsza o nich. Oni mimo wszystko są profesjonalnie wyszkoleni i dadzą sobie radę. Gorzej z nami.
W swoim życiu przeżyłem kilka takich "ataków". Nieraz ewakuowali cały Browar (takie CH w Poznaniu, gdyby ktoś nie wiedział), bo komuś akurat włączyła się faza na dowcip z bombą. I nieraz byłem świadkiem, jak ludzie po ogłoszeniu komunikatu, żeby NATYCHMIAST opuścić budynek, szli jeszcze na szybkie zakupy do Piotra i Pawła. A kiedy w końcu dali się namówić na wyjście na zewnątrz, w jednej chwili tworzyli pierwszą linię gapiów z włączonymi aparatami. Mnie wśród nich nie było, ale też nie rzuciłem się wielce desperacko do ucieczki.
Albo ćwiczenia przeciwpożarowe. Czy to w centrum handlowym, czy w zakładach pracy ludzie reagują tak samo - nie spieszą się, każdy wychodzi swoim tempem, czasem jeszcze z wielkim fochem, że przerywa im się robotę albo zakupy. Bo podejdzie taki ochroniarz do ludzi i powie "spokojnie, to tylko ćwiczenia". I potem jesteśmy takim ślepym na różne zagrożenia społeczeństwem.
To, że nie mamy walczących ze sobą religii nie znaczy, że jesteśmy w stu procentach bezpieczni - na wschodzie jest przecież Rosja, a to ponoć specjaliści od zamachów.
Dobra, żart.
I może póki co z powietrza nikt do nas strzelał nie będzie, ale bomba w metrze albo na lotnisku? Czemu nie. Psychopata z pistoletem na sali kinowej? Proszę bardzo.
Wiecie, tu nie chodzi o strach tylko o świadomość. O to, że jak taka syrena sobie wyje, to warto się przez chwilę zastanowić, co by było gdyby. Że jak każą nam z jakiegoś powodu opuścić budynek, to bez paniki, ale trzeba spierdalać. Choćby po to, żeby ktoś mógł potem wyciągnąć jakieś realne wnioski z tych ćwiczeń.
Swoją drogą brakuje mi takiej prewencji opartej na mocnym realizmie. Takiej, żeby ludzi autentycznie przerazić, zostawić w ich psychice jakiś trwały ślad. Żebyśmy my sami mogli sprawdzić, jak reagujemy w obliczu realnej zagłady. Takiego pozorowanego ataku - bez ostrzeżenia, bez syren, na spontanie. Np. facet wymachujący karabinem maszynowym, celujący w grupę hipsterów na Placu Zbawiciela - to jest to. Być może jakaś staruszka dostanie zawału wychodząc z kościoła, ale mając na uwadze dobro wspólne warto takie ryzyko podjąć. Za chwilę wjeżdżają antyterroryści, zgarniają figuranta i pyk, szybkie szkolonko, jak się w takich sytuacjach zachować.
Do tego świadomość, że takie rzeczy to nie tylko w Ameryce - bezcenne.
Do tego świadomość, że takie rzeczy to nie tylko w Ameryce - bezcenne.
Wiecie, ja też nie chciałbym się znaleźć w takiej grupie. Ale czy terroryści pytają kogokolwiek o zdanie? Liczy się zaskoczenie. O, jak w tej szkole ostatnio.
No to co? Kto popiera terapię wstrząsową?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz