Ha, podobno już 80% wykształconych ludzi po studiach albo jeszcze studentów pracuje w galeriach handlowych - to według ostatniej Polityki. Jak dla mnie mogłoby być nawet 100% i też bym się nie zdziwił, ale dziwi mnie wydźwięk tego artykułu. Bo okazuje się, że młodzież jest niezadowolona i się męczy. Dramat normalnie.
Tyle, że...
Tyle, że...
Jako kelner na food-courcie.
Od 9 do 21.
Czasem 7 dni w tygodniu.
Za 7 zł na godzinę.
Bez napiwków.
I tym bardziej bez premii.
12 godzin biegania z tacą nad głowami klientów.
12 godzin tłumaczenia im, że to jeszcze nie ich jedzenie.
12 godzin wgapiania się w pełne żarcia talerze bez przerwy na drugie śniadanie.
12 godzin pod okiem kamer i głupiego szefa.
Plus Cyganie - każdy, kto w jakikolwiek sposób ich obsługiwał, wie o co chodzi.
No i co?
Lubiłem tę pracę.
Lubiłem, bo widziałem, że to co robię, przynosi jakieś efekty. W większości przypadków widziałem zadowolenie w oczach i na twarzach ludzi, którym "tylko" przynosiłem jedzenie. To raz, a dwa - lubiłem ludzi, z którymi pracowałem. No może poza szefem, ale w knajpach rzadko trafia się w porządku boss. Ekipa się zmieniała, ja trwałem na stanowisku i nadal lubiłem ludzi. Mimo, że - jak to w każdej robocie - trafiają się mniej i bardziej konfliktowe jednostki. Ja z każdym się dogadywałem, a jeśli mi się to nie udawało, po prostu nie wchodziliśmy sobie w drogę.
W takich miejscach ludzi zbliżają wspólne problemy. Nie przysługiwał nam darmowy obiad, mimo że codziennie nadmiar jedzenia lądował w koszu.
Przerwy były krótkie, a czasem w ogóle ich nie było - taka była tabaka.
Wolne na lekarza? Zapomnij, nie ma kto cię zastąpić.
Chory? Ściemniasz.
Podwyżka? Tak, tak - będzie. Yhm. Od stycznia. Okej. Jednak w lutym. Aha. Ale w marcu to już na pewno. Spoko. Poczekaj do kwietnia, co? No problem. Teraz nie mam do tego głowy, pogadamy w maju. Świetnie. W czerwcu otwieramy ogródek, więc będzie na podwyżki. Super. Deszczowy był ten czerwiec, przyjdź za miesiąc. Dobrze. Sorry, szef ma urlop do września - przypomnij się pod koniec roku.
Przerwy były krótkie, a czasem w ogóle ich nie było - taka była tabaka.
Wolne na lekarza? Zapomnij, nie ma kto cię zastąpić.
Chory? Ściemniasz.
Podwyżka? Tak, tak - będzie. Yhm. Od stycznia. Okej. Jednak w lutym. Aha. Ale w marcu to już na pewno. Spoko. Poczekaj do kwietnia, co? No problem. Teraz nie mam do tego głowy, pogadamy w maju. Świetnie. W czerwcu otwieramy ogródek, więc będzie na podwyżki. Super. Deszczowy był ten czerwiec, przyjdź za miesiąc. Dobrze. Sorry, szef ma urlop do września - przypomnij się pod koniec roku.
Byliśmy zespołem.
Mimo to lubiłem tę pracę, bo wszyscy pracowaliśmy na tych samych zasadach. Każdy wiedział co, gdzie, kiedy musi zrobić i za co odpowiada. Lubiłem ten porządek. Lubiłem atmosferę końca pracy, kiedy ludziom włączała się głupawka, puszczały hamulce i nie musieli już udawać.
Po trzech latach zmienił się kierownik, więc przyszedł czas na zmiany. Nie przypadłem do gustu nowemu, więc opuściłem galerię. Okazało się, że na zawsze.
Nigdy nie żałowałem tych trzech lat.
Jasne, że nie każdy musi to tak odbierać, ale hej - nie generalizujmy i nie twórzmy fałszywego obrazu, że galernicy to niewolnicy. Sam jestem przykładem kogoś, kto nie tylko nie narzeka, ale z sentymentem wspomina tamten czas. To było prawie 8 lat temu, ale specyfika pracy w takich miejscach nie zmieniła się ani trochę. Nadal zapierdzielasz po 10-12 godzin, nadal średnio płacą i nadal robisz na śmieciówkach w zamian za zniżki do sklepu obok.
Tylko ludzie są chyba jacyś inni. Roszczeniowi strasznie, nadambitni i jednocześnie bez pomysłu na życie. Chcieliby robić coś innego, ale nie bardzo wiedzą co. Wiedzą jedynie, że nie tu i nie tak. A frustracja w tak młodym wieku, to najgorsze, co może ich spotkać.
Ja wiem, że bycie galernikiem to nie jest szczyt niczyich marzeń. Moim też nie był.
I właśnie dlatego brałem to wszystko na dystans. Z perspektywy patrząc wyglądało to tak, że do knajpy przychodziłem dla ludzi, a przy okazji trochę pracowałem. Nie odwrotnie.
Polecam, to działa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz