Ten wpis rzeźbię od dobrych kilku dni. I tworzyłbym go jeszcze długo, gdyby nie dzisiejszy wpis Konrada Błaszaka, w którym umieścił mnie na liście dziesięciu blogerów, którzy w 2014 roku zmienią świat. Hmm... Dzięki Konrad, nie mam nic przeciwko, tyle że...
Niektórzy z Was pewnie zauważyli, że od jakiegoś czasu piszę z mniejszą częstotliwością. Być może ktoś nawet zadał sobie pytanie "dlaczego?". No więc...
... sam nie wiem, ale dobrze mi z tym :) Ostatni wpis na blogu pojawił się 15 grudnia, czyli równo 2 tygodnie temu. Kiedyś zdarzyło się, że nie pisałem przez 4 dni i to była moja najdłuższa przerwa w blogowaniu. Pamiętam ten niepokój, to rozdrażnienie i złość, że z jakiegoś powodu nie mogłem nic napisać. Wiecie, taki stan kiedy zabraknie wam dragów... No dobra, ja też nie wiem, ale podejrzewam, że objawy miałem podobne.
A teraz jest dobrze. Nie czuję presji, że dzisiaj musi być kurwa wpis. Nie czuję presji, kiedy nie mam weny. Nie czuję presji, że jak nic nie napiszę, to o mnie zapomną. Ba, przez pół miesiąca i na blogu, i na fan pejdżu pojawiło się okrągłe ZERO treści, a fanów i tak przybywa. Jest super, potrzebuję tej przerwy. Nie wiem ile potrwa - może właśnie się kończy, a może nie skończy się nigdy. A może - i to jest najbardziej prawdopodobne - moim przeznaczeniem jest slow-blogging i będę wrzucał coś od czasu do czasu, kiedy naprawdę mam coś do powiedzenia światu.
A czy staty mi przypadkiem nie opadną? No tak i co z tego. Mam to gdzieś. Piszę dla cyferek czy dla ludzi? Chcę robić dobrze sobie czy innym? No właśnie. Wiem, że cenicie moje pierdololo, dlatego musi ono być jak najwyższej jakości. Kropka. No i to mięsko musi jakoś do was docierać, dlatego...
... znikam z fan pejdża.
Ja wiem, że wszystkim ucina zasięgi.
I nie obrażam się, tylko stwierdzam fakt.
Z tysiąca lajkujących, moje posty wyświetlają się zaledwie stu osobom.
Nie wiem, jakim osobom.
Być może tym, którzy mają mnie totalnie gdzieś.
Moich postów nie widzą ludzie, którzy być może chcieliby je widzieć.
W takich warunkach nie da się pracować.
Dlatego odchodzę. Z fan pejdża. Nie usuwam go, on będzie żył sobie swoim życiem i dryfował na wodach facebooka. Ja go będę olewał, choć pewnie zajrzę tam od czasu do czasu, żeby przypomnieć zbłąkanym owieczkom ten właśnie wpis.
Mam prywatny profil i kto chce, może mnie tam obserwować. Zresztą on jest dużo ciekawszy i dużo bardziej bogaty w treść niż ten durny fan pejdż, więc nie krępujcie się. Serio, będziemy mieli do siebie o wiele bliżej, a to jest dla mnie bardzo ważne. Chcę, żeby moje rozkminy i życiowe prawdy widzieli ci, którzy chcą je widzieć. Wreszcie będę świadomie pisał dla ludzi, których znam, a oni będą świadomi tego, kto do nich pisze. Znikną ci, których nie obchodzę i ci, którzy mnie nie obchodzą. Win-win, już nie mogę się doczekać :)
Dlatego, jeśli chcesz wiedzieć wszystko i być ze mną na bieżąco - obserwuj mnie, a o wszystkim zostaniesz powiadomiony.
Możesz też zostać moim znajomym. Nawet, jeśli w rzeczywistości się nie znamy - ja nie mam z tym problemu. 93% moich fejsbukowych znajomych nie widziałem od lat lub widziałem tylko raz w życiu, więc kolejnych dwustu nie zrobi mi różnicy. A korzyść z tego masz taką, że Mark nie powiadamia cię o każdym moim pierdnięciu.
No i to by było na tyle. Wyszło, jak wyszło.
Teraz może być tylko lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz