24 paź 2012

IDEA BANK - FUCK OFF!

14








Miało być dziś miło i spokojnie. Miała być zapowiedź mniejszych i większych zmian na blogu. Ale to będzie musiało poczekać, bo dość mocno musiałem się dziś zirytować.

Nie wiem, kto z Was widział nową ofertę czy tam promocję Idea Banku. Ale ja widziałem - patrzcie.


Tylko frajer by na to nie poszedł. No właśnie, ja próbowałem. Bo tego nie możecie wiedzieć, ale zanim trafiłem na stronę tego frajerskiego banku, to w jakimś zupełnie innym miejscu w sieci napadła mnie reklama tej pseudopromocji. Kliknąłem, bo kto by nie kliknął. Tablet w zamian za konto i trzymanie u nich pieniędzy? Poproszę. 

Przecież wiem, że zawsze jest jakiś haczyk albo parę haczyków, pamiętam o tym. No, ale kliknąłem. Gdzieś mnie przekierowało. Informacji jak na lekarstwo. "Konto za 0 zł, prezent gwarantowany - tablet". I każą podać moje dane i telefon. No dobra, niech dzwonią, przynajmniej się dowiem, gdzie jest ten pies pogrzebany. Podaję więc. I komunikat, że bardzo dziękują, sretetete, i się skontaktują.

No to czekam. Jest, dzwonią. Babka piszczącym, acz miłym głosem oświadcza mi, że dzwoni, bo właśnie złożyłem wniosek o założenie konta bankowego. Że słucham?! O nie, moja droga, ja chciałem się tylko doinformować. Na to słyszę, że nie - ja złożyłem wniosek. No to tłumaczę babie, że nie było tam żadnego "złóż wniosek" tylko "podaj swoje dane" (frajerze - to w domyśle). Nie, proszę pana - znowu słyszę. I tak z 5 razy przerzucaliśmy się domysłami kto co zrobił, aż w końcu wygrałem. Musiałem wygrać, bo jeszcze by mi baba zakomunikowała, że w związku z zaakceptowaniem regulaminu (phi, kto by go czytał?) mam zajebiste konto za zero, ale tylko przez pierwsze 2 dni, karta kredytowa już do mnie jedzie, prowizję za coś tam właśnie ściągają mi z drugiego konta, a tabletu nie mają akurat na magazynie i będzie za rok. Wolałem wygrać tą batalię.

No dobra, gadamy dalej. W potyczkach z bankami różnej maści mam jako takie doświadczenie, więc pytam, o co tylko mogę. No to jakie opłaty? Zero za wszystko jak mam własną działalność, co miesiąc wpłynie mi na konto minimum 1500 i zrobię zakupy kartą za minimum 500. A jak nie? To 19,99 raz na miesiąc zabierają mi z rachunku. I co, to wszystko? TAK. Naprawdę to wszystko (x 10 powtórzone)?! TAK. Dobra biorę! I umówiła mnie bezczelna baba na spotkanie z jakimś śmiesznym doradcą, tego samego pokroju zapewne.

Już miałem do niego jechać, ale coś mnie tknęło (chyba to, że ta oferta jednak jest z kosmosu i przywiozło ją ufo) i wyszukałem regulamin tej promocji. A tam, jak zwykle gdzieś między wierszami i w samym środku stoi, że ja muszę jeszcze wykupić usługi księgowe za ponad dwie stówy na miesiąc! I wtedy dopiero należy mi się tablet. O nie, ja nie odpuszczę takiego łgarstwa.

No to dzwonię do nich z zamiarem słownego linczu na kobiecie, która bezczelnie i chamsko próbowała mnie udupić.

- Tak słucham, w czym mogę pomóc?
- W niczym nie ma mi pani pomagać, tylko słuchać. No więc... 10 razy pytałem się CZY TO NA PEWNO WSZYSTKO? Zatem - WTF, kurwa mać?! Jaka księgowość?! (to w skrócie, ale byłem raczej grzeczny, choć myśli miałem bardzo wulgarne, bo nie znoszę, jak ze mnie ktoś frajera robi)
- Yyy... A tak jest rzeczywiście?
- To mnie się pani pyta? Przecież to ja do was dzwonię i chcę się czegoś łaskawie dowiedzieć!
- No tak... Ja pana o wszystkim poinformowałam. 
- Przecież mówię pani (babo ty wstrętna), że nic o żadnych usługach księgowych od pani nie słyszałem! A to są dodatkowe opłaty właśnie, a nie tylko te marne 19,99 (w dupę se je wsadź teraz)
- No to dobrze... yyy... dobrze... to ja rozumiem, że skoro tak jest w regulaminie, to ja mam odwołać pana spotkanie z doradcą?
- A jak pani (idiotko jedna) myśli? Oczywiście, że tak!
- Yyy... to dobrze... to ja właśnie "odklikowywuję" (dokładnie tak) to spotkanie. Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?
- Mówiłem na wstępie, że nie chcę od pani pomocy w niczym już. Wystarczająco się pani (małpa, w czerwonym pewnie) postarała.
- To ja dziękuję i życzę miłego dnia.

Jebs tą słuchawką, już jej nie odpowiedziałem. Czytaliście i czy coś się Wam może nasuwa? Jakiś drobny szczegół? Ani razu w tej rozmowie nie padło z jej ust słowo "przepraszam". Ani, że jej przykro, ani pocałuj mnie w dupę. NIC. Chciała mnie prostacko oszukać i potraktowała jak dzieciaka po ogólniaku, który zrobi wszystko, żeby się polansować przed kolegami. Swoją drogą bardzo chętnie, ale uczciwie poproszę!

Ja to ja, ale ciekawe ilu dało się już naciągnąć na taką machloję? Po tym, co usłyszałem od tej kobiety, nie wierzę, że był to wypadek przy pracy. To zakrojona na szeroką skalę akcja łapania frajerów i ściągania im majtek za tablet. Baba na telefonie nie wspomni, doradca akurat tę część umowy zasłoni i wchodzisz w to bagno po sam nos. Skandal i hańba! Mam imię i nazwisko tej paniusi. Kto chce, mogę podać.

Idea Bank - z nami koniec. Narobiłeś mi nadziei, mogło być tak pięknie, ale postanowiłeś mnie na samym początku oszukać. Nie polecam cię nikomu, przestrzegam przed nawet krótkim romansem z tobą. Won z mojego życia. I nie dzwoń więcej.

Czytaj dalej »

9 paź 2012

ODDAM POMYSŁ NA BIZNES WART 5 MLD ZA iPADA

0

Pierwsza myśl: zajebiście. Kolejny konkurs, w którym rozdają pieniądze w zamian za dobrze rokujący biznes. Naprawdę fajnie, więcej takich eventów, to może wreszcie ktoś z tego kraju zatrzęsie w końcu światem. Nowy Facebook, nowe Google - who knows? Może 5 miliardów to za mało, żeby dać choćby klapsa takim molochom, ale na start wystarczy. No to dalej, taki pieniądz na ulicy nie leży, zgłaszam pomysł.

Druga myśl: WTF? Czyli zderzenie z rzeczywistością. I z regulaminem tego pseudokonkursu.  Dla porządku tylko wspomnę, że organizatorem jest nasza przyszywana matka Unia i nasze ministerstwo nikt-nie-wie-od-czego, czyli gospodarki. Pierwszy krok to zgłoszenie swojego pomysłu. Oczywista oczywistość. No dobra, ale kto decyduje o tym, czy mój biznes jest wart choćby uwagi. I tu pierwsze zaskoczenie - użytkownicy portalu Wykop.pl ! Mało ostatnio śpię, ale jednak mi się nie przywidziało. Z najgłębszych czeluści mojego umysłu, ot tak, wyrzucam układany mozolnie, cegiełka po cegiełce, skrywany i dopieszczany, jedyny w swoim rodzaju pomysł na biznes, którego realizacja ma sprawić, że zamieszkam na Manhattanie, a ludzie będą bić pokłony z podziwu dla mnie i tego, co wymyśliłem. Na portalu, na który dziennie wchodzą miliony ludzi, ja mam publicznie ogłosić swoją złotą myśl, która zrobi ze mnie milionera. Toż to żart jakiś i wcale nieśmieszny.

Okej, załóżmy że jednak nie mam mózgu, jestem frajerem i za darmo udostępniam pomysł, na który nikt przede mną jeszcze nie wpadł. Mam szansę na - uwaga - werble - ... na udział w jakiejś konferencji. No cieszę się, skaczę z radości przecież, nie widać? Od kiedy pamiętam zawsze o tym marzyłem. Pierwsze słowo, które wypowiedziałem jeszcze z pępowiną w pępku, to była właśnie "konferencja". Mama mówiła: daj sobie spokój, to za dużo jak dla ciebie. Teraz mogę jej udowodnić, jak bardzo się myliła. Muszę tylko odkryć wszystkie swoje karty i czekać, aż mnie użytkownicy Wykopu polubią.

Jest, jest! Dostałem się! Jadę na konferencję, publika która nie miała jeszcze okazji poznać mnie i mojego pomysłu, teraz będzie mogła to nadrobić. Eksperci, autorytety, branżowcy. Wysłuchają, pomogą, doradzą i pewnie sypną trochę grosza. Ależ jestem podekscytowany, żołądek mi się skręca, a oczami wyobraźni widzę, jak jeden przez drugiego licytują, kto da więcej za mój pomysł.

Nadchodzi wiekopomna chwila. Jest! Jestem laureatę! Jednym z wielu, ale jestem. No to słucham, czekam na propozycje. A co pan mi tu przynosi? iPad? Ooo, nie trzeba było. Ale dziękuję, pogram sobie w węża czekając na moje miliardy (jak ten szef Groupona, poudaję luzaka, pokażę że mam ich w dupie i sami przyjdą). A pan co mnie tak szturcha? Jak to "do widzenia"? Ja tu czekam na oferty, spadaj pan. Jak od kogo, przecież siedzą tutaj... siedzieli... poszli już. Poszli do swoich biurowców, gabinetów, zwołali nadzwyczajne zebrania i będą realizować mój pomysł. I nie tylko mój. I nie tylko oni. Setki osób, które "wykopały" mój biznes na tę konferencję właśnie zaciera ręce i liczy zyski. A mi pozostał iPad. Fajny, nigdy takiego nie miałem.

Gdyby ktoś z Was chciał oddać swoją przepustkę do sławy i bogactwa - podaję link: http://mojstartup.wykop.pl/najlepsze/


Czytaj dalej »

2 paź 2012

TAKIE RZECZY TYLKO W AMERYCE

1

Wpisu dziś już miało nie być. Trafiłem jednak na ten ciekawy materiał zupełnie przypadkowo, bo na Onet raczej nie zaglądam. Głównie z tego powodu, że zamieszczane są tam tego rodzaju rewelacje. Ale co tam Onet, oni dzięki temu żyją i z tego właśnie są znani. Sam reportaż został jednak zrobiony przez podobno szanowaną stację CNN i prezentuje... Zresztą sami zobaczcie.


A więc CNN zrobił materiał o odkrywaniu Ameryki przez Amerykanów. Jaką cenną wiedzę możemy zatem  z niego wynieść? Ano dowiadujemy się, że miód można sprzedawać. I żeby móc podpisać kontrakt z lokalną gorzelnią wystarczy posiadać 10 uli, co wystarczy do napełnienia setek małych słoików i dużych zbiorników. Poznajemy też, jak wygląda przebłysk amerykańskiego geniuszu, kiedy panowie wpadają na pomysł zastąpienia miodu miodem. Tak po prostu. W końcu patrzymy na ich rozanielone buzie i widzimy jak  na naszych oczach spełnia się ten ich wymodlony amerykański sen.

Solidna lekcja biznesu. W całości do przeniesienia na nasze polskie warunki. Mamy miód? Mamy. Są gorzelnie? Są. Zamiłowanie do słodkich napojów alkoholowych? Jest. Ale nie każdy może mieć z tego miliony. Musi mieć sześć lat, 10 uli i ojca na polu golfowym. A już zamawiałem pszczoły na allegro...


Czytaj dalej »

14 cze 2012

KASA W BŁOCIE, CZYLI MILIARDY NA (PSEUDO) INNOWACJE

0

Trwa poszukiwanie kompromisu w sprawie ustalenia unijnego budżetu na lata 2014-2020. Spór jest zacięty, bo państwa będące płatnikami netto (tj. wpłacają do unijnej kasy więcej, niż z niej otrzymują) w czasach kryzysu i niewesołej sytuacji gospodarczej na greckich czy portugalskich rynkach nie chcą wyrazić zgody na zaproponowaną przez Komisję Europejską kwotę 972 mld euro wspólnego budżetu (o 5 procent większą niż obecnie). Postulują zmniejszenie tej sumy o 100 mld euro.

Jednym z problemów rzeczywiście mogą być te kraje UE, które kryzys dotknął najmocniej, tj. Grecja i Portugalia. Te państwa dostają na ogół więcej środków z kasy UE, niż do niej wpłacają, tyle że teraz brakuje im pieniędzy na tenże wkład własny, z reguły wahający się w granicach 20-30 procent inwestycji. Do tego dochodzi pomoc finansowa dla tych krajów, czyli de facto ci najwięksi i najbogatsi (Niemcy, Francja) dodatkowo dopłacają do unijnego interesu ( w formie pożyczek, ale zawsze jest to tymczasowy wypływ pieniądza z ich wewnętrznej kasy).

Z drugiej strony sześciu największych płatników netto nie wydaje się być zainteresowanych zwiększaniem funduszy na politykę spójności, z której korzystają głównie państwa Europy Środkowo-Wschodniej, czyli tzw. Grupy Wyszehradzkiej. Nawet mimo ustanowionego konsensusu w tej sprawie. Tyle, że - jak pokazują badania naszego Ministerstwa Rozwoju Regionalnego - z każdego euro netto, jakie państwa UE-15 inwestują w realizację polityki spójności w państwach Grupy, wraca do nich około 61 centów z dodatkowego eksportu. Niemcy natomiast, jako kraj będący najbardziej zaangażowanym finansowo płatnikiem netto, na każdym wpłaconym do budżetu 1 euro notuje zysk w wysokości 25 centów. Problem zatem leży gdzieś głębiej, ale Polska się nie poddaje i buduje koalicję wśród innych państw członkowskich, również zainteresowanych propozycją ze strony KE.

Zanim jednak do jakiegokolwiek kompromisu dojdzie, już pojawiają się spekulacje, na jakie priorytety i działania zdecyduje się Komisja. W zasadzie nie jest tajemnicą, że najważniejszym celem na lata 2014-20 będzie dalszy rozwój polityki spójności, w tym głównie innowacyjności. Według propozycji władz UE na kolejną 7-latkę, budżet unijny miałaby zostać zasilony 80 mld euro, czyli kwotą o 30 mld większą niż poprzednio. Polska ma pozostać największym beneficjentem funduszy europejskich, zatem można wysnuć wniosek, że także my otrzymamy więcej środków na ten cel aniżeli przez ostatnie 6 lat. To wspaniała wiadomość, prawda?

Tak, pod warunkiem że przyznanie nam kolejnej potężnej sumy wsparcia pociągnie za sobą więcej niż proporcjonalny wzrost wydatków na innowacje. Polska jest bowiem bardzo blisko końca listy klasyfikującej kraje członkowskie pod względem wydatków na ten cel. Sprawdziłem statystyki, z których dobitnie wynika, że środki publiczne przeznaczane na badania i rozwój stanowią jedynie 0,53 procent PKB, natomiast wydatki prywatne to zaledwie 0,2 procent PKB. Jak te liczby mają się do zalecenia KE, aby kraje wspólnoty przeznaczały na innowacyjność 3 procent swojego PKB? Ano mizernie. Za nami są tylko Rumunia, Bułgaria, Litwa i Łotwa. Mimo, że wydatki na badania i rozwój w naszym krajowym budżecie z roku na rok są większe, to niestety przy takim tempie ich zwiększania jeszcze przez długie lata nie osiągniemy założonego progu i, co ważniejsze niż jakiś tam wskaźnik, zostaniemy daleko w tyle za takimi krajami jak Niemcy czy Szwecja, które już teraz przekraczają 3-procentowy cel.

Patrząc na innowacyjność z perspektywy otaczającej nas sytuacji gospodarczej jest to przede wszystkim inwestycja, która w przyszłości może pomóc nam uchronić się przed podobnymi konsekwencjami wszechobecnego kryzysu. Zresztą, o środki na ten cel na pewno martwić się nie musimy, bo akurat w tej kwestii większość państw UE osiągnęła kompromis.

Powinniśmy natomiast dobrze się zastanowić, jak rozsądnie te pieniądze rozdysponować oraz jak nie przeszkadzać naszym rodzimym beneficjentom w ich wydawaniu. O ile bowiem katalog wydatków, które mogą zostać poniesione w ramach projektów innowacyjnych musi istnieć i trzeba go przestrzegać (od czasu do czasu również modyfikować i dostosować do panujących warunków), to projekty, które są przyjmowane do dofinansowania, na przykład w ramach działania 8.1 Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka, często mają niewiele wspólnego z innowacyjnością. Dla przypomnienia: owo działanie polega na wspieraniu działalności gospodarczej w dziedzinie gospodarki elektronicznej, czyli tak naprawdę na stworzeniu i świadczeniu e-usługi. Z racji swojego przeznaczenia, jest najbardziej obleganym i popularnym wśród młodych ludzi działaniem, ponieważ pozwala na dofinansowanie ich własnego biznesu opartego na technologii informacyjnej. Z tego też powodu pozwoliłem sobie wziąć 8.1 za przykład polityki innowacyjności funkcjonującej w naszym kraju. Jest to też działanie w jakimś sensie "namacalne", widoczne i bardziej przystępne dla człowieka niż temat B+R czy dyfuzja innowacji.

Niestety, w ramach tego działania większość startujących w konkursie projektów nie powala innowacyjnością, co przecież powinno być podstawowym kryterium wyboru tychże do dofinansowania. Tyle, że we wniosku aplikacyjnym pytań o innowacyjność pomysłu jest jak na lekarstwo! Wypierają je zagadnienia związane głównie z funkcjonowaniem i finansowaniem e-usługi. Dodatkowo, "z pomocą" przychodzi definicja innowacyjności, która w dużym uproszczeniu zakłada, że jest to również zjawisko ulepszenia, unowocześnienia produktu czy usługi, sprawienia, że coś, co już na rynku jest, będzie działać lepiej. W wymiarze teoretycznym ma to sens i jest poniekąd oczywiste, natomiast przełożenie na praktykę wypada bardzo blado i wypacza rzeczywistą innowacyjność. Wystarczy prześledzić projekty (pomysły), które w ramach 8.1 w ciągu kilku ostatnich lat otrzymały dofinansowanie. Platformy e-learningowe/edukacyjne, portale informacyjne, programy mailingowe czy modne ostatnio serwisy społecznościowe to tylko niektóre z "innowacyjnych" e-usług, które pojawiły się na polskim rynku internetowym dzięki decyzji... Komisji Europejskiej, która to aprobuje zasady działania PO IG i innych jemu podobnych programów. Oczywiście, wszystkie wyżej wymienione e-przedsięwizięcia różnią się między sobą wieloma aspektami, od tematyki zaczynając, na funkcjonalności kończąc. Są również inne od konkurencji, bo inaczej ich byt zupełnie nie miałby sensu. Problem w tym, że w sposobie działania są do siebie czasem wręcz bliźniaczopodobne, a innowacja polega jedynie na tym, że jeden serwis posiada bardziej zaawansowany model wyszukiwarki produktów, drugi został wyposażony w możliwość interakcji z użytkownikiem, a trzeci oferuje szybszy niż konkurencja przebieg jakiejś transakcji. Prawda jest taka, że zawsze można znaleźć tego rodzaju lukę, bo nie ma usług, które od początku do końca zaspokajałyby potrzeby konsumentów. Zawsze można jakieś działanie czy proces próbować ulepszyć, często jednak zdarza się, że jest to robione niejako "na siłę", bez planu, pomysłu i tylko po to, aby otrzymać wsparcie finansowe. Rzadko natomiast można natrafić na projekty wartościowe, wnoszące na rynek e-usług powiew świeżości.

Do końca obecnej perspektywy finansowej pozostało 1,5 roku, zatem nadszedł czas, aby zastanowić się czy stać nas na finansowanie przedsięwzięć, których nie sposób nazwać innowacyjnymi, i które w żadnym stopniu nie przyczyniają się do wzrostu naszego PKB (co jest przecież głównym argumentem KE w sprawie zwiększenia środków na ten cel, tj. innowacyjność = wzrost gospodarczy). Wybierane w drodze konkursu projekty nie powinny stanowić swego rodzaju poligonu doświadczalnego i mimowolnego badania rynku, bo to nas zbyt dużo kosztuje. Trochę wygląda to tak, jakby losowo wybierano przypadkowe e-biznesy, rzucano je na głęboką, internetową wodę i sprawdzano czy wypłyną. Dlaczego losowo i dlaczego przypadkowe? To tylko ironia, ale prawda jest taka, że o tym, czy dany projekt zostanie przyjęty do dofinansowania, w pierwszej kolejności nie decyduje innowacyjność ani wiarygodność modelu biznesowego, a poprawnie wypełniony wniosek aplikacyjny. Zdarza się więc tak, że środki na rozwój otrzymuje firma skupiona bardziej na studiowaniu papierologii niż na dopracowaniu pomysłu, kosztem realnie innowacyjnego projektu, któremu przeszkodziła omyłkowo nieuzupełniona komórka w szablonie wniosku...

Niestety, nasze krajowe instytucje trudniące się przyznawaniem unijnych dotacji zbyt często chcą (muszą?) je najzwyczajniej w świecie szybko rozdać, bo inaczej przepadną. Konkluzja jest oczywiście taka, że znów priorytetem staje się biurokracja, a kreatywność i biznesowe podejście schodzą na dalszy plan. Wina za taki stan rzeczy nie leży tylko po naszej stronie, bo przecież nie ze swojej inicjatywy śrubujemy wskaźniki, tylko ktoś od nas tego wymaga. Kłuje w oczy brak logiki i zdrowego rozsądku, bo przecież kolejnym etapem rozwoju innowacji musi być jej komercjalizacja, czyli sprzedaż pomysłu i czerpanie z tego korzyści. Jak to ma działać, skoro liczy się przede wszystkim poprawnie wypełniony świstek papieru (tudzież e-formularza) i kwestia rozdysponowania tych pieniędzy na czas? Jeśli Unia chce wspierać wzrost gospodarczy, którego motorem napędowym są przedsiębiorstwa i biznes przez nie prowadzony, to należałoby podejść do sprawy biznesowo, a nie urzędowo. Na zasadzie: no risk - no progress. Potrzebna jest zmiana podejścia, mentalności, być może pewnych wytycznych ze strony KE. Bez tego zwiększenie puli środków unijnych na politykę spójności w kolejnych latach skończy się tym, że na papierze Polska stanie się europejską gazelą innowacyjności, a w rzeczywistości nadal będziemy z zazdrością przyglądać się krajom, które tę innowacyjność czynią widoczną i namacalną, a nie tylko policzalną.


Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf