10 lut 2014

OCIEKAJĄCE SEKSEM PORNO-MIASTO POZNAŃ

0

Błyskawiczny zarys sytuacji. Od kilku dni takim billboardem reklamuje się poznańska Pizza Taxi. Znaczy reklamowała się, bo już musieli za tę reklamę przepraszać i już jej tam nie ma. Poszło o to, że słup, a na nim billboardzik stoją sobie na terenie szkoły. Bo jak szkoła - to dzieci. A jak dzieci, to demoralizacja, czyli prosty, zawsze aktualny w Polsce schemat, w którym osoby poniżej osiemnastego roku życia nie mają prawa wiedzieć, co to seks.

I zastanawiam się jak długo jeszcze potrwa, zanim zrozumieją. Drodzy oburzeni - zróbcie mały test. Zapytajcie się losowego ucznia gimnazjum, co to jest "cumshot" albo "gangbang". Nie będziecie zawiedzeni. Albo będziecie - zależy, co chcecie usłyszeć.

Serio, dwie kobiety, o których nawet nie można powiedzieć, że są półnagie (mmm... gołe uda... mmm... nagie ramiona... mmm... seksu tu tyle, co w filmach ze Stevenem Seagalem) nie robią na nastolatkach żadnego wrażenia. Czymś takim to nawet ja się nie podniecałem mając 13 lat, bo już wtedy zamiast internetu, razem z chłopakami oglądaliśmy skradzione od naszych ojców porno-pisemka i kasety VHS. Od najmłodszych lat mieliśmy też dostęp do bardziej dorosłych od nas koleżanek, które w porze letniej nie wstydziły się swoich walorów. A kto miał wysoki dom, ten spraszał kolegów, żebyśmy wszyscy razem mogli z dachu podziwiać zupełnie nagie ciała nieco starszych od nas sąsiadek. Mniej więcej taka sama odległość jak ta do billboardu. Tyle, że na żywo i w ruchu.

Do dziś zmieniło się tyle, że jest łatwiej. Dzisiaj młodsza ode mnie młodzież nie musi czekać na lato, żeby zakraść się na plażę nudystów z nadzieją, że zobaczy jedną, wielką orgię. O każdej porze dnia i nocy może złapać za telefon, wystukać "redtube" na klawiaturze i kliknąć "hardcore threesome". Przy takich możliwościach "ochota na trójkącik" nie rusza nikogo, kto ma dostęp do sieci. No chyba, że chodzi o pizzę.

A, zapomniałbym - jakiś pan z jakiegoś stowarzyszenia (nie pamiętam) stwierdził dziś, że może ta reklama nie jest jakaś wielce demoralizująca, ale jest seksistowska, sprowadza kobietę do roli przedmiotu (ach, slogany) i choćby z tego powodu musi zniknąć. Dodał, że w celu złamania konwencji wolałby trzech facetów z wypiętymi tyłkami...

Ech, nie dogodzisz.

PS.
Reklama, zanim ją zlikwidowano, trochę szumu jednak narobiła. Matki zasłaniały dzieciom oczy, ojcowie ruszyli z krucjatą, gazeta i radio łyknęły temat... Udało się, Pizza Taxi.


Czytaj dalej »

3 gru 2013

REKLAMY NIE DZIAŁAJĄ. PRZYNAJMNIEJ NA POLAKÓW

0

Im bliżej do świąt, tym więcej świątecznych reklam w mediach. Przy tej okazji usłyszałem dziś wypowiedź "eksperta", który twierdzi, że choć zdecydowana większość ludzi zaprzecza temu, że reklamy mają na nich jakikolwiek wpływ, to tak naprawdę tylko marny procent nie sugeruje się tym, co widzi w telewizorze, kiedy serial ma przerwę.

No to panie drogi ekspercie - jednak większość ludzi w tym kraju nie ma takich pieniędzy, żeby sobie pozwalać na regularne picie oryginalnej Coca-Coli tylko dlatego, że to znana marka, że w swojej klasie nie ma konkurencji i że prawdopodobnie ma najlepsze reklamy świąteczne na świecie. Idą do dyskontu i kupują podróbę.

Akurat ja colę piję rzadko, więc jeśli już kupuję, to tylko oryginalną, niezależnie od ceny. Ale nie zapłacę więcej za zwykłą wodę tylko dlatego, że ma na etykiecie "Żywiec Zdrój" i że kiedyś widziałem ją w reklamie. Bo raz, że woda ma gasić pragnienie i takie właściwości to ma nawet kranówa, a dwa - wiadomo, że markowe są droższe właśnie dlatego, że są reklamowane.

Ja nigdy nie kupiłem Viziru, mimo że Zygmunt i biel tych ubłoconych wcześniej skarpet robią wrażenie. Moje brudy piorą się w jakimś niemieckim płynie ze straganu pod blokiem. I też są czyste.

Przecież reklamy w telewizorach i tak wyłączamy.
Ulotki wyrzucamy.
Reklam w gazetach nie czytamy.
Billboardy olewamy.
Skaczące okienka w internetach blokujemy.
W adwordsy nie klikamy.

Na ludzi w Polsce typowa, nachalna reklama nie działa. Działa cena i przyzwyczajenie. No i rekomendacja, ale nie taka od Wojewódzkiego czy innego Pascala, ale od rodziny i znajomych.

Okej, są jeszcze te wszystkie wielkie-mega-hiper-cudo-promocje, ale one nie informują o produkcie, że jest (bo to na ogół wiadomo), a o dramatycznie niskiej cenie za ten produkt. Ludzie na to lecą i polecą za każdym innym jedzeniem czy ubraniem z wyprzedaży. Niezależnie od tego, co widzą na metce.

Nie działa nawet to całe lokowanie produktu, które w polskich serialach jest tak namolne i nienaturalne, że chyba właśnie dlatego nie działa. Te wszystkie "prodakt plejsmentowe" cuda raz, że nie są tanie, bo na taniochę telewizja nie może sobie przecież pozwolić i dwa, że to nigdy nie jest towar pierwszej potrzeby. Wniosek - większość z nas ma w pompie to, co oni tam w tych serialach piją, jedzą i czym bujają po ulicach, bo nas i tak na to nie stać.

I teraz nie wiem czy ma mnie to bawić, czy powinienem raczej płakać, że reklama czegokolwiek w Polsce i dla Polaków jest tak niskich lotów i traktuje dorosłych ludzi, jak dzieci, które łykną wszystko. A wbrew obiegowym opiniom większość Polaków myśli nad tym, co wrzuca do koszyka, bo nie stać ich na to, żeby nie myśleć.


Czytaj dalej »

7 paź 2013

NAZYWAJMY RZECZY PO IMIENIU

0

Takie niby nic, ale już któryś raz media mi donoszą, że coś się dzieje na "popularnym portalu społecznościowym" albo każą czegoś szukać na "popularnym portalu aukcyjnym". Wszyscy wiedzą o co chodzi, a jednak żadne konkrety nie padają. Normalnie bym to zlał, ale usłyszałem o aukcji charytatywnej prowadzonej na tym "znanym portalu" i z ciekawości wszedłem na...

eBay.

Sorry, musiałem. Czepiam się, ale nie rozumiem idei skrywania wiadomej nazwy wiadomego portalu w nie wiadomo jakim celu.

Allegro już od dawna nie jest tylko serwisem aukcyjnym. To miejsce, z którego codziennie korzystają miliony ludzi tutaj i zagranicą. Jak z komunikacji miejskiej. To z jednej strony ogromny, wirtualny megasłup ogłoszeniowy, z drugiej potężna galeria handlowa, takie Złote Tarasy internetu. I jak wszystko, ma swoją nazwę.

Teoretycznie twór słowny pt. "popularny portal aukcyjny" jest spoko, bo i tak wiadomo o co chodzi. Tylko po co? Bo reklama?? Jakoś nigdy nie słyszałem, żeby koncert znanego brytyjskiego artysty odbywał się w znanym klubie na warszawskim Solcu, a spotkanie ze znanym autorem znanej książki w salonie znanej sieci sklepów z multimediami na Marszałkowskiej. Jasne, że można...

Tyle, że jak dotąd nikt nie odkrył w takim nazewnictwie większego sensu. Co więcej, niektóre media nie mają problemu z nazywaniem facebooka facebookiem. Bo i on, i Allegro to nie są już tylko brandy, a rzeczywistość w której żyjemy. W dowodzie mam, że urodziłem się w Poznaniu, a nie stolicy Wielkopolski. Nie mieszkam też na trzeciej planecie od Słońca, bo mieszkam na Ziemi. Tak samo używam fejsa, a nie "wiadomo jakiego portalu".

Czy za to jest jakaś kara?

NaTemat.pl - wiecie, taki "znany portal opiniotwórczy" - też ma podobny fetysz i kocha dawać tytuły w stylu: "znany bloger / dziennikarz / polityk krytykuje coś tam".  Tylko to trochę inna para bamboszy, bo w ich przypadku znany nie zawsze oznacza "znany" i nazwisko mogłoby zepsuć plan. Ale to szczegół.

Wiecie, ja nie mam problemu z synonimami czy kwiecistymi opisami. Przeciwnie - super, że ktoś ma na tyle bogate słownictwo, że chce się tym chwalić. Ale wszystko zależy od kontekstu. 
Drażnią mnie, na przykład, tacy pseudopuryści językowi, którzy przy kobiecie boją się powiedzieć "dupa". Bo nie wypada. Zrobią pauzę i wymyślą jakąś słabą alternatywę, zamiast być po prostu sobą. W końcu kobieta też człowiek i generalnie słowo "dupa" czy "zajebiście" dawno przestało być wulgarne. Oczywiście wszystko wina mediów (i Tuska), bo przyzwyczajają nas do takiego języka. Ale my to akceptujemy, więc nie udawajmy wielce zgorszonych. Są w życiu sytuacje, w których MUSISZ nazwać rzecz po imieniu i jak chcesz kogoś po męsku kopnąć w tyłek, to raczej kopniesz go w dupę a nie w pupę.

Wniosek? Dupa dupie nie równa.

I dlatego możesz mówić jak chcesz. Czyjeś "cztery litery" możesz nazwać poprawnie i grzecznie lędźwiami, siedzeniem, tylną częścią ciała albo nawet kością ogonową. Twój wybór. Ale miej świadomość, jak bardzo ważny jest kontekst i jak bardzo "śmieszne" i sztuczne może się okazać to, co powiesz.

Bo niezależnie od wszystkiego, wszyscy cenimy naturalność. 


Czytaj dalej »

4 paź 2013

TO JAK SIĘ JE PRZEZ INTERNET ?

0

I tym oto wpisem współpraca z Foodpandą dobiega końca. Ja was z góry lojalnie uprzedzam, że tekst będzie dłuższy niż zwykle. Trochę w tym mojej winy, bo sam ustaliłem takie zasady - pięciu szczęśliwców, w zamian za zwycięstwo w konkursie, podzieli się swoją opinią o serwisie, a ja je wszystkie wrzucę na bloga. I tu cała reszta winy spada na moich wylewnych czytelników, którzy zamiast kilku zdań postanowili stworzyć elaboraty o Foodpandzie. A ja to muszę teraz wszystko pomieścić...

Ale na początek najważniejsze, czyli moje zdanie. Uznałem, że skoro będę miał wsparcie, to do wiarygodnej oceny wystarczy jedno moje zamówienie. Będzie za to oryginalnie, pełna egzotyka - pomyślałem. I zamówiłem... pizzę, bo lista 20-stu knajp, które są w stanie do mnie cokolwiek przywieźć, składała się z kebabów, sushi i pizzerii właśnie. Mój grymas jednak szybko zamienił się w uśmiech, bo dostrzegłem tam moje ukochane ostatnio Piatto Bianco - byłem raz, zakochałem się i dlatego to do nich poszło zamówienie. Nie do żadnej "zajebistej pizzy", o której nie mam pojęcia czy rzeczywiście taka jest. Dostaję masę takich ulotek i każdą wyrzucam.

Sama procedura zamawiania jest tak prosta, że szkoda mi tu miejsca na szczegóły. Ot wpisujesz, gdzie mieszkasz, wybierasz knajpę z listy dostępnych i otwartych, wybierasz szamkę, formę płatności i czekasz. W międzyczasie przychodzą ci na maila i na telefon różne powiadomienia, które przekonują, że naprawdę zamówiłeś jedzenie przez internet i to jedzenie naprawdę do ciebie przyjedzie.

No i jest. Zapytałem pana dostawcę czy dużo mają takich zamówień przez sieć. Celowo nie pytałem czy z Foodpandy, bo to przecież nie jego działka, a chciałem poznać jedynie tendencję czy rzeczywiście internet wypiera telefon. Facet powiedział, że od rana do nocy spływają zamówienia z netu i ciężko im to ogarnąć. Ale z moim wyrobili się perfekcyjnie - miało być w godzinę, było w 50 minut. Chciałem zapłacić kartą, płaciłem kartą. Nice.

A sama pizza z Piatto Bianco jak zwykle pyszna, ale trochę za chłodna jak na obiad. W sumie też niczego innego się nie spodziewałem i chyba jeszcze nigdy nie dostałem gorącego żarełka z dowozu. Zresztą nie jest to dla mnie jakiś wielki problem, bo nastawiam sobie zawczasu piekarnik, wrzucam na 5 minut i mam ciepłe.


Wracając jeszcze na chwilę do samego interfejsu Foodpandy, porównałem go z interfejsem dwóch innych portali tego typu. Co jak się okazało nie miało większego sensu, bo wszystkie prezentują się podobnie i działają na tych samych zasadach. No fakt, ciężko tu o jakąś większą innowację. Wszystko co powinno być i ułatwić człowiekowi złożenie zamówienia, jest na swoim miejscu i działa jak należy: filtry-nie filtry, informacje o cenach, dowozach, płatnościach. Zamawiając cokolwiek przez telefon zawsze jest ryzyko, że o coś nie dopytasz, ktoś niedosłyszy, nie odpowie, pomyli się. Albo w ogóle nie odbierze telefonu, różnie bywa. W internetach wszystko masz jak na tacy i skupiasz się na tym, co najważniejsze - na smaku, który chcesz mieć w ustach.

I w sumie jedynym minusem jest to, że tylko 20 knajp dowozi żarcie do mojej okolicy. A nie mieszkam na jakimś poznańskim wygnajewie, tylko w mieście MIEŚCIE. Z ciekawości sprawdziłem, ile dowozi do samego centrum. Wynik - 18. Trochę słabo, ale biorąc pod uwagę że zamówienia z netu sypią się jak dzieci piaskiem, to tych kilkanaście firm musi mieć gigantyczny utarg. A zatem - firmy, trochę dajecie dupy że was na Foodpandzie nie ma. Tym bardziej, że - jak powiedział mi Ralf - wejście na portal macie za free. Ale to wasza sprawa.

Boli też newsletter. Jasne, że nie każdy musi z niego korzystać, ale ja na przykład chciałbym wiedzieć jaka knajpa w moim mieście ma najciekawszą propozycję na dziś. I takie info rzeczywiście dostaję, tyle że w Warszawie to ja jeszcze nie mieszkam i wolałbym dostawać newsy o poznańskich promocjach. Nie wiem, jak w innych miastach, ale w moim to nie działa. 

I tak już powoli kończąc - wyobraź sobie skrzynkę pocztową. A w niej ulotki, masa ulotek. Irytujących, brzydkich, papierowych ulotek. Spójrz na tą skrzynkę. A teraz na Foodpandę. I jeszcze raz na skrzynkę. I znów na Foodpandę. Widzisz różnicę? Przeszłość vs. przyszłość. Tradycja kontra nowoczesność. Ja polecam, a co sądzą inni? Wiesz, gdzie szukać. Ocen miało być pięć, są cztery - też dobrze. I też polecam, bo opinie są różne i każda ma swoją historię :)


Czytaj dalej »

22 sie 2013

FOODPANDA, JA I WY. ZJEMY COŚ RAZEM? (konkurs + wyniki)

0

Dwa słowa (no może cztery akapity) wstępu, bo nigdy nie byłem fanem zamawiania jedzenia do domu czy gdziekolwiek. Może dlatego, że w czasach studenckich w domu bywałem rzadko i raczej stołowałem się na mieście. A teraz, kiedy moje życie obraca się w schemacie praca-dzieci-dom, wolę dla przyjemności i zmiany klimatu wyjść w miasto i posiedzieć w miejscu, które pozwoli mi odreagować i gdzie nie muszę po sobie zmywać.

Akurat zmywanie mógłbym olać, bo od sterty brudnych naczyń jeszcze nikt nie umarł, ale... NIE MOGĘ! Tak mam, to mój ósmy bzik, moja ósma fanaberia i utrapienie, że po obiedzie musi być czysto. Nie wezmę pilota, nie położę się przed TV i nie poproszę którejś z moich kobiet o piwo z lodówki, dopóki w kuchni panuje chaos. Umieram potem ze zmęczenia, ale coś za coś - widzę efekty, więc chyba jest dobrze.

Nie - nie jest dobrze.

Bo nie dość, że tracę siły, to jeszcze tracę czas, który mógłbym spędzić choćby z dzieciakami. Nie raz i nie dziesięć chwytałem za telefon, żeby coś zamówić, ale... kiedy te cholerne ulotki są najbardziej potrzebne, wtedy ich akurat nie ma. A makulatura to nie puszki, żeby ją zbierać więc każda "najtańsza, największa i najszybsza pizza w mieście" ląduje w koszu.

A nawet jeśli cudem uda mi się jakąś wygrzebać, to ja nie wiem co to za jedzenie. Jakaś nowość, a ja nie chcę nowości - chcę sprawdzoną firmę, która przywiezie mi dobry obiad. Na szczęście coraz więcej knajp zaczyna myśleć i widzi, że ulotka to nawet do pieca się nie nadaje. Oni szukają alternatywy, ja szukam alternatywy...

...i tak oto zjawia się Foodpanda.


Foodpanda.pl, czyli miejsce w sieci, które pogrzebie modę na ulotki z jedzeniem. Nie zamawiasz przecież pizzy wtedy, kiedy rzucą ci ulotkę pod drzwi, ale wtedy kiedy masz na nią ochotę. Ludzie nie lubią, kiedy im coś im się wciska. Wolą decydować sami i tu z pomocą przychodzi internet, do którego zaglądasz kiedy TY tego chcesz. Idąc tą logiką: jesteś głodny - wchodzisz na Foodpandę, która w jednym miejscu zbiera knajpy oferujące dowóz żarełka tam, gdzie sobie zażyczysz. I nie tylko wspomnianej pizzy, bo jak masz ochotę na sushi - zamów sushi, jak na schabowego - przywiozą ci schabowego. Masz po prostu wybór i nawet jak za bardzo nie wiesz co-by-tu-dzisiaj-zjeść, to Foodpanda ci podpowie.

I co najważniejsze - wszystko dzieje się online. Nie ma ryzyka, że kucharz napieprza tłuczkiem kotlety i pani na telefonie nie usłyszy twojego "bez oliwek". Założenie jest takie, że na etapie komunikacji nic nie ma prawa się popsuć, ale..
...czy obiad trafi do mnie na czas?
...czy nie nastąpi nieoczekiwana zamiana miejsc?
...czy moje zamówienie w ogóle dojdzie po tych światłowodach tam gdzie ma dojść?

To się okaże, bo w ramach współpracy z Foodpanda przez miesiąc będę szukał odpowiedzi na te i inne pytania. Sprawdzę czy serwis działa mimo braku dostępu do internetu, obczaję jak aplikacja mobilna prezentuje się na nokii 3210, przetestuję motyw "ale przecież ja nic nie zamawiałem", spróbuję anulować zamówienie w 40 minut po jego złożeniu, zapytam czy da radę zapłacić w naturze, zadzwonię też na infolinię i będę robił problemy.

A tak naprawdę spodziewam się całkiem udanego miesiąca i aż tak czepiał się nie będę :) Tym bardziej, że Wy możecie mi w tym pomóc. Jak?

Biorąc udział w konkursie!

Mam dla Was 5 voucherów do wykorzystania w Foodpanda.pl. Każdy wart 30 40 zł, więc spokojnie wystarczy na jeden porządny obiad albo dwa biedne.

Co musicie zrobić?

Każdy z nas ma inny gust i inne preferuje smaki, więc - podzielcie się ze mną najlepszym lub najgorszym daniem Waszego życia. Jedno albo drugie. Potrawa, dla której moglibyście oddać się za pieniądze albo danie, którego nie weźmiecie do ust choćby to Wam płacili. Delicious or disgustin. I w trzech słowach: dlaczego? A voucherki polecą do tych pięciu osób, których odpowiedzi spodobają mi się najbardziej.

No dobra, a co z tą pomocą?

Ci z Was, którzy otrzymają vouchery, w ciągu miesiąca zamówią sobie u pandy obiadek, a potem podzielą się ze mną wrażeniami. Następnie wszystkie 5 opinii zląduje u mnie na blogu, we wpisie podsumowującym całą akcję. Bez żadnej ingerencji w to, co napiszecie - poleci tak jak jest. Możecie zachwalać, możecie być obojętni, możecie krytykować (byle konstruktywnie). Powiedzmy, że czekam tydzień - do przyszłego czwartku do wieczora - a wyniki pojawią się dzień później i w tym samym miejscu. Czyli tutaj, poniżej.

Podsumowując-reasumując, macie okazję współtworzyć finałową notkę o Foodpanda i nie wahajcie się tego wykorzystać.

- WYNIKI KONKURSU -

Oto nadszedł ten wiekopomny moment, na który wszyscy czekali. 3, 2, 1... za darmo najedzą się (alfabetycznie):

Heterozja, Kaś, Kondux, Malvina Pe i Marta Szymula.

A prawda jest taka, że najchętniej zamknąłbym oczy, przejechał palcem po ekranie i wylosował całą piątkę - tak mnie Wasze historie urzekły. Wszystkie bez wyjątku. Ale, że za losowanie bez pozwolenia idzie się do więzienia, to oficjalnie cała Wasza piątka wygrała z resztą o przysłowiową długość paznokcia.

Wyślijcie mi proszę Wasze maile pisząc do mnie... hmm... maila (na looqash.blog@gmail.com). Komplementowanie mojej skromnej osoby mile widziane, ale generalnie treść dowolna, bylebym miał adres :) W odpowiedzi pokieruję Was dalej i przekażę kody na żarełko.

Jeszcze raz dzięki wszystkim za zabawę - super, że się zaangażowaliście, a dzięki Wam naszła mnie inspiracja do napisania bardzo fajnego tekstu. Możecie być z siebie dumni :)



Czytaj dalej »

20 sie 2013

NIENAWIDZIŁEM GO, A ON WRACA

0

Już nie jestem taki młody, żeby w studenckim tempie ogarniać cały internet, więc wybaczcie. Podobno media "huczały" już miesiąc temu, ale albo sączyłem wtedy piwko w jeziorze i wszystko miałem gdzieś, albo nie mam takich znajomych co by mi tego newsa o czasie zaszerowali. Nic to, 7 Dni Świat wraca i przywołuje masę wspomnień.

Choćby takich, że jako dziecko nienawidziłem tego programu. Bo prowadził go nudny i od zawsze siwy koleś, nie miał głosu Januarego z Szalonych liczb, a skrót wydarzeń z ostatniego tygodnia nie przypominał bajek Disneya. W dodatku jego program zawsze wygrywał z moimi, bo oglądał go mój ojciec i nie było gadania. Poza tym wiedziałem, że jak leci ON, to wiadomo że jest niedziela, a jak niedziela to jutro poniedziałek, a jak poniedziałek to szkoła i 7 lekcji od 8 do 15:15. 

Ugh, nienawidziłem tego programu.

Ale nie cieszyłem się, gdy w 2007 zdjęli go z anteny. Miałem wtedy 22 lata i jeśli cokolwiek wtedy oglądałem w telewizji to był to mecz albo pierwsza seria Prison Break. Miałem gdzieś program, który ani wcześniej, ani później nie doczekał się godnego następcy. W czasach, kiedy informacja jedynie przelatuje przez naszą głowę i niczego nie jesteśmy w stanie na dłużej spamiętać, nie powstał żaden program, który tak jak ten porządkowałby wiedzę o świecie. W 25 minut.

Teraz pan Turski powraca, a wraz z nim wracają wspomnienia. Tyle, że one przez te 15-20 lat ewoluowały i już nie budzą negatywnych skojarzeń. Przecież podstawówka była fajna, dzieciństwo miałem w gruncie rzeczy zajebiste, a ojciec jeszcze wtedy był moim ojcem. I mimo, że za dzieciaka nie obejrzałem ani jednego odcinka, to ten program jak żaden inny stanowi dla mnie symbol tych wspaniałych i niezapomnianych lat 90.

Ech i znów człowiek tęskni do czasów, których wtedy nie chciał i które miały szybko minąć.


Czytaj dalej »

16 sie 2013

MAMO, A GOOGLE ZAGLĄDA MI W SPODNIE...

0

Uwaga, uwaga - sensacyjny komunikat! Wczoraj świat obiegła informacja, że Google ma w dupie naszą prywatność! Tak, tak - wszyscy używający gmaila, plusa i youtube mogą czuć się zszokowani, bezczelnie oszukani i bezpardonowo sfaulowani. Bo "dżudżlowi" właśnie się wymsknęło, że mojego maila może sobie bezkarnie inwigilować i ja nie mogę mieć pretensji. No fakt - nie mam.

Oświadczenie Google

Tak jak nadawca listu do kolegi z firmy nie może dziwić się, że asystent odbiorcy otworzy ten list, tak również osoby, które korzystają z sieciowych klientów poczty nie mogą być zaskoczone, że ich e-maile będą przetwarzane przez [dostawcę poczty e-mail] odbiorcy, w celu ich dostarczenia. Zasadniczo, osoba nie ma uzasadnionego prawa do zachowania prywatności informacji, którą dobrowolnie przekazuje osobom trzecim

Mnie ten szokujący news ani trochę nie zszokował. Ja po prostu mam świadomość, że podając wszędzie w sieci swoje dane, różni ludzie mogą mnie szpiegować. Wiedzą, co do kogo piszę, gdzie jakie foty wrzucam i jakiego porno szukam w necie. Nie wierzę w żadne zapewnienia i polityki prywatności w sieci - nie ma czegoś takiego.

Spójrzcie, pierwsza z brzegu polityka prywatności pewnego popularnego serwisu informacyjnego - tak brzmi jeden z punktów:

Serwisy, w których wymagane jest podanie danych osobowych 

Istnieje kilka serwisów, w których możliwe jest logowanie (możliwe, ale nie konieczne). Serwisy te to kawiarenka internetowa oraz giełda pracy. Dostęp do informacji przechowywanych w tych bazach mają jedynie pracownicy odpowiedzialni za techniczne funkcjonowanie serwisów. Adresy e-mail tam przechowywane nie są udostępniane innym podmiotom. Dodatkowo, w przypadku giełdy pracy, zminimalizowaliśmy ilość informacji, jakie należy podać przy rejestracji.

Dostęp mają jedynie pracownicy... Kurde, nieważne jacy pracownicy. Mają dostęp, czyli mogą robić z naszymi danymi, co chcą. I robią to. Po cichu i między sobą, ale tak się dzieje. Może nie wszyscy czytają twoje maile, ale nieraz i nie dziesięć podawałeś przy rejestracji swój adres i numer telefonu, bo to takie niby konieczne. A potem 7 rano dzwoni do ciebie panienka z call center i wciska ciemnotę. Skandal? Przecież nikt cię nie zmuszał do zakładania konta na redtube.

Powoli dochodzimy do momentu, w którym 99% ludzi na całym świecie będzie on-line. Opierają się jeszcze tylko weterani wojenni i emerytowane zakonnice, ale jeszcze parę lat i problem zginie... zniknie! A ten 1 procent to rezerwa na eskimosów i Koreę Północną. Niekoniecznie każdy będzie miał konto na fb, ale bez e-konta bankowego i poczty raczej się nie obejdzie. Zresztą - wszystko co do tej pory robimy w realu, kiedyś będzie miało swój odpowiednik w sieci. Appka na to mówią. Zobacz, jeszcze do niedawna pizzę mogłeś zamówić tylko przez telefon, a teraz trzy kliki i masz ją na stole. Zapłacisz za nią gotówką lub kartą, ale za chwilę będziesz mógł to zrobić... telefonem. Taka sytuacja. 

Podsumowując - jeśli jeszcze nie miałeś okazji oddać wujowi Google'owi swojej prywatności, bo np. jesteś eskimosem lub Koreańczykiem, to nie masz się z czego cieszyć. Też cię to czeka, bo jak nie Larry, to inny Zuckerberg cię dopadnie. Oni po prostu mają taką misję - chcą nas od siebie uzależnić i wiedzą jak to robić, żebyś dał wszystko, czego potrzebują. Z uśmiechem na ustach i pocałunkiem w rękę.

Mnie też mają. Co mam zrobić, przecież się nie potnę. Ani konta nie usunę, bo przejście gdziekolwiek indziej też wiąże się z deptaniem mojej prywatności. Wiem o tym. I mam to gdzieś, bo nie wysyłam maili o treści ZAMACH, żeby się czegokolwiek bać. Póki nikt z byle powodu nie robi mi nalotu na chatę - jestem spokojny, uśmiecham się i ślę Billowi całusy :*



A Wy macie opory przed zostawianiem swoich danych w sieci?
Czytaj dalej »

30 lip 2013

NA PLAŻY BĄDŹ OFFLINE - 8 POWODÓW

0

Dla jasności i co widać - siedzę sobie na tarasie, a plażę mam 5 metrów obok. Ale tu, na wakacjach, klimat nie sprzyja zbytnio tworzeniu wpisów, bo i upał, i regularnie padający internet skutecznie przekonuje mnie do życia offline. Nie żebym był tym faktem jakoś specjalnie zszokowany i nie mógł się otrząsnąć, ale zrodziło to w mojej głowie ciekawą rozkminę w temacie uśmiercania prasy papierowej przez internety.

Bo mimo, że faktycznie tak się dzieje i globalnie papier gazetowy już nigdy z tabletem nie wygra, to nadal jest czas i są miejsca, gdzie zwykła gazeta bije internet na głowę i szybko nie odpuści. Na przykład na plaży, gdzie jeśli akurat nie śpisz i nie rozwiązujesz sudoku, to pewnie coś czytasz.

Dlaczego zatem warto to robić klasyczną metodą?
  1. W pełnym słońcu tablet pokaże ci co najwyżej liczbę pryszczów na czole i fryzurę czy się układa.
  2. Dzięki gazecie, znalezienie hotspota przestaje być najważniejszym punktem programu.
  3. W gazecie zawsze wiesz, co czytasz. W necie nigdy nie wiesz, co się kryje pod nagłówkiem.
  4. Irytacja spowodowana powolnym ładowaniem stron jest większa niż przewracaniem ich pod wiatr.
  5. Gazeta nie zepsuje się pod wpływem działania ziarenek piasku.
  6. Po przeczytaniu gazety masz poczucie, że wiesz wszystko. Po przeczytaniu internetu nadal masz wrażenie, że nie wiesz nic.
  7. Gazetę przeczytasz, odkładasz i zajmujesz się czymś innym. Internet czytasz i nie możesz skończyć.
  8. Marne są szanse, że przy odpalonym fejsie przeczytasz cokolwiek ze zrozumieniem.
Niby wiadomo, ale ja już widziałem ludzi, którzy chodzili po plaży w tę i z powrotem szukając zasięgu albo cienia, bo im ekran oczy wypalał. Nie zdziwiłbym się, gdyby chodziło o fejsa, ale nie sądzę też, żeby wysiłek był tego wart. Status i focię można wrzucić z opóźnieniem, naprawdę nikt się nie połapie i nie wywołasz tym kryzysu. Gazetkę do rąsi i pokaż, że jeszcze potrafisz to robić.


A tu możesz się pochwalić, jak wygląda Twoje plażowanie. Bo u mnie to głównie nadrabianie zaległości w nic-nie-robieniu :)
Czytaj dalej »

22 lip 2013

DZIENNIKARSTWO W EPOCE BEZMYŚLNEGO COPY-PASTE

0

To, że media schodzą na psy i że po przetrawieniu ta informacyjna papka coraz częściej przybiera konsystencję sraczki zamiast zwartej kupy - to wiadomo. Wiadomo, że standardy wyznacza Fakt na spółę z Superakiem i reszta musi (chce?) się dostosować. Wiadomo też, że w dobie internetu liczy się to, kto pierwszy przekroczy barierę dźwięku w szybkości wrzucenia newsa do sieci. Pudelek, kozaczek czy inny pantofelek - okej. Fejsa też trzeba traktować z przymrużeniem oka. Ale Forbes? RzePa? Wprost? TVN? I to za jednym zamachem.

Miałem pisać o zajebistości tego, co tam wyczytałem, ale tak się złożyło, że wypada mi przede wszystkim poruszyć temat niekompetencji dziennikarzy, redaktorów, dyrektorów, a nawet samego źródła informacji, która dziś do mnie dotarła.

Wygląda to tak, że kilka dni temu PZU wypuściło na rynek kontrowersyjną ofertę swojego nowego produktu - polisę antybiotykową. W skrócie polega ona na tym, że idzie człowiek do apteki, okazuje receptę, kartę PZU i dostaje antybiotyk za 20% jego ceny. Resztę płaci PZU, w zamian za comiesięczne składki w jakiejś śmiesznej kwocie kilku złotych. 

HIT, słuchajcie! Że tak powiem - kto nie weźmie, ten gupek.

Oczywiście wielkim znawcom tematu zdrowia w Polsce pomysł się nie podoba, bo Polacy już teraz faszerują się jakąś chorą ilością antybiotyków, a PZU swoją ofertą tylko sprzyja powstaniu całej armii lekomanów. Tok rozumowania dość mocno ociera się absurd, bo wychodzi na to, że wszyscy tymi lekomanami już jesteśmy i tylko szukamy okazji do ataku na aptekę. Zatem - bullshit, nie ma się co przejmować. Poza tym business is business, leki są drogie, ludzie generalnie biedni więc polisa jak znalazł na nasze warunki.

Ok, musiałem swoje wtrącić, bo nie byłbym sobą. Teraz media informacyjne, choć w zasadzie powinienem te dwa słowa wziąć w cudzysłów. "Media informacyjne" - tak lepiej. Zaczęło się od Rzepy, która materiał wydrukowała, potem rzucili się inni. Wszędzie copy_paste, nikt się nawet nie wysilił, żeby go zweryfikować. News - to jest to, byle wrzucić i niech się niesie.


Mi wystarczyło 5 minut rozmowy na infolinii, żeby poznać całą prawdę:

- rodziny pracowników nie mogą z tego korzystać, bo liczy się nazwisko na recepcie, które musi być zgodne z tym na polisie. Oczywiście można to zrobić nielegalnie i wypisać jedną receptę na siebie, babcię i dziadka, ale to raczej nie jest informacja, która powinna pojawić się w mediach.

- mówi to sam dyrektor zarządzający. Konsultantka temu zaprzeczyła, klika razy upewniając się podczas rozmowy ze mną u kilku różnych osób.

- oferta NIE obejmuje wszystkich antybiotyków, a jedynie pewien zakres. Być może docelowo osiągną sto procent, ale jeszcze nie teraz.

Ja wiem, że konsultant na infolinii nie jest żadnym informacyjnym guru. Dlatego rozmawiałem z trzema i każdy niezależnie od siebie zaprzeczył rewelacjom o rodzinach i ofercie na wszystkie leki, negując tym samym dumne stanowisko samego dyrektora PZU.

Może temu panu i mediom byłoby łatwiej, gdyby PZU wrzuciło tę swoją innowacyjną ofertę na stronę? Bo "Antybiotyk" lata sobie swawolnie po sieci, a źródełko jest puste. Szkoda, bo przeciętny osobnik nie dowie się na przykład, że aby móc z takiej oferty skorzystać, musi być objęty grupowym ubezpieczeniem PZU w swoim zakładzie pracy. Musi zadzwonić. Zatem to taka jeszcze ciepła informacja dla wszystkich zainteresowanych, którzy planowali miło spędzić czas oczekując na rozmowę z konsultantem.

W każdym razie nic nie tłumaczy zachowania mediów, które - oprócz tego, że jest nieprofesjonalne bezmyślne i po prostu głupie - pokazuje brak szacunku dla mnie jako czytelnika. Potraktowano mnie trochę jak świnię, która zje wszystko bez pytania co w korycie. Przecież i tak zjem, i będę zadowolony, że w ogóle dostałem.



I może to jest odpowiedź na ten nasz odwieczny ostatnio dylemat - różnicę między dziennikarzem a blogerem i taką trochę zimną wojną między nimi:

Bloger się stara, blogerowi się chce, a dziennikarz od jakiegoś czasu przestaje i sprawia wrażenie, że wszystko mu jedno.

To nie jest prowokacja. Po prostu bloger to zawsze pasja i czasem zawód, a dziennikarz to zawsze zawód i tylko czasem pasja.


Czytaj dalej »

15 maj 2013

EMPATIA, GŁUPCZE !

0
Jak wielu ludzi w ciągu ostatnich dwóch dni zamieniło się w światowej sławy ekspertów. Od lekarzy onkologów, profesorów genetyków, ekspertów ds. wizerunku w mediach mainstreamowych, aż po celebrytów bywających wszędzie i u wszystkich. No i okej, mają prawo się wypowiadać na każdy temat. Ale patrząc z boku - wygląda to żenująco, bo nie mają podstawowej wiedzy żeby ktokolwiek mógł uznać ich teorie za wartościowe.

Wczoraj u Kuby tragiczny występ zaliczyła Julia Kuczyńska. No nie poszło jej, stres odebrał jej największą broń - ją samą. Na start Kuba zadał jej proste pytanie - co robi Julia Kuczyńska? Okazało się, że nic nie robi bo nie potrafi skleić nawet jednego zdania złożonego z choćby trzech wyrazów. A jest największą blogerką modową w tym kraju, bywa na największych światowych galach i pokazach, imprezuje z Rihanną, a znane marki biją się o jej twarz w kampaniach. No jest o czym mówić, a wyszła z niej typowa słodko-wyszczekana blondyneczka, z którą się nie gada tylko wyciąga z imprezy i zaprasza do domu na noc.

Takie jest wrażenie ludzi, którzy wczoraj widzieli ją pierwszy raz albo znają Julię tylko z internetów. Ja należę do tych drugich, ale różni mnie od nich fakt, że umiem się postawić na czyimś miejscu. Tak, wiem że KAŻDY potrafi... Sratatata, mało kto w tym kraju, przy naszym polskim temperamencie wie, co to empatia. A jak wie, to nie umie jej zastosować. Co widać po durnych komentarzach na profilu MAFF i zatrważającej ilości lajków pod nimi.


Takie mam nieodparte wrażenie, że ludzie nie potrafią używać dwóch zmysłów jednocześnie - jeśli słyszą to nie widzą, jeśli widzą to nie myślą. A wystarczyło te działania ze sobą połączyć i każdy mógł dostrzec, że Julia u Kuby jest spięta jak plandeka na żuku.

Nagle zapomniały ludziska, że każdy od czasu do czasu ma w życiu jakiś stres. I co, łatwo się wtedy działa, myśli? Dlaczego więc odmawiacie go Julii, która pomimo niewątpliwych sukcesów, nadal jest normalnym człowiekiem z ludzkimi problemami? Dla nikogo rozmowa z Kubą nie jest zadaniem łatwym i polegli tam znacznie więksi, bardziej znani i bardziej zcelebryceni niż Julia. Ale okazuje się, że tak jak mamy miliony selekcjonerów podczas meczów reprezentacji, tak mamy w kraju miliony, które SĄ ZAŻENOWANE, ZAWIEDZIONE, WSTYD IM, ONE NIGDY BY NIE POZWOLIŁY WOJEWÓDZKIEMU, ONE BY MU POKAZAŁY. Cycki chyba. Albo penisa, bo w sumie nie wiadomo co bardziej lubi. I na tym by się ich nieprzeciętna elokwencja skończyła.

Zasada jest prosta: zanim cokolwiek powiesz, napiszesz - pomyśl alternatywnie. A jak nie umiesz to zadzwoń do kolegi i razem rozkminiajcie problem. Twój tok rozumowania nie jest jedynym słusznym, bo i życie nie ma tylko czarno-białego koloru. Zanim ocenisz czyjś efekt - oceń jaka droga do niego wiodła. Cholera, to takie łatwe!



Potraficie tak?

Czytaj dalej »

28 mar 2013

TO MEDIA I KIBICE WSZYSTKO PSUJĄ

0

Oglądałem te dwa ostatnie mecze naszej reprezentacji i tak jak wszyscy jestem zażenowany tym, co widziałem. Ale też jestem jednym z tych, którzy zawsze wrócą przez TV, żeby zobaczyć czy tym razem im się uda. No właśnie - widzicie już ten paradoks?

Mimo, że nie ma żadnych, ale to żadnych przesłanek do tego, żeby w naszą narodową piłkę wierzyć, to każdy kolejny mecz ogląda połowa tego kraju, a media nakręcają atmosferę sukcesu już na kilka dni przed. Bo tym razem ma się udać. Tylko nikt nie wie dlaczego. A potem jest płacz ludzi pod stadionem, komentatorów w studiu i odwieczne pytanie: co się stało, że się zesrało.

Może to trener nie umie zapanować nad naszymi gwiazdeczkami. A może to piłkarze są po prostu słabi. Bo nawet jeśli na co dzień dają radę w swoich klubach, to w tych klubach ich słabości są przykrywane przez dobrą grę całej reszty. Jakoś w Niemczech potrafią tak podać do Lewandowskiego, żeby strzelał a w kadrze nikomu to nie wychodzi. Ale to drobiazgi.

Bo prawda jest taka, że chłopaki nie wytrzymują presji, którą wywierają na nich i media, i kibice. Zastanawiam się, kiedy ci ludzie na to wpadną, że te wszystkie emocjonalne relacje w TV, wywiady, dyskusje kto i gdzie zagra, ten cały szum i typowanie wyniku (2:0, 2:1, 3:1, 4:0 - oczywiście dla nas) zwyczajnie szkodzi. Piłkarzom, bo mają kupę w gaciach i kibicom, bo zamiast zapachu zwycięstwa czują smród tej kupy. A na drugi dzień w gazetach miesza się naszą reprę z błotem. I po co to komu?

Mam taką teorię. Jak spojrzę sobie przekrojowo na historię futbolu, to widzę że obok Węgrów jesteśmy jedynym krajem, który kiedyś odnosił sukcesy a teraz plącze się gdzieś w ogonie. Cała reszta ekip, która od lat 30. XX wieku zawsze była w czołówce, jest w niej nadal. My nie daliśmy rady przełożyć tamtych sukcesów na kolejne lata i teraz za tym tęsknimy, mamy nadzieję że w końcu to się powtórzy. No i spójrzcie - mnie nie było wtedy na świecie. Ale od czego są media, które przy każdej takiej okazji uparcie puszczają fragmenty meczów sprzed 40-stu lat. I potem rosną pokolenia, które mimo że nie mają czego wspominać, to chcą widzieć Polaków z medalami. Jak w '74 i '82.

Presja rośnie.

Ta teoria trzyma się kupy, bo zobaczcie - w meczach z Anglikami albo Niemcami nigdy nikt nie robił z nas faworyta. Oni zawsze byli wyżej i zawsze więcej osiągali. A już z takimi Ukraińcami jeszcze kilka lat temu spokojnie potrafiliśmy wygrywać. Dlatego jak przychodzi do meczu z Anglią nie ma takiej spiny i hurra optymizmu, że pojedziemy ich 3:0. Nikt nie czuje takiej presji i ostatni mecz z nimi powinniśmy byli nawet wygrać. A kiedy przeciwnikiem jest drużyna pokroju Ukrainy albo Grecji, to media i kibice się gotują. Że skoro gramy jak równy z równym z Niemcami czy Włochami, to tym bardziej zmieciemy z boiska takich patałachów jak Grecy. Ale nic z tego, bo wiara i zaufanie przerastają nasze gwiazdy. Tworzy się presja i koło się zamyka.

Dlatego proponuję następnym razem nie robić zamieszania i centralnie olać sprawę. Nie podniecać się, że rywal słaby a Lewandowskiego transferują do Barcelony, nie pompować tego balonika. Ograniczyć się do info, że 'mecz dziś o 20, komentuje Darek Szpakowski'. Spojrzeć na nasze miejsce w świecie i nie liczyć na nic poza wygraną z San Marino. Media, kibice - serio lepiej wam ekscytować się przed, a narzekać po meczu? Sugeruję odwrotnie. Zróbcie to dla piłkarzy, dla siebie i przestańcie oczekiwać

Naprawdę, lepiej być pozytywnie zaskoczonym niż wiecznie zawiedzionym. I nawet jak się nie uda, to przynajmniej nasz hymn narodowy pt. 'Nic się nie stało' nabierze sensu.



A może Wy macie jakąś inną teorię? Bo jak nie to przyjmujemy moją jako jedyną słuszną :)

Czytaj dalej »

20 mar 2013

FRUGO & BLOGtej - BARDZO UDANY ZWIĄZEK

0

Co oznaczają dla blogerów takie eventy wiedzą wszyscy, którzy w tym 'biznesie' siedzą. Zresztą każde spotkanie ludzi z ludźmi - czy to kółko gospodyń wiejskich, czy różańcowe - niesie za sobą jakąś wartość dodaną, bo nie sposób z takiej imprezy wyjść i nic nie wynieść. No, i tego...

Tak, ja wiem że fanty, że jedzenie, że picie, bo bloger mimo że na wszystko się rzuca, to zawsze zostawia sobie coś na koniec, żeby potem móc to wynieść. Ale ja nie o tym, bo inspiracja, pozytywna energia i chęć do dalszego działania to jest to, czego człowiek po takiej imprezie oczekuje. I co - rzecz jasna - dostaje.

Nie będę pisał, że każdy kolejny BLOGtej jest lepszy od poprzedniego, bo to wiadomo. Relacji jako takiej też nie będzie, bo ileż można. Wspomnę tylko dla porządku, że tym razem motywem przewodnim naszego spotkania była motywacja - nie tylko dla tworzenia wartościowych treści na blogu, bo spokojnie można było sobie te wszystkie motywacyjne kwestie przełożyć na każdą dziedzinę naszego życia. A temat cierpliwie wbijał nam do głów Michał Pasterski, swoją drogą sympatyczny, dobrze gadająco-wyglądający facet, i kto jak to, ale on potrafi człowieka zmotywować.

Ale ja nie o tym, a o Frugo, które przez cały wieczór dzielnie nam towarzyszyło. To nie będzie wpis pochwalny, ani tym bardziej sponsorowany, choć słowa uznania bezwzględnie się FoodCare należą, bo firma zadbała o blogerów, jak o swoje dzieci. To znaczy dała więcej, niż było nam trzeba - tak na wszelki wypadek. I tyle pierdół, teraz konkrety.

Bo po Pogaduchach we Wrocławiu i teraz BLOGtej, Frugo staje się wręcz strategicznym partnerem naszych blogerowych spotkań. Upraszczając - nie ma Frugo, nie ma blogerów. I powoli, mam nadzieję, zachodzić będzie też odwrotna relacja. Zmierzam do tego, że FoodCare doskonale widzi, co się dzieje i będzie działo. No bo spójrzcie - wczoraj Frugo wystawia towar za plus minus 3 tysiące, a 80 blogerów pije i wciąga żelki do woli. Na drugi dzień połowa z nich pisze na blogach i fejsbukach, że było Frugo, co dochodzi do świadomości spokojnie kilkudzisięciu tysięcy ludzi.

Ok, standardowa reklama na FB wychodzi taniej. Ale to tylko reklama, jedna z miliona. Info od blogera to coś więcej - bloger spróbował, podegustował, poświęcił się wręcz i ocenił, że warto. Brzmi to o wiele bardziej wiarygodnie niż prosta grafika reklamowa, która tylko zachęca do wejścia na stronę. A gdzie tu smak, gdzie właściwości produktu? Przeciętny konsument stwierdzi co najwyżej: 'o, fajna stronka' albo 'o, extra video'. I co - kupi to, bo firma ma zdolnego grafika albo copywritera? Jeśli kupi to tylko dlatego, że chce mu się pić. A i tak ma do wyboru masę innego towaru na półkach. Tańszego towaru.

Świadomy konsument nie ufa reklamie - ufa ludziom, rekomendacjom, pewnym gestom, np. społecznym. A bloger to człowiek - zwyczajny gość i ktoś kto żyje, pracuje i działa tak jak my wszyscy, nie jest oddzielony szklanym ekranem i nie ma doklejanego na różne okazje uśmiechu. Coś się nie podoba - jest do dupy, coś jest fajne - to jest fajne i polecam. Krótka piłka.

Dlaczego innym markom tak trudno to pojąć? Dlaczego planują milionowe budżety na kampanie, które nie działają? Zwykłą reklamą można zwykłego człowieka jedynie o czymś poinformować. Ale zachęcić, wygenerować potrzebę posiadania poprzez standardowy spot w TV udaje się nielicznym (procent? promil?).

Dobra - blogery blogerami, trochę minie zanim firmy zaczną się o nas zabijać. Ale dlaczego firmy nie zabijają się o zwykłych ludzi, żeby ci mogli poznać ich produkty nie tylko gapiąc się na billboard albo reklamę w przerwie serialu? Ja bardzo chciałbym móc użyć swoich palców, żeby podotykać i ust, żeby spróbować przed zakupem. Nieraz zdarzyło mi się kupić coś ponad plan, bo śliczna hostessa rozdawała to fajnie wyglądające 'coś' i po przetestowaniu biegłem po więcej.

Niech taki pan Chajzer zamiast biegać na planie za piłką i dzieciakami w brudnych koszulkach wyjdzie do ludzi i niech Vizir każdemu wypierze po 3 kilo odzieży w ramach jakiejś fajnej akcji promocyjnej. Jak człowiek zobaczy, to uwierzy. No chyba, że się Vizir boi, bo nie będzie za bardzo w co wierzyć. Wszystkie marki się boją.

Ale nie Frugo, które wyszło do ludzi - do blogerów, którzy poinformują o tym świat. Taki tymbark... Phi, co on poza adaptacją piosenki Skaldów i LOLowymi tekstami na kapslach zrobił dla ludu? Posmakować się nie dał, więc dlaczego mam wybrać akurat jego? Sorry, wybieram Frugo. I każdą inną markę, która da mi się 'dotknąć'*.

/* a jak nie podbije mojego gustu i nie sprawi, że będę chciał ją posiąść to ją zignoruję - ale docenię starania.

A Wy czym się kierujecie wybierając daną markę?
Dlaczego Cola a nie Pepsi? Tyskie a nie Żywiec?



Dajcie znać w komentarzach.

Czytaj dalej »

5 mar 2013

IDZIE KOMINEK PO TRUPACH DO FEJMU

0
Dwie sprawy. Dwie szeroko w mediach komentowane sytuacje, których wynikiem jest śmierć. Pierwsza - kierowca tira ginie od bryły lodu rzuconej przez jakichś dwóch debili. Druga - ginie dziecko, bo ci, którzy mogli pomóc, nie zrobili tego. Ocena mediów i społeczeństwa jest jednoznaczna - są ofiary (kierowca i dziecko) i są winni (chuligani i lekarze). Są jednak w sieci ludzie, którzy na siłę próbują odwrócić te role i ugrać tym coś dla siebie.

A w zasadzie jeden człowiek, o którym wiem, że tak działa - Kominek. Bloger, z którego zdaniem i poglądami liczy się coraz więcej mediów, ostatnio jakby tracił kontakt z rzeczywistością. Albo z premedytacją kreuje utratę tego kontaktu. Ja wiem, że warto iść pod prąd, że tłum jest dla prostaków i życiowych inwalidów, że od kogo dziś na kilometry nie wieje kontrowersją, ten nie znaczy nic. Takie czasy.

Ale żeby móc wbijać ludziom swoje niepopularne poglądy, trzeba wiedzieć, jak je potem obronić. Dzieci to zawsze drażliwy temat, w szczególności kiedy umierają. Dlatego media muszą szumieć, a Owsiak - jako autorytet w walce o życie dzieci - interweniować. Tomku - nie proponujesz żadnych alternatywnych reakcji, a czepiasz się tych które już są. Bo jeśli nie szum w mediach to co? Cisza? "To się zdarza na całym świecie" więc pogódźmy się z tym? I uwierzmy, że człowiek uczy się na własnych błędach i więcej nikt przez błąd lekarski nie zginie? Cokolwiek tu zawiniło - system czy człowiek - trzeba naprawić. A nie kneblować się nawzajem i zmiatać syf pod dywan. Milczenie nie w każdej sytuacji jest złotem, a już na pewno nie w tej. Milcząc teraz i w każdym takim przypadku - obojętnie czy umiera dziecko czy dorosły - akceptujemy jako społeczeństwo stan obecny i dajemy do zrozumienia, że tak jest nam dobrze.

Z kierowcą tira obchodzisz się podobnie. Odwracasz uwagę od tego, co ważne - od jego śmierci, od okoliczności i na siłę budujesz ideologię do całego zdarzenia. Sprowadzasz tę sytuację do zwykłego, niezbyt szczęśliwego wybryku kilku chłopaczków, którzy mieli pecha i każdemu mogło się zdarzyć. A co to zmienia, powiedz? Nieumyślnie, ale 'udało im się' odebrać życie drugiemu człowiekowi. Rzucali tymi bryłami tak długo, aż zabili. Na zasadzie zabawy w podduszanie kolegi - zobaczymy ile wytrzyma.

Dzięki za próbę napisania dla nich usprawiedliwienia, ale mamy w tym kraju prawo, które rozróżnia zabójstwo umyślne od niezamierzonego. Tą różnicę liczy się w latach i nie ma potrzeby tworzenia nowej kominkowej klasyfikacji kto na co zasłużył, a kto nie. Idąc Twoim tokiem rozumowania, każdego pijanego człowieka powodującego zagrożenie należałoby zostawić w spokoju. Każdego pijanego, który śmiertelnie potrącił człowieka na pasach - jedynie pouczyć i wypisać mandat. Przecież oni nie chcieli, oni tylko za dużo wypili, to była tylko zabawa.

Możemy też próbować usprawiedliwiać Niemców, że nas napadli i terrorystów, że podkładają bomby. Wszystko w imię kontrowersji i byle się niosło.

Mnie można przekonać do wszystkiego, ale to 'wszystko' musi trzymać się kupy. Mieszanka logiki, wrażenia szczerości i zdolności do obrony własnych poglądów potrafi zdziałać cuda i sprawić, że uwierzę w nawet najbardziej kosmiczne zjawiska. Twoim ostatnim tekstom zdecydowanie brakuje każdego z tych składników.

Ja wiem, że tabloidowe generowanie kontrowersji dla samej kontrowersji zawsze i wszędzie się sprzeda, ale to dlatego że kupi je plebs, którego w tym kraju jest dość sporo. A skrajne poglądy mają to do siebie, że ich nikt prócz takiego plebsu nie traktuje poważnie. Bo albo są fałszywe i na pokaz, albo głoszone przez radykałów. Ciemny lud to łyknie, ale sam powiedz - warto się tak poświęcać?

Aha, zapomniałbym - zdanie: 'nie ma nic niezwykłego w tym, ze zmarło dziecko'. No niby nie ma, dzieci też umierają. Ale nie odwracaj uwagi od okoliczności i nie spłycaj dramatu rodziny do tyleż emocjonalnego, co pustego sloganu o zwyczajności tej sytuacji. A przynajmniej do momentu, w którym słowo 'dziecko' przestanie być dla Ciebie jedynie rzeczownikiem, a stanie się całym Twoim życiem.




Czytaj dalej »

2 mar 2013

TAKIE SENSACJE TYLKO W TVP

0
No masz, raz na miesiąc człowiek włączy TVP. Nie wiem, może ja jakiś ułomny jestem i nie rozumiem, ale powiedzcie mi jak w XXI wieku, w roku 2013 poważne medium jakim jest telewizja może w głównym wydaniu 'Wiadomości' puścić materiał o boomie na zakupy internetowe?

A że wszystkie media teraz kopiują pomysły od TVN-u i swoje programy informacyjne robią idealnie na kształt reportaży z Faktów, to materiał o e-handlu też został utrzymany w konwencji sensacji dnia i miał sprawić żebyśmy zęby z podłogi zbierali taki to news.

Ja rozumiem zapodać najnowsze dane i wyniki, ile ludzi i jakie towary kupujemy w sieci i takie tam statystyczne sprawy, ale słuchajcie tego:


'zakupy przez internet pozwalają zaoszczędzić czas'
'ceny w sklepach internetowych są niższe od tych w sklepach tradycyjnych'
'nie musimy wychodzić z domu - zakupiony towar zostanie nam dowieziony na miejsce'
'ludzie idą do sklepu, oglądają produkt, ale - uwaga - nie kupują go, tylko wracają do domu i zamawiają przez internet'

Może się czepiam, może to mój młody wiek nie pozwala mi tego pojąć albo może 'Wiadomości' po prostu mają taką tępą widownię. Nie wiem, ale dobitnie poczułem różnicę pokoleń. Przecież to, co oni próbują mi sprzedać jako sensację dnia o godzinie 19 z minutami, jest ważnym elementem mojego stylu życia od dobrych kilku lat. Wiem, że są ludzie starzy, dla których telewizja nadal jest głównym źródłem informacji, ale materiał o zakupach przez internet do nich adresowany raczej nie był. Do mnie i całej masy młodych ludzi tym bardziej. Nie mówiąc już o tych, dla których internet to nadal samo porno i pedofilia - oni nie wiedzą nawet, jak 'w ten internet wejść'.

Zastanawia mnie po prostu, w jakim kierunku podąża telewizja. Ogólnie media tradycyjne. I ja, i moi rówieśnicy - my jeszcze możemy mieć jakiś sentyment do wieczornych wiadomości i papierowych gazet, bo się na nich wychowaliśmy. Ale po nas nie ma już nikogo. Zresztą my już teraz rzadko kupujemy gazetę czy oglądamy TV, a jeśli już to właśnie z sentymentu, bo wiemy jaką wartość kiedyś ze sobą niosły.

W tej chwili właściwie nie mają już żadnej, a dzisiejszy 'sensacyjny' materiał TVP tylko mi to potwierdził.

A Was co wkurza w tych wszystkich programach informacyjnych? O ile w ogóle oglądacie TV...



Wpisujcie w komentarzach.

Czytaj dalej »

21 sty 2013

PŁAĆ ZA SEKS I UŚMIECHAJ SIĘ DO LUDZI :)

0
Fronda nazwała go dziwkarzem, a Pudelek poleca mu znaną agencję modelek, gdzie może sobie podupczyć. Kompletnie też nie dziwią mnie rzucane od wczoraj po sieci wulgarne i pełne nienawiści komentarze pod jego adresem. Marek Raczkowski - wczoraj klasowy rysownik, dziś wyklęty przez tłum kurwiarz bez klasy.

Jeszcze tylko szybki podgląd dla tych, co nie wiedzą. Otóż Raczkowski strzelił kontrowersyjny wywiad dla Dużego Formatu, w którym przyznał, że korzysta z usług burdeli, ale i tak woli spraszać sobie panienki do domu. Bo to praca jak każda inna, ciężka i rozwojowa, a on sam bardzo szanuje te kobiety i zawsze pyta czy to ich własny wybór. Do tego dorzucił, że każdy facet chodzi do burdeli (dostęp do DF jest płatny, więc TU macie wersję skróconą). Co ja na to?

Brawo panie Marku, fenomenalne zagranie!

W mediach tradycyjnie zaczęła się i trwa nagonka, a internetowe anonimy ścigają się na najbardziej obraźliwy i chamski komentarz. Czemu mnie to nie dziwi? I czemu jest mi to tak kompletnie obojętne?

Bo przeciętni ludzie nienawidzą znanych ludzi. Czytają o nich w kolorowych gazetach i internetach, ale tylko po to, żeby powyszydzać, obgadać z sąsiadką przy kawie z fusami i żyć tanią sensacją cały tydzień. Zawistni hipokryci. A jeszcze bardziej znienawidzą, kiedy znana osoba burzy ich ograniczony światopogląd. Bo jako popularna i w jakiejś mierze opiniotwórcza, miesza w głowach tym innym 'właściwie' myślącym. A wiadomo - przeciętni ludzie to tacy, dla których świat zamyka się w ich własnym myśleniu i nie pozwolą, żeby czyjaś racja była bardziej 'mojsza' od ich racji.

Przeciętni ludzie nigdy też nie widzą drugiego dna, kontekstu, nie łączą faktów i nie cechuje ich logika ani dedukcja. Nie zauważą, że Raczkowski właśnie wydał książkę i właśnie tak ją wypromował, że na płatną kampanię reklamową nie musi wydawać już ani złotówki - media odwalają za niego całą robotę, a on śmieje się tym wszystkim wkręconym hejterom w twarz i powoli zaczyna liczyć kasę. Nagle zapominają też, kim jest Raczkowski i z czego jest znany. A jak wiedzą, to OK - niech sobie rysuje, ale taka skandaliczna wypowiedź?! No nie może być... Panie Marku, owacja dla pana na stojąco - za odwagę i za pomysł.

Mógł pan sobie na to pozwolić, bo jest pan osobą znaną, lubianą (nawet teraz), pewnie też bogatą, więc i niezależną. A przede wszystkim kontrowersyjną i to zawsze się sprzeda. Teraz pojechał pan ostro po bandzie, ale czy to pierwszy raz? I czy ostatni? Mam nadzieję, że nie bo...

... no właśnie. Bo ja bardzo cenię ludzi za szczerość, za jej kontrowersję i za wykpiwanie stereotypów, na których osadzony jest ten świat. Tylko czy wyznanie Raczkowskiego jest szczere? Pijarowo jest znakomite, ale czy prawdziwe? Who cares, w tym momencie nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Obchodzi to jedynie tych przeciętniaków, którym to wyznanie stoi niczym ość w gardle i nie mogą go przełknąć. Oni do czasu wyjaśnienia sprawy, która nigdy się nie wyjaśni, przestaną kupować 'Przekrój' i spalą wszystkie archiwalne numery.

A mnie naprawdę nie rusza jego rewelacja, że każdy facet korzysta z burdelu. Dla 99,9% facetów 'udzielających się' w tej dyskusji to oczywiście skandal i każdy jeden musi zamanifestować, że 'przecież ON nigdy, przenigdy!'. Ja też nie i co z tego? To moja sprawa, tak samo jak sprawa pana Marka czy płaci za seks, czy nie. Ma kasę to niech płaci, sprawia mu to przyjemność to niech kupuje sobie panienki, chce o tym powiedzieć - niech mówi. Wolna wola, wolny kraj. Jego naprawdę nie obchodzi cała ta pseudo-afera, a jeśli już to jest mu bardzo na rękę. Poza tym to nie polityk, nie musi się z niczego tłumaczyć i wybielać.

Zresztą fajnie, że jest brudny - akurat jemu bardzo z tym do twarzy.

/a zdjęcia pochodzą z stąd i stąd/



Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

13 sty 2013

JA SWOJE NA SERCU NABAZGRAŁEM...

0
Mogę nie wrzucić do puszki ani złotówki? Mogę.
Mogę nie wystawić żadnej charytatywnej aukcji? Mogę.
Mogę też żadnej nie wylicytować? Mogę.
Mogę spać spokojnie? Pewno, że mogę.

Ha, mam was. Mogę, bo są przecież inne sposoby - choćby takie, jak e-serce. Czyli najprostszy i nie wymagający od nas niczego poza użyciem palca i tacz-padu sposób na wzięcie 'aktywnego' (ale heca!) udziału w WOŚP. Tak, siedząc wygodnie przed laptopem kiedy na dworze mróz, my aktywnie wspieramy Orkiestrę i jeszcze możemy coś nabazgrać na internetowym serduchu. Albo poza, tak jak ja. 

Na tym polega cały fun. Tylko tyle i aż tyle. Do dzisiaj do końca dnia wymyślacie sobie, co chcielibyście przekazać i mażecie pikselami po ekranie. Możecie postawić tylko kropkę nad 'i', możecie też odtworzyć na nim obraz panoramy racławickiej. Wasz wybór, kwestią jest tylko cena waszego dzieła. A płaci się za każdy wykorzystany piksel, który w sumie tani nie jest, ale jak macie wyobraźnię to za rozsądną kwotę można coś sensownego stworzyć. Ja np. narysowałem filiżankę kawy i wydaje mi się to bardzo sensowne :)

Możecie też wpłacić i nic nie zrobić, ale to akurat jest bez sensu, bo po to jest e-serce, żeby zostawić po sobie ślad. Zresztą za chwilę może już nie być miejsca więc i tak pozostanie wam tylko popatrzyć na to, co już jest. Albo pomóc Owsiakowi, Bednarkowi, Dodzie i Lewandowskiemu wypełniać ich piksele.

Są możliwości, ale najważniejsze że cała ta machina w końcu ruszyła, bo do wczoraj wieczora wynik był marny - 1800 uderzeń e-serca i niecałe 40 tysięcy zł na koncie. Dziś już wiadomo, że udało się pobić ten sprzed roku (było prawie 90), choć na moje oko teraz mogło być znacznie więcej, gdyby wspierający akcję blogerzy zdecydowali się ją... wesprzeć.

Trochę mi z tym dziwnie, bo Artur Kurasiński, Grzegorz Marczak, Kominek, Maciej Budzich i Paweł Tkaczyk podpisują się pod e-sercem swoimi nazwiskami, a na ich blogach prawie nie ma śladu o całej akcji: od 12 grudnia Paweł wspomniał o niej raz - 2 stycznia, Antyweb raz 7 stycznia, Kominek 9 stycznia, a Artur i Maciej wcale. Zero grafik, zero linków, (prawie) zero informacji że ktoś coś wspiera. A jeden wpis na cały miesiąc akcji to chyba trochę mało, żeby można było to nazwać 'wsparciem'. Fajnie, że na e-sercu dumnie się wszyscy razem prezentują, ale tam nie ma setek tysięcy odwiedzin dziennie. Są u blogerów. Blogerów, którzy sprawę albo przemilczeli, albo zaangażowali się dopiero w końcówce.

Wiem, że się czepiam, bo przecież jest efekt. Ale e-serce to nie kolejny produkt, którym można się polansować albo nie, a część wielkiej akcji charytatywnej, o której trzeba mówić i przypominać co jakiś czas tym, co nie jeszcze wiedzą. Może ja się nie znam, może tak po prostu miało być, ale jakoś nie mogę odeprzeć wrażenia, że mogło być lepiej. Może dlatego, że celem było 300 tysięcy, a pewnie aż tyle nie uda się do północy uzbierać. Może dlatego, że kampania z Mafią dla psa w miesiąc zebrała prawie 3 miliony odsłon, a e-serce ledwo 14547. Może dlatego, że na bazgroły powinien pozwolić cały internet, a nie tylko Firefox. Może dlatego, że akcję 'wsparło' wiele znanych osobowości, które za bardzo się z tym nie obnosiły. I co? Chyba wszystko po trochu.

Mimo to nie mam wątpliwości, ze e-serce znów wygrało, tak jak i wygra pewnie cała Orkiestra. Ale mogło wygrać zdecydowanie wyżej.

PS.
Wspomniałem już, że mój bazgroł do filiżanka kawy i podpowiedziałem, gdzie go znaleźć. To co? Kto pierwszy ten lepszy?



Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz!
Czytaj dalej »

9 sty 2013

BLOGERY SIĘ DZIELĄ I ROBIĄ INTERNETY. BO jestSHARE WEEK!

0

Od trzech wpisów nie robię nic innego, jak tylko piętnuję pewne irytujące zachowania. Nie wszystkim się to podoba, ale pamiętajcie, że nigdy nic nie jest czarne albo białe i zawsze musicie próbować widzieć drugą stronę medalu.

Ale dziś temat będzie luźny i radosny :)

Bo jest taka sprawa, że Andrzej z jestKultura po raz drugi inicjuje rewelacyjną akcję dzielenia się najbardziej interesującymi blogami, które czytamy. Share Week polega na tym, że za chwilę zobaczycie kilka blogów, które warto znać. Warto, bo wnoszą jakąś wartość. Warto, bo blogosfera pędzi do przodu i już niedługo blogi będą pierwszymi stronami, które otwieracie zaraz po odpaleniu Facebooka.

Jeszcze słowo o samej akcji. Bo każdy, szczególnie ten mniej popularny bloger, się cieszy. Pokaże, co czyta, podlinkuje i jego też gdzieś podlinkują. Jak to Andrzej stwierdził, 'Internety same się nie zrobią'. Święta racja, bo żeby blogosfera rosła w siłę, to wszyscy musimy się nawzajem wspierać i to jest oczywiste. Tylko czemu dzieje się to tak rzadko?

Dlatego ja postanawiam dzielić się z wami wartościowymi wpisami innych blogerów trochę częściej niż raz na rok. Bo raz, że chcę budować z nimi pozytywne relacje, dwa - chcę pokazać wam, że blogi są życiowo o wiele bardziej inspirujące i warte waszej uwagi niż te wszystkie onety i gazety. I trzy - tylko tak można zbudować solidne fundamenty pod rozwój blogosfery.

A teraz do dzieła. Czytam blogi znane i lubiane przez masy, jak i te świeże i mniej popularne. I dla tych ostatnich Share Week jest o wiele bardziej wartościowy. Dlatego wymienię... 10 blogów. Pięć niszowych, ale z potencjałem na szczyt blogosfery i pięć super extra bombastic blogów, które swoją szansę już wykorzystały i są po prostu zajebiste pod każdym względem.

TOP 5 z przyszłością:

Stay Fly - mimo, że Grzeczny Chłopiec się na mnie obraził, bo śmiałem skrytykować jego (i nie tylko) punkt widzenia, to szczerze polecam wam tego bloga o każdej porze dnia i nocy. Lifestyle w pełnym tego słowa znaczeniu i taki-jak-lubię styl pisania notek - na luzie i bez kompleksów.

Wiecej Luzu - drugi 'luźny' blog o lajfstajlu, który bardzo dynamicznie się rozwija. Ostatnio zmienił szaty i w tym designie mu zdecydowanie lepiej. Krzysiek pisze ciekawe, krótkie, ale zapadające w pamięć notki - i to jest najważniejsze.

Prawnik na macierzyńskim - czyli młoda prawniczka (nie lubi tego określenia ;) na urlopie odkrywająca tajniki sądowych zwyczajów i obyczajów, a także tłumacząca zawiłe meandry prawa na nasz ludzki język.

Ekaterina Kozlova - poznałem jej blog dopiero niedawno, ale podoba mi się jej styl myślenia i sposób, w jaki przelewa go na klawiaturę. Bezkompromisowa, idąca pod prąd i jednocześnie w swej wrażliwości trzeźwo myśląca dziewczyna, którą chce mi się czytać.

MaMoL - to jeden z niewielu blogów, w którym dzieci i rodzicielstwo to nie cukierkowo-landrynkowy świat. Krótkie, szczere i z poczuciem humoru wyznania kochająco (zawsze) nienawidzącej (rzadko) żony i matki dwójki słodkich bobasów.

I kolejne TOP 5 - blogi z najbardziej wartościowym contentem w sieci:

JestKultura - nie dlatego, że Share Week wyszedł od niego. Jeśli macie problem z ubieraniem swoich myśli w słowa - czytajcie Andrzeja. On was nauczy, bo robi to najlepiej w internetach.

Kominek - zwłaszcza .IN, choć .ES też czytam regularnie. Obowiązkowa lektura dla tych, którzy lubią mieć różne spojrzenia na świat, ludzi, gadżety, a nawet samego siebie.

Zombie Samurai - Paweł w swoich wywodach nie używa zbędnych słów. Przynajmniej ja się jeszcze nie natknąłem. Gdyby ktoś chciał streścić jego wpisy, musiałby je w całości przepisać.

Lekkostronniczy - rzadko mam czas ich oglądać i szkoda mi ogromnie. Mam to samo poczucie humoru, co oni więc ja się bawię przednio. I to samo, co u Andrzeja - jeśli nie wiecie, z czego można się pośmiać i co można wyśmiać to ONI was tego nauczą.

BlogoStrefa - aż dziwne, że tak późno ktoś na to wpadł. Ale najważniejsze, że jest. Ilona zbiera wszystkie blogowe newsy, historie i ludzi, no i wrzuca właśnie tu (choć mogłaby częściej, a większość jest na jej profilu fb). W każdym razie dla blogera to miejsce jest obowiązkowe.

Rzecz jasna wszystkim dam znać, że o nich tu wspomniałem. Oczywiście w ramach zacieśniania więzi i tworzenia pozytywnych relacji.

A jak tam WASZE typy? Śledzicie jakieś choćby od czasu do czasu? Piszcie, sam chętnie poznam :)



Zostaw komentarz! Czyli podziel się linkiem :)

Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf