Wchodzę do toalety w CH. Męskiej, żeby nie było. Załatwiam, co trzeba i konwencja zakłada, że należy umyć ręce. Nie ma mydła. No to nie namyślając się długo wchodzę do damskiej. Myję rączki, wychodzę. Jednocześnie czując na sobie spojrzenia zdziwionych kobiet. A co - miałem nie myć?
Inna akcja z tych "po bandzie". Zimą szukałem butów na zimę. Tak, wiem że takie zakupy robi się wcześniej, ale śnieg przywalił dopiero w styczniu. I może właśnie dlatego tak ciężko było znaleźć cokolwiek godnego uwagi w rozmiarze i za rozsądną cenę. W dziale męskim, bo damski był zaopatrzony doskonale - masa wzorów, kolorów, fasonów i do tego taniej (dlaczego?).
Co zrobiłem? Ano zacząłem je mierzyć. Mam dość wąską i niedużą stopę - tak że moje małe 42 jest jednocześnie największą damską rozmiarówką. Wbrew pozorom wygląd wielu docelowo kobiecych zimówek jest uniwersalny i nikt, absolutnie żaden przypadkowy znajomek nie byłby w stanie sam z siebie rozpoznać na mojej nodze damskiego obuwia. Dlatego opcję zakupu takich butów traktowałem bardzo poważnie i dopiero przy piątym, szóstym mierzeniu dziewczyny z obsługi przestały mnie dziwnie mierzyć. A wcześniej jedna po drugiej zwracały uwagę, że to dział damski, na co ja z uśmiechem odpowiadałem, że wiem.
Podobnie się dzieje, kiedy jadąc rowerem przejeżdżam pasy na czerwonym. Przejeżdżam. Na czerwonym. Obok czekającego na zielone tłumu innych gapiących się co-ja-wyprawiam rowerzystów. Co najmniej dwa powody do tego, żeby się dziwić i krytykować.
Szatnia na basenie też jest newralgicznym punktem. Spróbuj się tam rozebrać do naga, żeby przebrać mokre kąpielówki. W tym samym momencie masz na sobie setki spojrzeń i cały repertuar głupich min a la Irek Krosny. No bo jak to? Tam są przebieralnie, człowieku! No sorry, na Islandii nie ma czegoś takiego jak przebieralnie i nie ma czegoś takiego, jak wstyd. Dlaczego musi być u nas? Dlaczego ja mam się przejmować tym, co pomyśli o mnie półnagi kolega z szatni? Dlaczego mam się pozbywać swojego komfortu na rzecz jego lepszego samopoczucia?
Mógłbym tak jeszcze wymieniać, ale czas na konkluzję. Ludzie są tak bardzo przyzwyczajeni do zasad, przepisów, zachowań, pewnych norm i obyczajów, że tracą kontakt z rzeczywistością. Nie kumają, co tak naprawdę można, a czego nie. Brak im logiki, zdrowego podejścia, są zastraszeni... Ale nie przez tego, kto zasady narzucił, a przez samych siebie, swoje myślenie czy raczej jego brak. Nie potrafią ocenić co, kiedy i w jakim stopniu można nagiąć, bo zawsze maja przed sobą wizję jakiejś kary. Nie ma się co śmiać, bo ona rzeczywiście jest okrutna - czyjeś krzywe spojrzenie, durna mina, szyderczy uśmiech, wytknięcie palcem, rzut mięsem czy inny wielce elokwentny komentarz to nie przelewki. Toż to nie zostawiająca jeńców, mentalnie niszcząca człowieka psychiczna chłosta, której nie sprostasz i umrzesz. W końcu planujesz zbrodnię chcąc przeciwstawić się temu, co powszechne. Nie rób więc tego - nie przełamuj barier, nie łam konwencji, nie wychodź przed szereg, nie walcz ze stereotypami i nie próbuj pokazać, że można inaczej. To dla wariatów i masochistów. Zostań więc wśród szarej masy, rób to co inni i myśl tak jak wszyscy. Na pewno dłużej pożyjesz.
A Ty w której jesteś grupie? Tej zawsze zdziwionej czy prowokującej zdziwienie?