26 maj 2013

TAKI GŁOS, TAKA GITARA, TAKI ARTYSTA

0
Prawie miesiąc zastanawiałem się czy ten blog jest odpowiednim miejscem dla tego artysty, który z szeroko pojętym lajfstajlem ma tyle wspólnego, co ja z poezją śpiewaną. Bo to człowiek kultury - z jednej strony tej wysokiej, osobistej a z drugiej bardzo niszowej estradowej i którego prawdopodobnie większość z was nie zna. I w momencie, kiedy sobie to uświadomiłem - eureka! Musicie go poznać.

Na jego koncertach w Poznaniu jesteśmy zawsze. Kiedy gra na drugim końcu Polski, kombinujemy z kim zostawić dzieciaki, żeby tam być. Z reguły się nie udaje, ale raz dotarliśmy za nim aż (dla nas aż) do Wrocławia. Bo jest wart każdych pieniędzy - tych wydanych na bilety i tych, które pójdą na paliwo, knajpę na mieście i hot-doga na stacji.

Ale za poezję śpiewaną? Tak, za poezję śpiewaną. Ludzie kiedyś masowo wielbili artystów pokroju Kaczmarskiego, Gintrowskiego czy Grechuty. Wtedy to był mainstream i jeśli nie pamiętacie, to internety wam pokażą jaką publikę zbierali ci goście. Ludzie szczerze potrzebowali takiej muzyki, bo nie istniały media, które taką potrzebę mogłyby wtedy wykreować. Dziś na koncert takiego poety-śpiewaka przychodzi cząstka tego co kiedyś, bo lansuje się 'sztukę' przynoszącą określoną liczbę wyświetleń na YouTube i zer na koncie. Inne są czasy, inni żyją w nich ludzie, ale dzięki temu tacy niszowi artyści stają się artystami elitarnymi, tworzącymi dla elitarnej publiczności. Która wielbić będzie zawsze, wszędzie i niezależnie od liczby 'hitów' lansowanych w radio i częstotliwości wydawanych płyt.

A propos - ten genialny bard 28 maja, czyli jutro, wydaje nową płytę. Po iks latach od puszczenia w obieg poprzedniej. Znam dopiero trzy, może cztery utwory, które się na niej pojawią (bo zaśpiewał je na kwietniowym koncercie), ale już wiem, że ten zestaw będzie smakował wybitnie. Nie jak fast food w pierwszej lepszej amerykańskiej jadłodajni, ale jak francuski boeuf bourgignon, który mistrz kuchni przygotowuje wiele godzin, i którego smaku nie zapomina się do końca życia. A co to ma wspólnego z Francją? To, że jego najnowsze dzieło będzie nosić nazwę "Ma cherie". I już.

Ok, to poznajcie w końcu artystę, którego każdy otwarty umysł powinien wpuścić do środka, wysłuchać i poprosić, żeby został. Mirosław Czyżykiewicz.












Kto znał, kogo zachęciłem, komu się nie podobało? Ciekawi mnie czy rusza Was taka muzyka, więc wpisujcie się.

Czytaj dalej »

5 kwi 2013

KOMINEK O ZAWIESZONEJ, CZYLI JAK SKUTECZNIE UTRACIĆ WIARYGODNOŚĆ

0

Dzisiaj miałem się z wami podzielić bardzo spontaniczną i zacną inicjatywą, o której jeszcze wczoraj mało kto słyszał. No właśnie, to było wczoraj. Bo dziś internety o niej huczą i na fejsie co chwilę wyświetlał mi się post w temacie zawieszonej kawy.

Jeśli jeszcze nie słyszeliście - w skrócie wygląda to tak, że idziecie sobie do kawiarni, która bierze w tej inicjatywie udział. Załóżmy, że jest was dwójka. Kupujecie 3 kawy - 2 dla siebie, a 1 zostawiacie w barze 'na zapas' dla kogoś, kogo na taką kawę nie stać (teoretycznie). Ot cała filozofia. Zawieszoną może sobie wziąć każdy, niezależnie od statusu społecznego. Taka jest idea - ma być social. A więcej o samej akcji możecie dowiedzieć się na fanpage'u zawieszonej kawy.

Z moich fejsbukowo-blogowych obserwacji wynika, że dla 99,9% ludzi to sympatyczna, warta pozytywnego rozgłosu inicjatywa. Od wczoraj masa nowych kawiarni przyłącza się do akcji. I ja też jestem jak najbardziej za. Prosty pomysł, zero strat, same zyski. Ale jest ta jedna setna procenta, która musi pokazać, że jest inaczej. To Kominek i jego wyznawcy.

Jakiś czas temu pisałem, że nie ma nic złego w wylewaniu z siebie skrajnie kontrowersyjnych poglądów, o ile jest się w stanie je później obronić. To nie jest trudne, bo jeśli serio wierzycie w istnienie kosmitów, to pokażecie mi setki przykładów, które mogą to potwierdzać. Nieważne jaka jest prawda, ważne że w to wierzycie. To samo z religią i wiarą w różnych bogów.

I teraz do Kominka.

Niestety po raz kolejny zapominasz albo zwyczajnie nie rozumiesz tej prostej zasady. Widzisz temat, którym jara się cały internet, wyłączasz myślenie i grając rolę opiniotwórczego guru, jednak robisz z siebie idiotę. Bo jak inaczej określić Twoją pseudoargumentację o żebrakach i Macbookach? Z braku tych logicznych, jeden i drugi wyciągnięty z dupy. Ale nie to jest najgorsze. Słabe jest to, że Ty doskonale rozumiesz ideę. I oboje wiemy (ba, wiemy to wszyscy), że żaden żebrak ani bezdomny prawdopodobnie nigdy nie dowie się o sopresso, bo to akcja internetowa i taki 'śmierdziel' raczej nie śledzi fejsa, nie znajdzie się też żaden życzliwy, który mu o tym wspomni. Nie masz rozsądnych argumentów - nie twórz ich na siłę. Ludzie to widzą, serio.

Zresztą zadziwia mnie, jak bardzo zdecydowanie i z premedytacją kładziesz na szalę swoją wiarygodność jako blogera. Bo niepohamowaną chęć bycia na szczycie i na ustach tłumu doskonale rozumiem. I cenię. Ale próbujesz to osiągnąć jednocześnie ten tłum okłamując. Wybacz, ale sztuczność Twojego wpisu tak bardzo widać i ona tak bardzo razi... Twój tekst jest bardzo krótki, ale jednocześnie tak bardzo ocieka fałszem. Myślę, że nawet Fakt powstydziłby się wypuścić tak nienaturalny osąd.

Powiedz, czy utrata wiarygodności naprawdę jest ceną, którą warto zapłacić za bycie na językach? Ten wpis z pewnością pobije rekordy - i odsłon, i komentarzy. Tyle że połowa, jak nie większość już została skasowana - w tym mój - bo godziła w Twoje ego. 



Facebook też oszalał pod Twoim postem, którym (znów na siłę) próbujesz udowodnić wszystkim zbanowanym, że to oni nie mają mózgu bo nie rozumieją przekazu... Słabe, bo przekaz był bardzo jasny i nawet dla przeciętnego gimnazjalisty Twój wpis kupy się nie trzyma. Poza tym - na 46 najwięcej lajków zebrała moja odpowiedź. To coś znaczy.



Może chciałbym wierzyć, że miałeś słabszy dzień, ale trochę byłoby ich wtedy za dużo. Ale muszę Ci przyznać, że masz (miałeś?) masę inteligentnych czytelników, których co prawda zbanowałeś, ale pokazali choćby przez parę sekund, że nie podoba im się to, co im zaserwowałeś - tekst pod (głupią) publiczkę. Twoje prawo pozbyć się 'prostaków' negujących Twoje poglądy. Ale oni zanegowali kłamstwo, nie pogląd.

I to śmierdzi bardziej, niż żebrak w autobusie.



A Wy macie jakieś zdanie w tym temacie? Piszcie.

Czytaj dalej »

25 mar 2013

CZY KTOŚ JESZCZE NIE ZNA 'HOUSE OF CARDS'?

0

Znam takich, co twierdzą, że aktualnie produkowanych seriali nie powinno się recenzować. Bo jest to dzieło niedokończone i to, czym teraz serial zdobywa popularność niekoniecznie musi się przekładać na jego dalsze sukcesy. Kilka, kilkanaście wgniatających w fotel epizodów o wiele łatwiej zrobić niż utrzymać przynajmniej to samo napięcie przez kilkadziesiąt kolejnych odcinków. I skoro tak, to każdy sam powinien podjąć decyzję czy zaczyna przygodę z serialem. Choćby oglądając trailer.

Ale wystarczy, że zmienię punkt siedzenia i dotrze do mnie, że za szansę obejrzenia najnowszej amerykańskiej produkcji powinienem zapłacić. A że raczej nie lubię kupować czegoś, co nie wiem czym tak naprawdę jest i jakie ma możliwości, to wolałbym poznać czyjąś opinię zanim wyciągnę portfel.

Moja przygoda z modą na amerykańskie seriale zaczęła się od Prison Break a skończyła (póki co) na 5. sezonie Dextera. To tyle, co nic. Ominęli mnie Zagubieni, Rodzina Soprano, House czy Californication, a nawet Mad Men i Gra o tron, bo nigdy nie miałem czasu na ich zgłębianie. Wiem tylko, że istnieją i za coś ludzie je kochają. Tak, ignorant ze mnie, ale nie brakuje mi tego. Kiedyś nadrobię, a w międzyczasie może trafi się jakiś hit, z którym będę musiał być na bieżąco.

Taki jak House of Cards. Z różnych stron docierały do mnie ostatnio zachwyty nad tą produkcją. A jak już wiecie nie jestem nałogowym oglądaczem seriali i nie śledzę nowości, które co rusz Ameryka wypuszcza w świat. Dlatego jeśli w całym tym social-media-informacyjnym bałaganie mój mózg coś takiego zarejestruje, to znaczy że dzieje się coś wyjątkowego.

HoC jest dzieckiem Netflixa - największej na świecie streamingowej wypożyczalni filmów i seriali. Wyjątkowość tej 'rodzinnej' relacji polega na tym, że Netflix (podobnie jak Spotify) potrafi dosłownie w parę chwil dostosować kolekcję utworów pod wasz gust. Jaki to ma wpływ na HoC? Ano taki, że znając preferencje milionów ludzi (Amerykanów), Netflix mógł pozwolić sobie na stworzenie produkcji niemalże idealnej (dla Amerykanów). Czy tak jest? Nie wiem, ale naprawdę dobrze się ją ogląda.

A to dziwne o tyle, że HoC to dramat polityczny. Do bólu i szczegółu oddający skomplikowaną grę polityczną na najwyższych szczeblach władzy. Bo umówmy się - każdy wie, że polityka na tym poziomie skażona jest korupcją, a jak nie korupcją to przynajmniej balansującym na granicy prawa lobbingiem. Tyle, że nikt z nas, prostych obywateli nie wie, jak to działa od środka. I mimo, że Frank (Kevin Spacey, główna postać) wiele nam po drodze wyjaśnia, to i tak człowiek zdąży się spocić zanim zrozumie reguły rządzące wnętrzem wielkiej polityki.

Szkielet HoC stanowi kilka postaci z kongresmanem Frankiem i szefową organizacji charytatywnej Claire (jego żoną) na czele, a tkanką łączącą poszczególne kości są relacje między nimi i całą resztą serialowego towarzystwa - rozmowy, dyskusje, kłótnie, negocjacje, manipulacje, szantaże, niedopowiedzenia, tajemnice, drugie, trzecie i czwarte dno. Dlatego pierwsze dwa odcinki wydają się być dość chaotyczne i można się trochę zniechęcić. Czego jednak absolutnie nie polecam!

Bo im scenariusz głębiej wchodzi w różnego rodzaju niuanse i intrygi polityczne, tym głębiej my wnikamy w ten świat, zaczynamy go jednocześnie rozumieć ('acha, to dlatego') i nie rozumieć ('jak on tak może?'). To połączenie sprawia, że czekamy co wydarzy się dalej. Duża w tym zasługa Franka, którego przemyślenia i pomysły na stłamszenie rywala nie są przedstawione tylko jako jego myśli - on zwraca się do kamery, patrzy nam prosto w oczy i mówi do nas. Tak jakbyśmy ciągle byli gdzieś za jego plecami, a on od czasu do czasu odwraca się i wyjaśnia co zrobi, zrobił i po co. Albo puszcza nam oko i strzela kozacką minę. Ten zabieg w połączeniu z mistrzowskim Spacey'em tworzy niesamowity klimat naszej bezpośredniej obecności przy najważniejszych wydarzeniach i decyzjach zapadających w Białym Domu.

Zanim jednak zabierzecie się za oglądanie HoC przestudiujcie sobie, jak w teorii działa i wygląda amerykański ustrój polityczny, bo serial nie jest tworzony z myślą o reszcie świata i nam tego nie tłumaczy. A ta wiedza to klucz, żeby HoC wciągnął was bez reszty. Nie znając podstawowych różnic ideowo-światopoglądowych między Demokratami i Republikanami, nie wiedząc kim jest speaker i sekretarz stanu, stracicie pierwszych kilka epizodów na domyślanie się kto, co, kiedy i dlaczego. To znaczy da się bez tego żyć, ale po co marnować czas na techniczne sprawy zamiast od samego startu zgłębiać tajniki wielkiej polityki.

Warto też zajrzeć do Wikipedii, żeby poznać samych bohaterów. HoC nie wprowadzi was w ten temat zbyt szybko, jeśli w ogóle. Po jakimś czasie wszystko oczywiście wychodzi, ale znów - bez sensu poświęcać temu dodatkową uwagę, kiedy możecie od pierwszych sekund wiedzieć who is who.

No więc tak: faceci - będziecie zachwyceni. Ale nie sądzę, żeby HoC spodobał się kobietom. Głównie dlatego, że większość z nich nie wierzy, że takie rzeczy dzieją się w realu i na siłę będą szukać dziury w całym. A to przecież tylko serial, do tego amerykański, który zawsze będzie miał w sobie nutkę reżysersko-aktorskiej fantazji, żeby uatrakcyjnić przekaz. Co nie zmienia faktu, że 95% jego treści to inspiracja polityczną rzeczywistością USA i jej netflixowa interpretacja. Bo z pewnością faceci w polityce to świnie. I tego należy się trzymać.

Takie są moje odczucia, ale napiszcie co Wy myślicie na temat HoC. A może macie dla mnie jakieś lepsze propozycje?



Piszcie w komentarzach.

Czytaj dalej »

27 lut 2013

KINO SIĘ SYPNIE JAK NIE ZACZNIE DBAĆ O DETALE

0

Kino sprawia wrażenie tworu, który musi istnieć dla samej tylko zasady i w imię tradycji. Poza wzrostem ilości reklam przed filmem, dla przeciętnego widza nie dzieją się w kinie żadne zauważalne zmiany. Kino od lat funkcjonuje w ten sam archaiczny sposób, od powstania pierwszych multipleksów nie zmieniło się praktycznie nic. Poza cenami, które regularnie rosną. Rynku kinowy w Polsce - udławisz się tym w końcu.

Kino powinno przyciągać masy i nie być elitarną formą zabawy dla wybranych. Szczególnie teraz, kiedy przegrywa wyścig z internetem i za chwilę przegra z kinem w domu. Powiększanie oferty kinowej o mecze i koncerty na dużym ekranie totalnie niczego nie zmienia - te też można obejrzeć w sieci albo w knajpie za o wiele mniejsze pieniądze.

Tyle, że kino ma tę przewagę nad całą resztą dostawców filmowej treści, że posiada klimat i potencjał na zbudowanie dzięki niemu wiernej i oddanej społeczności. Której przecież nie buduje się zwiększając ceny i czas emisji reklam przed seansem. Ani filmem, popcornem i obsługą. Co wobec tego decyduje? Co sprawia, że wybieracie konkretnego fryzjera, knajpę albo hotel? Szczegóły. Cieszące oko i ciało detale. No to kilka tak na szybko:

#1 - niech kina puszczają sobie reklamy, ale za chwilę nie będą mieć do kogo. Dajcie mi bodziec do tego, żebym przyszedł je oglądać. Przed wejściem do sali fajnie byłoby dostać jakiś gratis - puszkę coli, mały popcorn, cokolwiek co sprawi, że przyjdę o czasie i pogapię się na reklamy (a kto wejdzie w trakcie reklam gratisu nie dostaje). 

#2 - nie puszczajcie mi tej samej reklamy 2 razy przed seansem. Jeśli reklama jest dobra, to obejrzana raz zapadnie w pamięć, serio. Nie gaście świateł na reklamach - ja wiem, że mój wzrok ma absorbować tylko reklamę, ale ludzi drażni, kiedy się ich do czegoś zmusza. Reklama i tak dotrze do tych, do których ma dotrzeć, a ludzie czując się swobodniej, będą bardziej pozytywnie nastawieni do tego co zobaczą i usłyszą.

#3 - takie niby nic, niby banał, ale dlaczego w żadnym kinie nie ma placów zabaw dla dzieci i jakiegoś animatora dla nich? Kina tracą w ten sposób miliony klientów będących rodzicami, którzy do kina nie chodzą, bo nie mają z kim zostawić dzieci.

#4 - czy ktoś z branży mógłby wreszcie zacząć regularną sprzedaż karnetów? Karnety są wszędzie - do teatru, na festiwale, na basen, na fitness, wszędzie. Sieciówka na tramwaj to też karnet na przejazdy. Dlaczego nie ma tego w kinach? Na 3, 5, 10 seansów w miesiącu? Czy w kinach wyjście naprzeciw oczekiwaniom klienta ogranicza się jedynie do promocji w stylu "kup 3 kinder bueno - dostaniesz bilet za dychę"? No błagam, więcej polotu, fantazji i szacunku do widza.

#5 - ludziom zdarza się nie iść do kina, bo myślą że 'nic nie ma'. Że jak nie gra Karolak albo Di Caprio to żaden inny film nie jest godny uwagi i nie będą płacić za coś, co im się może nie podobać. A dlaczego nie wprowadzić opcji zwrotu kasy za bilet do czasu, kiedy minie połowa filmu? Szansa, że ktokolwiek wyjdzie z sali w połowie, bo mu się nie podoba jest naprawdę marna. A zachęciłaby tych, którzy obawiają się straty czasu i pieniędzy. Proste i logiczne.

I przede wszystkim do przetestowania. Nie twierdzę, że od razu da się to przerobić na górę złota i morze klientów, ale warto zaryzykować. W obecnej sytuacji i przy braku chęci 'zrobienia dobrze' mi, jako widzowi (a nie tylko sobie), będzie dla kina tylko gorzej.

A to tylko parę drażniących kwestii, które wpadły mi do głowy. Napiszcie, co Was zniechęca albo za co lubicie chodzić do kina.



W komentarzach, tam niżej.

Czytaj dalej »

25 lut 2013

POGADUCHY RZĄDZĄ A RZECZYWISTOŚĆ ŚMIERDZI

0

Ciężko pozbierać myśli po Pogaduchach, bo tyle się działo, że kompletnie nie wiem od czego zacząć. Może od tego, że nie spałem 28 godzin co jest moim nowym rekordem. Ale to chyba najlepiej świadczy o tym, że było zajebiście i niekoniecznie chciało się stamtąd wracać, mimo że pogoda we Wrocku była chyba najgorsza w całej Polsce.

No fakt, buty rzeczywiście trochę mi przemokły, ale momentalnie po przekroczeniu progu Nowych Horyzontów jakby obeschły. I dobrze, bo za chwilę miał się zacząć blogerowy performance, a nie chciałem sprawiać przykrości innym siedzącym obok ściągając buty po kilkugodzinnej przeprawie z Pzn do Wro. 

Właśnie, bo mimo że główną ideą pogaduch była integracja blogerów ze wszystkich stron świata, to zlot miał od początku bardzo uporządkowaną agendę, o którą trzeba było jednak trochę zawalczyć na FB. Ale się udało i za całą organizację spotkania wielkie dzięki należą się chłopakom ze Studium Przypadku, bo ogarnęli rekordową liczbę blogerów w jednym miejscu (poza BFG rzecz jasna) i zapewnili wszystko, czego roszczeniowemu blogerowi trzeba - zabawa, picie, żarcie i trochę wiedzy. Tylko jedno 'ale' - za mało takich eventów!


Dobra, schodzę na ziemię, czyli do sali kinowej bo tam była okazja posłuchać paru mądrych osób i obejrzeć też mądry film. 

To tak na szybko - zaczęli chłopaki z SP wygłaszając jakieś wstępne słowo, którego rzecz jasna nikt nie pamięta, ale trzeba się było całkiem zasłużenie polansować. Potem przyszła kolej na Martę Soję z agencji Lemon Sky, która swoją krótką prezką 'Bój się bloga' pokazała, czego firmy obawiają się przy współpracy z blogerami i jak taka kooperacja powinna wyglądać. Dalej na moment pojawił się Andrzej Tucholski i krótko zareklamował swój ostatni twór - Trendbooka Kultura 2013. Najwięcej czasu zabrała prezentacja Oli Stępień z projektu Miasto Moje A w Nim, która pomogła nam ogarnąć temat związany z zaśmiecaniem polskich miast reklamami i jak temu przeciwdziałać, żeby zadziałało. Potem nastała chwila na debatę blogerów: Maćka Budzicha, Michała Góreckiego (thx za koszulkę, trochę duża ale przypakuję), Kuby Prószyńskiego, Bartka Raka i Oli Stępień (sorry, że na końcu ale tak mi do konwencji pasowało). Sama debata była jakby przedłużeniem wystąpienia Oli i dyskusja traktowała właśnie o reklamowym chaosie online i offline. Nie wszyscy też widzieli, ale w trakcie debaty na sali spadł deszcz... papierowych żurawii od Dorigami jako zachęta do odwiedzenia ich fan pejdża. Oryginalnie, widziałem zachwyt pomysłem.


I przerwa. Na jedzenie (many thx for Jacob's Creek, Central Cafe & Food Care, było pysznie :), picie (FRUGO - lubię Cię), drugie picie (Wyborowa=Blogerowa) i spontan czyli zrobienie tego, czego się nie robi na co dzień - luźne gadki z innymi blogerami offline. A po przerwie pokaz filmu 'Sztuka reklamy' Douga Praya, super odprężający, mega pozytywny i motywujący do działania dokument. A jeszcze przed seansem każdy bloger znalazł pod swoim siedzeniem drobny gift od firm wspierających Pogaduchy (no ja akurat nie znalazłem i musiałem szukać po sali wolnego prezentu ;)

Wino dla elity. Czyli dla wszystkich.
Blogery rzucają się na jedzenie.
Blogery robią syf.
Blogery zrobiły syf i nie pozbierały. Każdy ma przecież osobistą sprzątaczkę :P
Brakło tylko białego...
To był szpinak, który powinno się podawać dzieciakom w przedszkolach. Najlepszy.
Integracja, networking, pitu pitu...
To samo, tylko z drugiej strony.
Kompania braci i sióstr blogowych. Tym drugim bratem byłem ja, ale ktoś musiał cyknąć fotę. Krzychu wyszedł niekorzystnie, ale sam jest sobie winien.
Po filmie nastał czas późno-wieczornego obiadu w Sphinxie z udziałem Dominiki (Dorigami), Krzyśka (Więcej Luzu), Daniela (Czasem widziane) i moim. Ale o tym miejscu musi być osobny wpis, bo przez pół godziny naszego pobytu tam na światło dzienne wypłynęło wiele dziwnych zachowań i przemyśleń ;)

Sfinks sfinksem, trzeba było czymś wypełnić brzuchy przed prawdziwą imprezą, która w klubie El Barrio odbywała się pod hasłem przewodnim 'no limits', czego namacalnym dowodem była dwójka 'tancerzy' prezentujących na parkiecie freestyle w dosłownym znaczeniu - jeden brał w tango wszystko co się ruszało i miało cycki, a drugi zadowalał się sam przy okazji skutecznie zabierając miejsce do tańczenia innym ;) Taki WroStyle, warto dla niego zostać na imprezie do rana. Poza tym klub świetny, kocham klimat imprezy w kamienicy wyglądającej na niedokończoną z parkietem przy barze i nie mogę ogarnąć, dlaczego tego jest tak mało. Idąc po piwo musisz przejść przez roztańczony tłum, który zaraża cię swoim entuzjazmem. Prosta i skuteczna logika, której nie rozumie większość właścicieli knajp w tym kraju.

Zagadka: dwóch panów na parkiecie to gwiazdy wieczoru, choć sami o tym pewnie nie wiedzą. Którzy to?
Ale kluczem do sukcesu imprezy był DJ (po prawo, za barem) - obłędny gość, obłędne spojrzenie, obłędne ruchy. Z naciskiem na 'błędne', bo na stówę miał tego wieczora pyszne palenie. Tyle, że kiedy mu go brakło potrafił rozwalić imprezę i rozhasaną gawiedź jednym smętnym kawałkiem. Ale jak tylko odpalał świeżutką bibułę wszystko wracało do normy.




Dominika i ja. A ponad 2-metrowy Kuba Caban stwierdził, że mam śmieszne okulary. No to mu zrispostowałem, że ma śmieszną brodę. Przybiliśmy sobie piątki. Blogery :)
Dla mnie i paru innych blogerów impreza skończyła się nad ranem i po komunikacie ze strony barmanki, że "zamykamy". Było jeszcze przed 6, ale spacer po rynku już raczej nie wchodził w grę i trzeba było zawlec tyłki się na dworzec. Udało się bez pudła mimo, że człowiek zmęczony, niedospany i nie do końca trzeźwy.

No extra było, a lepsze Pogaduchy mogłyby się odbyć jedynie latem w kinie pod gołym niebem. No bo co stoi na przeszkodzie, żeby sprosić blogerów do Wrocławia dwa razy w roku? Jedyne czego mi brakowało, o czym już napisałem Bloger Mamie i napiszę do chłopaków z SP, to brak jakiejś dedykowanej blogerom zabawy czy konkursu na miejscu w celach rzecz jasna integracyjnych. Może to kwestia logistyki, bo ciężko byłoby ogarnąć 300-osobą ekipę w jedno zadanie. No nic, do przemyślenia. A reszta na ogromny PLUS, oby tak dalej, bla bla i w ogóle do przodu. Nie zapomnę :)



Komu się podobało niech się wpisuje!

Czytaj dalej »

20 lut 2013

ROZMAWIAM Z FILIPEM SPRINGEREM O JEGO 'BRZYDKIM' KALENDARZU

0

Pytanie: obił Wam się o oczy pałętający się po sieci kalendarz ze zdjęciami brzydkiej i tej małomedialnej strony Poznania? Możliwe, bo nawet TVN24 zamieścił go u siebie na portalu (choć z drugiej strony czego on tam nie zamieszcza). A o co tyle hałasu?

Jakiś czas temu w sieci pojawił się inny kalendarz ze zdjęciami autorstwa znanego fotografika Ryszarda Horowitza. W skrócie jego fotografie przedstawiają obraz Poznania jako miasta idealnego - piękna architektura, piękne światło, piękne ujęcia. Taka idylla mogąca spokojnie konkurować choćby z Nowym Jorkiem, którego fotografie Horowitz też ma w swojej kolekcji.

Tyle, że nie wszystkim taki obraz Poznania się podoba, bo wypacza rzeczywistość. Jednym z 'oburzonych' jest Filip Springer - reporter i fotograf - który postanowił sparodiować spojrzenie Horowitza i stworzyć własny wizerunek miasta. Efektem jest wspomniany kalendarz, który okazał się na tyle kontrowersyjnym dziełem, że zajęły się nim mainstreamowe media. A wygląda tak:

O kalendarzu, jego idei i niezamierzonym rozgłosie - rozmawiam z samym autorem, Filipem Springerem.

L.: - Zrobiłeś zdjęcia tej gorszej, brzydkiej, niemainstreamowej stronie Poznania i przedstawiłeś w formie kalendarza. Będzie go można powiesić na ścianie?

F.S.: - Nie, to taki wygłup i żart z mojej strony, nudziłem się jedząc śniadanie, więc włączyłem program graficzny i zacząłem się tym bawić. Cały kalendarz mam tylko w wersji "internetowej" i nic poza tym nie zamierzam z nim robić. Media strasznie poważnie zaczęły to traktować. Ludzie w Poznaniu chyba również.

- Dlaczego w ogóle 'brzydki Poznań'? Nie mieszkasz tutaj a w Warszawie, więc ludzie tym bardziej mogą Cię obrzucić hejtem, bo wiadomo jakie są relacje między tymi miastami. Nie boisz się negatywnego odbioru ze strony 'tubylców'?

- Jestem poznaniakiem, urodziłem się na Łazarzu (sub-dzielnica Poznania - przyp. L.) i tam niemal całe życie mieszkałem. Wyprowadziłem się do Warszawy, ale w Poznaniu jestem kilka razy w miesiącu. Leży mi na sercu to, jak wygląda to miasto, bo uważam, że jest to jedno z najlepszych miejsc do życia jakie są w Polsce. Potencjalnie - bo faktycznie niestety wygląda to gorzej, a brzydota na ulicach jest tylko jednym z problemów.

- Mi akurat Twój pomysł bardzo przypadł do gustu, bo pokazuje jaką mamy rzeczywistość. Tyle, że dotyczy ona wszystkich polskich miast, w każdym z nich można znaleźć takie 'perełki'. Dlaczego więc Poznań i co z resztą?

- Z powodów , które wymieniłem powyżej - jestem Poznaniakiem i los tego miasta szczególnie mnie boli. Po drugie - pracując nad książką o degradacji polskiej przestrzeni zwiedziłem wiele polskich miast i w porównaniu z nimi sytuacja Poznania jest dramatyczna. Pewnie, że znajdziemy podobne, a nawet bardziej zapuszczone miejsca w Łodzi, Szczecinie czy Warszawie. W tych miastach wiele się jednak robi i mówi o estetyce przestrzeni. Ja natomiast mam wrażenie, ze w Poznaniu do obskurnych bud na Placu Wiosny Ludów przyzwyczaili się już wszyscy, jakby one były czymś normalnym . Otóż nie są, trzeba rozpocząć dyskusję o tym, by one stamtąd zniknęły. 

- Dla mnie ten kalendarz to hit. Dzisiaj młodzi ludzie to nie fanatycy swoich miast i nie będą za wszelką cenę bronić swojego miejsca, jeśli widzą w nim brudy. Co wobec tego z innymi miastami? Bo wg mnie to świetny pomysł na wypromowanie swojego nazwiska.

- O innych miastach (i o Poznaniu także) będzie moja książka, która ukaże się jesienią. Nie zależy mi na promocji mojego nazwiska, a jedynie mojej twórczości. Ten kalendarz nie ma mnie promować, był facebookowym żartem, który podchwycili znajomi pracujący w mediach. Promocji mojej twórczości służą raczej recenzje moich książek oraz uznanie w oczach jurorów konkursów literackich.

- A propos książki, którą planujesz wydać - to będzie 'Przewodnik po śmietniku'. Tytuł jest intrygujący, więc czy możesz zdradzić, co się pod nim kryje?

- To będzie książka o degradacji polskiej przestrzeni publicznej - o wielkich reklamach, małych szyldach i banerach, które zaśmiecają polskie miasta. O rozlewaniu przedmieść, pastelowych blokach, zniszczonych terenach nadrzecznych. O tym, dlaczego w Polsce jest tak brzydko mimo, że to taki piękny kraj.

- Z brzydotą polskich miast można walczyć. Ale czy uważasz, że można z nią wygrać dając jedynie do zrozumienia niektórym ludziom, ze coś jest nie tak?

- Od czegoś trzeba zacząć. W Łodzi działają silne stowarzyszenia czy spontaniczne inicjatywy, jak grupa Pewnych Osób czy Zebra Bomber. Walczą o estetykę miasta. Ale ich celem nie jest posprzątanie, czyli wyręczenie odpowiedzialnych za to służb, tylko zwrócenie uwagi na problem. W Poznaniu taka debata jest bardzo niepozorna, więc jeśli mój kalendarz trochę, choćby na chwilę ją ożywi, tym lepiej.

- Dziękuję Ci za rozmowę.

Fotka na samej górze przedstawia fragment deptaku na Półwiejskiej - ponoć najbardziej reprezentatywnej ulicy Poznania przy której stoi obrzucony wieloma światowymi nagrodami Stary Browar.

A Wam co przeszkadza w Waszych miastach? Coś musi, bo nigdzie nie jest idealnie i wszędzie są miejsca, za które musimy się wstydzić. To co? Filip 'odkrył' Poznań, a teraz Wy odkryjcie swoje miasta.



Piszcie w komentarzach!

Czytaj dalej »

13 lut 2013

RADIO TO COŚ WIĘCEJ NIŻ TYLKO MUZA

0

Każdy dzień jest dobrą okazją, żeby zrobić z niego jakiś dzień specjalny. I tak dziś np. obchodzimy World Radio Day, czyli wiadomo o co chodzi.

Dla mnie radio jest ważne. Wiem, że panuje teraz ogólnonarodowa podnieta polską wersją Spotify, ale ja zostaję przy radiu póki co. Bo mi zależy nie tylko na muzyce, ale równie mocno na tym, czym aktualnie żyje świat, kto co poleca i krytykuje, opiniach ludzi na różne tematy i zjawiska. Czyli na audycjach radiowych z muzycznymi przerywnikami. Albo audycjach muzycznych, w których muzyka miesza się z opowiadaniem o niej.

Nie wiem co taki dzień daje, ale fajnie że ktoś wpadł na to, żeby radio w ten sposób docenić. Bo to spory kawał naszej historii i jeden z pierwszych kanałów masowej informacji. Tyle, że z takiego podejścia niewiele już zostało, bo coraz więcej stacji przekształca się w drogą w utrzymaniu muzodajnię dla kretynów, w której poza reklamami nie ma żadnej absorbującej uwagę treści.

Bo w tych wszystkich esko-podobnych cudach prowadzący nie prowadzą audycji, a jedynie ograniczają się do odtwarzania z góry narzuconej playlisty i czytania komunikatów o mało wyszukanych konkursach i pozdrowieniach z poziomu gimnazjum. No to może mały poradnik - taki w moim stylu, czyli:

Jak zostać buraczaną stacją radiową?

- po każdej reklamie krzycz, że masz tonę maili i smsów
- po każdej piosence czytaj i odpowiadaj na nie dowcipem
- wchodząc na antenę wyj ze śmiechu i powiedz, że niestety nie możesz powiedzieć o co chodzi
- w czasie nagrania wykorzystuj fakt, że realizator nie ma mikrofonu i rób sobie z niego bekę wyśmiewając np. jego dzisiejszy strój
- przy każdym wejściu przypominaj ludziom o konkursach, nagrodach, telefonach, haśle smsowym i pani Basi, która dzięki wam wygrała 100 milionów
- a resztę czasu niech wypełnią dżingle

Im stacja bardziej mainstreamowa, tym takich durnych zapychaczy więcej - byleby się za bardzo nie spocić, nie napracować, bo sił musi starczyć na liczenie wpływów z reklam i smsów. 

To nie jest tak, że słuchacze nie chcą się angażować w ambitne produkcje. To, że nie mają czasu to też bullshit. To media kształtują nasze gusta, światopogląd, poziom zaangażowania i tok myślenia. System muza-reklama-muza-konkursik-reklama-muza nie działa, nie sprawi że człek się zatrzyma i pomyśli. Słucha bezwiednie jednym uchem, żeby na koniec dnia stwierdzić: 'eej, przecież to już leciałooo...'. Nawet 3 razy, ale skąd ma wiedzieć skoro słucha, ale nie słyszy. 

A puść mu jakiś reportaż, zapodaj jakąś recenzję, wybierz i powiedz o czymś czego w natłoku informacji nie widać. Niech się ktoś wypowie, niech sprowokuje do dyskusji, do myślenia. Daj ludziom taki materiał, a zobaczysz jak pustka w ich źrenicach zmienia się w głębię. Bo to nie to samo.

Dla ludzi zakochanych w muzyce powstało coś takiego, jak Spotify właśnie. Niezależnie od preferowanego gatunku - ponoć jest tam wszystko. Chcesz muzy, to idź tam i niech to ci leci z głośnika. Osiedlowy dresie, nawet ty możesz na tym skorzystać i poznać jakieś nowe 'umc, umc'. A swoją esko-podobną stację w pizdu wyłącz, jeśli zależy ci tylko na muzyce.

Kto wie, może się uda i wejście do Polski takiego giganta zapoczątkuje rewolucję stacji radiowych, które wrócą do korzeni. Radio ma do mnie mówić, przekonywać i oburzać, a międzyczasie uspokoić fajną melodią. Wszyscy tego chcemy, ale nie zdajemy sobie sprawy. I na tym polega rola  i siła radia - żeby nam to uświadomić. Byłbym się niezmiernie cieszył, gdyby tak się zadziało :)

A przestało być tak:

- 'tak, tak! wy też macie dobry humor?! jeśli nie to zaraz wam go poprawimy! mamy dla was nowy konkurs! ale za nim konkurs to piosenka! ale zanim piosenka to reklamy! ale za nim reklamy to Darek ma dla was coś specjalnego! Darku, prosimy!
- yyy... chciałbym pozdrowić Kaśkę. Kaśka kocham cię. Przepraszam, nie chciałem cię zranić. To ona się na mnie rzuciła i nic nie mogłem zrobić... Proszę, wybacz mi.
- dzięki Darek, ale pojechałeś! no po takich przeprosinach to nie ma dziewczyna wyboru! a ty dostaniesz od nas nową epkę Tiny Turner! zadowolony?!
- no w sumie...
- to świetnie! pozdrawiamy cię Darku, płytka leci do ciebie i Kasiu wybacz Darkowi, on na pewno nie chciał źle! a teraz przed wami Gangnam Style, zaraz potem Mietek Szcześniak, a później wasz ulubiony Weekend i nowy singiel Grzesia Turnaua! zostańcie z nami!

<reklama>



Podziel się swoim zdaniem - zostaw komentarz :)

Czytaj dalej »

21 sty 2013

PŁAĆ ZA SEKS I UŚMIECHAJ SIĘ DO LUDZI :)

0
Fronda nazwała go dziwkarzem, a Pudelek poleca mu znaną agencję modelek, gdzie może sobie podupczyć. Kompletnie też nie dziwią mnie rzucane od wczoraj po sieci wulgarne i pełne nienawiści komentarze pod jego adresem. Marek Raczkowski - wczoraj klasowy rysownik, dziś wyklęty przez tłum kurwiarz bez klasy.

Jeszcze tylko szybki podgląd dla tych, co nie wiedzą. Otóż Raczkowski strzelił kontrowersyjny wywiad dla Dużego Formatu, w którym przyznał, że korzysta z usług burdeli, ale i tak woli spraszać sobie panienki do domu. Bo to praca jak każda inna, ciężka i rozwojowa, a on sam bardzo szanuje te kobiety i zawsze pyta czy to ich własny wybór. Do tego dorzucił, że każdy facet chodzi do burdeli (dostęp do DF jest płatny, więc TU macie wersję skróconą). Co ja na to?

Brawo panie Marku, fenomenalne zagranie!

W mediach tradycyjnie zaczęła się i trwa nagonka, a internetowe anonimy ścigają się na najbardziej obraźliwy i chamski komentarz. Czemu mnie to nie dziwi? I czemu jest mi to tak kompletnie obojętne?

Bo przeciętni ludzie nienawidzą znanych ludzi. Czytają o nich w kolorowych gazetach i internetach, ale tylko po to, żeby powyszydzać, obgadać z sąsiadką przy kawie z fusami i żyć tanią sensacją cały tydzień. Zawistni hipokryci. A jeszcze bardziej znienawidzą, kiedy znana osoba burzy ich ograniczony światopogląd. Bo jako popularna i w jakiejś mierze opiniotwórcza, miesza w głowach tym innym 'właściwie' myślącym. A wiadomo - przeciętni ludzie to tacy, dla których świat zamyka się w ich własnym myśleniu i nie pozwolą, żeby czyjaś racja była bardziej 'mojsza' od ich racji.

Przeciętni ludzie nigdy też nie widzą drugiego dna, kontekstu, nie łączą faktów i nie cechuje ich logika ani dedukcja. Nie zauważą, że Raczkowski właśnie wydał książkę i właśnie tak ją wypromował, że na płatną kampanię reklamową nie musi wydawać już ani złotówki - media odwalają za niego całą robotę, a on śmieje się tym wszystkim wkręconym hejterom w twarz i powoli zaczyna liczyć kasę. Nagle zapominają też, kim jest Raczkowski i z czego jest znany. A jak wiedzą, to OK - niech sobie rysuje, ale taka skandaliczna wypowiedź?! No nie może być... Panie Marku, owacja dla pana na stojąco - za odwagę i za pomysł.

Mógł pan sobie na to pozwolić, bo jest pan osobą znaną, lubianą (nawet teraz), pewnie też bogatą, więc i niezależną. A przede wszystkim kontrowersyjną i to zawsze się sprzeda. Teraz pojechał pan ostro po bandzie, ale czy to pierwszy raz? I czy ostatni? Mam nadzieję, że nie bo...

... no właśnie. Bo ja bardzo cenię ludzi za szczerość, za jej kontrowersję i za wykpiwanie stereotypów, na których osadzony jest ten świat. Tylko czy wyznanie Raczkowskiego jest szczere? Pijarowo jest znakomite, ale czy prawdziwe? Who cares, w tym momencie nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Obchodzi to jedynie tych przeciętniaków, którym to wyznanie stoi niczym ość w gardle i nie mogą go przełknąć. Oni do czasu wyjaśnienia sprawy, która nigdy się nie wyjaśni, przestaną kupować 'Przekrój' i spalą wszystkie archiwalne numery.

A mnie naprawdę nie rusza jego rewelacja, że każdy facet korzysta z burdelu. Dla 99,9% facetów 'udzielających się' w tej dyskusji to oczywiście skandal i każdy jeden musi zamanifestować, że 'przecież ON nigdy, przenigdy!'. Ja też nie i co z tego? To moja sprawa, tak samo jak sprawa pana Marka czy płaci za seks, czy nie. Ma kasę to niech płaci, sprawia mu to przyjemność to niech kupuje sobie panienki, chce o tym powiedzieć - niech mówi. Wolna wola, wolny kraj. Jego naprawdę nie obchodzi cała ta pseudo-afera, a jeśli już to jest mu bardzo na rękę. Poza tym to nie polityk, nie musi się z niczego tłumaczyć i wybielać.

Zresztą fajnie, że jest brudny - akurat jemu bardzo z tym do twarzy.

/a zdjęcia pochodzą z stąd i stąd/



Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

19 sty 2013

TAKI BYŁ LAMENT A NIC SIĘ NIE STAŁO

0

Poznajecie tego faceta? O nim zaraz, a dziś w ogóle miałem sobie zrobić przerwę od bloga, bo ostatni wpis o dzieciństwie został przez was bardzo ciepło przyjęty i ciągle jeszcze zbiera pozytywny feedback. Ale coś dziś jednak skrobnę, bo jest o czym.

Prawda jest też taka, że tego wpisu wcale mogłoby dziś nie być, gdyby wczoraj coś poszło nie tak. Ale poszło i to bardzo na TAK. I nawet lepiej niż się spodziewałem, więc wypada pochwalić.

Tym bardziej, że tak bardzo lubimy oceniać innych bez zadania sobie trudu, żeby ich najpierw poznać. Lubimy też deklarować, że wcale tak nie jest, że to nie fair i że wygląd wcale nie ma znaczenia. Jasne, że ma bo wyrabiamy sobie w ten sposób pierwsze wrażenie, ale dopiero w połączeniu z tym osławionym wnętrzem mamy pełen obraz człowieka, którego będziemy albo kochać, albo nienawidzić.

Taka naszła mnie myśl po koncercie nowego Myslovitz w ramach trójkowej Offensywy de Luxe wczoraj późnym wieczorem. Wielu skreśliło ich już na starcie, a w zasadzie po tym jak odszedł od nich Rojek. Słyszałem wtedy od tych wszystkich 'muzycznych ekspertów' i pseudo-fanów, że Myslovitz się skończył, że Rojek się skończył, że kto to w ogóle jest ten Kowalonek i że to już nie będzie to samo. Śmieszne są te wtręty, bo jasne że nie będzie to samo. A Artur i chłopaki mimo że się rozwiedli, to nadal żyją i tworzą. Będzie po prostu inaczej, co nie znaczy że gorzej, to oczywiste. Paru fanów i tak już się obraziło i nie wróci, ale na miejsce starych przyjdą nowi i karuzela dalej będzie się kręcić.

Znów się rozpisuję, ale to ważne, żeby się z punktu nie uprzedzać. Ja cierpliwie czekałem i nie wdawałem się w te bezsensowne dyskusje w stylu 'ale porażka' i 'o boże co to teraz będzie'. Wczoraj mogłem w końcu wysłuchać, co mają mi do zaproponowania i szczerze wam teraz mówię, że zaskoczyli mnie na duży plus. Nie myślałem, że stare utwory Myslovitz mogą równie dobrze brzmieć głosem Michała (i to jest ten chłopak na zdjęciu). Dla mnie to fenomen, bo oni są przecież całkowicie od siebie inni. I każdy wspaniały. Michał w Snowmanie raczej nie wychylał się do szerszej publiczności, a tu musi zmierzyć się nie tylko z całą rzeszą fanów, którzy dadzą się za Myslovitz pokroić, ale i z legendą Rojka, bez którego Myslovitz i jego piosenki ponoć nie istnieją.

No to powiem wam, że istnieją i mają się dobrze. Dostały nowe brzmienie, nowy wokal, ale to wszystko trzyma się kupy. I co najlepsze, ciągle mam wrażenie, że to nadal moje ukochane, stare Myslo. 

Rojek miał swoją kosmiczną wartość w zespole. Mówiono nawet że jest odwrotnie i to on jest całą wartością Myslovitz. Jego wykonania przeszły do muzycznej historii tego kraju, 40 milionów Polaków i paru obcokrajowców dzięki niemu poznało porządną muzykę, a każdy nucąc 'Długość dźwięku' stara się śpiewać tak jak on, bo inaczej się nie da. Ale po wczorajszym mini-koncercie nie mam wątpliwości, że jeszcze większą wartością niż głos Artura są melodia i słowa do niej stworzone, bo wystarczy dobrać do nich odpowiedniego wykonawcę i Myslovitz znów brzmi jak dawniej.

Fajnie, że chłopaki tak bezboleśnie przez to przechodzą, no ale jest 'ale'. Zawsze musi jakieś być. Bo to nadal są piosenki Rojka i też dlatego nie czuć tej różnicy. Jasne, że to już jest dużo, ale prawdziwym testem będzie dla Michała i ekipy ich pierwsza wspólna płyta, która pokaże w jakim kierunku teraz pójdą. Chyba w dobrym. Bo to zbyt inteligentni ludzie, żeby mogli coś tak po prostu spieprzyć.


A to zagrali: 3 sny o tym samym, Nocnym pociągiem aż do końca świata, Za zamkniętymi oczami, Myszy i ludzie, Czerwony notes błękitny prochowiec, Good day my angel.


+ coś jeszcze z nowych nagrań, ale nie zarejestrowałem tytułów. Może ktoś z was słuchał albo był i wie, jakie to były utwory?


/a zdjęcie pochodzi z facebookowego profilu Snowmana/




Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

30 gru 2012

9 KATEGORII - 9 PRZEPOWIEDNI

0

Mam na blogu 9 kategorii. Każda w mniejszym lub większym stopniu jest mi bliska i staram się pod każdą z nich coś umieścić. Ale nie zawsze się udaje. Tym wpisem chcę to hurtowo nadrobić, bo notka będzie się tyczyć wszystkich naraz. Użyję więc swojej wiedzy, inteligiencji i daru przewidywania pogody po kolorze nieba do oceny, co nas czeka w 2013 idąc tropem tych dziewięciu słów.


No nie będę oryginalny - w 2013 wszyscy dostaniemy po dupie. I po kieszeni też. Drożeć będzie wszystko i wszyscy, i za chwilę zmusi to nas do poszukania alternatywy nawet dla Biedronki i pana Mietka co nam zawsze spłuczkę naprawia. Pensje przecież nikomu nie urosną o więcej niż symboliczny wskaźnik inflacji, a i tak powinniśmy się cieszyć, gdyby nawet zmalały. Zapowiada się też, że jeszcze przez pół roku będziemy walczyć o swój kawałek tortu z UE i zanim znowu nastąpi boom na zatrudnianie tymczasowych pracowników do obsługi projektów, minie kolejne 6 miesięcy. Razem rok. I do tego zlikwidują nam nasze ukochane umowy śmieciowe. Co nam pozostanie? Może nadzieja, że jakiś nowy kraj otworzy swój rynek dla pracowników ze wschodu?
Nie. Znajdźmy lepiej swoje nisze i twórzmy własne projekty. Nic tak dobrze nie uchroni nas przed kryzysem jak to, że sami możemy na niego wpłynąć.


2013 to będzie rok próby powtórzenia sukcesu Gangnam Style. Mówcie, co chcecie, ale każdy kto nie chciałby żeby jego performance zdobył miliard odsłon na YouTube, kłamie wam prosto w twarz. Wątpliwa jest jedynie wartość kulturalna tego typu show, ale mimo wszystko jest to jakaś muzyka, jakiś taniec i przede wszystkim pan PSY wyśmiewa samych Koreańczyków, może nawet samego siebie, więc jest karykatura. Inaczej niż chłopaki z Weekendu, którzy swoje "laj la laj" robią na poważnie i też mają miliony fanów. Dali nam drugą "Szaloną" i dlatego dzięki całej masie ja-też-tak-mogę pseudonaśladowców w 2013 polskie disco-polo znów ożyje.


Wszystko się może zdarzyć, bo lajfstajl to worek bez dna. Przerzucimy się z laptopów na tablety, smartfonami będziemy płacić na zakupach i otwierać nimi samochody, faceci będą się ubierać coraz bardziej kobieco, kobiety na potęgę będą zakładać second-handy, blogosfera jako sposób na życie dalej będzie się rozwijać, całe rodziny będą podróżować stopem po Europie bo taniej, ludzie nadal będą głosić, że 'eco' jest fajne i nadal będą marnować jedzenie, a Facebook wprowadzi opłaty za nasze profile. Możliwości są wielkie i nieograniczone.


Rydzyk wejdzie na multipleks, to pewne. Ale nie takie straszne, bo przecież nikt nie każe nam go oglądać. Prasa papierowa jeszcze się nie skończy, ale kto pierwszy zaadaptuje swoją gazetę na tablet albo smartfon tak, że będzie chciało się ją czytać, ten wyznaczy trend i dalej pójdzie lawiną z górki. TVP dalszym szantażem będzie zwiększać wpływy z abonamentu, bo widzi że to działa. Tylko nadal nikt nie będzie jej oglądał. Zmieni się też podejście  wszystkich mediów tradycyjnych do blogosfery, nie wiadomo tylko w którą stronę - zależy, ile nowych afer uda nam się spłodzić.

#Moje życie

A w moim życiu będzie się działo to, co sobie zaplanuję. Będę pisał, bo tematów mam na lata. W sumie to one nigdy się nie skończą. Wyjadę w końcu na jakiś porządny urlop z rodziną dalej niż na drugi koniec miasta. Zarobię tyle, żeby móc wreszcie prywatnie chodzić do każdego lekarza, a nie tylko do dentysty. I kupić dom nad jeziorem, z dwoma toaletami. Na pewno nie zrobię sobie trzeciego dziecka, bo facet wcale nie musi mieć syna. Ale dobra, z takimi planami to akurat różnie bywa. Najważniejsze, żeby zdrowym być :P


No cóż, powstaną kolejne centra handlowe obok tych, co już stoją. Przecież mamy tyle pieniędzy i przecież ciągle za mało jest ZAR i HaeM'ów. Szkoda, ze padnie sporo mniejszych kafejek, które mają klimat, ale się nie zmieniają i nie trafiają w gusta młodego pokolenia. Już nie żądam tabletu na każdym stoliku, ale permanentny brak WI-FI? Rozwiną się za to hostele, bo w lato 2013 czeka nas ponowny najazd Irlandczyków zakochanych w naszym kraju po Euro. A 'my place' to oczywiście Oasis of the Seas. I Starbucks, bo on na internecie nie żałuje.


W 2013 będą królować second-shopy. Będziemy tam kupować ubrania, buty, garnki, rowery, komputery, wszystko. Fanatycy będą kupować gadżety. Nowe, bo to geeki. A latający Michał Wiśniewski swoim "W NISKICH CENACH!" nie da rady dźwignąć pałętającego się w ogonie stawki Avansu. No i twardo będziemy kupować na Allegro, które po pierwsze od nowego roku wprowadza nowy image i niby ma być fajniej, a po drugie konkurencja niestety raczej mu nie grozi. Osobiście czekam też na upadek wszystkich firm wciskających pościele z merynosów. Ale to chyba nie za mojego żywota...


No chyba będziemy się integrować, co nie? Wszelkie kryzysy zawsze temu sprzyjały, więc razem będziemy protestować przeciwko cięciom, podatkom, podwyżkom biletów, tablicy z długiem publicznym i ministrowi zdrowia. Blogerzy też będą się łączyć w różne wielokąty dzięki Ilonie z Blogostrefy, która stara się nas wszystkich do siebie zbliżać i nie puszczać. A tak poza tym, ci co nie chcą pracować nadal będą żebrać o zasiłki, ci co chcą pić to nawet w Wałbrzychu się napiją, a ci co jeżdżą bez biletu nadal będą tak jeździć albo przesiądą się na rower. Albo skuter - polecam.

#Sport

Polska wygra z Anglią na Wembley trzy do zera po golach strzelonych ręką. Jak rewanż to za wszystko. Kubica znowu wpadnie w jakąś barierkę i wróci do gokartów. Dobra, na bok te nieśmieszne żarty. Łatwo przewidzieć, że raczej wszystko zostanie po staremu, bo nie ma żadnej globalnej imprezy, która mogłaby cokolwiek zmienić. W boksie znowu wygra Kliczko (nieważne który), a brzydki Messi tradycyjnie pokona pięknego Ronaldo. Za to tenis zdominuje Janowicz na spółę z Radwańską, a Krzysiek Hołowczyc w końcu nie zakopie się w piachu i wygra ten Dakar.

No i kto się nie zgodzi? Za rok zrobię podsumowanie. Liczę na 95 procent trafionych strzałów.

Ale jak utrafię jeden, to też będzie dobrze.

PS.
W międzyczasie zmieniłem nazwy kategorii i nie wszystkie działają. Ale na początku 2014 i tak podsumuję czy to, co mi się wtedy wydawało rzeczywiście się wydarzyło :)



Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

27 lis 2012

DRUKUJĄ SOBIE INTERNET. W SIECI

0

Proszę bardzo - od wczoraj w kioskach i nie tylko możemy sobie kupić nowy dwutygodnik W SIECI. No nareszcie ktoś wpadł na pomysł, żeby najciekawsze treści z internetu przelewać na papier, co by żyły dłużej niż 12 godzin.

Tak sobie w pierwszej chwili pomyślałem i takie właśnie były zapowiedzi. Ale mina mi zrzedła, kiedy doszła do mnie informacja, kto jest naczelnym. Karnowski - ten od RzePy, Uważam Rze i wPolityce.pl . A miało być tak pięknie...

Okej, tak naprawdę nie ma się co do ludzi uprzedzać. Może akurat przyśnił mu się rewolucyjny pomysł, który od wczoraj próbuje realizować. Pierwsze wrażenie - chyba tak.



Bo już sam format jest czymś, co przyciąga uwagę. Jest kwadratowy po prostu. Po co? No właśnie nie mogę się domyślić. Ani to się nie mieści w plecaku, ani w torbie na laptop, ani nawet w damskiej torebce. Czyżby kolejnym krokiem miało być dołączanie specjalnych toreb o wymiarach tej gazety? Może taki jest dalszy zamysł, kto wie. Pewne jest, że na kioskowej witrynie się wyróżnia, ale czy nie powinien wyróżniać się raczej zawartością? Może i tak jest, więc jedziemy dalej.

Fajnie, że do napisania paru słów zaprosili Małgorzatę Kożuchowską. Po wielkiej twarzy Marty Kaczyńskiej na okładce jest to naprawdę ulga dla oczu, a i w sercu robi się tak jakoś cieplej. Pisze sobie Gosia o Bożym Narodzeniu, o tym jak ją denerwują święta "magiczne" zamiast świąt "świętych", o koncercie charytatywnym. W porządku, w końcu to "dwutygodnik osobistych opinii". I zapowiada się dobrze.

Po słowach wstępu przechodzę na czwartą stronę i tam chyba powinno być śmiesznie. Chyba, bo ja nie kumam tego poczucia humoru. Może Wy mi wytłumaczycie i wtedy będę wył ze śmiechu.



Przewracam kolejne strony. Przewracam, przewracam, przewracam i widzę, jaki ten świat jest zły. Tylko spójrzcie.



Afera goni aferę, Smoleńskiem i nienawiścią do Ruskich śmierdzi na kilometry, a redaktorzy prześcigają się w oskarżeniach na Tuska i jego kompanię. Niech im będzie. Tylko po co, skoro tego w mediach i tak jest dużo za dużo? Do tego kupa błędów i literówek, ale pewnie robili copy-paste z internetu. A może wszystkie pierwsze numery tak mają? W każdym razie muszą zatrudnić panią korektorkę, bo w stopce nie ma nikogo takiego.

Przeczytałem parę tekstów i nawet ten wywiad z Martą Kaczyńską. Jest tendencyjny. I zwyczajnie głupi, bo służy tylko marnej próbie uwiarygodnienia tego, o czym od 2 lat trąbią prawostronne media. Zamiast po raz setny pisać o zamachu pod swoimi nazwiskami wysługują się Martą K., która wiadomo, co powie (a jak nie powie, do redaktor dopowie) i mamy danie główne numeru. Tyle, że wyszedł z tego odgrzewany kotlecik, więc ja go nie jem. W sumie czego innego mogłem się spodziewać. Kółko wzajemnej adoracji, macie tu fragment.



Dalej jest trochę lepiej, bo piszą o kulturze, gospodarce, historii... Ale i tak z każdego kolejnego tekstu bije nienawiść do UE, do PO, do Putina i do wszystkiego, co nieprawicowe. Szczytem jest artykuł o nowym Bondzie, którego leitmotivem i głównym zadaniem jest udowodnić, że stare filmy, w których James strzela do Sowietów są lepsze od tych po liftingu, gdzie złych Rosjan już nie ma.

I na koniec prawdziwy hicior - krzyżówka i rebus! A co!



Żeby wnuczek z babcią mieli co robić. Dawno nie widziałem takiego zakończenia, serio. Myślałem, że te czasy minęły, a tu proszę jaka niespodzianka. W każdej gazecie ostatnia strona to prawie zawsze reklama i ja rozumiem, że oni chcą być teraz inni. Też nie jestem za komercjalizacją każdego skrawka papieru, ale krzyżówka? Labirynt? I do tego bez nagrody? Nie no, bez jaj.

I zmieniam zdanie: już mi się nie podoba drukowanie treści z internetu. Bo oni drukują siebie, swoje portale i jeszcze chcą, żeby im za to płacić. We wstępniaku czytam, że to "dwutygodnik (...), w którym znajdą Państwo najlepsze artykuły, wywiady i komentarze z sieci". Panie Jacku Karnowski, zapomniał Pan w swojej skromności dodać, że chodzi o Waszą sieć, Wasze serwisy i Wasze opinie. Już na samym wstępie trochę więc mnie Pan oszukał, mimo że spodziewałem się, że nie do końca jest tak, jak "na powitaniu" Pan twierdzi. Cóż, zdarza się, może się nie zrozumieliśmy. A może celowo próbuje Pan zwerbować czytelnika (młodego zwłaszcza) mydląc mu oczy internetem i myśląc, że się nie połapie.

Jeszcze tylko słowo o cenie, która jest niska. Aż za niska - tylko 2,90 za dwutygodnik i za 56 naprawdę duuużych stron. Niby dobrze ale tym właśnie kupuje się lud, który kupi tanią gazetę i będzie czytał jedyną słuszną prawdę o zamachach i trotylach. Przyznam się, że sam kiedyś dałem się tak podejść i kupiłem Uważam Rze ze względu na cenę. Potem żałowałem, bo nie dla mnie wszystkie te spiski, domysły i oskarżenia. Ale skoro jest popyt to jest i podaż. Tyle, że W SIECI jest pismem o wiele bardziej radykalnym i zastanawia mnie, co kierowało jego twórcami - czy rzeczywiście chęć zaspokojenia nabrzmiałego popytu, czy raczej jego wygenerowanie. Trochę się boję, bo pachnie mi tym drugim.

PS.
Znowu napiszą, że się uwziąłem na prawicę :) No ale co ja mogę poradzić, że kolejna gazeta z cyklu "powiemy wam prawdę, mamy dowody, ale nie będziemy się nimi chwalić" nie przypadła mi do gustu. Sorry.




Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!
Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf