Kocham jak ktoś wie lepiej ode mnie, czego w życiu potrzebuję. Wiem, że wy też. To takie przyjemne, kiedy za nas decydują. Myślenie przecież boli i dobrze, że jest ktoś, kto nam na to nie pozwala.
Ok, a teraz serio. Wiecie, co mnie zastanawia? To jak bardzo i nagle wszyscy politycy są zgodni co do zakazu handlu w niedziele. I to jak bardzo w tej sprawie ignoruje się głos społeczeństwa. A przecież to nie kolejny skok na kasę z podatków tylko skok na styl życia wielu młodych Polaków.
Załóżmy, że to co się dzieje teraz, ma miejsce 6 lat wcześniej. Pracuję we włoskiej knajpie w Starym Browarze - na śmieciówce, bo inaczej się nie da. Zresztą nie wiem jak długo, bo właśnie zakazali handlu w niedziele i nie mamy nic do gadania. Zatem grafik ustalamy nie na 7, a 6 dni. Zmniejsza nam się ilość godzin więc i mniejsza będzie dniówka - średnio o jakieś dwie stówki na miesiąc. No chyba, że kogoś wywalą to może zostanie tak jak jest. Pod warunkiem, że tym odstrzelonym nie będę ja. Inaczej jazda szybko roznosić cefałki, bo przecież rachunki, czynsz, studia... Różowo nie jest. Ale gdzie mnie wezmą, skoro takich jak ja będą setki? Nieważne, zakładam że szef się nade mną zlituje i może nawet nie obetnie stawki, ale i z tym się liczę - w końcu niedziela to zawsze był największy utarg (a dla mnie największe tipy). Wmawiają nam, że to bez znaczenia, bo ludzie będą nas atakować w soboty. Pff, jasne - knajpa to nie market i ludzie pójdą tam, gdzie będzie otwarte. Albo wcale.
Zresztą - co mi po wolnej niedzieli kiedy rodzina i większość znajomych i tak pracuje. Są lekarzami, kierowcami autobusów albo pracownikami stacji i kasjerami w kinie. Oni nie dostaną wolnego, bo ich ustawa nie obejmuje. No to mamy segregację, podział na tych którym się należy i tych, którym nie.
Poza tym - skoro mniej pracuję, to mniej zarabiam i mniej mam na zakupy. Kupuję więc mniej i do tego w dyskoncie, bo taniej. I w sobotę rzecz jasna. A osiedlowy monopolowy w niedzielę omijam z daleka bo co mnie ten mały biznes obchodzi. Mam jedzenie, mam spokój i zaoszczędzone parę złotych, których na pewno w lokalnym spożywczaku nie wydam. Biedny jestem, bo zabrali mi niedzielny zarobek.
W sumie nudna ta niedziela, nie ma co robić, więc idę się przejść. Zresztą spacer w każdy inny dzień tygodnia też spełnia tę samą funkcję, ale władza każe w niedzielę. I tak sobie rozmyślam jak ja ogarnę w tygodniu wizytę u lekarza, w urzędzie i w banku. Bankowo to szef nie da mi zgody na 3 godzinki wolnego skoro i tak pracujemy mniej. A jak się nie podoba, to na moje miejsce czeka przecież kolejka chętnych.
Tak - czuję się uszczęśliwiony. O to mi przecież chodziło - wybrać w demokratycznych wyborach ludzi, którzy będą układać moje życie według swoich zasad, swoich wartości i swoich przekonań. Sorry, ale nie. Mogą mnie okłamywać, mogą podnosić podatki, mogą mnożyć etaty w ministerstwach - do tego się przyzwyczaiłem. Ale nie mogą wpływać na mój styl życia. Bo to czy ja pracuję w niedzielę, czy nie jest tylko i wyłącznie moją decyzją. Nie tego, kto mnie zatrudnia - on ma to gdzieś, dla niego nie muszę pracować jak nie chcę. A ludzie sami sobie potrafią zorganizować czas w niedzielę, serio. Niech kupują, niech się modlą i nikomu nic do tego.
Osobiście mnie ten problem nie dotyka. Ale dotknie wszystkich tych, którzy dopiero zaczynają. Tak jak ja kiedyś. Dlatego jeśli ten projekt przejdzie - a wszystko na to wskazuje - to ja odcinam się od takiej demokracji i więcej swojego głosu na nikogo nie oddam. Bo stylu życia w cudze łapska się nie oddaje.
Ok, a teraz serio. Wiecie, co mnie zastanawia? To jak bardzo i nagle wszyscy politycy są zgodni co do zakazu handlu w niedziele. I to jak bardzo w tej sprawie ignoruje się głos społeczeństwa. A przecież to nie kolejny skok na kasę z podatków tylko skok na styl życia wielu młodych Polaków.
Ja też zaczynałem od CH
Załóżmy, że to co się dzieje teraz, ma miejsce 6 lat wcześniej. Pracuję we włoskiej knajpie w Starym Browarze - na śmieciówce, bo inaczej się nie da. Zresztą nie wiem jak długo, bo właśnie zakazali handlu w niedziele i nie mamy nic do gadania. Zatem grafik ustalamy nie na 7, a 6 dni. Zmniejsza nam się ilość godzin więc i mniejsza będzie dniówka - średnio o jakieś dwie stówki na miesiąc. No chyba, że kogoś wywalą to może zostanie tak jak jest. Pod warunkiem, że tym odstrzelonym nie będę ja. Inaczej jazda szybko roznosić cefałki, bo przecież rachunki, czynsz, studia... Różowo nie jest. Ale gdzie mnie wezmą, skoro takich jak ja będą setki? Nieważne, zakładam że szef się nade mną zlituje i może nawet nie obetnie stawki, ale i z tym się liczę - w końcu niedziela to zawsze był największy utarg (a dla mnie największe tipy). Wmawiają nam, że to bez znaczenia, bo ludzie będą nas atakować w soboty. Pff, jasne - knajpa to nie market i ludzie pójdą tam, gdzie będzie otwarte. Albo wcale.
Zresztą - co mi po wolnej niedzieli kiedy rodzina i większość znajomych i tak pracuje. Są lekarzami, kierowcami autobusów albo pracownikami stacji i kasjerami w kinie. Oni nie dostaną wolnego, bo ich ustawa nie obejmuje. No to mamy segregację, podział na tych którym się należy i tych, którym nie.
Poza tym - skoro mniej pracuję, to mniej zarabiam i mniej mam na zakupy. Kupuję więc mniej i do tego w dyskoncie, bo taniej. I w sobotę rzecz jasna. A osiedlowy monopolowy w niedzielę omijam z daleka bo co mnie ten mały biznes obchodzi. Mam jedzenie, mam spokój i zaoszczędzone parę złotych, których na pewno w lokalnym spożywczaku nie wydam. Biedny jestem, bo zabrali mi niedzielny zarobek.
W sumie nudna ta niedziela, nie ma co robić, więc idę się przejść. Zresztą spacer w każdy inny dzień tygodnia też spełnia tę samą funkcję, ale władza każe w niedzielę. I tak sobie rozmyślam jak ja ogarnę w tygodniu wizytę u lekarza, w urzędzie i w banku. Bankowo to szef nie da mi zgody na 3 godzinki wolnego skoro i tak pracujemy mniej. A jak się nie podoba, to na moje miejsce czeka przecież kolejka chętnych.
Happiness is so easy...
Tak - czuję się uszczęśliwiony. O to mi przecież chodziło - wybrać w demokratycznych wyborach ludzi, którzy będą układać moje życie według swoich zasad, swoich wartości i swoich przekonań. Sorry, ale nie. Mogą mnie okłamywać, mogą podnosić podatki, mogą mnożyć etaty w ministerstwach - do tego się przyzwyczaiłem. Ale nie mogą wpływać na mój styl życia. Bo to czy ja pracuję w niedzielę, czy nie jest tylko i wyłącznie moją decyzją. Nie tego, kto mnie zatrudnia - on ma to gdzieś, dla niego nie muszę pracować jak nie chcę. A ludzie sami sobie potrafią zorganizować czas w niedzielę, serio. Niech kupują, niech się modlą i nikomu nic do tego.
Osobiście mnie ten problem nie dotyka. Ale dotknie wszystkich tych, którzy dopiero zaczynają. Tak jak ja kiedyś. Dlatego jeśli ten projekt przejdzie - a wszystko na to wskazuje - to ja odcinam się od takiej demokracji i więcej swojego głosu na nikogo nie oddam. Bo stylu życia w cudze łapska się nie oddaje.