15 kwi 2013

WSTĄPIŁEM DO SB I DOBRZE MI Z TYM

0

Teraz moja kolej i w Soundtrack Blogerów wchodzę jako gwiazda - czyli ostatni :) Sam pomysł na starcie nie przypadł mi do gustu, ale złapałem się na tym, że mimo mojej początkowej niechęci nie opuszczała mnie myśl o tej jednej jedynej piosence, która mogła wywrzeć jakiś sensowny wpływ na moje życie lub nawet całkowicie je odmienić. Wniosek jest taki, że zabawa zabawą, ale daje fajny bodziec do tego, żeby przypomnieć sobie parę ważnych chwil.

I jak tak zacząłem się na poważnie zastanawiać, co mogłoby być tym jedynym, ściskającym za serce utworem, to... prawie zrezygnowałem. Bo się nie da. Jak każdy miałem w swoim życiu lepsze i gorsze momenty i do każdego z nich można przypisać jakąś piosenkę, jakiś rodzaj muzyki albo jakiegoś artystę, który 'zrobił mi' tamten okres.

'Prawie' robi jednak dużą różnicę, bo pomysł który tak głęboko wszedł w moje zwoje mózgowe nie mógł zostać ot tak po prostu porzucony. Bo dalej wierciłby mi dziurę w głowie i przeszukiwał pamięć, a ja nie miałbym (dosłownie) głowy do tego, żeby myśleć nad czymkolwiek innym. To tak jak z nazwą czegoś, słowem, którego nagle wam brakuje i macie je na końcu języka - musicie sobie przypomnieć bo inaczej zginiecie. I ta ulga, kiedy to słowo się pojawia - bezcenne. Tak samo było z tym utworem.



Ludzie słuchając muzyki czy odbierając jakikolwiek rodzaj sztuki utożsamiają się z nią na różne sposoby. Podniecają ich słowa, ekscytuje melodia, kochają artystę albo widzą w piosence sceny i miejsca ze swojego życia generujące ważne wspomnienia i emocje.

Klucz do Violent Hill może być tylko jeden: ISLANDIA. To tam, przed telewizorem, odbyłem swój pierwszy raz z tą piosenką. W trakcie pracy, gdzieś między ścielonym właśnie łóżkiem a wyszorowanym przed chwilą klozetem. Leciała codziennie o różnych porach, ale ja i tak zawsze na nią trafiałem. To był taki fajny zwyczaj włączania TV zaraz po wejściu do pokoju. Nie rajcowało mnie chodzenie przez cały dzień w słuchawkach i mp3 w kieszeni - to islandzkie kanały muzyczne miały wtedy ten klimat, który wspominam do dziś. Poza tym - spacery brzegiem oceanu, relaks z kawą na basenie, prawdziwe przeceny na Laugavegur, cudownie wyluzowani ludzie. No i najważniejsze - to tam się oświadczyłem, nad oceanem, właśnie podczas jednego z takich spacerów. Potrzebowałem wtedy wyciszenia, oderwania się od pracy w knajpach i ludzi, którzy mnie tam wtedy w Polsce otaczali. I o - Islandia odmieniła mnie całego, zmieniła na lepsze i dała Violent Hill.

A tu linkuję do dwóch innych utworów, które nie wytrzymują konkurencji z Coldplay, ale też już na zawsze będą tworzyć mi przed oczami obraz Islandii - to Hot Chip / Ready for the floor i Eddie Vedder / Society.

I jeśli jeszcze ktoś z was nie miał okazji poznać tej pięknej wyspy, to TU, TU, TU i TU może ogarnąć moją relację z 3-miesięcznej wyprawy za islandzkim chlebem.

No a tytułem podsumowania - miło było podzielić się swoim ukochanym kawałkiem z wami-blogerami i nie tylko. Dzięki SB (pechowy skrót, ale cóż) mogłem sobie to uświadomić i już mi z tym lepiej. Może każdy rodzaj sztuki wart jest swojego 'the best of'?




Ok, teraz Wasza kolej i Wasze numery. Linkujcie dużo.

Czytaj dalej »

31 mar 2013

DZISIEJSZY DZIEŃ JEST O GODZINĘ KRÓTSZY

0

Kto z was miał dzisiaj krótszą noc? Bo media twierdzą, że wszyscy. A kto o godzinie 2 w nocy przestawił zegar na 3-cią i wstawał rano na budzik? Z wyjątkiem lekarzy i kierowców MPK pewnie nikt. A cała reszta dopiero po leniwej pobudce i ewentualnie po jakiejś porannej toalecie pchnęła te wskazówki do przodu.

Wiecie, jakie to ma znaczenie? Że tak naprawdę skracamy sobie dzień, a nie noc. 95 procent Polaków, w tym ja, nie spało tej nocy krócej i gniło w łóżku dokładnie tyle samo czasu, ile w każdy zwykły weekend. Za to teraz piszę posta godzinę później niż zwykle.

Pół roku temu pisałem, że nie ma czegoś takiego jak złe samopoczucie po zmianie czasu. To tylko godzina - w tą albo w tamtą. Jesienią ustawiam zegarek przed pójściem spać, żeby spać dłużej, a wiosną przestawiam go po przebudzeniu - żeby niepotrzebnie nie spać krócej. Taki myk na psychikę, ale ja i tak wiem, że jest weekend i spię tyle samo, a jedynie dzień mam krótszy albo dłuższy. Ot, cała filozofia i bez dorabiania zbędnych ideologii w temacie samopoczucia.

Bo to też kwestia podejścia i widzenia szklanki do połowy pustej albo do połowy pełnej. Ja wolę tę drugą opcję, ale pełno jest ludzi którzy zawsze znajdą pretekst do usprawiedliwienia swojego malkontenctwa. Zmiana czasu jest dla nich idealnym momentem, bo przecież ta jedna godzina TYLE zmienia w ich życiu.

To tak jak z tą zimą, co nie chce się skończyć. Mnie ona też już wkurwia (wybaczcie, emocje), ale czy jak będę jadł śnieg to zima się obrazi i pójdzie? Trzeba umieć się przystosować do tego, na co nie mamy wpływu. Starać się nie myśleć i znaleźć coś, co ubarwi ten szary widok. Jak mi przeszkadza zima, to idę na basen a jak będę kiedyś spał na pieniądzach to sobie polecę na Seszele.

A tobie przeszkadza zmiana czasu? To zmień podejście. Wbij sobie do głowy, że to dzień jest krótszy a nie noc. I pamiętaj, że pan redaktor w TV i poranna gazeta jak zwykle doszukują się sensacji tam, gdzie jej nie ma.



A Wy jak bardzo jesteście wrażliwi na zmianę czasu? Bo ja w ogóle.

Czytaj dalej »

14 mar 2013

A TY JAK WALCZYSZ Z NIEWIDZIALNYM WROGIEM?

0

No i dorwał się w końcu do mnie jakiś zarazek. Taki typowy co to powoduje bóle głowy, gardła, pleców i takich tam. Dawno nie miałem spadku formy z powodu wirusa, ale dobrze że przypałętał się teraz, a nie w pełni wiosny. I niby wszyscy wiedzą, że nie można tego lekceważyć, a jednak większość dokładnie tak robi. Łyka tabletkę na ból głowy i idzie do roboty. Kiedyś też tak robiłem, ale uznałem, że to słaby ruch.

Profilaktyka jest bez znaczenia. To znaczy wiadomo, że dobrze jest brać jakieś witaminy i jeść owoce, ale i tak prędzej czy później coś cię złapie. Dlatego trzeba wiedzieć jak działać, kiedy intruz już się dostanie do twojego organizmu i zacznie czynić pierwsze szkody. Ja mam trzy takie metody i któraś zawsze zadziała.

Po pierwsze - sen. Przy rytmie 16 h na nogach, w tym 4 dawkach Gripexu raczej ciężko o dobry wynik. Bo albo ci się nie uda i po 2 dniach nie z własnej woli i tak zlądujesz w łóżku, albo ci się uda i objawy całkiem ustąpią. Na chwilę, bo twój organizm nadal nie dostał tego, czego chciał - odpoczynku. Tak czy siak leki są dobre na moment - ogarnij więc tylko te najważniejsze kwestie i sru do łóżka. Nawet, jeśli twoja kobieta miałaby ci potem wypominać jaki słaby jesteś i jak się trzeba z tobą cackać. Trudno - cel uświęca środki.

Po drugie - grzane piwo. Albo wino, a jak czujecie się na siłach to możecie poeksperymentować z innymi alkoholami na gorąco (ponoć wrząca żołądkowa robi dobrze na żołądek... i pewnie stąd jej nazwa). Na wczesny etap przeziębienia wystarczy piwo - przynajmniej dla mnie. Zresztą nie od dziś wiadomo, że dobry browar nie jest zły, bo ma właściwości lecznicze i w przeciwieństwie do różnych innych kolorowych napojów nie znajdziecie tam chemii. A jak rozgrzewaaa...

Po trzecie - białe kuleczki. To moje ostatnie odkrycie. Nigdy nie wierzyłem w homeopatię, ale poniekąd zmusili mnie do tego lekarze w NZOZ-ach, którzy coraz częściej stawiali diagnozy w stylu: "dajemy antybiotyk i zobaczymy co dalej". Z reguły dalej było tylko gorzej, a że dotyczyło to moich córek, to nie mogliśmy dłużej testować ich zdrowia. No bo co za różnica - tu ryzyko, tam ryzyko, ale jak coś nie gra to trzeba szukać alternatywy. I powiem wam, że podziałało. Takie małe kuleczki rozpuszczone w wodzie nie tylko wyleczyły mi dzieciaki, ale dały im odporność jakiej wcześniej nie miały. A to ma tyle wspólnego ze mną, że teraz sam postanowiłem to cudo wypróbować. No i po 2 dniach takiej kuracji, bez żadnego innego wspomagania choćby paracetamolem czy miksturą z cebuli, czuję się lepiej. Po prostu. Placebo to raczej nie jest skoro działa na dzieci, a one przecież nie znają tego zjawiska. Zresztą ja też nie chciałem sobie niczego na siłę udowadniać.

A jak u Was to wygląda z chorobami? Macie jakieś swoje sposoby na przeziębienia? Tylko nie katujcie mnie mieszanką mleka, cebuli i miodu. Pewnie pomaga, ale ja tam wolę swoje kuleczki albo piwo.




Piszcie w komentarzach.

Czytaj dalej »

8 mar 2013

KOBIETY - FAJNE MACIE PUPY ALE MY I TAK WOLIMY WASZE OCZY

0

Prędzej czy później rozmowa z kobietą zawsze zejdzie na temat jej kształtów, za dużej wagi, grubych nóg albo wystającego brzucha. I wiecie co, ja nawet myślałem że je rozumiem. Że potrzebują pomarudzić na swój wygląd, bo oczekują że zaraz im zaprzeczysz. Ba, że pójdziesz krok dalej niż beznamiętne 'wcale nie' i wzniesiesz się na wyżyny swojej elokwencji mówiąc 'że wygląda obłędnie i nigdy nie widziałeś bardziej atrakcyjnej laski'. Ewentualnie dziewczyny.

To zawsze wydawało mi się logiczne, bo komplementy to przecież podstawa - nie tylko - kobiecej egzystencji. One nie muszą jeść, nie muszą spać, ale będą żyć dzięki regularnej dawce słów komplementujących ich wygląd. I zanim wszystkie strzelicie na mnie focha to weźcie pod uwagę, że to najnormalniejsza rzecz na świecie! Serio dzieje się tak, że parę komplementów w naszą stronę potrafi skutecznie wstrzymać podstawowe potrzeby fizjologiczne. Ile to razy, kiedy mojego ego zostało czymś zdrowo połechtane, godzinami mogłem nic nie jeść, nie sikać i tylko analizować minuta po minucie sytuację, w której ktoś mnie docenił.

Ale dowiedziałem się ostatnio, że kobiety bardziej od 'wyglądania' dla facetów, cenią wyglądanie dla siebie. To prawda? Bo ja tego nie kupuję. Ok, trzeba się czuć dobrze w swoim ciele, ubraniu i tak dalej, ale lustro nigdy nie powie ci tego, co drugi człowiek. Choćby nawet kłamał. Tak, takie niewinne kłamstewka, które nic nas nie kosztują są bardzo cenne. Wszyscy to wiemy i lubimy.

Dobra. Trochę pokrętnie, ale zmierzam do tego, że żadnego faceta z klasą nie interesują kobiece kształty. A przynajmniej nie są najważniejsze. I żeby nie było - inteligencja też nie, przynajmniej na początku, bo potem to jednak trzeba o czymś gadać.

Ale do rzeczy, bo od początku do końca facet zwraca uwagę na cztery wasze atrybuty:



1. OCZY - muszą być duże. A jeśli nie są, to da się naprawić - kwestia odpowiedniego malowania. Do tego wywinięte do góry i prawie dotykające brwi rzęsy. Tęczówki niekoniecznie muszą być czarne jak u Kubanki, a przy wyrazistych kreskach nawet blado-szare będą się prezentować wybitnie.



2. USTA - niech będą widoczne. Co nie oznacza duże, bo takie w stylu Jackie Stallone nie mają żadnych szans. Barwne, odróżniające się kolorytem od reszty twarzy. Niepopękane i bez zajadów. Lekko błyszczące. Usta są u ludzi tym miejscem, gdzie w ciągu całego naszego życia patrzymy najczęściej - bo albo nie potrafimy inaczej, albo chcemy się całować. I to chodzi - usta idealne to usta do całowania. To jest ta miara.



3. WŁOSY. A raczej fryzura i to nie na zasadzie permanentnej "podcinki". Nieważny kolor, nieważna długość (tak, długie włosy to już nie ten sam fetysz co kiedyś). Nigdy nie dajcie sobie wmówić, że 'zostawmy tak jak jest'. Czupryna musi być dopasowana - do waszej sylwetki, osobowości czy nawet mimiki twarzy, czego niestety nie kuma pierwszy z brzegu fryzjer. A nawet dla bardzo przeciętnej urody idealnie dobrany fryz to gwarancja jakości i w lustrze, i w oczach innych. Nie tylko facetów.



4. UBRANIE. Dobry ubiór to już połowa sukcesu, bo nawet brzydkie dziewczę może być dla nas atrakcyjne, jeśli potrafi założyć na siebie fajny ciuch. Wie, gdzie nie wygląda najlepiej, ale potrafi tą niedoskonałość sprytnie zamaskować. Zwiastuje to bardzo ciekawą osobowość, przy której uroda przestaje odgrywać główną rolę. Za takie akcje zawsze jest duży plus.

Pamiętajcie dziewczyny - żaden tyłek, żadne cycki, żadne nogi. To są naprawdę drugorzędne sprawy i odwracają uwagę od tego, co ważne - od podkreślania waszej kobiecości. Bo samo posiadanie dużej czy małej pupy nie decyduje przecież, która z was jest piękniejsza. Liczą się detale. Takie jak oczy, usta czy ubranie. Elementy, które można ulepszyć, zmienić i dopasować. Dlatego, jeśli ktoś komplementuje wasz wygląd a nie poszczególne części ciała - przyjmijcie to z bananem na twarzy. I przestańcie oglądać się w lustrze z misją poszukiwania milimetra cellulitu. My faceci naprawdę tego nie widzimy.




Dodaj coś od siebie - o tu, niżej.

Czytaj dalej »

18 lut 2013

DLACZEGO JA NIE GRAM W TOTKA?

0

Szlag by to, wygrana jeszcze nigdy nie była tak blisko! 30 baniek przeszło mi koło nosa - ledwie parę ulic dalej, w tej samej dzielnicy. Kasa była na wyciągnięcie ręki, zabrakło tylko trochę... chęci.

No właśnie nie szczęścia, bo nie grałem. Skreśliłem te numerki może 10 razy w życiu. Oczywiście za każdym razem, kiedy była jakaś mega rekordowa wygrana, bo przecież o dwa miliony nie opłaca się grać. Nie dla mnie, ignoranta, takie rzeczy.

I tak serio to oprócz tego, że naprawdę nie lubię takich pseudo-gier (gra to może być na konsoli, ewentualnie stary dobry saper), nie lubię też uprawiać wycieczek po marketach w poszukiwaniu promocji (smart-shopping jest ostatnio bardzo trendy) i nie kręci mnie pytanie znajomych czy mają dla mnie 'coś', żebym sobie mógł dorobić.

A moja motywacja do takiego zachowania jest prosta - poświęcając czas i pieniądze na próbę polepszenia sobie życia metodami ultra prostackimi, w tym samym czasie nie tworzymy niczego, co chociaż w małym procencie przybliży nas do realizacji naszych marzeń. No chyba że ich szczytem jest utrzymanie życiowego status quo.

Piszę z perspektywy gościa, który mając rodzinę i kredyt na chatę nie może sobie pozwolić na tygodniowy wyjazd nawet nad polskie morze. Bo raz, że etat i dwa, że kasa na tym etacie. Nie narzekam, bo mógłbym dorabiać, ale to jest właśnie to o czym piszę - mając dodatkowe zajęcie i jakieś z tego dodatkowe pieniądze, jednocześnie nie rozwijam siebie w tym kierunku, który da mi poczucie niezależności i materialnej satysfakcji. Gra w totka to jeszcze lepszy przykład, bo opieranie swojego sukcesu na sześciu konkretnie ułożonych cyferkach jest już skrajnie głupie. Co zresztą widać po ludziach, jacy stoją w kolejce i trwonią każdy zarobiony, ukradziony albo wyżebrany grosz na kolejny kupon.

Szczerze Wam powiem - wolę zostać w domu, a jak i tu nie ma spokoju to usiąść na kiblu i obmyślać plan działania na mój osobisty sukces. Albo wyjść na kawę i pogadać z kimś wartościowym, bo z tego też może narodzić się pomysł na zdobycie świata. Kiedyś się uda. Ale nie zamierzam marnować czasu na robienie kolejnego projektu na umowę o dzieło, na bieganie od marketu do marketu w poszukiwaniu 30 gr różnicy w cenie albo na 0,0000072% szansy trafienia szóstki.

Może to wygląda na jakieś tłumaczenie się ze swojej aktualnej pozycji życiowej, ale nie... Sukces zawsze jest uwarunkowany obraniem właściwej drogi, ale dopiero osiągnięcie go powie nam czy to był trafny wybór. Mój jest świadomy, więc mniemam że jest i dobry.

A czym dla Was jest sukces? Już go osiągnęliście czy tak jak ja jesteście dopiero na etapie planowania?



Piszcie w komentarzach!

Czytaj dalej »

2 lut 2013

JAK ZOSTAĆ TRAM-BUSOWYM BURAKIEM NA 12 SPOSOBÓW

0

Wpis o tym, jak zostać zakupowym burakiem bardzo spodobał się pewnej mojej czytelniczce. Do tego stopnia, że uznała mnie za niekulturalnego chama i takiego właśnie buraczanego gnojka :) 

Oj, naprawdę długa dyskusja przetoczyła się przez FB. Że niby skoro o tym piszę, to oczywiste że muszę się też tak zachowywać, robić to z premedytacją i czystą satysfakcją, że właśnie strąciłem piramidę majonezów. Tak, tak - można nie widzieć ironii, można nie mieć poczucia humoru, można być ograniczonym umysłowo. Zdarza się. Tacy ludzie to trolle - wirusy takie, na które jak wiadomo nie ma lekarstwa. Były, są i będą.

Ale pomyślałem sobie, że mogę jej pomóc i razem potrenujemy. Specjalnie dla mojej niekumatej czytelniczki, zresztą po jej wyraźnej sugestii, popełniam jeszcze jeden taki wpis. Tym razem o idiotycznych zwyczajach pasażerów komunikacji miejskiej w naszym kraju.

Droga czytelniczko - uwaga. Będzie cię bolało i pewnie oślepniesz. Ale nie miej żalu, to dla twojego dobra :)

Oto 12 durnych zachowań, które czynią nas tram-busowymi burakami.


Na mściciela

Nie ustępuj miejsca starym ludziom - pomyśl, że oni też nie ustępowali jak byli młodzi i poczuj się usprawiedliwiony. A jeśli nadal ci głupio, to zamknij oczy i udawaj ze śpisz.


Na studenta ginekologii

Nie ustępuj miejsca ciężarnym kobietom - ciąża to nie choroba. A ty miałeś przecież taki ciężki dzień w pracy.


Na staruszka

Nie ustępuj miejsca dzieciom - przecież ty tu jesteś ten starszy, ty masz bardziej schorowane kości i to ciebie w krzyżu łupie po sobotniej imprezie. A małemu dobrze zrobi jak potrenuje zachowanie równowagi.


Na współpasażera

Nigdy nie siadaj na miejscu przy oknie - połóż tam swoją torbę. Pamiętaj, to ty jesteś jej towarzyszem podróży a nie odwrotnie. Ewentualnie może być gazeta - tak żeby tylko zamanifestować, że to miejsce jest już zajęte. No co, trzeba mieć jakieś priorytety.


Na szefa kuchni

Jedz kebab. Ale nie spiesz się - jak nie zdążysz na przystanku to dokończysz w tram-busie. Zapewnisz innym towarzyszom podróży niezapomniane atrakcje w postaci zabrudzonych elementów do trzymania równowagi i powiew świeżego powietrza. Ludzie na pewno to docenią, bo kto nie docenia dobrej kuchni?


Na konesera tanich alkoholi

Pij browara na tylnym siedzeniu, po każdym łyku chowaj go pod kurtkę i do końca bądź święcie przekonany, że nikt tego nie widzi. I nie czuje.


Na bramkarza

Stój twardo przy drzwiach - obojętnie czy wysiadasz teraz czy za 20 przystanków. Za każdym razem udawaj zdziwionego zatrzymaniem się pojazdu na przystanku i otwarciem drzwi. Nie spodziewaj się, że ludzie mogą chcieć wyjść i bądź zaskoczony, kiedy ci z przystanku będą chcieli wejść. Nie przejmuj się - jesteś tu po to, by ich selekcjonować.


Na szefa gangu

Pamiętaj - niezależnie od ilości osób w środku, do tram-busa najpierw wchodzisz TY, a potem wychodzi i wchodzi cała reszta.


Na pokrzywdzonego

Kiedy złapie cię kanar - nie reaguj i udawaj, że nie do ciebie rozmawia. Ewentualnie szukaj biletu - w torbie, w kieszeniach, w majtkach, sprawdź czy go nie zjadłeś, oskarż współpasażera że cię okradł, potem że biletomat był zepsuty, a jak to nie zadziała, to zbluzgaj porządnie tego ch*ja, który uczciwemu obywatelowi chce zabrać jego ciężko zarobione pieniądze!


Na kozaka

Klasycznie - jeśli coś jest zakazane napisem "zakaz" - nie krępuj się. Rozmawiaj z kierowcą, zasłaniaj mu widoki, zatrzymuj pojazd hamulcem bezpieczeństwa, wsiadaj zawsze po sygnale. To przecież taki fun a ludzie leżą i kwiczą ze śmiechu.


Na turystę tudzież muzyka

Wejdź do zawalonego ludźmi tram-busa z plecakiem turystycznym albo kontrabasem na plecach. Nie ściągaj go przypadkiem. Obróć się trzy razu szukając kasownika. Przejdź całą długość tram-busa w nadziei, że na końcu będzie więcej miejsca. No nie ma - wróć na początek. Niech widzą, jak masz ciężko w życiu.


Na altruistę

Rozmawiaj przez telefon głośno i wyraźnie. Nie trzymaj swojego życia tylko dla siebie - ludzie chcą wiedzieć co się u ciebie dzieje, dlatego mają takie zmarszczone czoła kiedy nawijasz. Wzdychają, komentują, zamyślają się - spójrz jak bardzo urzekła ich twoja historia. I nie mogą się doczekać kiedy skończysz - chcą poznać fascynujące 'The End' twojej opowieści.

A co będę ściemniał, że mi się nie zdarzyło. Czasem rzeczywiście się człowiek zapomni i powie parę słów za głośno. No czasem nie ma też innego wyjścia jak się ma abonament w Playu i co drugie słowo leci w kosmos. Ale co tam. Reszta to codzienna obserwacja poznańskiego plebsu w pojazdach MPK, tylko coś tak w kościach czuję, że dla mojej wiernej czytelniczki to żaden argument :)

A Wy znacie jakieś ciekawe historie, gdzie ludzie + tram-busy = żenada?



O tu, tu - w komentarzach poproszę.

Czytaj dalej »

30 sty 2013

A TOBIE PO CO TEN STRES?

0

Ja jakoś nigdy nie miałem problemu ze stresem. To znaczy takim, który wiązałby się z tezą, że jeśli coś ma się nie udać, to na pewno tak będzie. To nie ja, nie mój styl.

Nie to, że nie mam stresów w życiu, bo mam je jak każdy. Ale wiem, że dopóki nic nie jest do końca przesądzone, przyklepane, podpisane i powiedziane - sobie skreślcie - wszystko mogę zmienić. Wy też możecie. Tylko musi wam się chcieć. Ale żeby chcieć, to musicie trzeźwo myśleć. Czyli nie panikować jak tylko coś nie idzie zgodnie z planem.

No nie wiem, jak wam pomagają trzy głębokie wdechy albo przysiady to zróbcie je. Dymek nie jest dobrym rozwiązaniem no ale jak już musicie to sobie zapalcie. To nie temat o rzucaniu palenia, więc spoko. Ważne, żebyście przestali widzieć koniec świata.

Jest coś takiego jak lista Holmesa i Rahe'a, która pokazuje czym się najbardziej stresujemy. Chłopaki rozpisali ją na 43 pozycje i liderem w tym rankingu - tu nie ma niespodzianki - jest śmierć współmałżonka. Hm... tu też pominęli związki partnerskie więc ci dwaj to na stówę koledzy Gowina. No ale dobra, ogólnie śmierć i choroby bliskich osób to nie są momenty, w których łatwo stłumić emocje. Ale już cała reszta stresów jest całkowicie do opanowania. Ja wybrałem z tej listy te najbardziej powszechne.

Chcę rozwodu!

Ja wiem, że to może być szok. Tym bardziej, jeśli to nie ty proponujesz rozstanie. Ale słuchaj - to nigdy nie dzieje się nagle. Zawsze są jakieś sygnały, które do ciebie dochodzą, tylko że ty nie potrafisz ich odczytać. Bo niby wiesz, że rozwód może przytrafić się każdemu, ale... na pewno nie tobie! Zmień to myślenie. Nie patrz na swoją drugą połowę jak na potencjalnego uciekiniera, ale weź pod uwagę że ludzie stali się wygodni i szukają najłatwiejszych rozwiązań. Zamiast naprawiać, odchodzą. I niekoniecznie to ty musiałeś coś zepsuć, ona kogoś poznać albo na odwrót. Wypaliło się. Wystarczy ci taka prosta świadomość i stresu masz przynajmniej o połowę mniej.

Pan może pocałować pannę młodą...

To tak dla kontrastu i chyba też dlatego, żebyście wy mi wyjaśnili na czym tu polega stres. Że coś nie wyjdzie? Że ludzie będą gadać? Że sukienka nie taka? Że stypa będzie? Po co wam taka spina. To są dylematy dla tych, co nie mają ważniejszych problemów. Błagam, to jest tylko jeden dzień w życiu i chęć żeby to właśnie ten był najpiękniejszy jest totalnie bez sensu. A co z kolejnymi dniami, latami waszego życia? Skoro ten ma być najcudowniejszy, to reszta jaka ma być? Powiem tak - najpiękniejsze chwile człowiek spędza wtedy, gdy ich nie planuje od A do Z. Można pomóc szczęściu, ale nie można go sobie zaprojektować. So no stress.

Jesteś zwolniony!

No niefajna sprawa, ale powiedzmy sobie szczerze - większość z was nie lubi swojej roboty i trzyma was tam tylko kasa. Fakt, jest lekki stresik, że źródełko właśnie zaczęło wysychać. Ale czy naprawdę chcielibyście tak pracować do końca życia? Nigdy nie marzyliście o byciu niezależną jednostką i uczynieniu ze swojej pasji sposobu na życie? To jest ten moment, w którym wasz (były) pracodawca daje wam tą szansę. Sami byście nigdy nie odeszli, ale od czego jest szef. Nie traktujcie tego jako porażki, nie panikujcie że co z czynszem, co z kredytem, tylko spróbujcie się wreszcie w życiu zrealizować i być z niego zadowolonym.

Musisz odpowiedzieć sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie. Co lubisz robić? A potem zacznij to robić - Laska z Polski.

Cała reszta rankingu jest mniej lub bardziej dziwna - np. mamy 'pogodzenie się ze skłóconym małżonkiem' przy równoczesnym braku samej kłótni (heh!) Za to wszystkie łączy jedno - że to BZDURY. Stres w pierwszych sekundach jest rzeczą naturalną, bo wywołują go emocje, ale dalej to już czysta psychologia i wasz temperament, którym możecie sterować. 


'Ale ja nie mogę za siebie!'

Nie ma czegoś takiego. Możesz, tylko się uspokój i pomyśl chwilę. Rozpacz jest okej kiedy już naprawdę nie ma szans na żaden zwrot akcji i wasze życie nieodwracalnie zmieni się na gorsze. Żeby sparafrazować - tak, to jest ten moment, w którym wali wam się cały świat i jesteście tego pewni. A nie, że wam się tak tylko wydaje. Jak często macie taką pewność?

Pomyślcie - tak naprawdę nie ma wielu takich sytuacji, a i tak szkoda na nie czasu. Mamy całe życie na to, żeby myśleć pozytywnie i tylko parę chwil, kiedy nasze nerwy są tego warte i nijak nie możemy ich w sobie stłumić. Nie zawracajcie sobie głowy pierdołami, bo dla nich zawsze jest jakaś alternatywa. W każdej sytuacji, tylko musicie chcieć jej poszukać. Pomyślcie, że zawsze może być gorzej - to już jest jakiś sukces. 

Ja wiem, że czasem najprościej jest się załamać i czekać aż ktoś 'życzliwy' łaskawie nam podpowie, co mamy robić. JAK ŻYĆ?! 

No ale ej - komu do cholery powinno najbardziej na naszym życiu zależeć, hę?




Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz.

Czytaj dalej »

28 sty 2013

A WIĘC BĘDZIESZ OJCEM... CHODŹ, POGADAMY

0

Kolego facecie,

będę cię tak nazywał bo oboje jedziemy na tym samym wózku. Tyle, że ja mam już dwójkę, a ty dopiero oddałeś ten celny strzał. Za 9 miesięcy twoje życie się zmieni. Nie, nie troszeczkę. Bardzo.

I dlatego z okazji pierwszych urodzin mojej drugiej córki powiem ci, o co w tym wszystkim chodzi. Żebyś się nie pogubił po drodze.

Wyniosłeś z domu tradycyjny podział, że kobieta to dom i dziecko, a facet to praca i sen? Zapomnij. Bo raz, że to niemodne i archaiczne. A dwa, że dziecko ci to w odpowiednim momencie wypomni i nie będzie chciało z tobą gadać. Jego matka też, ale dla przyzwoitości będzie stwarzać pozory.

Będziesz musiał nauczyć się sprzątać, prać, gotować i zabawiać swoje dziecko. Nieważne, że większość prac domowych będzie cię omijać i może raz na miesiąc wrzucisz coś do pralki. Ale musisz wiedzieć jak to się robi, bo w kryzysowych sytuacjach będziesz musiał sobie poradzić.

Pamiętaj - teściowa, babcia, dziadek, ciotka, koleżanka - to nie są argumenty, które pozwolą ci zrzucić z siebie ciężar bycia ojcem. Fajnie, jak pomogą, ale nikt za ciebie dzieciaka nie wychowa. A jak wychowa, to zdziwisz się potem jak bardzo go nie znasz. Nie warto.

Co do teściowej - lubisz ją? Nie ma znaczenia, musicie nadawać na tych samych falach. Nawet nie podejrzewasz jak bardzo uprości ci to życie, szczególnie na początku. A jak będziesz grzeczny, to zdziwisz się w jak wielu sytuacjach stanie po twojej stronie.

A twoja mamusia, to twoja mamusia. Nie twojego dziecka. Nie wykorzystuj jej, ale też nie przeceniaj jej 'złotych' rad. Ty tu rządzisz, ty popełniasz błędy i ty się na nich uczysz. Inaczej nigdy nie będziesz mógł o sobie powiedzieć 'prawdziwy ojciec'.

Chcąc nie chcąc, twoją ulubioną rozrywką będzie oglądanie seriali w telewizji, które będą przerywane już nie tylko przez reklamy, ale częściej przez płacz twojego dziecka. Przyzwyczaj się. Będziesz chciał wyjść - proszę bardzo. Po mleko i pieluchy.

Nie bij ich. Ani swojego dziecka bo ryczy, ani swojej kobiety bo ryczy razem z nim. Nieraz stracisz do nich cierpliwość, ale nie wykorzystuj faktu, że kieruje tobą testosteron. Opanuj się wtedy - wyjdź na fajkę, wyjdź na spacer. Albo pozmywaj - ochłoniesz i jeszcze zrobisz coś pożytecznego.

Nie irytuj się, kiedy nie będziesz mógł poświęcić się swojej pasji tak bardzo, jak kiedyś. Nie bądź też zdziwiony i nie obwiniaj nikogo - to były twoje plemniki i twoja przyjemność. Nie uciekaj, bo i tak nie spędzisz miło czasu mając świadomość, że twoja rodzina okazała się mniej ważna od twojego hobby.

Koledzy też odejdą, nie próbuj ich na siłę zatrzymać. To tzw. kolej rzeczy i tzw. konsekwencje, a nie wina kogokolwiek. A jeśli już to twoja, bo tak jak ci mówiłem - plemniki były twoje. To jest coś za coś i zaakceptuj to, po prostu. Nie opuszczą cię jedynie przyjaciele, ale to się dopiero okaże czy takich miałeś.

Początki są trudne, ale sam zobaczysz jak szybko zmienisz swoje przyzwyczajenia nawet o tym nie myśląc. No dobra, to nie działa tak prosto. Zależy jak bardzo jesteś zaangażowany. Jeśli kochasz swoją kobietę i dziecko, które jest TWOJE i twojej połówki, to już wygrałeś. Reszta tak naprawdę zrobi się sama.

Ale nie spinaj się. Jeśli jeszcze tego nie czujesz, to masz dużo czasu, żeby na nowo ją pokochać - już nie tylko jako obiekt seksualny, ale jako matkę twojego dziecka. Potem z automatu pokochasz to, co z niej wyjdzie.

Szczerze ci mówię, że to jest lepsze wyjście niż rozpamiętywanie swojego dotychczasowego życia. Ono nie wróci tak szybko. Zresztą gwarantuję ci, że to twoje 'fajne' życie było niewiele warte w porównaniu z tym, jakie będziesz mieć za parę miesięcy i parę lat.

Ona już to wie, ty nie musisz. Jesteś tylko facetem, tak jak i ja. Ona nosi w sobie waszego potomka, czego my nigdy, drogi kolego, nie zrozumiemy i nigdy nie będziemy podświadomie tak zżyci, jak matka ze swoim dzieckiem. Ale możemy się starać.

Poczujesz to w momencie, kiedy twoje dziecko nie zważając na porozrzucane na podłodze przeszkody przybiegnie do ciebie, żeby tylko się uściskać. Zobaczysz jak bardzo dziecko może się stęsknić mimo, że przecież widziało cię rano.

Bo pamiętaj, dzieci tęsknią inaczej niż my, dorośli - nie dlatego, że ciągle nas nie ma i czasem jesteśmy, ale dlatego że ciągle jesteśmy i tylko na chwilę nas nie ma. Wyjedziesz na miesiąc w trasę i dziecko będzie mniej tęsknić niż gdybyś codziennie siedział w pracy 8 h i wracał. Pozwól mu poczuć, że jesteś jego 'tatą', a nie tylko 'ojcem'.

To nie jest proste. NIE JEST. Ale byłeś graczem, prawda? Każdy facet grał albo gra. Nieważne w co, bo wszystkie gry mają ten sam wspólny mianownik -  im większy poziom trudności, tym większa satysfakcja z wygranej. Tak, dla nas facetów to jest argument. Ty na swój wyższy level wejdziesz za 9 miesięcy. Ale pamiętaj, że nie ma do niego żadnej solucji i wpisanie kodu też tu nie pomoże.

Co ci doradzić? Kieruj się intuicją, przecież też jakąś masz. I dobrymi radami, choćbyś nawet do tej pory miał we wszystkim rację. Bo tu zaczyna się nowe życie - dosłownie i w przenośni. To tak, jakbyś znów trafił do pierwszej klasy w podstawówce. Jesteś totalnym nieogarem, nie wiesz i nie rozumiesz co się wokół ciebie dzieje, masz wrażenie że nikt cię nie lubi i jedyne na co masz ochotę to wrócić do domu, do miejsca które znasz. Do życia, które znasz.

Doskonale rozumiem twoje obawy i dlatego tu jestem i z tobą gadam. Dobrze, że nie wstydzisz się tego, że się boisz. Normalna sprawa, a ci co tego nie czują - kłamią. Albo po prostu nie nadają się do tej roli. A ty wyznacz sobie cel - w końcu jesteś facetem, a my zawsze musimy mieć jakiś cel. Załóż sobie, że będziesz najlepszym ojcem. TATĄ. Brzmi, co nie? I jeśli o tym nie zapomnisz, to przejdziesz ten level bez straty życia.

A pamiętasz, że na końcu każdego levelu czeka nagroda, jakiś bonus? Wiem, każdego faceta to przekonuje. No to do dzieła!



Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz.

Czytaj dalej »

17 sty 2013

DZIECIŃSTWO TRWA ZALEDWIE PARĘ CHWIL

0

Są rzeczy i zdarzenia, których w życiu żałujemy. Bo mogliśmy coś zrobić lepiej, bo ten czas mogliśmy wykorzystać inaczej. Ale nie dzieciństwo.

Żyliśmy, jak chcieliśmy, ograniczeni jedynie stanowczym 'nie!' naszych rodziców. Czy ktokolwiek ma im to teraz za złe? Czy ktokolwiek z nas żałuje tego, gdzie był i co robił gdy miał 10 lat? Czy ktokolwiek patrzył wtedy na zegarek? Czy ktokolwiek z nas zdawał sobie wtedy sprawę, że dla dorosłych dzieciństwo to tylko krótka chwila, która nie wróci?

Pamiętacie te czasy, gdy...

...z każdego osiedlowego okna docierało do nas krótkie i głośne: 'Obiad!' ? A my byliśmy źli, bo inne dzieciaki zostawały, wracaliśmy, a ich już nie było?

...dostawaliśmy złotówkę na loda i kupowaliśmy za to dwa małe, że to niby więcej?

...braliśmy te lody do ust i nikomu się to z niczym nie kojarzyło?

...zazdrościliśmy innym dzieciakom bmx-ów, MTV i tego, że oni mogą więcej?

...zasypialiśmy w dziwnych miejscach a budziliśmy się zawsze we własnym łóżku?

...rodzice brali nas na zakupy w piękny, słoneczny dzień?

...wakacje w końcu zaczynały się dłużyć?

...trójka w dzienniku była porażką?

...W-F był lekcją, na którą wszyscy czekali?

...braliśmy po 2 cukierki, bo kolega miał urodziny? I próbowaliśmy wyciągnąć trzeciego?

...największym obciachem w szkole było siedzenie w jednej ławce z dziewczyną?

...dyskoteki, na których tańczyliśmy tylko 'wolne' i 'po ciemku', a na drugi dzień nikt się do nikogo nie przyznawał?

...do końca nie wiedzieliśmy, co dostaniemy na urodziny?

...nie było komórek i zawsze wiedzieliśmy, gdzie są i co robią nasi koledzy?

...nie było YouTube i 'Tsubasę' albo 'Czarodziejkę z księżyca' nagrywaliśmy na kasety?

...we wtorki leciał Tik-Tak, a w niedziele Teleranek?

...nie było Facebooka i chodziliśmy do swoich domów?

...małe pieski i kotki były fajne, a duże już nie?

...jeździliśmy do rodziny na wieś i śmierdziało gnojem?

...im więcej brudu, smrodu i siniaków, tym lepsza była zabawa?

...zdjęć można było zrobić 24 lub 36 i każde musiało być wyjątkowe?

...co niedzielę dostawaliśmy opierdziel od kościelnego, że 'przecież jesteśmy w kościele!!' ?

...idąc chodnikiem nie mogliśmy nadepnąć na żadną 'linię'?

...na koloniach początki były do bani, a potem płakaliśmy, ze to już koniec?

...5 zł kieszonkowego starczało nam na cały tydzień?

...chciałaś być duża, dorosła i malować paznokcie?

...chciałeś być duży, dorosły i mieć wąsy?

W dużym skrócie to nawet 10 lat naszego życia. I tylko żal, że na nasze dzieci czeka już inne dzieciństwo, które nie pozwoli nam, dorosłym, przeżyć swojego jeszcze raz.



Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz!
Czytaj dalej »

15 sty 2013

KOBIETO, FACET MA TYLKO JEDNĄ NATURĘ

0

Facet jakoś nie ma z tym problemu. Widzi dziewczynę, zagaduje, potem spacerek, kino, lodzik (ej! taki z lodziarni), kolacyjka, śniadanko, teściowa, awantura, kryzys, buzi buzi, znowu spacerek... 

I tak się oboje poznają, docierają i akceptują to, co mają. Faceci. Bo kobiety ciągle chcą coś zmieniać, a najbardziej tego biednego faceta, który raz musi być twardym, pełnym testosteronu superbohaterem ratującym tyłek wszystkim dookoła, a raz delikatnym, romantycznym i pachnącym misiem do tulenia. Nie ma tak!

Pewnie, że na początku facet stara się być i jednym, i drugim. Tyle, że nie bardzo mu wychodzi, a dziewczyna nie daje mu do zrozumienia, że się chłopak ośmiesza. Jej imponuje to, że się stara, jest zakochana i przymyka oko na te niedociągnięcia. Przecież się nauczy. No właśnie nie - nie nauczy się. Bo męska natura jest jedna. A przynajmniej powinna taka być. Inaczej jesteście z psycholem. Lub co najmniej z zakompleksionym, rozchwianym emocjonalnie, życiowym niedorajdą.

Wyobraźcie sobie, że facet jednego dnia jest milutki-do-rany-przyłóż-niczym-pupcia-niemowlaka gościu, a drugiego przychodzi wkurwiony z pracy, leje was pasem i dewastuje łazienkę. To jest psychol. Jasne, ze niektórym to imponuje, ale to chyba nie o to chodzi w życiu, żeby raz eksplodować ze szczęścia, a raz chwytać za żyletkę.

Przerysowałem, ale nie ma takiego, który z jednej strony byłby twardym, przystojnym, do granic męskim, mocno stąpającym po ziemi facetem i z drugiej misiem pluszowym piszącym dla was wiersze. Prawdziwa męska natura jest jedna. A ta druga zawsze będzie sztuczna, niedopracowana i 'nie jego'. 

Okej, rozumiem waszą potrzebę, żeby facet był jak kameleon i zmieniał się tak jak się wam akurat podoba. I żeby jednocześnie przybierał różne barwy. I żeby jeszcze przy okazji mógł się tego domyślić to byłby ideał.

Słuchajcie, po to tyle czasu zajmuje nam poznawanie się nawzajem, żeby potem jedno do drugiego nie miało pretensji, że zachowuje się dziwnie albo inaczej niż oczekuje tego druga strona. Kobieta. Kobieta, która w zależności od sytuacji zawsze chce, aby jej facet był taki jak wtedy gdy go poznała, potem taki za jakiego wyszła i taki, jakim jeszcze nie jest, ale powinien być, bo przecież jest facetem.

Ok, a to znacie?

Bądź mężczyzną, sam podejmij decyzję! - Dlaczego nie spytałeś mnie o zdanie?
Zrób dziś dobry obiad - Musiałeś zrobić akurat TO?
Zabrałbyś mnie czasem do jakiejś restauracji - Ale nie dziś, nie widzisz że źle się czuję?
Zrób coś! - Ale co mam wg ciebie zrobić? - A co, ja mam za ciebie myśleć?
Przytulisz mnie? - Ale nie tutaj! I nie tak!
Kiedyś byłeś taki zabawny - Kiedyś ci się podobały moje żarty - Ale już mi się nie podobają
Kiedyś kupowałeś mi kwiaty - Dałem ci tydzień temu przecież - A wcześniej kiedy mi dałeś?
Kiedyś byłeś inny - Czyli jaki? - Nie wiem, inny
Kiedyś mówiłeś, że mnie kochasz - Ty też - Ale jak jestem kobietą!

Bo niezależnie od tego, jaki poziom absurdu chcecie osiągnąć, chcecie mieć w swoim mężczyźnie najzwyklejsze w świecie oparcie. A to oznacza przewidywalność. Facet musi być przewidywalny dla was i dla samego siebie. Ale to nie oznacza, że macie przez całe życie próbować go zmieniać według własnego planu i żeby zawsze się domyślał, jaki jest kolejny punkt. Jeśli coś nie będzie zgodne z jego charakterem czy temperamentem, to raz zrobi wszystko tak jak chcecie, a raz nie bo mu się zapomni. Bo nie leży w jego naturze. I potem to wy będziecie się zastanawiać czy będzie 'po waszemu' czy nie. I gdzie tu przewidywalność? Facet to nie pies, żeby go tresować. Facet ma jedną naturę i jeśli się na nią decydujecie, to w niej musicie szukać pozytywów, a nie tworzyć drugą pod wasze upodobania.



Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

3 sty 2013

PRAWDZIWY FRYZJER CZYTA NAM W MYŚLACH

0

Kiedyś też chodziłem do sieciówek. Kiedyś też było mi obojętne czy to jakieś Beverly Hills, Glamour czy inne Beauty Hair. Kiedyś ten, kto mnie strzygł musiał mieć po prostu ładną fryzurę, bo to oznaczało, że coś umie i ja też zaraz będę tak wyglądał. Kiedyś częściej bywałem w CH i przechodząc obok takiego salonu myślałem sobie: "A wstąpię. Co będę dwa razy łaził".

To trwało bardzo długo, właściwie od zawsze. Co 2-3 miesiące moją głową zajmował się ktoś inny, bo nigdy nie wracałem do poprzedniego. Bo zawsze źle się do roboty zabierał i źle kończył. Widziałem po jego twarzy, że nie rozumie, co do niego rozmawiam i co chcę, żeby znalazło się na mojej głowie. I tak też kończył, zawsze coś było do poprawy. Tylko nie zawsze chciał poprawiać. Na moje "tu proszę jeszcze trochę przyciąć" często słyszałem "nie, tu nie można, bo jak tu skrócę, to będę musiał jeszcze tu, tu, tu i tu i w końcu będzie pan łysy". Nie wiem, nie znam się, ale skoro się nie da, to znaczy, że to on się źle do moich włosów zabrał. I dlatego nigdy nie wracałem.

Bo to nic prostego przyciąć nawet tylko końcówki. Dla mnie, amatora. Ale dla kogoś, kto określa się mianem profesjonalisty wymagam, żeby umiał mnie ostrzyc tak, jak chcę. Żeby miał wyobraźnię, żeby widział to, co ja widzę i żeby zrozumiał, że jak mu pokazuję w gazecie Brada Pitta, to znaczy że nie chcę wyglądać jak Piotr Rubik.

Oni wszyscy tam naprawdę pięknie pachną i wyglądają. Świetne fryzury, modne koszule, spodnie slim fit i trampeczki kolorowe. Do nich chce się chodzić, chce się ich wąchać, chce się czuć ich palce we włosach i na karku. Ale nie chce się wracać. Ich twarze się nie śmieją, nic nie mówią, nie wyrażają żadnych emocji! Biorą cię na krzesło jak na stół operacyjny, chwytają nożyce i niczym chirurg z zimną krwią wycinają ci włosy. Wykonują robotę, biorą kasę i idą do domu. Kolejna głowa ogolona.

Fryzjer nie może być rzemieślnikiem. Nie przychodzę z dziurawym butem jak do szewca. To sztuka zrozumieć czego chce klient i sztuka zrobić mu fryzurę jego marzeń. Dlatego fryzjer to artysta, mój włos to jego materiał i niech tworzy dzieło. A nie traktuje jak zło konieczne i łatwy zarobek. Jak idę do spożywczego i od progu wita mnie zafochana i "mam-cie-w-dupie" obsługa, to raczej tam nie wracam. Do fryzjera w takim wydaniu też nie.

Trochę mi zajęło dojście do takich wniosków, ale skończyłem z tym. Już jakiś czas temu. Ale im dłużej nie odwiedzam przypadkowych fryzjerów, tym bardziej doceniam tego, który wie, jak mnie ostrzyc. Fryzjerkę Maję. Kobietę w średnim wieku, nie mającej ani urody, ani figury modelki, ubierającej się 'jakoś' na czarno-szaro, bez szałowej ani modnej fryzury. Ale to ona pierwsza przeczytała moje myśli i strzyże dokładnie tak, jak chcę. Nie muszę jej co 3 miesiące przypominać, co ma robić. Ona to wie. I zawsze się uśmiecha. A do tego i nożyczki, i grzebień i nawet zwykłą maszynkę trzyma z gracją.

Szukałem długo i daleko. Znalazłem dwie kamienice dalej.

Dzisiaj też jej się udało. To jest FRYZJER.



Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

26 gru 2012

ZDROWIE JEST WAŻNE ALE BEZ MARZEŃ NIEWIELE WARTE

0

No i się skończyło. Wstajemy od stołu, wyłączamy seriale, załączamy internety. Ja podczas świąt nie rozłączyłem się od nich całkowicie i napisałem parę maili z życzeniami do znajomych. A raczej z zapytaniem, czego oni sami sobie życzą i żeby im się pospełniało.

Pomyślałem nawet, że z tych odpowiedzi może się zrodzić ciekawy materiał poglądowy i powstać inspirujący wpis na bloga. Dopiero dziś wieczorem otworzyłem skrzynkę i ku mojej radości parę odpowiedzi do mnie przyszło. Otwieram po kolei. Czytam.

Zdrowia. Zdrowia. Spokoju. Pieniędzy. Męża. Zdrowia. Pieniędzy. Szczęścia. Zdrowia, bo to najważniejsze.

Spełnienia marzeń. Ale jakich?

A gdzie wyjazdy, gadżety, pensja prezesa i własna wyspa na Pacyfiku? Nic im nie odpisałem. Nie skumali o co mi chodzi, więc zamknąłem ten temat. Doszło do mnie, że ludzie nie mają marzeń. Smutne to. Albo nie potrafią się nimi dzielić. Takie życie w zdrowiu nie może być celem samym w sobie. Bo co to za życie? Każdy z nas chce być zdrowy i robić to na co ma ochotę. Ale na tym nie może się skończyć, bo trzeba wiedzieć, o co się gra i po co żyje. To samo z kasą - każdy chce ją mieć w nadmiarze, ale mało kto wie po co mu ona. Pieniądz się wydaje, a nie posiada. To tylko środek do spełnienia marzeń, których ludzie nie mają, jak się okazuje. Albo są gdzieś głęboko ukryte. Pieniądz dla samego pieniądza nie ma sensu. Tak samo jak zdrowie.

Liczyłem na riposty co najmniej w stylu: "jak bede bogaty, to se kupie rolls royce'a i zostane sołtysem na wsi". To jest konkret. Nie wiadomo, co z tego wyjdzie, ale to już jest jakiś cel. Wiadomo tylko, że musisz być zdrowy, musisz mieć trochę farta i musisz mieć te pieniądze. To są rzeczy, które łączą wszystkich ludzi bez wyjątku. Żadne marzenia o zdrowiu, o szczęściu czy pokoju na świecie nie czynią nas wyjątkowymi.

Może niektórzy więcej od życia nie oczekują, ale to żadna metoda, bo różnica między utartymi frazesami w stylu "żyjmy zdrowo i spokojnie" a konkretnymi marzeniami jest taka, że człowiek dąży do ich realizacji świadomie i wpływa na to co się dzieje. Ze zdrowiem tak nie ma - dzisiaj robisz poranny jogging, a jutro twoje auto ląduje na drzewie i pakują cię do worka. Życzenie sobie zdrowia nie ma sensu.

Musimy wybiegać trochę dalej w przyszłość i myśleć, gdzie chcemy być JEŚLI będziemy zdrowi, piękni i bogaci. 

To jak z samochodem - chcemy, żeby z pełnym bakiem stał na parkingu czy ma nas zawieźć w niezapomnianą podróż? Dlatego ja widzę siebie na Oasis of the Seas. Pewnie ani dziś, ani nawet jutro, ale co tam - piszę o tym, bo może ktoś z was ma jakieś dojścia i wkręci mnie na najbliższy rejs.




Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

20 gru 2012

TROCHĘ SZACUNKU DO "MOICH" ŚWIĄT OK?

0

Tradycja i religia to przereklamowane hasła. Czyli przereklamowane jest również traktowanie świąt bożego narodzenia jako czasu dla duszy i rachunku sumienia. Ot taki katolicki bełkot. Dużo ludzi jeszcze ciągle w niego wierzy dlatego ich czepiał się nie będę, ale mam taki mały apel do tych, którzy próbują indoktrynować resztę laicyzującego się społeczeństwa.

Bo bycie laikiem nie jest złe, szczególnie w kwestiach religijno-obyczajowych. Takie podejście jest ostatnio nawet modne. I raczej nie dzięki Palikotowi, ale dlatego, że uczy nas tego życie. Bo większość z nas wcale różowo nie ma. Ci bardziej świadomi wiedzą przecież, że żaden bóg nie załatwi im pracy, nie da pieniędzy, nie ugotuje kotleta i nie zaprowadzi dzieciaka do szkoły. A to są problemy, których każdy przeciętny Polak doświadcza na co dzień, więc nic ma nic dziwnego w tym, że społeczeństwo się od tematyki religijnej odsuwa. I samemu ciężko na wszystko pracuje.

Tradycja też jest męcząca, bo czasy się zmieniły. Człowiek nie żyje już tylko od jednych świąt do drugich i nie czeka cały rok aż będzie mógł w końcu tego karpia zjeść albo choinkę ubrać. Nikt się tym już nie podnieca. Na stół coraz częściej wjeżdżają inne ryby albo w ogóle, a choinka stoi tylko po to, żeby prezenty było gdzie położyć. Taki trend, bo już nie tradycja. 

Jakiś czas temu Trójka puściła audycję o tym, jak my Polacy postrzegamy święta. No i znalazło się paru takich, którym przeszkadza fakt, że są ludzie, którzy święta traktują bardziej towarzysko zamiast wielce przeżywać i kolędy śpiewać do upadłego. No i trzeba im było zabierać głos, bo dość mocno zaczęli się rozpędzać ze swoim krytykanckim podejściem do entuzjastów komercyjnej wersji świąt.

Nie ma nic złego w tym, że zamiast na pierwszą gwiazdę czekam na jedzenie. Że od towarzystwa naciągających mnie na kasę kolędników wolę towarzystwo rodziny i dobrego filmu. Że prezenty mają dla mnie większą wartość niż przełamanie opłatka z tekstem "i żeby ten nowy rok, drogi Łukaszu, był lepszy niż ten co jest". Srututu, tralala.

To moje święta i ja będę je przeżywał jak chcę. Będę jadł, pił, leżał, a potem dla odmiany leżał, pił i jadł. W międzyczasie rozmawiał trochę z rodziną i rajcował się trafionymi prezentami. Bo nie zakładam nietrafionych. Nikomu nic do tego i nie w moim towarzystwie uwagi w stylu "święta to czas święty, czas tradycji, czas wybaczania i czas nie wiadomo czego jeszcze". Ja nie muszę nikomu wybaczać, bo do nikogo nic nie mam. A żeby dochować tradycji to sobie Kevina w tv obejrzę. Albo madafakę Bruce'a wszystkie części.

Bo mnie naprawdę nie obchodzi czy ktoś sobie wkłada siano pod obrus i wpuszcza księdza po kolędzie. Nie moja działka, to się nie mieszam. I tego samego wymagam od ludzi bardziej uduchowionych ode mnie - szacunku po prostu. Różni ludzie, różne święta.



Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

6 gru 2012

KOBIETA W MIKOŁAJKI SIĘ NIE ZMIENIA - ZMIENIA TYLKO SWOJE ZDANIE

0

To jest jedna z tych niewielu rzeczy, które zauważa facet, a za cholerę nie zauważy tego kobieta. Zresztą na zakupach kobiety akurat niewiele widzą poza tym, co właśnie chcą kupić. No więc nie wymagam, żeby jeszcze patrzyły na swoje zachowanie z boku. Wystarczy, że patrzą na siebie w lustrze i tam dokonują analizy swojego tyłka w nowo założonych leginsach. A od oceny całokształtu są inni. Czyli na przykład ja.

Dzisiaj mamy najdziwniejsze święto w roku - imieniny Mikołaja. Jego okazja, a to cała reszta dostaje prezenty. No taka tradycja, bardzo przyjemna zresztą. W każdym razie lecą ci rodzice do tych sklepów i na gwałt próbują wymyślić coś, co by tu można włożyć dzieciakowi do buta jak zaśnie. Facet nie ma z tym problemu - idzie, bierze, kupuje, a jak się nie spodoba, to się nie przejmuje. Kobieta - idzie, myśli, patrzy, wącha, puka, ogląda, znów myśli, odchodzi, wraca, myśli, patrzy, znowu wącha... Wychodzi. No nie mogła się zdecydować. No bo jak? SAMA? Ona sama ma podjąć taką decyzję? Mietek! (w tej roli mąż) - to twoja wina! Gdybyś ze mną poszedł, to prezent już dawno by tu koło buta stał.

Wczoraj miałem okazję widzieć, jak wygląda proces decyzyjny w sytuacji, kiedy żona ciągnie tego biednego Mietka na zakupy. Miny nie miał wesołej, bo już wiedział co go czeka i że tak czy siak jego zdanie specjalnie się nie liczy. Ale to doświadczony człowiek, z 50-tką na karku i niejedne zakupy z kobietą już odchorował. Nieważne - wybierają czekoladowego mikołaja:

Żona: - A może ten?
Mietek: - No, ten jest w porządku.
Ż: - Albo nie, jakiś taki wgnieciony jest. Może ten?
M: - No, ten jest lepszy.
Ż: - O nie, ten ma ma zduszoną jedną bombkę... (w zestawie był mikołaj i takie małe bombeczki - też czekoladowe)
M: - O! Tu mam, popatrz.
Ż: - Zwariowałeś?! Przecież on ma niebieski płaszcz. Widziałeś ty kiedyś mikołaja w niebieskim?
M: - Dziadek Mróz jest niebieski.
Ż: - Żal mi cię. O, ten będzie dobry. Co myślisz?
M: - Super, najlepszy jest.
Ż: - Ale wiesz co... Nie podoba mi się jednak. Nie wiem czemu, jakoś "nie czuję go" (sic!)
M: - No weź przestań, to przecież dla dziecka tylko...
Ż: - Jak tylko? Co znaczy tylko? Pomagać mi masz, a tylko mnie tu denerwujesz! Dlaczego ja zawsze muszę o wszystkim decydować?! Wychodzimy. Nic tu nie ma.


Krótka piłka do Mietka. Ale on wiedział, że tak będzie, więc nie był zdziwiony. Przyjął to z klasą właściwą dla dojrzałego mężczyzny. Trochę gorzej miał chłopak, którego dziewczyna zaciągnęła do jednej z sieciówek - jako tragarza oczywiście i właściciela grubego portfela. Trafiłem akurat na końcówkę dyskusji, ale wystarczyło:


Dziewczyna: - To po co w ogóle ze mną poszedłeś?
Chłopak: - No przecież sama mnie prosiłaś!
Dziewczyna: - Ale miałeś mi doradzać, a nie mówić, że ci się nie podoba!

I bądź tu mądry. Chłopak musi jeszcze swoje odsłużyć, żeby pojąć ten mechanizm. Nie pojąć - przyjąć do wiadomości, że tak po prostu jest. Bo jak opowiadam o tym swoim kochanym koleżankom, to one same tego nie rozumieją. Uśmiechają się zalotnie, policzki im się robią czerwone i potrafią z siebie jedynie wydusić "no tak jest, tak jest, he he". No fakt, śmieszne są te nasze kobiety. 

Słuchajcie, ja wiem, że wam zależy, żeby było idealnie, ślicznie, porządnie i żeby wszyscy inni zazdrościli tego czekoladowego mikołaja. Ale dla nas mikołaj, to mikołaj - nawet w różowym lateksie, byleby miał białą brodę i worek... Ech tam, my się nigdy nie zrozumiemy ;)



Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

10 lis 2012

DENTYSTKA. TROCHĘ SADYSTKA.

13
Ale nie w tym sensie, że sprawiła mi ból. Wręcz przeciwnie, zrobiła wszystko żebym go nie poczuł. Nie miałem nic do gadania, kiedy zaproponowała mi zastrzyk znieczulający. To była raczej propozycja z kategorii tych nie do odrzucenia. Półtorej godzinki będzie pana trzymać - powiedziała. No może dwie.

Tyle jestem w stanie wytrzymać, pomyślałem. Ale przestałem, kiedy minęła piąta godzina paraliżu lewego policzka i nadal mógłbym spokojnie sobie igły w niego wbijać. I jeszcze położyć się na lewym boku i zasnąć - bez żadnego bólu.

Zanim jednak jakimś dziwnym, dla mnie hipernowoczesnym sprzętem (bo nie była to strzykawka) znieczuliła mi połowę twarzy, fotel na którym siedziałem zaczął odchylać się do tyłu coraz bardziej, bardziej... i bardziej... aż w końcu moje ciało zatrzymało się pod kątem 30 stopni głową w dół! A pani usiadła sobie wygodnie na zydelku, obłożyła mnie papierem, żebym za bardzo nie oślinił swojej wylansowanej koszulki z lumpeksu, założyła maskę spawacza i zaczęła zabawę. Po chwili dosiadła się do nas pani nr 2 i do ust wsadziła mi coś w rodzaju mikroskopijnego odkurzacza (to też dla mnie nowość) - obok furkoczącego już wiertła trzymanego przez panią nr 1. Wargi i policzki miałem więc rozciągnięte bardziej niż aktorki filmów porno. Cóż - z dwojga złego chyba wolę, kiedy to dentystki wkładają mi w usta różne przedmioty.

Sam pomysł z siedzeniem, a nie bieganiem nad głową pacjenta bardzo mi się spodobał. Panie dłubały mi w zębach, plotkowały o wydarzeniach dnia jednocześnie prosząc się nawzajem o jakieś kortyzole i inne metanole. Nie wiem, nie znam się, ale atmosfera była miła. Nie polecam Wam jednak pozycji z głową w dole, jeśli akurat macie katar - przy próbie wytrzymania całego zabiegu na bezdechu już tak miło nie jest.

Niestety, diagnoza okazała się nieciekawa. Dwa zęby do natychmiastowej naprawy (budżet na wczoraj przewidywał jeden), pięć kolejnych to melodia przyszłości. Bardzo bliskiej. Pani dentystka doskonale wyczuła u mnie nagłą zmianę nastroju i skromnie zaproponowała leczenie tylko jednego egzemplarza. Póki co.

Nie wiem czy wybór akurat tego zęba spośród dwóch najbardziej zagrożonych okazał się najlepszą decyzją, ale diagnoza znacznie się pogorszyła. Ostateczny wyrok: kanałowe. Szlag by to! A ile mnie to będzie kosztować, że się tak skromnie zapytam. 800 zł?! Jeden ząb?! Proszę podać mi ten spirytus. I szklankę.

A da się to jakoś cofnąć? Posklejać ten ząb, żeby wyglądał i jakoś się trzymał? Na chwilę tylko, żebym zdążył wyjechać za granicę, zarobić i wrócić.

Nie stać mnie na takie luksusy, jeszcze nie teraz. Wspominała też o drugim zębie, który wymaga szybkiej naprawy. I wyobraźcie sobie, że do tej pory go nie czułem. A od dziś boli bez przerwy.

Tak, ja wiem jak to wygląda. Ale mam gdzieś, co kto myśli. Cierpię i już. Lepiej niech mi ktoś poradzi, co ja mam teraz zrobić. I z góry uprzedzam - żadnego "przeczekiwania", zajmowania się czymkolwiek i odwracania uwagi, płukanek, zimnej wody, czosnku ani cebuli. Apapów też nie. Ja go chcę wyleczyć, zanim dorwie się do niego ta babeczka, a nie zapomnieć o nim. Jeśli ktoś z Was zna sposób na samoistne zalepienie dziury w zębie bez ingerencji palców drugiego człowieka, to ja poproszę. I chyba nawet czymś wynagrodzę, ale musi mi to pomóc.

A może po prostu zmienię lekarza? W końcu co fachowiec, to inna teoria i zmasowana krytyka poprzednika, więc może uda się choć jeden mój cenny ząbek uchronić przed zagładą. A mnie samego przed ogłoszeniem światu mojego bankructwa i niewypłacalności.



To było wczoraj. 

A dziś nie wytrzymałem. Było gorzej, ale myślałem, że dam radę. Tyle, że na drodze do szczęścia stanął regał z książkami, który chciałem trochę przesunąć. Połączenia nerwowe w moim ciele zadziałały tak, że wysiłek fizyczny związany z chęcią przesunięcia regału podziałał na mój ząb jak płachta na byka. Klęknąłem - taki to był ból. Zostawiłem regał w spokoju i pobiegłem do najbliższego dentysty 24h. Padło na HELP. Już nawet miałem gdzieś czy na fotelu przytuli mnie kobieta czy facet. Niech zrobi swoje i każe nie jeść przez 2 godziny.

Na szczęście pan okazał się sympatycznym, młodym gościem. Pewnie widział, że nie chcę tu być i postanowił mi współczuć. Zachował się niczym pani stomatolożka z mojego przedostatniego tekstu. Fajnie, bo nie tego oczekiwałem, a dostałem. I to w sobotę wieczorem, kiedy raczej większość młodych chłopaków myśli właśnie o wieczornych rozrywkach. Albo odpoczynku od wrednych weekendowych pacjentów.

A za parę godzin okaże się czy dobrze wykonał swoją robotę.





Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!
Czytaj dalej »

5 lis 2012

DENTYSTKA. I WCALE NIE SADYSTKA

6
Czy nagły, a następnie nieustępliwy ból zęba to już powód, żeby o tym pisać? Ooo tak, zdecydowanie muszę o tym napisać! Muszę się czymś zająć, bo zwariuję. Nie mam nic przeciwko tabletkom od bólu głowy na ból zęba, ale brałem je przez ostatnie 4 dni, bo wiecie przecież, jak poważną chorobę ostatnio przechodziłem.

Nie chciałem się szprycować piąty dzień z rzędu jakimiś tanimi lekarstwami, więc postanowiłem, że wytrzymam. I tak trzymam, trzymam i ciekawe czy dotrzymam do... sam nie wiem kiedy, bo do dentystki muszę się dopiero umówić. Pole manewru mam trochę zawężone, ale to musi być kobieta. One mają w sobie coś takiego, że człowiek zapomina, po co tak naprawdę przyszedł, przestaje widzieć tę sterylną sterylność i czuć ten stomatologiczny zapach gabinetu. Siada grzecznie na fotelu i czeka, aż mu pani zacznie skrobać ząbki. Bo one naprawdę nie chcą nam zrobić krzywdy, to widać w ich oczach, kiedy na nas patrzą - biedną i słabą (na ten moment tylko) męską płeć, w której system udawania twardziela właśnie zawodzi. Ja, kiedy widzę małego, zbłąkanego i trzęsącego się na ulicy pieska, też nie mam ochoty lać go po mordzie. Pani dentystka też nie chce robić sobie z naszej gęby poligonu, bo widzi, że nie mamy broni. Żal - to jest najbardziej właściwe określenie tego, co pani doktor czuje na nasz widok. Nieważne. To zostanie między nami, a przecież w całej tej potyczce chodzi o to, żeby przetrwać. Z honorem czy bez, ale wrócić do domu z naprawionym zębem.

Bo pan dentysta nie będzie się z nami tak cackał. Już, raz-dwa, na fotel, otwierać paszczę, tu boli, a może tu (aaaaałłł !!!), dobra, jedziemy, bez znieczulenia oczywiście, pach waciki do buzi i wrrrrrrrrrr! Raz mnie taki dorwał, to potem żałował, bo musiał jakąś potężną gabarytowo pomoc wołać do trzymania mnie w fotelu, a sam założył strażacki hełm i zasunął szybkę, co by mu podczas operacji krew nie tryskała między oczy (twarz uratował, ale swój czyściutki gabinecik musiał potem całą noc szorować). 

Miałem wtedy może 12 lat. Tata zabrał mnie stamtąd, coś tam do nich jeszcze pokrzyczał i to tyle u mnie w temacie leczenia zębów przez panów doktorów. Ale nie powiedziałem sobie, że nigdy więcej. 12 lat później miałem kolejny epizod z facetem. Dentystą. Nie mam żadnych fobii ani traum, wtedy też nie miałem, więc zdobyłem się na odwagę. Miał być też tani (i to chyba wiele wyjaśnia). Zostałem mile przywitany, ładny gabinecik, widzę że się powodzi. Na mnie jednak nie zdążył zarobić, bo nie przypuszczał, że ktoś może chcieć się targować. Tanio miało być przecież.

Nie zdążył mnie facet nawet dotknąć, ale ja już wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Przed nim było wiele innych... dentystek. Wszystkie miały to kojące spojrzenie i te słowa wypisane na czole: "chodź misiu, nie zrobię ci krzywdy". I ten jedyny w swoim rodzaju żal, który możecie spotkać tylko u kobiet. Wasz ojciec nigdy nie spojrzał się na Was z takim współczuciem, jak to potrafią zrobić panie dentystki.

Lepiej mi. Sam sobie zrobiłem dobrze. Naprawię sobie ten ząb, ale tym tekstem sam sobie umiliłem czas oczekiwania na najbliższe kilka dni. I nawet chwilowo przestało boleć. A może to zasługa wina, którego właśnie opróżniona butelka zatacza się obok mnie?



Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!
Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf