3 sty 2013

PRAWDZIWY FRYZJER CZYTA NAM W MYŚLACH

0

Kiedyś też chodziłem do sieciówek. Kiedyś też było mi obojętne czy to jakieś Beverly Hills, Glamour czy inne Beauty Hair. Kiedyś ten, kto mnie strzygł musiał mieć po prostu ładną fryzurę, bo to oznaczało, że coś umie i ja też zaraz będę tak wyglądał. Kiedyś częściej bywałem w CH i przechodząc obok takiego salonu myślałem sobie: "A wstąpię. Co będę dwa razy łaził".

To trwało bardzo długo, właściwie od zawsze. Co 2-3 miesiące moją głową zajmował się ktoś inny, bo nigdy nie wracałem do poprzedniego. Bo zawsze źle się do roboty zabierał i źle kończył. Widziałem po jego twarzy, że nie rozumie, co do niego rozmawiam i co chcę, żeby znalazło się na mojej głowie. I tak też kończył, zawsze coś było do poprawy. Tylko nie zawsze chciał poprawiać. Na moje "tu proszę jeszcze trochę przyciąć" często słyszałem "nie, tu nie można, bo jak tu skrócę, to będę musiał jeszcze tu, tu, tu i tu i w końcu będzie pan łysy". Nie wiem, nie znam się, ale skoro się nie da, to znaczy, że to on się źle do moich włosów zabrał. I dlatego nigdy nie wracałem.

Bo to nic prostego przyciąć nawet tylko końcówki. Dla mnie, amatora. Ale dla kogoś, kto określa się mianem profesjonalisty wymagam, żeby umiał mnie ostrzyc tak, jak chcę. Żeby miał wyobraźnię, żeby widział to, co ja widzę i żeby zrozumiał, że jak mu pokazuję w gazecie Brada Pitta, to znaczy że nie chcę wyglądać jak Piotr Rubik.

Oni wszyscy tam naprawdę pięknie pachną i wyglądają. Świetne fryzury, modne koszule, spodnie slim fit i trampeczki kolorowe. Do nich chce się chodzić, chce się ich wąchać, chce się czuć ich palce we włosach i na karku. Ale nie chce się wracać. Ich twarze się nie śmieją, nic nie mówią, nie wyrażają żadnych emocji! Biorą cię na krzesło jak na stół operacyjny, chwytają nożyce i niczym chirurg z zimną krwią wycinają ci włosy. Wykonują robotę, biorą kasę i idą do domu. Kolejna głowa ogolona.

Fryzjer nie może być rzemieślnikiem. Nie przychodzę z dziurawym butem jak do szewca. To sztuka zrozumieć czego chce klient i sztuka zrobić mu fryzurę jego marzeń. Dlatego fryzjer to artysta, mój włos to jego materiał i niech tworzy dzieło. A nie traktuje jak zło konieczne i łatwy zarobek. Jak idę do spożywczego i od progu wita mnie zafochana i "mam-cie-w-dupie" obsługa, to raczej tam nie wracam. Do fryzjera w takim wydaniu też nie.

Trochę mi zajęło dojście do takich wniosków, ale skończyłem z tym. Już jakiś czas temu. Ale im dłużej nie odwiedzam przypadkowych fryzjerów, tym bardziej doceniam tego, który wie, jak mnie ostrzyc. Fryzjerkę Maję. Kobietę w średnim wieku, nie mającej ani urody, ani figury modelki, ubierającej się 'jakoś' na czarno-szaro, bez szałowej ani modnej fryzury. Ale to ona pierwsza przeczytała moje myśli i strzyże dokładnie tak, jak chcę. Nie muszę jej co 3 miesiące przypominać, co ma robić. Ona to wie. I zawsze się uśmiecha. A do tego i nożyczki, i grzebień i nawet zwykłą maszynkę trzyma z gracją.

Szukałem długo i daleko. Znalazłem dwie kamienice dalej.

Dzisiaj też jej się udało. To jest FRYZJER.



Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

27 wrz 2012

DROGI KOLEGO DZIENNIKARZU... ZAPRASZAM NA KAWĘ

2

Przyznaję - zirytowałem się. A ja nie irytuję się z byle powodu. Spojrzałem na stojący przede mną pusty już kubek Starbucksa i pomyślałem: zostaliśmy skrzywdzeni. Niech tam sobie każdy mówi, co chce, ale jak ktoś uderza w moją osobowość i styl życia (niekoniecznie personalnie) to idę na noże. Zatem do broni - niech się rozpocznie... polemika.

Już dość dawno, bo ponad pół roku temu, na portalu natemat.pl został zamieszczony artykuł o kawie. A raczej o kawiarniach. A konkretnie o kawiarnianej drożyźnie i porównaniu sieciówek do nie-sieciówek. Tylko Chuck jest w stanie przeczytać cały internet od ręki, mi niestety ten artykuł wpadł w ręce (oczy?) dopiero dziś. Dziennikarz, który to pisał przytoczył wypowiedź swojego tzw. "kolegi dziennikarza" na temat klientów, użytkowników, fanów (niepotrzebne skreślić) kawiarni sieciowych właśnie. Kolega chyba się nie pogniewa, jeśli i ja posłużę się jego wywodem:
"Sieciówki i nie-sieciówki wybiera konkretny rodzaj ludzi. Do nie-sieciówek chodzą nieprzypadkowi ludzie. Wiedzą, że chcą napić się dobrej kawy i będą chodzili po różnych kawiarniach, aż wybiorę tę, która im odpowiada (...) Sieciówki są natomiast „bezpiecznym” rozwiązaniem spotkasz w nich ludzi, którzy na przykład nie wiedzieli, gdzie się umówić, więc wybrali taką kawiarnię lub tych, którzy podążają za trendami - Starbucks jest modny na świecie, więc i u nas trzeba do niego chodzić - bo właśnie jest modny na świecie. Bardziej lokalnie - Coffee Heaven. Moim zdaniem wcale nie jest rewelacyjny, ale w Warszawie stał się modny, głównie przez marketing szeptany"
Ja chodzę do sieciówek. Rzadko, ale jeżeli już, to własnie tam. I to, że codziennie piję kawę w swoim osobistym, porcelanowym kubku Starbucksa też nie jest przypadkowe, bo to jest właśnie moja ulubiona sieciówka. Ale nie czuję się przypadkowym klientem. Nie wchodzę tam po to, aby za chwilę wyjść z plastikowym kubkiem kawy w ręku. W swoich najlepszych czasach (czyli kiedy miałem dużo więcej wolnego czasu niż teraz) przesiadywałem tam po kilka godzin dziennie. Odpowiadali mi ludzie, którzy mnie obsługiwali, bo byli młodzi, towarzyscy i w dupie mieli konwenanse i barowy savoir-vivre. Kiedy popełniali jakieś gafy, kubek im pękł albo mleko trysnęło jednemu prosto w krocze, to wszystko obracali w żart, nie było momentu zagubienia, niezręcznej ciszy i uciekania z twarzą w kolorze buraka na zaplecze. Normalna sprawa, żyjemy i bawimy się dalej. Odpowiadali mi też klienci - również młodzi, towarzyscy i w dupie mający konwenanse i kliencki (tym razem) savoir-vivre. Przy jednym stoliku czwórka Chińczyków, każdy ma swój tablet i wylansowane słuchawki na uszach. Drugi stolik - dwie 40-letnie babeczki czytają "Wysokie Obcasy". Trzeci - dwie 20-letnie laseczki podniecają się wiosenną kolekcją leginsów w Solarze. Przy czwartym stoliku siedzę ja - z laptopem, kawą i coś tam sobie dłubię w necie. Kolejka do kasy się zawija, barman znów coś rozlał, z głośników dobiega spokojna muzyka. Jest klimat. Takiego lokalu nie zapełniają ludzie z przypadku. Oni biorą "to go" i wychodzą. Ci, co zostają, tworzą atmosferę tego miejsca.

Poza tym, drogi "kolego dziennikarzu", sieciówki mają akurat ten styl, że otwierane są tam, gdzie są ludzie. Nie znajdziesz tam niesieciowej, modnej, francuskiej knajpki z muzyką Mozarta na żywo. Zresztą nikt, spiesząc się rano do pracy, raczej nie wstąpiłby tam na szybką małą czarną. Nikt też nie będzie się rankiem zapuszczał w głąb wąskich uliczek starego rynku, żeby się sztachnąć kofeiną. Dla wielu już samo picie kawy jest ich własnym, małym, wewnętrznym rytuałem - nieważne w jakich warunkach. Dlatego wybierają sieciówkę. Co więcej, często jest to wybór świadomy, bo mijając po drodze cytowane wcześniej Starbucks i Coffee Heaven, wybiera tę, w której smak kawy bardziej mu odpowiada. Normalne. Ci klienci też nie są przypadkowi. Oni wybrali właśnie tę jedną jedyną spośród tych, które mijają idąc co dzień do pracy.

Starbucks jest modny na świecie, ale czemuś to zawdzięcza. Może standardem obsługi, który wyżej opisałem? A może jakością kawy, którą podają i tym, jak ją podają? Może tą atmosferą zbudowaną przez miliony podobnych sobie młodych, uśmiechniętych, pozytywnych ludzi? Pewnie, że niejeden chodzi tam tylko po to, żeby cały świat dowiedział się, kto jest właścicielem nowego iPhone'a. Ale nawet sieciówka musi pewien standard utrzymać, żeby klienta zatrzymać. Ludzie mają swoje mózgi i jak im kawa nie będzie smakować, to wyniosą się do innej knajpy. Nie zostaną, bo tak jest modnie. Nie zostaną, bo nie są przypadkowi.

Pozostało mi jeszcze rozprawić się z "modnym lokalnie" Coffee Heaven. Ja sobie nie przypominam, żebym w telewizji widział reklamę jakiekolwiek kawiarni. Nie słyszałem jej też w radiu, nie dostrzegłem w sieci (choć tu nie będę się upierał, internet jest duży i coś mogło mi umknąć). Na ulicy, w formie ulotek - to tak. Ulotek, które czyta 1% obdarowanych. No to skoro kawiarnie nie garną się do ludzi, żeby im o sobie powiedzieć, to dlaczego ludzie w tych sieciówkach nie mogą się czasami pomieścić? To jest oczywista oczywistość, że znajomy znajomemu opowie, co ciekawego widział, co dobrego spróbował i gdzie się wygodnie siedzi. Tak się promują kawiarnie - te sieciowe i te nie-sieciowe. Dlaczego, "kolego dziennikarzu", wspomniałeś tylko o tych pierwszych w kontekście marketingu szeptanego? I dlaczego negatywnie to zabarwiłeś. Dla kawiarni nie ma lepszej formy promocji, jak rzucenie w tłum hasła: "Tam jest zajebiście!". Ludzie wchodzą, siadają, smakuje im i zostają. Tylko i wyłącznie takim sposobem knajpa staje się modna, ale to jest właśnie komplement - wbrew opinii "kolegi dziennikarza". Który, coraz bardziej się ku tej myśli skłaniam, taką nie-sieciową kawiarnię kiedyś prowadził, a jakaś modna sieciówka niespodziewanie podpierdzieliła mu klientelę.


Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf