15 kwi 2013

WSTĄPIŁEM DO SB I DOBRZE MI Z TYM

0

Teraz moja kolej i w Soundtrack Blogerów wchodzę jako gwiazda - czyli ostatni :) Sam pomysł na starcie nie przypadł mi do gustu, ale złapałem się na tym, że mimo mojej początkowej niechęci nie opuszczała mnie myśl o tej jednej jedynej piosence, która mogła wywrzeć jakiś sensowny wpływ na moje życie lub nawet całkowicie je odmienić. Wniosek jest taki, że zabawa zabawą, ale daje fajny bodziec do tego, żeby przypomnieć sobie parę ważnych chwil.

I jak tak zacząłem się na poważnie zastanawiać, co mogłoby być tym jedynym, ściskającym za serce utworem, to... prawie zrezygnowałem. Bo się nie da. Jak każdy miałem w swoim życiu lepsze i gorsze momenty i do każdego z nich można przypisać jakąś piosenkę, jakiś rodzaj muzyki albo jakiegoś artystę, który 'zrobił mi' tamten okres.

'Prawie' robi jednak dużą różnicę, bo pomysł który tak głęboko wszedł w moje zwoje mózgowe nie mógł zostać ot tak po prostu porzucony. Bo dalej wierciłby mi dziurę w głowie i przeszukiwał pamięć, a ja nie miałbym (dosłownie) głowy do tego, żeby myśleć nad czymkolwiek innym. To tak jak z nazwą czegoś, słowem, którego nagle wam brakuje i macie je na końcu języka - musicie sobie przypomnieć bo inaczej zginiecie. I ta ulga, kiedy to słowo się pojawia - bezcenne. Tak samo było z tym utworem.



Ludzie słuchając muzyki czy odbierając jakikolwiek rodzaj sztuki utożsamiają się z nią na różne sposoby. Podniecają ich słowa, ekscytuje melodia, kochają artystę albo widzą w piosence sceny i miejsca ze swojego życia generujące ważne wspomnienia i emocje.

Klucz do Violent Hill może być tylko jeden: ISLANDIA. To tam, przed telewizorem, odbyłem swój pierwszy raz z tą piosenką. W trakcie pracy, gdzieś między ścielonym właśnie łóżkiem a wyszorowanym przed chwilą klozetem. Leciała codziennie o różnych porach, ale ja i tak zawsze na nią trafiałem. To był taki fajny zwyczaj włączania TV zaraz po wejściu do pokoju. Nie rajcowało mnie chodzenie przez cały dzień w słuchawkach i mp3 w kieszeni - to islandzkie kanały muzyczne miały wtedy ten klimat, który wspominam do dziś. Poza tym - spacery brzegiem oceanu, relaks z kawą na basenie, prawdziwe przeceny na Laugavegur, cudownie wyluzowani ludzie. No i najważniejsze - to tam się oświadczyłem, nad oceanem, właśnie podczas jednego z takich spacerów. Potrzebowałem wtedy wyciszenia, oderwania się od pracy w knajpach i ludzi, którzy mnie tam wtedy w Polsce otaczali. I o - Islandia odmieniła mnie całego, zmieniła na lepsze i dała Violent Hill.

A tu linkuję do dwóch innych utworów, które nie wytrzymują konkurencji z Coldplay, ale też już na zawsze będą tworzyć mi przed oczami obraz Islandii - to Hot Chip / Ready for the floor i Eddie Vedder / Society.

I jeśli jeszcze ktoś z was nie miał okazji poznać tej pięknej wyspy, to TU, TU, TU i TU może ogarnąć moją relację z 3-miesięcznej wyprawy za islandzkim chlebem.

No a tytułem podsumowania - miło było podzielić się swoim ukochanym kawałkiem z wami-blogerami i nie tylko. Dzięki SB (pechowy skrót, ale cóż) mogłem sobie to uświadomić i już mi z tym lepiej. Może każdy rodzaj sztuki wart jest swojego 'the best of'?




Ok, teraz Wasza kolej i Wasze numery. Linkujcie dużo.

Czytaj dalej »

11 lut 2013

ISLANDZKI LAJFSTAJL - ODC. 4, OSTATNI

0

Pamięć ludzka jest niesforna i często zawodzi - dlatego cały ostatni tydzień poświęciłem Islandii. Do tej pory wszystko co tam widziałem i dotknąłem było tylko w mojej głowie i nie chciałem tego stracić. A trzymanie całego albumu na dysku albo w chmurze jest głupie, bo ukryte i na co dzień człowiek do tego nie zagląda. A blog to blog - Islandia właśnie stała się jego częścią i dzięki temu zawsze już będzie blisko.

I dziś nareszcie ostatni wpis z tej serii, bo ileż można wałkować jeden temat. Tak jak wam obiecałem dzisiaj będzie o stylu życia Islandczyków i atmosferze jaka tam panuje. Wybrałem 13 zjawisk widzianych oczami turysty, mieszkańca i najemnika, które najprościej i najlepiej opisują życie na Islandii i wśród Islandczyków. A i tak mam wrażenie, że o czymś zapomniałem...

1. Tam nie ma niezadowolonych ludzi, a przynajmniej ja na takich nie trafiłem. Nie znalazłem nikogo, kto na czole miałby napisane 'moje życie jest do dupy'. To nie Polska.

2. Młodzi ludzie po studiach idą pracować do marketów, sklepów odzieżowych, kawiarni i restauracji albo na budowę. Zatrudniają się nawet do sprzątania miasta i opróżniania kubłów na śmieci - widok ślicznych, młodych, blondwłosych, ubranych w jaskrawo-pomarańczowe uniformy Islandek jadących na śmieciarce: bezcenne. I całkiem sexy :)

3. Na Islandii szef szanuje swojego podwładnego, bo raz ze taka u nich mentalność i dwa że jak się taki pracownik poskarży na pracodawcę, to ten drugi ma przesrane. Państwo bardzo broni praw swoich obywateli, a skoro praca wypełnia większą część ludzkiego życia, to ludzie są tam szczęśliwi.

A to mój zakład pracy - akademik zamieniony w hotel na czas wakacji.
4. Wszyscy znają angielski, bez wyjątku. Nic w tym dziwnego, ale oni nie rozpoznają ludzi spoza wyspy i do wszystkich nawijają po islandzku. Nie mam wielce skandynawskiej urody, powiedziałbym raczej że typowo polską, ale tam chyba musiałbym być murzynem, żeby zastanowili się w jakim języku do mnie zagadać.

5. Co się pije? Islandczycy litrami piją kawę i Coca-colę, która jest najlepszą colą na świecie. To kwestia wody, z której jest produkowana - jest tak czysta, że wszystko co z niej powstaje smakuje lepiej niż gdziekolwiek indziej.


6. Islandzka kawa jest wybitna i to też zasługa ich wody. Tubylcy piją głównie czarną i mocną, bez żadnych zbędnych dodatków. A turyści jak chcą. Do tego ekspresy (ciśnieniowe, a jakże) stoją wszędzie, a tam gdzie musisz na cokolwiek czekać - banki, urzędy - kawa jest gratis. To samo na basenach. Podchodzisz, cyk, espresso, cyk i gotowe. Bardzo bardzo na tak!

7. Co do samej wody, to... śmierdzi. Puścisz wodę z kranu i zaraz kuchnię ogarnia aromat zgniłego jaja. To przez te źródła geotermalne. Kilka dni zajęło mi przyzwyczajenie się do tego zapachu, za to smak ta woda ma wyborny. Dlatego na Islandii pije się ją prosto z kranu. Można kupić butelkowaną, ale to strata kasy i trzeba utylizować butelki.

8. A propos butelek i puszek - system ich segregacji stoi na najwyższym poziomie. Mają tam kolorowe kubły, ale i tak wszyscy jeżdżą do skupów i sprzedają. Tygodniami zbierają plastik i aluminium, a potem wywożą hurtem na skup. U nas to symbol menelstwa, a tam styl i kultura życia.

9. A co się je? Tradycyjne menu to ryby (sławny gnijący rekin) i baranina (sławny barani łeb). W końcu ryby i owce są tam wszędzie. A z takich bardziej fast-foodowych zjawisk to szaszłyk z delfina, zupa z rekina, na deser owoce i warzywa (tam bary sałatkowe są tak popularne jak u nas kebaby), a między posiłkami pylsur - czyli po naszemu hot-dog. Islandczycy szczycą się tym, że pylsur to ich 'national food'. Bo ja wiem? To takie same hot-dogi jak w Ikei za złotówkę.

10. Kartą zapłacisz wszędzie, serio. Nawet w prostym, małym warzywniaku pani ma terminal. Gotówką też można, ale po co. Prawie wcale jej tam nie używałem, a po powrocie do Polski długo nie mogłem się przyzwyczaić do trzymania pieniędzy w portfelu.

11. Na Islandii dbają o to, żeby towarzystwa za bardzo nie rozpijać - stąd Vinbuddiny, czyli państwowe monopole z monopolem na alkohol. Ich największą zaletą jest to, że kupisz tam wszystko co chcesz i w każdych ilościach. A Islandczycy kochają piwo, szczególnie Vikinga - najlepiej małego 0,33. W smaku przypomina naszego Żywca.  Zresztą i Żywiec, i Tyskie też tam są - w dużych 0,5 dla Polaków :) Ale islandzki browar lepszy i to znów kwestia wody.


12. Islandczycy są liberalni, tolerancyjni i kochają imprezy. Nowocześni są po prostu. Integrują się, spotykają ze sobą, organizują happeningi, koncerty, tęczowe pochody gejów i lesbijek i tym tworzą cały klimat. A weekendy spędzają w domu tylko wtedy, kiedy po całonocnych balangach muszą się wyspać.

13. Na Islandii ludzie ubierają się modnie, odważnie, ale nie ekstrawagancko i ze smakiem. Nie zobaczycie 70-letniej babci w różowym lateksie (chyba, że na paradzie) ani 14-letniej zbuntowanej emo-nastolatki w skórze i glanach. Islandczycy są zdrowi na umyśle i mają gust - to trzeba im oddać. Kolorowy zestaw spodnie slim-fit, conversy, cardigan i grzywa na bok już wtedy był standardem. U nas w tym czasie królowała moda 'na szeroko' i w dżinsie. A latem sandały na skarpetki i w miasto. Pełna egzotyka.


Z tego co wypisałem teraz i w poprzednich częściach (TU, TU i TU) wychodzi na to, że Islandia to raj na ziemi, a u nas ciągle ściana płaczu. No cóż, skoro tak napisałem... to znaczy, że nie wszystko widziałem. Bo każda nacja i każdy kraj ma na sobie jakąś rysę, ale trzeba w tę kulturę wniknąć, żeby to dostrzec. A że moje życie na Islandii kręciło się wokół pracy, popołudniowych spacerów i podróży, to czasu na głębszą integrację zostawało niewiele. Z wierzchu wszystko wygląda pięknie, ale co ci Islandczycy chowają w środku?


- podobno nienawidzą Szwedów i Norwegów.
- podobno wierzą w elfy, trolle i krasnale.
- podobno faceci tam nie wiedzą, co to gra wstępna przed seksem. I dlatego Islandki rozglądają się za turystami.

Zasłyszane, nie sprawdzone. Następnym razem głębiej wejdę w temat ;)

Ok, spociłem się zachwalając Wam tą Islandię. Chciałbym tam wrócić, ale jeśli możecie polecić mi jakiś inny rejon świata, to nie krępujcie się. Wszystkie pomysły mile widziane!



Jak zawsze, w komentarzach.

Czytaj dalej »

9 lut 2013

ISLANDIA. KIEDYŚ TAM WRÓCĘ... #3

0

To już chyba ostatnia część podróży po Islandii, ale znów nie mogę być tego pewien. Przeglądam te fotki pierwszy raz od 4 lat i znajduję potem takie okazy, które po prostu muszą się tutaj znaleźć.

Zresztą właśnie mi się przypomniało, że powinienem też coś napisać o pracy tam, na wyspie. Bo to nie to samo co u nas, oj nie!

Ale dziś będą wybryki natury, które obiecałem w pierwszej notce (i się nie wywiązałem), potem w drugiej i tu już nie dam ciała.

GEJZERY

Na początek niech będą gejzery. W ogóle to taka ciekawostka, że znane i stosowane na całym świecie słowo 'gejzer' pochodzi od islandzkiego Geysir, czyli nazwy... gejzeru :)

Na ziemi występuje całe mnóstwo tego typu wodotrysków, ale nazwa pochodzi z Islandii i to już jest jakiś prestiż. Choć nie każdy o tym wie.



Nie mam najmniejszego pojęcia co to jest. Wygląda jak zatopiona w gorącym bagnie gliniana chata. Ale to chyba tylko moja wyobraźnia tak pracuje, bo to na pewno było co innego.



Zaraz tryśnie wrzątek. Uwaga... START! Oto Geysir.







Tu już opada. Wrażenie jest nie do opisania a całą grozę sytuacji potęguje jeszcze dźwięk wydobywający się z wnętrza ziemi - najpierw słychać szmery, ziemia trochę drga, za chwilę szmery zastępuje coraz mocniejsze bulgotanie aż w końcu słychać klasyczny, tyle że głośny dźwięk tryskającej wody - trochę jak taka miejska fontanna, ale głośniej i nagle.



Ech te turysty... gdzie tylko mogą, rzucają pieniądze. Ale samo wejście do podwodnej jaskini bardzo zachęca, żeby tam wejść. Tylko co potem?


WODOSPADY

No cóż, na Islandii wodospady to wodospady. W Polsce to... hmm... strumień wody spadający do wody. Nic nadzwyczajnego, przy islandzkich kaskadach Kamieńczyk to nędzarz.


To Gullfoss. Nie jest największy na Islandii, ale na pewno największy spośród tych, do których zwykły turysta może się dostać i jeszcze go dotknąć. Tam na tym cypelku widać ludzi, musicie się przyjrzeć. To pokazuje potęgę tego wodospadu, od którego i tak jest sporo większych.


Wygląda groźnie, ale na filmach ludzie spadają z takich wodospadów i żyją ;)








A tu Gullfoss latem i zimą. Mniej więcej to samo ujęcie. Zimową fotkę zrobił kolega, który był tam o tej porze.



Wodospad 'no name', jeden z setek takich tutaj. Ale w połączeniu ze scenerią chyba najpiękniejszy,  jaki w życiu widziałem.



Kolejny 'mały' islandzki wodospadzik. Lokalna popierdółka.



Marzeniem każdego dzieciaka od zawsze jest wejście za wodospad, bo na sto procent musi tam być ukryty skarb.



Sprawdziłem - ktoś zabrał. Było sporo turystów, więc to pewnie któryś z nich mnie ubiegł. Kiedy się z tym pogodziłem, zacząłem dostrzegać piękno tego miejsca. Gdyby się kogokolwiek zapytać, co takiego fajnego jest w 'byciu' za wodospadem, to podejrzewam że nikt na to pytanie nie odpowie. To jedno z tych miejsc, gdzie piękno się czuje a nie widzi.


FIORDY

Islandzkie fiordy to nie ten kaliber co norweskie. Na Islandii zbocza gór łagodnie schodzą do wody, nie ma tam stromych klifów i ciągnących się kilometrami kanałów, odgałęzień, woda z oceanu nie wchodzi tak głęboko w ląd jak właśnie w Norwegii. Ale dzięki temu widok islandzkich fiordów uspokaja człowieka, bo daje przestrzeń i nie skrywa żadnych tajemnic za rogiem.


Ta fotka powinna brać udział w World Press Photo i wygrać. Jest niesamowita. I idealna jako tapeta na pulpit w sytuacji, gdy macie na nim bałagan.



Ten sam teren, ale inne ujęcie. I pustki, wszędzie pustki. Błogooo.



Wyjście na ocean. No tak to wygląda z okna samochodu.


World Press Photo - 2. miejsce :)

WĄWOZY I WULKANY

Islandia leży na styku dwóch płyt tektonicznych i to widać. Kiedyś trzęsienia ziemi i ciągle jeszcze wybuchy wulkanów robią swoje i po swojemu kształtują teren. Dawno już nic aż tak dramatycznego się nie działo, ale to nie zmienia faktu, że Islandczycy żyją na tykającej bombie. Ale jak się tam jest, to się o tym nie myśli, bo po co. Jest tyle do obejrzenia!




Tu w Thingvellir przebiega granica między płytą euroazjatycką a północnoamerykańską. Kiedyś się zderzyły i powstał taki oto wąwóz. Od razu ze ścieżką i trawnikiem.



Eyjafjallajokull. To nie przypadkowy ciąg liter, ale nazwa wulkanu, tego powyżej. I dokładnie tego, który w 2010 roku nagle się obudził, wyrzygał i narobił na niebie sporo bałaganu. Od tamtego momentu każdy przeciętny Europejczyk wie, co to pył wulkaniczny i wakacje na lotnisku.



A to inny wulkan - Hekla. Najwyższy z tych nadal aktywnych, ale od 12 lat nie wybuchał. Zresztą ludzie tam są na tyle inteligentni, że nie budują się w tych okolicach i nie ma jako takiego zagrożenia śmierci od usmażenia się w magmie. Jak już wybuchnie, to najgorszym efektem jest ten właśnie pył wulkaniczny, który oblepia wszystko dookoła. A najciężej mają owce, bo są wszędzie.

LODOWCE



Nie wiem jak wam, ale mi to przypomina zajebiście wielką czachę - ni w kij, ni w oko nie pasującą do całej reszty, jakby rzeźbę wstawioną przez tubylców po to, żeby się do niej modlić. Ale to tylko moja teoria i pewnie bujna wyobraźnia.





To tam właśnie tak wygląda - lodowiec sięga do jakiegoś momentu i nagle się kończy. Bo to lodowiec, wieczna zmarzlina, a nie jakiś tam opad śniegu zimą. Raczej się cofa, bo jak klimat się ociepla to wszędzie.

No i lodowcowy hit, czyli bezpańskie skutery na środku lodowca. Były spięte jakimś łańcuchem, do tego żaden nie miał kluczyków i to znacznie utrudniało zagarnięcie ich. Następnym razem.



Mimo że nie wygląda, to jest krystalicznie czysta - bo wypływa prosto z lodowca. Ale i tak nie zachęca do kąpieli.


Jęzor lodowca, który właśnie się cofa. Widzicie jak spierdala?



Tam w oddali też widać jęzory. To w ogóle jest ciekawe zjawisko, kiedy o zmianach temperatury decyduje nie różnica wysokości a odległość. Normalnie w górach jest tak, że dopiero wchodząc wyżej czujesz spadającą temperaturę. A tam na Islandii możesz być cały czas na jednym poziomie i w miarę jak zbliżasz się do lodowca, odczuwasz coraz niższą temperaturę.




Vatnajokull, czyli największy islandzki lodowiec i drugi w Europie. 8300 km2. Nie do ogarnięcia.



Tu już jęzor próbuje wtoczyć się do oceanu i spływając do wody, zostawia po sobie masywne kry. Albo jak kto woli - mini góry lodowe, które potem wypływają z lądu na ocean i tworzą zagrożenie dla statków.


Tu możecie zobaczyć jak wygląda skala tego zjawiska. Nie wiem gdzie ten człowieczek tam płynie, ale bez sensu na pewno tego nie robi.

GORĄCE ŹRÓDEŁKA



Wspominałem wam już, że cała Islandia paruje. Ale są miejsca gdzie paruje bardziej - tak jak tutaj. Ziemia tam w niektórych miejscach wręcz parzy w stopy, a w powietrzu czuć głównie zapach siarki i zgniłych jaj.




Tam w środku tych otworów gotuje się błoto. Temperatura takiej zupy ma od 100 stopni w górę. I cały czas bulgocze.



A czy wy też widzicie w tym inspirację natury 'monster munch' - tymi chipsami? Inną teorią może być zbyt duża ilość trawy wypalona przez to źródełko ;)



Tak mniej więcej wyglądały nasze podróże po Islandii w ciągu tych 3 miesięcy. Na mapce może to wyglądać ubogo, ale obok wielu miejsc nie da się przejechać obojętnie i czasem co 5 minut trzeba było zjeżdżać z głównej trasy, bo jakaś inna rokowała lepiej. Poza tym myśmy tam pojechali pracować, a nie podróżować więc i tak udało nam się zaliczyć solidną wyprawę. Zresztą różnorodność zdjęć dobitnie pokazuje, że wartych uwagi miejsc była cała masa. A i tak widzieliśmy i dotknęliśmy może paru procent tego, co Islandia ma do zaoferowania.

Wiecie co, dobrze byłoby spiąć tą całą naszą islandzką przygodę jakąś fajną klamrą. Dlatego ostatnia 'Islandia' musi być o tym, jak się tam w ogóle żyje, pracuje i wypoczywa, co się je i co się pije. Wcześniej prawie w ogóle o tym nie pisałem, a przecież nasze kultury i style życia są tak odmienne, że nie mogę nie pokazać wam różnic na tym tle. Ostatnia islandzka notka musi być zatem bardziej lajfstajlowa i taka właśnie będzie (LINK).

A Wy w swoim życiu mieliście okazję 'dotknąć' jakiegoś ciekawego zjawiska w innym kraju?

Coś, czego na pewno u nas nie ma i być może nigdzie indziej na świecie? 




O tu, w komentarzach poproszę.

Czytaj dalej »

7 lut 2013

ISLANDIA. KIEDYŚ TAM WRÓCĘ... #2

0

Przedwczoraj zabrałem Was na miasto, a dziś zabieram na wycieczkę w teren. Islandię zazwyczaj objeżdża się dookoła, bo na środku stoją lodowce i jak się nie ma off-roadowej maszyny a potem skutera śnieżnego, to może się nie udać.

Jeszcze nie wiem czy uda mi się wszystko zmieścić w jednym wpisie, bo magicznych miejsc na Islandii jest cała masa i mogę tego na raz nie ogarnąć. Zdjęcia nie pokazują do końca piękna tej wyspy, bo - powiedzmy to sobie szczerze - krajobraz jest bardzo ubogi w kolory. Tak jak Reykjavik się nimi szczycił, tak tereny pozamiejskie są w tej kwestii bardzo monotonne. Znaczy wydają się takie być.

Bo właśnie z tego wynika cała magia tego miejsca. Jest zupełnie inaczej niż u nas, inaczej niż gdziekolwiek. Ma to na pewno swoją jedną wielką megazaletę - w tej monotonii bardzo łatwo odnaleźć perełki. To, że kolory są we wszelkich odcieniach brunatności przełożone tylko czasem cienką warstwą zielonej trawy albo mchu sprawia, że każde odchylenie od tej normy widać bardzo dokładnie i z bardzo daleka. Dlatego podróż po tej wyspie często bywa nieprzewidywalna, bo w jednej sekundzie możesz zmienić azymut na przeciwny, bo akurat coś w oddali przykuło twoją uwagę.

Za drzewami też nic nie ukryje, bo tam drzewo na otwartym terenie to bardzo rzadkie zjawisko. To też tworzy niesamowity klimat, bo żadne lasy nie ograniczają widoku i wszystko wydaje się być większe i być bliżej niż naprawdę jest.  Na początku robi wrażenie, ale to się zmienia kiedy dajesz sobie 5 minut na dojechanie do jakiegoś punktu, a jesteś tam po godzinie :)

Zresztą zobaczcie sami jak wygląda ta piękna, prawie nietknięta dziewica o wdzięcznym imieniu - Islandia.


Gdzie nie pojedziesz, tam ziemia paruje. Islandia to jeden wielki gejzer, aż dziw bierze że to się jeszcze wszystko kupy trzyma i do tego pięknie wygląda. A te budynki w oddali to fabryki ciepła i prądu - na Islandii gorące źródła to 99% energii dla całego kraju.


Strumyków jest tam cała masa - od takich małych zupełnie niegroźnych po wielkie rwące potoki. Są wszędzie i spływają prosto z lodowców.


Tam w tej trawie coś było. Nie wiem co, wolałem nie sprawdzać. Taka trawa na Islandii to rzadkość, więc musiała kryć w sobie jakiegoś stwora.






Typowy islandzki krajobraz - mech, porosty i kamienie wulkaniczne. A w oddali góry i gdzieś tam hen daleko pewnie i lodowiec.


A im bliżej lodowca, tym coraz bardziej mroczne klimaty. Tu jedziemy po blaszanym moście ciągnącym się kilka dobrych kilometrów ponad siecią małych lodowatych rzeczek i potoków spływających właśnie z lodowca.


To jest to, o czym pisałem na początku. Niby blisko, ale cholernie daleko ta zieleń.


Na pierwszym planie to miejsce, w którym nocowaliśmy w czasie wyprawy na lodowiec. A w oddali to właśnie on.


Wygląda afrykańsko, co nie? Pogoda też taka była, tylko temperatura o połowę niższa.


A czy to wam nie przypomina lasu równikowego i Kilimandżaro na drugim planie? Bo mi tak :)


Liczyłem, że spotkam w tej chatce jakiegoś rdzennego Islandczyka, ale była tam tylko jakaś stara machina do pompowania wody. No i bardzo ciekawa aranżacja.



Tam owce są wszędzie. Tak jak u nas krowy na każdym polu.


One naprawdę są wszędzie. Widzicie te białe punkciki na tym stromym zboczu? No właśnie.


To Vik - malutka wioska i jednocześnie najbardziej wysunięte na południe miejsce na wyspie, gdzie mieszkają ludzie.


To były chyba granitowe skały. One tam tak rosną i układają się w takie zachęcające do wspinaczki małe schodki. A ten mały facecik obok to ja - tak, żeby pokazać wam jak pokaźna jest ta skalna konstrukcja.


Bardzo południowe wybrzeże - skały i charakterystyczny dla tego rejonu wyspy czarny piasek.

Dyrholaey - najbardziej na południe wysunięta część lądu. Podobno była kiedyś wyspą, ale zespoliła się z całą resztą pod wpływem wybuchu wulkanu. A jak się dobrze przyjrzycie, to zobaczycie tam ludzi. Są bardzo malutcy. Gdyby chcieli skoczyć do oceanu, musieliby przelecieć ze 120 metrów. Raptem 5 sekund.


Tę fotkę cyknąłem właśnie z Dyrholaey. A ten budynek to... uwaga, uwaga... latarnia ;) Zaskoczeni?


Widoczek, strumyczek  i śliczne kolorki. Sweet.



Taka tradycyjna islandzka zabawa w jeżdżenie koparką po górze piachu. No risk no fun!



Tak, wiem że na to czekaliście. I wreszcie jest. Panie i panowie - kupa maskonura. Ej, to białe to kupa a to brązowe to skała, nie odwrotnie. Jak weźmiecie lupę to siedzi tam pełno ptaków - maskonurów właśnie. To jest ich dom - skały obsrane tak bardzo, że tylko tam gdzie jest pionowo może jest względnie czysto. Cała reszta to jedna wielka ptasia kupa. Przy tym nasze polskie gołębie to cienkie bolki i maskonurom mogą stopy całować!


Na Islandii nie ma wyżyn. Są niziny albo od razu góry. A wszystko przez te wulkany i inne sejsmiczne cuda.


Na Islandii pomimo trudnych warunków rolnicy dają sobie radę. Tam gospodarstwa pochłaniają ogromne obszary i konik czy krówka mają gdzie się wyszaleć. Nie uprawiają ani żyta ani niczego co je przypomina, a jedynie trawę po to tylko, żeby ten konik czy krówka miały siły do biegania i dawały potem zdrową żywność.


A propos koników - znalazł się cwaniak co to zdradził stado i dał się udomowić. Ale zatęsknił i wrócił. Nie wiem co na to koledzy, bo miny mają niejednoznaczne.


Zbiornik z najbardziej błękitną wodą na świecie. To taki 'odpad' z pobliskiej fabryki, którego nie można dalej uzdatniać, bo ma za dużo soli. I stąd właśnie ten magiczny kolor. Woda tam ma średnio 37-39 stopni, a i tak jest schładzana.

No to pomyślcie teraz - co może powstać z połączenia takiego błękitu i takiej temperatury?


Basen! A raczej Blue Lagoon, bo powiedzieć o tym 'basen' to zbrodnia. To słynne na cały świat kąpielisko geotermalne & SPA w jednym. A wg National Geographic jeden z 25 cudów świata. Zwykłe wejście bez żadnych bajerów typu maseczki i masaże kosztuje tam 40 euro w sezonie i 33 poza sezonem. Drogo jak dla Polaka, ale za to cały dzień i to w TAKICH warunkach.

No wiem, wiem. Miały być lodowce, wulkany, fiordy... Tylko nie zdawałem sobie sprawy, że aż tyle zdjęć będę musiał przejrzeć i wyselekcjonować, żeby pokazać wam piękno tej wyspy w jakiejś rozsądnej pigułce. 

To jak w podróży - cel bez drogi do niego nie ma sensu. Dlatego wybryki przyrody planuję na jutro. No chyba że mi coś nie pójdzie, to Islandię #3 wrzucę pojutrze. Nie później! (LINK)

A Wam marzy się jakaś wyspa? Nie żeby od razu mieć taką na własność, ale żeby pobyć trochę?



O tu, w komentarzach zostawiajcie swoje wyspy.

Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf