12 paź 2013

CO ROBIĆ, ŻEBY NIE CHOROWAĆ ? MYŚLEĆ.

0

Znów jestem chory. I znów rozłożyła mnie angina - jak tydzień temu, jak rok temu i jak dwa lata temu. Niby wiem o tym, że początek jesieni zawsze jest dla mnie pechowy pod tym względem, ale nie potrafię nad tym zapanować. I jakby tego było mało, lekarka spoglądając w kartotekę próbowała mi uświadomić, że nie jest dobrze: "Cztery antybiotyki w ciągu dwóch lat? Jak na dorosłego faceta, to dużo". Ja tam nie wiem. Ale fakt, ile na tym tracę trochę mnie otrzeźwił.

Kiedyś myślałem, że w tym paskudnie zabieganym życiu czasem warto się pochorować, żeby zwyczajnie odpocząć. Bo wiecie - ja mam tak, że taki obłożnie chory to jestem 1-2 dni. Trzeciego dnia wszystko mija i znów mogę robić milion rzeczy na raz. A że L4 mam na tydzień, to przez kolejne cztery relaksuję swoje spracowane narządy. Co by potem wyspany i ogólnie szczęśliwy wrócić do pracy, jak po urlopie. Brzmi dobrze, co?

No tak dopóki nie zdasz sobie sprawy, że ten urlop zamiast na plaży pod palmami odbywa się w bloku z widokiem na inny blok. I że nawet gdybym chciał sobie zrobić taką namiastkę tropików i wybrać się na basen, to nie mogę. Niby wiadomo, że to zawsze więcej strat niż zysków, ale zawsze podchodziłem do tego na luzie i na zasadzie, że przynajmniej odpocznę.

Tylko, że mam już trochę tego dość, więc zmieniam nawyki. Za dużo mnie to kosztuje. Dosłownie.

Bo nie sztuką jest się wyleczyć - sztuką jest nie zachorować, kiedy wszyscy na około padają jak muchy. Odkrywcze, co? No to jedziemy.

1. Bierz witaminy

Taka niby oczywistość. Ale ja nie biorę i mam za swoje. To znaczy, wiem że żadna witamina nie da mi 100% gwarancji na wieczne zdrowie, ale w jakiejś części mnie do tego przybliża. Pewnie dlatego aż tak tanio nie jest, ale i tak taniej niż kuracja zapisana przez lekarza.

2. Nie stresuj się

Ja akurat nie mam z tym problemu, ale masa ludzi tak. I to nie chodzi o taki stres w pracy, bo ten to nawet czasami się przydaje. Ale dzieją się w naszym życiu rzeczy, tzw. bzdury, którymi nie ma sensu się przejmować. A bzdury to na przykład czerwona plama na majtkach albo jesień za oknem. Czyli klasyczne zjawiska, na które nie mamy wpływu i już. Ewentualnie doradzam ziółka - kiedyś po jednych takich nagle przestałem się stresować szkołą :)

3. Nie prowokuj

Przedłużanie sobie lata do listopada poprzez ignorowanie kurtek, czapek i tego typu spraw to nie jest zajebisty pomysł. Kiedyś też miałem w pompie, bo liczyło się to ile stopni będzie w ciągu dnia. Nieważne, że rano termometr pokazuje 3 stopnie - przecież nie będę targał ze sobą kurtki jak w południe będzie 15. Logiczne.
Tylko ta logika oprócz swoich niewątpliwych zalet zawsze miała jedną wadę - działała do czasu.

4. Pomyśl o kasie na leki

Bo jak pomyślisz, to może pomyślisz też o trzech poprzednich punktach. Ja za każdym razem jestem zdziwiony, jakie to cholerstwo drogie. I nawet zamienniki nie zawsze ratują sytuację.
W ogóle ten moment uświadomienia sobie "ile kosztuje mnie moja choroba" jest o tyle ważny, kiedy dzielisz budżet na kilka osób. Mając kasę tylko dla siebie możesz sobie nią nawet tyłek podcierać, ale bywa, że zawartość lodówki nie jest tylko twoja i ktoś na twoich lekach straci. Np. nie zje banana przed snem. Trochę przesadzona, ale jednak prawda.

5. Pomyśl, co tracisz

Zresztą... Zakładając, że nie masz żadnego bata nad sobą albo jesteś po prostu egoistą, to pomyśl ile sam stracisz chorując. Kasa to raz, bo i na leki potrzeba, i w robocie pensję ci obetną, ale wszystko co się wiąże z akcją pt. "wyjście z domu" też cię ominie. No chyba, żeś taki twardziel i wyżej cenisz znajomych niż swoje zdrowie. Albo jesteś mięczak i nie potrafisz odmówić. Albo ci imputują, że coś ściemniasz.

Swoją drogą żałosne są takie insynuacje.

- Szefie, nie przyjdę dziś do roboty, chory jestem.
- Taaa, jaaasne...

Tak jakby sam nigdy, kuźwa, nie chorował. A nie, sorry - szef może. Ja akurat nie mam z tym problemu, bo dobrze trafiłem, ale kiedyś różnie bywało. Raz nawet rzuciłem robotę, takie było napięcie spowodowane moją "wyimaginowaną" chorobą. Władza przeszkadza ludziom w racjonalnym myśleniu, serio. Najpierw mają problem, żeby uwierzyć, a jak uwierzą to każą się zastanowić czy "warto chorować". Podłe to, ale z terrorystami się nie negocjuje. Dlatego...

6. Musisz wyleżeć tę chorobę

Ja zerwałem się z łóżka po pierwszej dawce antybiotyku i hurraaa! na rower. Fizycznie czułem się okej, poza tym kto jak nie ja najlepiej zna swój organizm. Żona kazała leżeć, matka jak się dowiedziała też spanikowała i zwyzywała od kretynów. A ja robiłem swoje, bo przecież kto jak nie ja... No i mam. Taki ze mnie cwaniak, że sam się załatwiłem. Niczym ekipa z Kac Vegas, zachowując rozsądne proporcje. Ale! Puenta tego wszystkiego jest jedna - leżymy choćby się waliło i paliło.

Ech i znów okazuje się, że najważniejsze to myśleć. Nie wiem czemu, ale pisząc ten tekst czułem się jakbym pisał tylko do facetów... Nie zamierzałem rzecz jasna, ale kobiety jakoś bardziej potrafią zadbać o swoje zdrowie, mam wrażenie. Jeszcze gdyby tylko mniej panikowały, to pewnie każda żyłaby 100 lat, a bolesne miesiączki nie miałyby miejsca (sorry, nie znam się ;)

Aha i jeszcze jedno. Jeśli to kobieta choruje, wiedz że coś się dzieje. Jeśli facet - pewnie trochę przesadza, ale daj mu poleżeć :)

PS. A jak tam Wasze działania anty-chorobowe?


Czytaj dalej »

14 mar 2013

A TY JAK WALCZYSZ Z NIEWIDZIALNYM WROGIEM?

0

No i dorwał się w końcu do mnie jakiś zarazek. Taki typowy co to powoduje bóle głowy, gardła, pleców i takich tam. Dawno nie miałem spadku formy z powodu wirusa, ale dobrze że przypałętał się teraz, a nie w pełni wiosny. I niby wszyscy wiedzą, że nie można tego lekceważyć, a jednak większość dokładnie tak robi. Łyka tabletkę na ból głowy i idzie do roboty. Kiedyś też tak robiłem, ale uznałem, że to słaby ruch.

Profilaktyka jest bez znaczenia. To znaczy wiadomo, że dobrze jest brać jakieś witaminy i jeść owoce, ale i tak prędzej czy później coś cię złapie. Dlatego trzeba wiedzieć jak działać, kiedy intruz już się dostanie do twojego organizmu i zacznie czynić pierwsze szkody. Ja mam trzy takie metody i któraś zawsze zadziała.

Po pierwsze - sen. Przy rytmie 16 h na nogach, w tym 4 dawkach Gripexu raczej ciężko o dobry wynik. Bo albo ci się nie uda i po 2 dniach nie z własnej woli i tak zlądujesz w łóżku, albo ci się uda i objawy całkiem ustąpią. Na chwilę, bo twój organizm nadal nie dostał tego, czego chciał - odpoczynku. Tak czy siak leki są dobre na moment - ogarnij więc tylko te najważniejsze kwestie i sru do łóżka. Nawet, jeśli twoja kobieta miałaby ci potem wypominać jaki słaby jesteś i jak się trzeba z tobą cackać. Trudno - cel uświęca środki.

Po drugie - grzane piwo. Albo wino, a jak czujecie się na siłach to możecie poeksperymentować z innymi alkoholami na gorąco (ponoć wrząca żołądkowa robi dobrze na żołądek... i pewnie stąd jej nazwa). Na wczesny etap przeziębienia wystarczy piwo - przynajmniej dla mnie. Zresztą nie od dziś wiadomo, że dobry browar nie jest zły, bo ma właściwości lecznicze i w przeciwieństwie do różnych innych kolorowych napojów nie znajdziecie tam chemii. A jak rozgrzewaaa...

Po trzecie - białe kuleczki. To moje ostatnie odkrycie. Nigdy nie wierzyłem w homeopatię, ale poniekąd zmusili mnie do tego lekarze w NZOZ-ach, którzy coraz częściej stawiali diagnozy w stylu: "dajemy antybiotyk i zobaczymy co dalej". Z reguły dalej było tylko gorzej, a że dotyczyło to moich córek, to nie mogliśmy dłużej testować ich zdrowia. No bo co za różnica - tu ryzyko, tam ryzyko, ale jak coś nie gra to trzeba szukać alternatywy. I powiem wam, że podziałało. Takie małe kuleczki rozpuszczone w wodzie nie tylko wyleczyły mi dzieciaki, ale dały im odporność jakiej wcześniej nie miały. A to ma tyle wspólnego ze mną, że teraz sam postanowiłem to cudo wypróbować. No i po 2 dniach takiej kuracji, bez żadnego innego wspomagania choćby paracetamolem czy miksturą z cebuli, czuję się lepiej. Po prostu. Placebo to raczej nie jest skoro działa na dzieci, a one przecież nie znają tego zjawiska. Zresztą ja też nie chciałem sobie niczego na siłę udowadniać.

A jak u Was to wygląda z chorobami? Macie jakieś swoje sposoby na przeziębienia? Tylko nie katujcie mnie mieszanką mleka, cebuli i miodu. Pewnie pomaga, ale ja tam wolę swoje kuleczki albo piwo.




Piszcie w komentarzach.

Czytaj dalej »

30 sty 2013

A TOBIE PO CO TEN STRES?

0

Ja jakoś nigdy nie miałem problemu ze stresem. To znaczy takim, który wiązałby się z tezą, że jeśli coś ma się nie udać, to na pewno tak będzie. To nie ja, nie mój styl.

Nie to, że nie mam stresów w życiu, bo mam je jak każdy. Ale wiem, że dopóki nic nie jest do końca przesądzone, przyklepane, podpisane i powiedziane - sobie skreślcie - wszystko mogę zmienić. Wy też możecie. Tylko musi wam się chcieć. Ale żeby chcieć, to musicie trzeźwo myśleć. Czyli nie panikować jak tylko coś nie idzie zgodnie z planem.

No nie wiem, jak wam pomagają trzy głębokie wdechy albo przysiady to zróbcie je. Dymek nie jest dobrym rozwiązaniem no ale jak już musicie to sobie zapalcie. To nie temat o rzucaniu palenia, więc spoko. Ważne, żebyście przestali widzieć koniec świata.

Jest coś takiego jak lista Holmesa i Rahe'a, która pokazuje czym się najbardziej stresujemy. Chłopaki rozpisali ją na 43 pozycje i liderem w tym rankingu - tu nie ma niespodzianki - jest śmierć współmałżonka. Hm... tu też pominęli związki partnerskie więc ci dwaj to na stówę koledzy Gowina. No ale dobra, ogólnie śmierć i choroby bliskich osób to nie są momenty, w których łatwo stłumić emocje. Ale już cała reszta stresów jest całkowicie do opanowania. Ja wybrałem z tej listy te najbardziej powszechne.

Chcę rozwodu!

Ja wiem, że to może być szok. Tym bardziej, jeśli to nie ty proponujesz rozstanie. Ale słuchaj - to nigdy nie dzieje się nagle. Zawsze są jakieś sygnały, które do ciebie dochodzą, tylko że ty nie potrafisz ich odczytać. Bo niby wiesz, że rozwód może przytrafić się każdemu, ale... na pewno nie tobie! Zmień to myślenie. Nie patrz na swoją drugą połowę jak na potencjalnego uciekiniera, ale weź pod uwagę że ludzie stali się wygodni i szukają najłatwiejszych rozwiązań. Zamiast naprawiać, odchodzą. I niekoniecznie to ty musiałeś coś zepsuć, ona kogoś poznać albo na odwrót. Wypaliło się. Wystarczy ci taka prosta świadomość i stresu masz przynajmniej o połowę mniej.

Pan może pocałować pannę młodą...

To tak dla kontrastu i chyba też dlatego, żebyście wy mi wyjaśnili na czym tu polega stres. Że coś nie wyjdzie? Że ludzie będą gadać? Że sukienka nie taka? Że stypa będzie? Po co wam taka spina. To są dylematy dla tych, co nie mają ważniejszych problemów. Błagam, to jest tylko jeden dzień w życiu i chęć żeby to właśnie ten był najpiękniejszy jest totalnie bez sensu. A co z kolejnymi dniami, latami waszego życia? Skoro ten ma być najcudowniejszy, to reszta jaka ma być? Powiem tak - najpiękniejsze chwile człowiek spędza wtedy, gdy ich nie planuje od A do Z. Można pomóc szczęściu, ale nie można go sobie zaprojektować. So no stress.

Jesteś zwolniony!

No niefajna sprawa, ale powiedzmy sobie szczerze - większość z was nie lubi swojej roboty i trzyma was tam tylko kasa. Fakt, jest lekki stresik, że źródełko właśnie zaczęło wysychać. Ale czy naprawdę chcielibyście tak pracować do końca życia? Nigdy nie marzyliście o byciu niezależną jednostką i uczynieniu ze swojej pasji sposobu na życie? To jest ten moment, w którym wasz (były) pracodawca daje wam tą szansę. Sami byście nigdy nie odeszli, ale od czego jest szef. Nie traktujcie tego jako porażki, nie panikujcie że co z czynszem, co z kredytem, tylko spróbujcie się wreszcie w życiu zrealizować i być z niego zadowolonym.

Musisz odpowiedzieć sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie. Co lubisz robić? A potem zacznij to robić - Laska z Polski.

Cała reszta rankingu jest mniej lub bardziej dziwna - np. mamy 'pogodzenie się ze skłóconym małżonkiem' przy równoczesnym braku samej kłótni (heh!) Za to wszystkie łączy jedno - że to BZDURY. Stres w pierwszych sekundach jest rzeczą naturalną, bo wywołują go emocje, ale dalej to już czysta psychologia i wasz temperament, którym możecie sterować. 


'Ale ja nie mogę za siebie!'

Nie ma czegoś takiego. Możesz, tylko się uspokój i pomyśl chwilę. Rozpacz jest okej kiedy już naprawdę nie ma szans na żaden zwrot akcji i wasze życie nieodwracalnie zmieni się na gorsze. Żeby sparafrazować - tak, to jest ten moment, w którym wali wam się cały świat i jesteście tego pewni. A nie, że wam się tak tylko wydaje. Jak często macie taką pewność?

Pomyślcie - tak naprawdę nie ma wielu takich sytuacji, a i tak szkoda na nie czasu. Mamy całe życie na to, żeby myśleć pozytywnie i tylko parę chwil, kiedy nasze nerwy są tego warte i nijak nie możemy ich w sobie stłumić. Nie zawracajcie sobie głowy pierdołami, bo dla nich zawsze jest jakaś alternatywa. W każdej sytuacji, tylko musicie chcieć jej poszukać. Pomyślcie, że zawsze może być gorzej - to już jest jakiś sukces. 

Ja wiem, że czasem najprościej jest się załamać i czekać aż ktoś 'życzliwy' łaskawie nam podpowie, co mamy robić. JAK ŻYĆ?! 

No ale ej - komu do cholery powinno najbardziej na naszym życiu zależeć, hę?




Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz.

Czytaj dalej »

2 lis 2012

KOCHANIE UMIERAM! MAM 36,9...

10
Już myślałem, że z powodu strasznej choroby jaka mnie dopadła przez dobry tydzień nic na blogu nie uda mi się napisać (no co, grypa to dla facetów bardzo poważna choroba wbrew pozorom). Tym bardziej, że zdrętwiał mi dziś kciuk przy prawej dłoni.

Nie wiem czy ma to jakiś związek, ale uczucie jest takie, jakbyście przeczytali 300-stronicową książkę na jednym posiedzeniu w toalecie - drętwota od pasa w dół i potrzeba dźwigu, żeby Was ktoś stamtąd zabrał, bo sami nie dacie rady. 

Ale miło się rozczaarowałem. Okazuje się, że jak człowiek chce, to potrafi i nawet w trakcie poważnej choroby nie opuszczają go pomysły. No dobra, z pomocą przyszła reklama, która zaatakowała mnie z sieci i uderzyła prosto w oczy. Nie wiem jak, dlaczego i kto komu w ogóle zdradził mój stan zdrowia, ale Internet od samego rana wiedział, że cierpię. I jakby na dzień dobry przywitał mnie reklamą Gripexu. Aaa, wszystko jasne! To ta pani z apteki musiała coś chlapnąć, bo kupiłem u niej wczoraj właśnie ten lek. Nieważne, jak to zrobiła - ja swojego winnego już mam ;)

No dobrze, to co z tą reklamą? Przecież nie pisałbym o niej, gdyby wyglądała tak:


Taki obrazek też tam jest, bo musi być. Ale jako ostatni. Od samego wejścia atakuje nas taka oto zajawka:


Zaczyna się obiecująco, prawda? W świecie pełnym kobiecych stereotypów (blondynki, teściowe, zakonnice) wreszcie mamy okazję, żeby zmierzyć się ze stereotypem obłożnie chorego, umierającego mężczyzny, którego może uratować jedynie mamusia i jej obiadki. A żona niech dogląda i myje mu stopy.


No i dowiadujemy się wreszcie, o co tu chodzi. Każą kliknąć i wypełniać jakiś test. Raczej nie bawią mnie takie rzeczy, ale że podeszli do sprawy z humorem i akurat udało im się utrafić w mój aktualny stan, to podążyłem za wskazówkami i ciekawością.

Test to test - odpowiadacie na parę pytań z cyklu "abc" (w tym przypadku 5-ciu zabawnych i stereotypowych oczywiście) i poznajecie wynik, jakim typem faceta w chorobie jesteście. Ale jest też niespodzianka dla kobiet - Wy też możecie sprawdzić, jak podczas choroby zachowuje się Wasz twardziel. A potem porównujecie wyniki, które... z pewnością będą się od siebie bardzo różnić. Hm... czemu mnie to nie dziwi?

W sumie nie wiadomo kto ma "większą" rację. Kobiety całe życie mają tendencję do przesady, a faceci tylko, kiedy im gorączka rośnie do 36,9. Zresztą - kto broni Wam, dziewczętom, troszeczkę poudawać i przeleżeć cały dzień z pilotem na kanapie? Weźcie z nas przykład i jak Wam temperatura skoczy o 2 kreski to w piżamę i do łóżka! To naprawdę nie jest rudne.

A wracając do reklamy - jest to typ bardzo dobrze skonstruowanej, przemyślanej i kreatywnej kampanii, która przede wszystkim potrafi i chce nas zaangażować, dzięki czemu marka Gripex zapada w pamięć niemalże natychmiast. Pewnie, że jak ktoś ma swój "ulubiony" lek na grypę, to nie kupi go tylko dlatego, że rozwiązał test. Ale przy ewentualnej powodzi, kiedy ten ulubiony popłynie z prądem, marka z tej reklamy będzie naszym drugim wyborem.

Najlepszym przykładem jestem ja, bo dokładnie w ten sam sposób podejmowałem wczoraj decyzję. Co prawda, reklamę zobaczyłem dopiero dziś i nie miała ona wpływu na zakup, ale okazuje się, że niemniej ważny od pierwszego wyboru konsumenta, jest ten drugi wybór. Zaszczepienie w świadomości człowieka, że jest alternatywa.

Zwykłym sloganem "skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą" fanów się raczej nie zdobywa. Potrzeba dużo więcej i nawet więcej, niż samo tylko poczucie humoru. Bo jedni będą się nim zachwycać, a drudzy totalnie oleją temat. Potrzeba impulsu, abyśmy mogli poczuć, że reklama to nie tylko śmieszny przekaz medialny, ale też budowana wokół niego społeczność. 

Szkoda tylko, że w sieci wciąż jest takich kampanii jak na lekarstwo.

PS #1.
Macie jakieś fajne linki do podobnie angażujących i zabawnych reklam? Wrzucajcie je w komentarzach!

PS #2
Uprzedzając zarzuty - nikt mi za ten tekst nie zapłacił ;)


Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!
Czytaj dalej »

5 paź 2012

TO JA, NIE ROBOT

0

Każdy może mieć gorszy dzień. No ja tak mam od kilku. Gubię, zapominam, rozpraszam się jakimiś głupotami. Z ludźmi ciężko mi się gada, pożartować z nimi za bardzo nie mogę, bo cięte riposty przychodzą mi z prędkością ślimaka i zanim zdążę otworzyć swój aparat gębowy, adresat już nie jest zainteresowany moim towarzystwem. Nie no rozumiem, żelazko zostawiłeś włączone, leć.

Coś na zdrowiu ostatnio podupadam i mam wrażenie, że to jest przyczyną tego stanu. Od tygodnia nie mogę się pozbierać, łażę jakiś taki zamulony, informacje docierają do mnie w trybie slow-motion z dźwiękiem na poziomie mute, a czas mojego czuwania zmniejszył się o kilka godzin w ciągu dnia. Czuję się jak smartfon z androidem - ciągle na wysokich obrotach i ciągle rozładowany. Albo słaba bateria, albo ładowarka.

Fakt, musiałem ostatnio swoje odleżeć, bo wlazł we mnie jakiś wirus-chuligan i rozpętał w moim organizmie małą ustawkę, która do tej pory chyba się nie zakończyła, bo skurwiel ciągle jeszcze jakoś się broni. Ale mam go już na łopatkach i to jest jakiś postęp, więc może z tego wyjdę.

Każdy może mieć parę gorszych dni. Co z tego, że ja chcę, kiedy nie mogę? Bo mi się organizm buntuje i mówi:

Nie, nie stary. Nie pozwoliłem ci wstać, więc siedź na dupie. Dziś to ja tobą rządzę.

I co zrobisz? Z biedą, ale dasz radę pościelić to łóżko, umyć te zęby i ubrać gacie. Okej, ale im dalej w dzień, tym więcej rzeczy (osób?) zmusza cię do myślenia. No i dobrze, myślę, staram się, robię co mogę, żeby zachować pozory trzeźwości umysłu, ale jedna wpadka i cały plan się sypie. Dlaczego nie zrobiłeś tego i tamtego? I tego i tamtego? I tego, tego i tamtego?! Ała, ała, już starczy! Zapomniałem, nie zdążyłem, nie słyszałem, nie zajarzyłem. A to też miałem zrobić? Ałaaa!

Każdy może mieć złą passę. Na 10 rzeczy do zrobienia, 9 spierdoli. No nie idzie. I co, mam się na tory położyć teraz, już? Ja tam mam swoją małą wymówkę, swojego małego wroga, który we mnie siedzi i olewa rozkaz opuszczenia pokładu. Wiem też, że ludzie, dopóki ich coś nie sieknie, mają kompletnie w dupie takie tłumaczenia. Ale to nawet nie o to chodzi, bo ja mogę przecież nie ogarniać z wielu innych dziwnych powodów. No bo, jak na mnie szef w pracy szambo wyleje, bo mu się moje sraczkowate spodnie nie spodobają, to już mi źle. Albo mandat w tramwaju dostanę, bo uważam, że to mnie okradają, a nie ja ich. Po takich akcjach trudno o banan na buzi i reset mózgu, więc może mi potem parę rzeczy nie wyjść. Są tacy, co potrafią się wyłączyć, ale i tak emocje z tym związane prędzej czy później znajdą jakieś ujście. Ja do nich nie należę, trudno.

Mogę się z tego trochę potłumaczyć, żeby nie mieć poczucia, że nic mnie nie usprawiedliwia, ale przepraszać za to, jaki jestem, nie zamierzam. Niech mnie zrozumieją albo oleją, ale nigdy nie oceniają bezwiednie i wprost, bo tego nie zniesę. Pewnie, że ja też mogę się sobą samym zirytować i czasem to robię. Ale pogadamy chwilę sam na sam przed lustrem i już jest fajnie. Warto rozmawiać.


Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf