12 paź 2013

CO ROBIĆ, ŻEBY NIE CHOROWAĆ ? MYŚLEĆ.

0

Znów jestem chory. I znów rozłożyła mnie angina - jak tydzień temu, jak rok temu i jak dwa lata temu. Niby wiem o tym, że początek jesieni zawsze jest dla mnie pechowy pod tym względem, ale nie potrafię nad tym zapanować. I jakby tego było mało, lekarka spoglądając w kartotekę próbowała mi uświadomić, że nie jest dobrze: "Cztery antybiotyki w ciągu dwóch lat? Jak na dorosłego faceta, to dużo". Ja tam nie wiem. Ale fakt, ile na tym tracę trochę mnie otrzeźwił.

Kiedyś myślałem, że w tym paskudnie zabieganym życiu czasem warto się pochorować, żeby zwyczajnie odpocząć. Bo wiecie - ja mam tak, że taki obłożnie chory to jestem 1-2 dni. Trzeciego dnia wszystko mija i znów mogę robić milion rzeczy na raz. A że L4 mam na tydzień, to przez kolejne cztery relaksuję swoje spracowane narządy. Co by potem wyspany i ogólnie szczęśliwy wrócić do pracy, jak po urlopie. Brzmi dobrze, co?

No tak dopóki nie zdasz sobie sprawy, że ten urlop zamiast na plaży pod palmami odbywa się w bloku z widokiem na inny blok. I że nawet gdybym chciał sobie zrobić taką namiastkę tropików i wybrać się na basen, to nie mogę. Niby wiadomo, że to zawsze więcej strat niż zysków, ale zawsze podchodziłem do tego na luzie i na zasadzie, że przynajmniej odpocznę.

Tylko, że mam już trochę tego dość, więc zmieniam nawyki. Za dużo mnie to kosztuje. Dosłownie.

Bo nie sztuką jest się wyleczyć - sztuką jest nie zachorować, kiedy wszyscy na około padają jak muchy. Odkrywcze, co? No to jedziemy.

1. Bierz witaminy

Taka niby oczywistość. Ale ja nie biorę i mam za swoje. To znaczy, wiem że żadna witamina nie da mi 100% gwarancji na wieczne zdrowie, ale w jakiejś części mnie do tego przybliża. Pewnie dlatego aż tak tanio nie jest, ale i tak taniej niż kuracja zapisana przez lekarza.

2. Nie stresuj się

Ja akurat nie mam z tym problemu, ale masa ludzi tak. I to nie chodzi o taki stres w pracy, bo ten to nawet czasami się przydaje. Ale dzieją się w naszym życiu rzeczy, tzw. bzdury, którymi nie ma sensu się przejmować. A bzdury to na przykład czerwona plama na majtkach albo jesień za oknem. Czyli klasyczne zjawiska, na które nie mamy wpływu i już. Ewentualnie doradzam ziółka - kiedyś po jednych takich nagle przestałem się stresować szkołą :)

3. Nie prowokuj

Przedłużanie sobie lata do listopada poprzez ignorowanie kurtek, czapek i tego typu spraw to nie jest zajebisty pomysł. Kiedyś też miałem w pompie, bo liczyło się to ile stopni będzie w ciągu dnia. Nieważne, że rano termometr pokazuje 3 stopnie - przecież nie będę targał ze sobą kurtki jak w południe będzie 15. Logiczne.
Tylko ta logika oprócz swoich niewątpliwych zalet zawsze miała jedną wadę - działała do czasu.

4. Pomyśl o kasie na leki

Bo jak pomyślisz, to może pomyślisz też o trzech poprzednich punktach. Ja za każdym razem jestem zdziwiony, jakie to cholerstwo drogie. I nawet zamienniki nie zawsze ratują sytuację.
W ogóle ten moment uświadomienia sobie "ile kosztuje mnie moja choroba" jest o tyle ważny, kiedy dzielisz budżet na kilka osób. Mając kasę tylko dla siebie możesz sobie nią nawet tyłek podcierać, ale bywa, że zawartość lodówki nie jest tylko twoja i ktoś na twoich lekach straci. Np. nie zje banana przed snem. Trochę przesadzona, ale jednak prawda.

5. Pomyśl, co tracisz

Zresztą... Zakładając, że nie masz żadnego bata nad sobą albo jesteś po prostu egoistą, to pomyśl ile sam stracisz chorując. Kasa to raz, bo i na leki potrzeba, i w robocie pensję ci obetną, ale wszystko co się wiąże z akcją pt. "wyjście z domu" też cię ominie. No chyba, żeś taki twardziel i wyżej cenisz znajomych niż swoje zdrowie. Albo jesteś mięczak i nie potrafisz odmówić. Albo ci imputują, że coś ściemniasz.

Swoją drogą żałosne są takie insynuacje.

- Szefie, nie przyjdę dziś do roboty, chory jestem.
- Taaa, jaaasne...

Tak jakby sam nigdy, kuźwa, nie chorował. A nie, sorry - szef może. Ja akurat nie mam z tym problemu, bo dobrze trafiłem, ale kiedyś różnie bywało. Raz nawet rzuciłem robotę, takie było napięcie spowodowane moją "wyimaginowaną" chorobą. Władza przeszkadza ludziom w racjonalnym myśleniu, serio. Najpierw mają problem, żeby uwierzyć, a jak uwierzą to każą się zastanowić czy "warto chorować". Podłe to, ale z terrorystami się nie negocjuje. Dlatego...

6. Musisz wyleżeć tę chorobę

Ja zerwałem się z łóżka po pierwszej dawce antybiotyku i hurraaa! na rower. Fizycznie czułem się okej, poza tym kto jak nie ja najlepiej zna swój organizm. Żona kazała leżeć, matka jak się dowiedziała też spanikowała i zwyzywała od kretynów. A ja robiłem swoje, bo przecież kto jak nie ja... No i mam. Taki ze mnie cwaniak, że sam się załatwiłem. Niczym ekipa z Kac Vegas, zachowując rozsądne proporcje. Ale! Puenta tego wszystkiego jest jedna - leżymy choćby się waliło i paliło.

Ech i znów okazuje się, że najważniejsze to myśleć. Nie wiem czemu, ale pisząc ten tekst czułem się jakbym pisał tylko do facetów... Nie zamierzałem rzecz jasna, ale kobiety jakoś bardziej potrafią zadbać o swoje zdrowie, mam wrażenie. Jeszcze gdyby tylko mniej panikowały, to pewnie każda żyłaby 100 lat, a bolesne miesiączki nie miałyby miejsca (sorry, nie znam się ;)

Aha i jeszcze jedno. Jeśli to kobieta choruje, wiedz że coś się dzieje. Jeśli facet - pewnie trochę przesadza, ale daj mu poleżeć :)

PS. A jak tam Wasze działania anty-chorobowe?


Czytaj dalej »

14 mar 2013

A TY JAK WALCZYSZ Z NIEWIDZIALNYM WROGIEM?

0

No i dorwał się w końcu do mnie jakiś zarazek. Taki typowy co to powoduje bóle głowy, gardła, pleców i takich tam. Dawno nie miałem spadku formy z powodu wirusa, ale dobrze że przypałętał się teraz, a nie w pełni wiosny. I niby wszyscy wiedzą, że nie można tego lekceważyć, a jednak większość dokładnie tak robi. Łyka tabletkę na ból głowy i idzie do roboty. Kiedyś też tak robiłem, ale uznałem, że to słaby ruch.

Profilaktyka jest bez znaczenia. To znaczy wiadomo, że dobrze jest brać jakieś witaminy i jeść owoce, ale i tak prędzej czy później coś cię złapie. Dlatego trzeba wiedzieć jak działać, kiedy intruz już się dostanie do twojego organizmu i zacznie czynić pierwsze szkody. Ja mam trzy takie metody i któraś zawsze zadziała.

Po pierwsze - sen. Przy rytmie 16 h na nogach, w tym 4 dawkach Gripexu raczej ciężko o dobry wynik. Bo albo ci się nie uda i po 2 dniach nie z własnej woli i tak zlądujesz w łóżku, albo ci się uda i objawy całkiem ustąpią. Na chwilę, bo twój organizm nadal nie dostał tego, czego chciał - odpoczynku. Tak czy siak leki są dobre na moment - ogarnij więc tylko te najważniejsze kwestie i sru do łóżka. Nawet, jeśli twoja kobieta miałaby ci potem wypominać jaki słaby jesteś i jak się trzeba z tobą cackać. Trudno - cel uświęca środki.

Po drugie - grzane piwo. Albo wino, a jak czujecie się na siłach to możecie poeksperymentować z innymi alkoholami na gorąco (ponoć wrząca żołądkowa robi dobrze na żołądek... i pewnie stąd jej nazwa). Na wczesny etap przeziębienia wystarczy piwo - przynajmniej dla mnie. Zresztą nie od dziś wiadomo, że dobry browar nie jest zły, bo ma właściwości lecznicze i w przeciwieństwie do różnych innych kolorowych napojów nie znajdziecie tam chemii. A jak rozgrzewaaa...

Po trzecie - białe kuleczki. To moje ostatnie odkrycie. Nigdy nie wierzyłem w homeopatię, ale poniekąd zmusili mnie do tego lekarze w NZOZ-ach, którzy coraz częściej stawiali diagnozy w stylu: "dajemy antybiotyk i zobaczymy co dalej". Z reguły dalej było tylko gorzej, a że dotyczyło to moich córek, to nie mogliśmy dłużej testować ich zdrowia. No bo co za różnica - tu ryzyko, tam ryzyko, ale jak coś nie gra to trzeba szukać alternatywy. I powiem wam, że podziałało. Takie małe kuleczki rozpuszczone w wodzie nie tylko wyleczyły mi dzieciaki, ale dały im odporność jakiej wcześniej nie miały. A to ma tyle wspólnego ze mną, że teraz sam postanowiłem to cudo wypróbować. No i po 2 dniach takiej kuracji, bez żadnego innego wspomagania choćby paracetamolem czy miksturą z cebuli, czuję się lepiej. Po prostu. Placebo to raczej nie jest skoro działa na dzieci, a one przecież nie znają tego zjawiska. Zresztą ja też nie chciałem sobie niczego na siłę udowadniać.

A jak u Was to wygląda z chorobami? Macie jakieś swoje sposoby na przeziębienia? Tylko nie katujcie mnie mieszanką mleka, cebuli i miodu. Pewnie pomaga, ale ja tam wolę swoje kuleczki albo piwo.




Piszcie w komentarzach.

Czytaj dalej »

20 lis 2012

W SZPITALU KAŻDY NIEPRZYTOMNY = PIJAK. I DOBRZE

12

Jak donosi dzisiejszy internet, szpital w Ostrowcu Świętokrzyskim przyjął dziś na oddział nieprzytomnego faceta. Okej, może to trochę za dużo powiedziane, że "na oddział" i że "przyjął". Położono go na podłodze jednego z korytarzy. Na materacu. Bo mógł być pijany. Nie dlatego, że nie ma miejsca, że nie ma pielęgniarek bo właśnie strajkują albo że się lekarzom zwyczajnie nie chce.

Uznano, że może być pijany.

I co? Rodzina wpada w szał, wytacza działa i jest gotowa do linczu na lekarzach i dyrektorze szpitala od razu. Bez zadawania zbędnych pytań i słuchania na pewno mętnych tłumaczeń. I choć kierownik tego całego przybytku próbował się jakoś ze swoimi tłumaczeniami przebić, to wśród rozgniewanych matki i szwagra "pijanego" pacjenta nie miał najmniejszych szans.


Przecież co kogo obchodzą procedury? Lekarze niech sobie ich przestrzegają, ale my lekarzami nie jesteśmy, więc procedury mamy gdzieś. Proszę nas zatem leczyć - szybko, szybko!


A o to własnie w tym całym bałaganie chodzi. Zanim kogoś położą na łóżko, to muszą mu się najpierw przyjrzeć i jakieś podstawowe badania zrobić. Choćby właśnie po to, żeby potwierdzić czy klient wypił sobie podczas przerwy w pracy małe pół litra, czy jednak nie i trzeba mu pomóc. Mało to takich wala się codziennie po ulicy? Trzeba ich jakoś selekcjonować. A że w mało komfortowych warunkach? Jakby mogli, to by położyli gdzie indziej.



Każdy chce szybko, bez kolejki i za darmo. Nie ma świętych krów.

Ja rozumiem, że emocje, że rodzina, ale dajcie ludzie tym lekarzom jakoś pracować! I żeby od razu walić do mediów na skargę? A co tam, niech zrobią dym, niech społeczeństwo psy na nich wiesza, niech od razu szef NFZ wszystkich pozwalnia i zamknie szpital. Nie rzucili przecież człowieka na trawnik przed szpitalem, nie włożyli głowy do zlewu, żeby otrzeźwiał i nie kazali mu iść po czworakach do domu. Sprawdzili czy żyje i skoro tak, to zastosowali się do procedur. Proste. To nie osiedlowa poradnia, gdzie dla lekarza każda choroba to grypa, a każda recepta to antybiotyk. Szpital to ludzie bardziej kompetentni i z reguły wiedzą, co robią. My nie musimy rozumieć, a oni nie muszą nam się z tego tłumaczyć.


Karetek też się przecież nie wysyła do każdego przypadku, bo najpierw jest szybka diagnoza przez telefon. I tak niech się rodzina cieszy, że pogotowie przywiozło faceta, bo równie dobrze mogli kazać go wsadzić w taksówkę. Plus jakiś towarzysz podróży dla bezpieczeństwa.


Niby każdy wie, że szpitale na nic nie mają pieniędzy, są przepełnione i nie ma kto leczyć. Ale jak przychodzi co do czego, to każdy ma pretensje, że to nie on jest teraz obsługiwany.


Podoba mi się szczerość pana Jurka Borowca, kierownika tego zakładu, który bez ściemniania i prosto z mostu powiedział:



"My każdego nieprzytomnego pacjenta traktujemy jak pijanego."

Brawo. Brutalne, ale konieczne. Może trochę przegiął, bo przecież gościa z dziurą w głowie bez pytania wzięliby od razu na stół. Ale zaraz dodał, że na stu takich nieprzytomnych tylko dwóch można ratować, bo są trzeźwi i rzeczywiście coś im jest. Skoro ma takie doświadczenia to dlaczego mu nie wierzyć? Kto wie, może w Ostrowcu tak mają. A jakby dla takiego jednego zrobili wyjątek i w trakcie akcji ratowania życia okazałoby się, że facet jednak sobie wypił, to zaraz posypałyby się bluzgi, dlaczego nasze pieniądze idą na otrzeźwianie meneli. A lekarzom ucięto by i tak marną pensję albo wyrzucono na zbity pysk za złamanie procedur.


Pewnie, że można użyć nosa do wywąchania oparów alkoholu. Ok, to wyobraźmy sobie, że lekarz zagląda nam w oczy, stwierdza że jesteśmy zdrowi i każe spadać. Fajnie? Jakiś porządek musi być. Poza tym wstępne badania są właśnie po to, żeby wiedzieć na co mają nas leczyć. Tym bardziej - i to każdy głupi wie - że inaczej się działa jak się tabletki popije wódeczką, a inaczej jak bez takiej popitki. Nie wspomniałem? Facet w pracy przedawkował leki i dlatego padł. Ale nie miał postrzelonej głowy, więc mógł chwilę poczekać aż się dowiedzą co mu dolega. Nawet na podłodze w korytarzu, jemu to i tak było bez różnicy.


Myślałem, że studentom medycyny robi się badania psychologiczne po to, żeby nie padali jak muchy pod stół operacyjny na widok przebitej wątroby. Ale to nie tak. Oni muszą mieć mocne nerwy, żeby w wieku 30 lat, po kolejnej aferze i zarzutach jakimi to są beznadziejnymi przypadkami, nie mieć myśli samobójczych albo w przypływie emocji nie dźgnąć takich osobników skalpelem.


Chociaż co niektórzy pewnie by się chętnie podłożyli, żeby dostać się na OIOM.




Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

10 lis 2012

DENTYSTKA. TROCHĘ SADYSTKA.

13
Ale nie w tym sensie, że sprawiła mi ból. Wręcz przeciwnie, zrobiła wszystko żebym go nie poczuł. Nie miałem nic do gadania, kiedy zaproponowała mi zastrzyk znieczulający. To była raczej propozycja z kategorii tych nie do odrzucenia. Półtorej godzinki będzie pana trzymać - powiedziała. No może dwie.

Tyle jestem w stanie wytrzymać, pomyślałem. Ale przestałem, kiedy minęła piąta godzina paraliżu lewego policzka i nadal mógłbym spokojnie sobie igły w niego wbijać. I jeszcze położyć się na lewym boku i zasnąć - bez żadnego bólu.

Zanim jednak jakimś dziwnym, dla mnie hipernowoczesnym sprzętem (bo nie była to strzykawka) znieczuliła mi połowę twarzy, fotel na którym siedziałem zaczął odchylać się do tyłu coraz bardziej, bardziej... i bardziej... aż w końcu moje ciało zatrzymało się pod kątem 30 stopni głową w dół! A pani usiadła sobie wygodnie na zydelku, obłożyła mnie papierem, żebym za bardzo nie oślinił swojej wylansowanej koszulki z lumpeksu, założyła maskę spawacza i zaczęła zabawę. Po chwili dosiadła się do nas pani nr 2 i do ust wsadziła mi coś w rodzaju mikroskopijnego odkurzacza (to też dla mnie nowość) - obok furkoczącego już wiertła trzymanego przez panią nr 1. Wargi i policzki miałem więc rozciągnięte bardziej niż aktorki filmów porno. Cóż - z dwojga złego chyba wolę, kiedy to dentystki wkładają mi w usta różne przedmioty.

Sam pomysł z siedzeniem, a nie bieganiem nad głową pacjenta bardzo mi się spodobał. Panie dłubały mi w zębach, plotkowały o wydarzeniach dnia jednocześnie prosząc się nawzajem o jakieś kortyzole i inne metanole. Nie wiem, nie znam się, ale atmosfera była miła. Nie polecam Wam jednak pozycji z głową w dole, jeśli akurat macie katar - przy próbie wytrzymania całego zabiegu na bezdechu już tak miło nie jest.

Niestety, diagnoza okazała się nieciekawa. Dwa zęby do natychmiastowej naprawy (budżet na wczoraj przewidywał jeden), pięć kolejnych to melodia przyszłości. Bardzo bliskiej. Pani dentystka doskonale wyczuła u mnie nagłą zmianę nastroju i skromnie zaproponowała leczenie tylko jednego egzemplarza. Póki co.

Nie wiem czy wybór akurat tego zęba spośród dwóch najbardziej zagrożonych okazał się najlepszą decyzją, ale diagnoza znacznie się pogorszyła. Ostateczny wyrok: kanałowe. Szlag by to! A ile mnie to będzie kosztować, że się tak skromnie zapytam. 800 zł?! Jeden ząb?! Proszę podać mi ten spirytus. I szklankę.

A da się to jakoś cofnąć? Posklejać ten ząb, żeby wyglądał i jakoś się trzymał? Na chwilę tylko, żebym zdążył wyjechać za granicę, zarobić i wrócić.

Nie stać mnie na takie luksusy, jeszcze nie teraz. Wspominała też o drugim zębie, który wymaga szybkiej naprawy. I wyobraźcie sobie, że do tej pory go nie czułem. A od dziś boli bez przerwy.

Tak, ja wiem jak to wygląda. Ale mam gdzieś, co kto myśli. Cierpię i już. Lepiej niech mi ktoś poradzi, co ja mam teraz zrobić. I z góry uprzedzam - żadnego "przeczekiwania", zajmowania się czymkolwiek i odwracania uwagi, płukanek, zimnej wody, czosnku ani cebuli. Apapów też nie. Ja go chcę wyleczyć, zanim dorwie się do niego ta babeczka, a nie zapomnieć o nim. Jeśli ktoś z Was zna sposób na samoistne zalepienie dziury w zębie bez ingerencji palców drugiego człowieka, to ja poproszę. I chyba nawet czymś wynagrodzę, ale musi mi to pomóc.

A może po prostu zmienię lekarza? W końcu co fachowiec, to inna teoria i zmasowana krytyka poprzednika, więc może uda się choć jeden mój cenny ząbek uchronić przed zagładą. A mnie samego przed ogłoszeniem światu mojego bankructwa i niewypłacalności.



To było wczoraj. 

A dziś nie wytrzymałem. Było gorzej, ale myślałem, że dam radę. Tyle, że na drodze do szczęścia stanął regał z książkami, który chciałem trochę przesunąć. Połączenia nerwowe w moim ciele zadziałały tak, że wysiłek fizyczny związany z chęcią przesunięcia regału podziałał na mój ząb jak płachta na byka. Klęknąłem - taki to był ból. Zostawiłem regał w spokoju i pobiegłem do najbliższego dentysty 24h. Padło na HELP. Już nawet miałem gdzieś czy na fotelu przytuli mnie kobieta czy facet. Niech zrobi swoje i każe nie jeść przez 2 godziny.

Na szczęście pan okazał się sympatycznym, młodym gościem. Pewnie widział, że nie chcę tu być i postanowił mi współczuć. Zachował się niczym pani stomatolożka z mojego przedostatniego tekstu. Fajnie, bo nie tego oczekiwałem, a dostałem. I to w sobotę wieczorem, kiedy raczej większość młodych chłopaków myśli właśnie o wieczornych rozrywkach. Albo odpoczynku od wrednych weekendowych pacjentów.

A za parę godzin okaże się czy dobrze wykonał swoją robotę.





Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!
Czytaj dalej »

5 lis 2012

DENTYSTKA. I WCALE NIE SADYSTKA

6
Czy nagły, a następnie nieustępliwy ból zęba to już powód, żeby o tym pisać? Ooo tak, zdecydowanie muszę o tym napisać! Muszę się czymś zająć, bo zwariuję. Nie mam nic przeciwko tabletkom od bólu głowy na ból zęba, ale brałem je przez ostatnie 4 dni, bo wiecie przecież, jak poważną chorobę ostatnio przechodziłem.

Nie chciałem się szprycować piąty dzień z rzędu jakimiś tanimi lekarstwami, więc postanowiłem, że wytrzymam. I tak trzymam, trzymam i ciekawe czy dotrzymam do... sam nie wiem kiedy, bo do dentystki muszę się dopiero umówić. Pole manewru mam trochę zawężone, ale to musi być kobieta. One mają w sobie coś takiego, że człowiek zapomina, po co tak naprawdę przyszedł, przestaje widzieć tę sterylną sterylność i czuć ten stomatologiczny zapach gabinetu. Siada grzecznie na fotelu i czeka, aż mu pani zacznie skrobać ząbki. Bo one naprawdę nie chcą nam zrobić krzywdy, to widać w ich oczach, kiedy na nas patrzą - biedną i słabą (na ten moment tylko) męską płeć, w której system udawania twardziela właśnie zawodzi. Ja, kiedy widzę małego, zbłąkanego i trzęsącego się na ulicy pieska, też nie mam ochoty lać go po mordzie. Pani dentystka też nie chce robić sobie z naszej gęby poligonu, bo widzi, że nie mamy broni. Żal - to jest najbardziej właściwe określenie tego, co pani doktor czuje na nasz widok. Nieważne. To zostanie między nami, a przecież w całej tej potyczce chodzi o to, żeby przetrwać. Z honorem czy bez, ale wrócić do domu z naprawionym zębem.

Bo pan dentysta nie będzie się z nami tak cackał. Już, raz-dwa, na fotel, otwierać paszczę, tu boli, a może tu (aaaaałłł !!!), dobra, jedziemy, bez znieczulenia oczywiście, pach waciki do buzi i wrrrrrrrrrr! Raz mnie taki dorwał, to potem żałował, bo musiał jakąś potężną gabarytowo pomoc wołać do trzymania mnie w fotelu, a sam założył strażacki hełm i zasunął szybkę, co by mu podczas operacji krew nie tryskała między oczy (twarz uratował, ale swój czyściutki gabinecik musiał potem całą noc szorować). 

Miałem wtedy może 12 lat. Tata zabrał mnie stamtąd, coś tam do nich jeszcze pokrzyczał i to tyle u mnie w temacie leczenia zębów przez panów doktorów. Ale nie powiedziałem sobie, że nigdy więcej. 12 lat później miałem kolejny epizod z facetem. Dentystą. Nie mam żadnych fobii ani traum, wtedy też nie miałem, więc zdobyłem się na odwagę. Miał być też tani (i to chyba wiele wyjaśnia). Zostałem mile przywitany, ładny gabinecik, widzę że się powodzi. Na mnie jednak nie zdążył zarobić, bo nie przypuszczał, że ktoś może chcieć się targować. Tanio miało być przecież.

Nie zdążył mnie facet nawet dotknąć, ale ja już wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Przed nim było wiele innych... dentystek. Wszystkie miały to kojące spojrzenie i te słowa wypisane na czole: "chodź misiu, nie zrobię ci krzywdy". I ten jedyny w swoim rodzaju żal, który możecie spotkać tylko u kobiet. Wasz ojciec nigdy nie spojrzał się na Was z takim współczuciem, jak to potrafią zrobić panie dentystki.

Lepiej mi. Sam sobie zrobiłem dobrze. Naprawię sobie ten ząb, ale tym tekstem sam sobie umiliłem czas oczekiwania na najbliższe kilka dni. I nawet chwilowo przestało boleć. A może to zasługa wina, którego właśnie opróżniona butelka zatacza się obok mnie?



Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!
Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf