10 lis 2012

DENTYSTKA. TROCHĘ SADYSTKA.

13
Ale nie w tym sensie, że sprawiła mi ból. Wręcz przeciwnie, zrobiła wszystko żebym go nie poczuł. Nie miałem nic do gadania, kiedy zaproponowała mi zastrzyk znieczulający. To była raczej propozycja z kategorii tych nie do odrzucenia. Półtorej godzinki będzie pana trzymać - powiedziała. No może dwie.

Tyle jestem w stanie wytrzymać, pomyślałem. Ale przestałem, kiedy minęła piąta godzina paraliżu lewego policzka i nadal mógłbym spokojnie sobie igły w niego wbijać. I jeszcze położyć się na lewym boku i zasnąć - bez żadnego bólu.

Zanim jednak jakimś dziwnym, dla mnie hipernowoczesnym sprzętem (bo nie była to strzykawka) znieczuliła mi połowę twarzy, fotel na którym siedziałem zaczął odchylać się do tyłu coraz bardziej, bardziej... i bardziej... aż w końcu moje ciało zatrzymało się pod kątem 30 stopni głową w dół! A pani usiadła sobie wygodnie na zydelku, obłożyła mnie papierem, żebym za bardzo nie oślinił swojej wylansowanej koszulki z lumpeksu, założyła maskę spawacza i zaczęła zabawę. Po chwili dosiadła się do nas pani nr 2 i do ust wsadziła mi coś w rodzaju mikroskopijnego odkurzacza (to też dla mnie nowość) - obok furkoczącego już wiertła trzymanego przez panią nr 1. Wargi i policzki miałem więc rozciągnięte bardziej niż aktorki filmów porno. Cóż - z dwojga złego chyba wolę, kiedy to dentystki wkładają mi w usta różne przedmioty.

Sam pomysł z siedzeniem, a nie bieganiem nad głową pacjenta bardzo mi się spodobał. Panie dłubały mi w zębach, plotkowały o wydarzeniach dnia jednocześnie prosząc się nawzajem o jakieś kortyzole i inne metanole. Nie wiem, nie znam się, ale atmosfera była miła. Nie polecam Wam jednak pozycji z głową w dole, jeśli akurat macie katar - przy próbie wytrzymania całego zabiegu na bezdechu już tak miło nie jest.

Niestety, diagnoza okazała się nieciekawa. Dwa zęby do natychmiastowej naprawy (budżet na wczoraj przewidywał jeden), pięć kolejnych to melodia przyszłości. Bardzo bliskiej. Pani dentystka doskonale wyczuła u mnie nagłą zmianę nastroju i skromnie zaproponowała leczenie tylko jednego egzemplarza. Póki co.

Nie wiem czy wybór akurat tego zęba spośród dwóch najbardziej zagrożonych okazał się najlepszą decyzją, ale diagnoza znacznie się pogorszyła. Ostateczny wyrok: kanałowe. Szlag by to! A ile mnie to będzie kosztować, że się tak skromnie zapytam. 800 zł?! Jeden ząb?! Proszę podać mi ten spirytus. I szklankę.

A da się to jakoś cofnąć? Posklejać ten ząb, żeby wyglądał i jakoś się trzymał? Na chwilę tylko, żebym zdążył wyjechać za granicę, zarobić i wrócić.

Nie stać mnie na takie luksusy, jeszcze nie teraz. Wspominała też o drugim zębie, który wymaga szybkiej naprawy. I wyobraźcie sobie, że do tej pory go nie czułem. A od dziś boli bez przerwy.

Tak, ja wiem jak to wygląda. Ale mam gdzieś, co kto myśli. Cierpię i już. Lepiej niech mi ktoś poradzi, co ja mam teraz zrobić. I z góry uprzedzam - żadnego "przeczekiwania", zajmowania się czymkolwiek i odwracania uwagi, płukanek, zimnej wody, czosnku ani cebuli. Apapów też nie. Ja go chcę wyleczyć, zanim dorwie się do niego ta babeczka, a nie zapomnieć o nim. Jeśli ktoś z Was zna sposób na samoistne zalepienie dziury w zębie bez ingerencji palców drugiego człowieka, to ja poproszę. I chyba nawet czymś wynagrodzę, ale musi mi to pomóc.

A może po prostu zmienię lekarza? W końcu co fachowiec, to inna teoria i zmasowana krytyka poprzednika, więc może uda się choć jeden mój cenny ząbek uchronić przed zagładą. A mnie samego przed ogłoszeniem światu mojego bankructwa i niewypłacalności.



To było wczoraj. 

A dziś nie wytrzymałem. Było gorzej, ale myślałem, że dam radę. Tyle, że na drodze do szczęścia stanął regał z książkami, który chciałem trochę przesunąć. Połączenia nerwowe w moim ciele zadziałały tak, że wysiłek fizyczny związany z chęcią przesunięcia regału podziałał na mój ząb jak płachta na byka. Klęknąłem - taki to był ból. Zostawiłem regał w spokoju i pobiegłem do najbliższego dentysty 24h. Padło na HELP. Już nawet miałem gdzieś czy na fotelu przytuli mnie kobieta czy facet. Niech zrobi swoje i każe nie jeść przez 2 godziny.

Na szczęście pan okazał się sympatycznym, młodym gościem. Pewnie widział, że nie chcę tu być i postanowił mi współczuć. Zachował się niczym pani stomatolożka z mojego przedostatniego tekstu. Fajnie, bo nie tego oczekiwałem, a dostałem. I to w sobotę wieczorem, kiedy raczej większość młodych chłopaków myśli właśnie o wieczornych rozrywkach. Albo odpoczynku od wrednych weekendowych pacjentów.

A za parę godzin okaże się czy dobrze wykonał swoją robotę.





Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!
Czytaj dalej »

5 lis 2012

DENTYSTKA. I WCALE NIE SADYSTKA

6
Czy nagły, a następnie nieustępliwy ból zęba to już powód, żeby o tym pisać? Ooo tak, zdecydowanie muszę o tym napisać! Muszę się czymś zająć, bo zwariuję. Nie mam nic przeciwko tabletkom od bólu głowy na ból zęba, ale brałem je przez ostatnie 4 dni, bo wiecie przecież, jak poważną chorobę ostatnio przechodziłem.

Nie chciałem się szprycować piąty dzień z rzędu jakimiś tanimi lekarstwami, więc postanowiłem, że wytrzymam. I tak trzymam, trzymam i ciekawe czy dotrzymam do... sam nie wiem kiedy, bo do dentystki muszę się dopiero umówić. Pole manewru mam trochę zawężone, ale to musi być kobieta. One mają w sobie coś takiego, że człowiek zapomina, po co tak naprawdę przyszedł, przestaje widzieć tę sterylną sterylność i czuć ten stomatologiczny zapach gabinetu. Siada grzecznie na fotelu i czeka, aż mu pani zacznie skrobać ząbki. Bo one naprawdę nie chcą nam zrobić krzywdy, to widać w ich oczach, kiedy na nas patrzą - biedną i słabą (na ten moment tylko) męską płeć, w której system udawania twardziela właśnie zawodzi. Ja, kiedy widzę małego, zbłąkanego i trzęsącego się na ulicy pieska, też nie mam ochoty lać go po mordzie. Pani dentystka też nie chce robić sobie z naszej gęby poligonu, bo widzi, że nie mamy broni. Żal - to jest najbardziej właściwe określenie tego, co pani doktor czuje na nasz widok. Nieważne. To zostanie między nami, a przecież w całej tej potyczce chodzi o to, żeby przetrwać. Z honorem czy bez, ale wrócić do domu z naprawionym zębem.

Bo pan dentysta nie będzie się z nami tak cackał. Już, raz-dwa, na fotel, otwierać paszczę, tu boli, a może tu (aaaaałłł !!!), dobra, jedziemy, bez znieczulenia oczywiście, pach waciki do buzi i wrrrrrrrrrr! Raz mnie taki dorwał, to potem żałował, bo musiał jakąś potężną gabarytowo pomoc wołać do trzymania mnie w fotelu, a sam założył strażacki hełm i zasunął szybkę, co by mu podczas operacji krew nie tryskała między oczy (twarz uratował, ale swój czyściutki gabinecik musiał potem całą noc szorować). 

Miałem wtedy może 12 lat. Tata zabrał mnie stamtąd, coś tam do nich jeszcze pokrzyczał i to tyle u mnie w temacie leczenia zębów przez panów doktorów. Ale nie powiedziałem sobie, że nigdy więcej. 12 lat później miałem kolejny epizod z facetem. Dentystą. Nie mam żadnych fobii ani traum, wtedy też nie miałem, więc zdobyłem się na odwagę. Miał być też tani (i to chyba wiele wyjaśnia). Zostałem mile przywitany, ładny gabinecik, widzę że się powodzi. Na mnie jednak nie zdążył zarobić, bo nie przypuszczał, że ktoś może chcieć się targować. Tanio miało być przecież.

Nie zdążył mnie facet nawet dotknąć, ale ja już wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Przed nim było wiele innych... dentystek. Wszystkie miały to kojące spojrzenie i te słowa wypisane na czole: "chodź misiu, nie zrobię ci krzywdy". I ten jedyny w swoim rodzaju żal, który możecie spotkać tylko u kobiet. Wasz ojciec nigdy nie spojrzał się na Was z takim współczuciem, jak to potrafią zrobić panie dentystki.

Lepiej mi. Sam sobie zrobiłem dobrze. Naprawię sobie ten ząb, ale tym tekstem sam sobie umiliłem czas oczekiwania na najbliższe kilka dni. I nawet chwilowo przestało boleć. A może to zasługa wina, którego właśnie opróżniona butelka zatacza się obok mnie?



Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!
Czytaj dalej »

28 paź 2012

ZMIANA CZASU TO CZAS NA ZMIANY

8

Co oni wszyscy mają z tą zmianą czasu. Czy naprawdę nie można do tego podejść zwyczajnie? To tylko zmiana godziny. W przód i w tył. A ludzie podchodzą to tego prawie jak do śmierci - wszyscy wiedzą, że nastąpi i wszyscy się jej boją. I zawsze są niezadowoleni, kiedy już jest po. A przecież żyją dalej i wciąż tak samo, ale te dwa dni w roku wywołują w ludziach niezrozumiałą dla mnie ekscytację.

Zawsze zaczyna się tak samo - no to kiedy zmieniamy ten czas? Wbrew pozorom odpowiedź prosta nie jest, zawsze potrzebujemy chwili albo dostępu do sieci, żeby to sobie wyjaśnić. A do przodu czy do tyłu? Mission: impossible. Jeśli ktoś umie na to pytanie odpowiedzieć bez zająknięcia w ciągu 10 sekund to jest moim bogiem. Ale od czego są media. Te "najlepsze" potrafią już na kilka dni przed tym strasznym wydarzeniem zamieścić instrukcję przekręcania zegarków. Internet nie ma ograniczeń i niech sobie tam każdy wrzuca, co chce, ale jeśli główne wydanie wiadomości w TV puszcza materiał o zmianie czasu i robi z tego jedno z wydarzeń dnia, to ja wychodzę i nie wracam. Zawsze to jest reportaż na jedną kupę, co pół roku ta sama gadka i zawsze - zauważcie - "zyskujemy albo tracimy" godzinę z życia. Albo: "od dzisiaj śpimy godzinę dłużej". Co to jest za bełkot w ogóle? Doba przecież nadal ma 24h, a człowiek wcale nie musi spać krócej albo dłużej. Wystarczy, że położy się wcześniej lub później i ma tyle samo snu. Raczej nie powinien być zaskoczony "nagłą" zmianą czasu, więc może to zrobić.

I na drugi dzień być wyspanym, wypoczętym i pełnym zapału do pracy optymistą. Buhahaha. Większość ludzi (bo ja akurat nie) boleśnie odczuwa skutki przesuwania wskazówki w tą i z powrotem. Tak bardzo nie chce się im nic robić, cztery podwójne espresso z redbullową popitką nie pomagają, wszystko leci z rąk i wylatuje z głowy. To nic, mają prawo, przecież czas się zmienił. Z letniego na zimowy, a to przecież najlepszy argument do tego, żeby zdiagnozować u siebie jesienną depresję i popołudniowe migreny. Tyle, że za pół roku będzie dokładnie to samo, ale trzeba będzie sobie wymyślić jakąś inną przypadłość, bo przedzimowy dołek już nie pasuje. 

Sorry za te złośliwości, ale większa w tym wszystkim jest rola psychiki niż pory roku i wcześniejszych wieczorów. Jak wbijecie sobie do głowy, że skoro jest jesień to trzeba się czuć źle, to będziecie się tak czuć. Jak Wam powiedzą w wiadomościach, że "śpimy godzinę krócej", to rano poczujecie się tak, jakby Was ktoś zjadł, strawił i wysrał. Po raz drugi sorry za dosadność, ale strasznie mnie irytuje, jak mi ludzie tłumaczą swoje złe samopoczucie zmianą czasu. Że ciągle nie mogą dojść do siebie, bo ktoś im tydzień temu zabrał godzinę z życia. Ja rozumiem, że ludzie mogą czuć się zamuleni i otępiali po podróży do NYC albo Pekinu, gdzie kiedy u nas południe, to tam ranek albo wieczór. Ale dajcie spokój, że 1 godzina robi Wam taką różnicę!

To tak, jak się małym dzieciom od samego urodzenia wpaja, że wizyta u dentysty to najgorsza rzecz na świecie, a on sam to wyposażony w wiertło koszmar z ulicy wiązów. Trauma na całe życie gotowa. W temacie zmiany czasu rolę rodziców odgrywają media i to one powinny zadbać, żeby ludzie nie bali się przesuwania zegarków raptem 2 razy do roku. Oglądasz telewizję, przeglądasz internet i już na starcie jesteś źle nastawiony, bo źle tę informację przedstawiają właśnie media. Tu powinien być konkret, krótka instrukcja gdzie, co i jak. I tyle, bez wstawek o tym, co tracimy, co zyskujemy i jak to wpłynie na nasze ciało i umysł. A wpływa nijak, uwierzcie mi. Tak działa nasza psychika i jedynie naszym własnym nastawieniem (pozytywnym - żeby nie było, że nie dopowiedziałem) możemy i powinniśmy to zmienić, bo problem leży w nas, a nie w zegarku na stoliku.




Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!
Czytaj dalej »

22 paź 2012

GEJ, STRAŻNIK MIEJSKI I ARTUR ŻMIJEWSKI - CO ICH ŁĄCZY?

2

Kto pomyślał, że znany aktor jest gejem i dorabia pałując pijaków na ulicach ten ma... dziwne myśli. Mają ze sobą tyle wspólnego, że możesz ich spotkać każdego dnia na ulicy i przychodzą z "pomocą" dokładnie wtedy, kiedy tego nie potrzebujesz.

Jest sporo sytuacji i zachowań ludzi, których wolelibyśmy nie widzieć i nigdy nie doświadczyć, ale nie jest to możliwe. Nachodzą nas z każdej strony i akurat zawsze stamtąd, skąd się ich nie spodziewamy. Zawsze o złej porze i zawsze, kiedy mamy dobry humor. Po to, żeby nam go trochę zepsuć albo totalnie zniszczyć.

Oto 10 sytuacji, których ja - idąc albo jadąc ulicami mojego miasta - osobiście nie trawię. Dziwnych, irytujących, a czasem totalnie głupich. Każdego z nas mogą spotkać i pewnie nieraz już spotkały. Dziesięć momentów, które sprawiają, że chce się nam szybciej niż kiedykolwiek przejść przez pasy i wrócić do domu.

Niezniszczalni: Norris, ...Kondrat i Żmijewski

Szkoda, że banki i cała reszta im podobnych pasożytniczych instytucji mają swoich klientów - czyli nas właśnie - za umysłowych impotentów. Czy oni naprawdę wierzą, że jak jakiś pan ksiądz z telenoweli spojrzy mi głęboko w oczy, to ja wejdę do oddziału i oddam mu swoją wypłatę? Żarty z Chuckiem kiedyś były fajne i przemawiał do mnie ten rodzaj absurdu, ale żebym z tego powodu miał robić bankowi dobrze? I co, pochwalę się potem na imprezie, że mam konto gdzie "fuck-tury" niszczy się jednym ciosem karate? Bez przesady. Takiego przerostu formy nad treścią to ja nie toleruję. I jak tylko widzę jakąś powszechnie znaną twarz na billboardzie - odwracam wzrok. I uciekam. Może za rogiem będzie ciekawsza reklama, na widok której nie zbierze mi się na wymioty.

Szczerze panu powiem - jestem pijakiem i zbieram na wódkę

Omijam z daleka. No dobra, nie da się, bo koleś przecież szarpie mnie za rękaw. Ale odmachnę się i idę dalej. W końcu zauważyli menele, że ściema przestała działać. Już nikt nie wrzuca na lekarstwa, bułę albo za pitolenie na gitarze. Nienastrojonej w dodatku. Teraz trzeba być szczerym - ludzie to docenią. Ja nie doceniam. Olewam tym bardziej. Jak ktoś twierdzi, że zbiera na zupę i jak akurat mam dobry dzień, to mogę wrzucić parę groszy. Zawsze jest ta marna szansa, że nie kłamie. Ale nie będę pomagał rozpijać towarzystwa, żeby mi się potem walały na ulicach puste puszki, butelki i oni sami.

Tu nie ma trawy, bo tacy jak pan po niej chodzą

Teraz już znieśli ten absurdalny zakaz stąpania i sadzania swojej szanownej dupencji na trawie w parkach. Ale nadal władza tropi tych, którzy swoimi samochodami parkują na trawnikach... bez trawy. I zawsze jest ten sam argument - jak wszyscy będą tak robić, to tu nigdy nie wyrośnie. Hm... Może jakby ją najpierw zasiać, to by urosła? Nie dyskutować! I mandacik. Za parkowanie na terenie - a jakże - zielonym. I za pyskówki przy okazji.


Z lewa - szosa, z prawa - trawa, a po środku słup
Nie wiadomo, co lepsze. Brak ścieżek rowerowych w ogóle, czy ścieżki prowadzące prosto na uliczną latarnię albo pod samochód. Dziurawe chodniki czy wjazd na ruchliwą ulicę. Sami zdecydujcie czy lepiej stracić dętkę czy swoje życie.

Wolisz, droga torebko, miejsce przy oknie czy korytarzu?

Wsiądę od czasu do czasu w autobus i jest coś, co denerwuje mnie bardziej niż chamscy kierowcy, głośni pasażerowie i babcia sapiąca nad moim ramieniem. To babcia, która zawsze siada z brzegu i trzeba się ostro przeciskać, żeby zasiąść przy oknie. O ile na tym miejscu nie mości się już torebka, bo ryzykuję spojrzenie, które będzie mi się śniło potem do końca życia. W busie tłok, ludzie wpadają jeden na drugiego przy każdym hamowaniu, a babcia siedzi zadowolona. Z brzegu. I wcale nie wysiada "na następnym". Razem z torebką jadą do końca.

Pan i władca miejskich dróg - taxi driver

Wszyscy wiedzą, że taryfiarze, to tykające bomby. Nigdy nie wiesz, co mu odwali w trakcie jazdy, ale wiesz, że na pewno. Taksówki to takie miejskie czołgi - jadąc w środku jesteś w miarę bezpieczny. Jadąc za, przed lub obok - upewnij się, że masz opłacone OC. Sprawiają wrażenie, jakby ich mało interesowało to, co się dzieje na zewnątrz. Ważne, żeby przebieg się zgadzał albo był wyższy. A wkoło trwa walka o to, żeby uniknąć bliskiego spotkania z przodem, tyłem lub bokiem tego pojazdu.
A ostatnio spotkała mnie taka sytuacja. Wracam sobie z przedszkola (trzymając córkę za rękę), przechodzimy przez pasy i nagle, pół metra przed nami, drogę przecina nam mające wszystko w dupie taxi. Zdrowo poirytowany podchodzę do niego i pytam: WTF?! (w skrócie). A on: Bo ja bez okularów jeżdżę. Opadło mi wszystko.

O nie, nie jestem zainteresowany seksem w toalecie

A już na pewno nie z facetem. Bo zdarzyło mi się kiedyś otrzymać taką propozycję. Dokładnie dwa razy i to całkiem niedawno. Ja nic do gejów nie mam, ale jeżeli ktoś nie rozumie słowa NIE, to już mnie to nie bawi. Nie może być tak, że nie mogę kulturalnie oddać moczu w pisuarze, bo ktoś mi się z boku gapi, co robię. A raczej nie robię, bo nie mogę się skupić. Nie może być tak, że kiedy uciekam do kabiny, żeby kulturalnie zakończyć proces sikania, to słyszę pukanie do drzwi, drapanie i sapanie. Nie lubię też, kiedy ja chcę wyjść, a ktoś nie chce mnie wypuścić. Uratowało nas (nie wiadomo kogo bardziej, bo już szykowałem się, aby mu przylać) wejście pani sprzątaczki.
Ja do gejów nic nie mam. Tylko do tych, od których muszę się opędzać.

Płatność kartą od 8,50

Staram się takich sklepów unikać. Bo zazwyczaj jest to jakiś mały osiedlowy blaszak i zazwyczaj planuję tam kupić jedynie gumę do żucia, która nawet w takim sklepie nie kosztuje te 8,50. Ale wiadomo, że są sytuacje, kiedy musisz coś tam kupić, akurat nie masz przy sobie gotówki, a bankomat jest 2 kilometry stąd. To jest megafrustrujące! Muszę nakupić jakichś niepotrzebnych pierdół tylko po to, żeby kupić gumę. Skandal. Ale nie dam takim zarobić. Wolę pójść kawałek dalej i pokazać, że długo to oni tak nie pociągną.
Ale to jeszcze nie dramat. Gorzej jest, kiedy decyzję o wyjściu ze sklepu podejmę po 20-minutowym oczekiwaniu w kolejce.

Bardzo przepraszam... ale to twoja wina!

To dopiero irytuje człowieka, kiedy musi kogoś na ulicy przeprosić. Rowerzysta kierowcę, kierowca pieszego, pieszy rowerzystę. Bo albo zajechał mu drogę, potrącił, popchnął, albo ochlapał błotem. A to dlatego, że tamten szedł nie tą stroną, przejechał na czerwonym albo źle stanął. Pewnie, że lepiej zacząć od wytykania sobie nawzajem błędów i licytowania się, czyja to była wina. Lepiej zwyzywać i obrazić drugiego człowieka. Bo ludzie się patrzą i nie można okazać słabości. Tyle, że ja takich "twardzieli" wrzucam raczej do kategorii "kmioty" lub "debile". Pewnie, że mogło się coś stać. Ale skoro się nie stało, to po co rzucać "kurwami" na całą ulicę? Niemożliwe do zrealizowania? Ano, niemożliwe. A szkoda.

I to tylko 9 niezapomnianych chwil i obserwacji odnalezionych w gąszczu miejskiej dżungli, bo dziesiąta jakoś uciekła mi z pamięci. Mam ją na końcu języka, ale pomyślałem, że skoro ja nie pamiętam, to dopiszecie ją Wy. Może dziś, może wczoraj, a może rok temu spotkało Was coś, co warto tutaj uwiecznić. W komentarzach poproszę.




Podobało Ci się? Zostaw komentarz!
Czytaj dalej »

15 paź 2012

UWAŻAJ CO MÓWISZ - NIE MÓW CO UWAŻASZ

14

I co, znów się z nią pokłóciłeś? To bieda. I pewnie chciałbyś się z pogodzić? Słodkie... Ale tylko marzenie. Bo sprawa jest bardzo delikatna i trzeba uważać, co się robi i mówi. To, co działa na nas, facetów, w żadnym wypadku nie zadziała na kobiety. Albo pójdzie nie w tym kierunku, co trzeba. I - wyobraźcie sobie - my nigdy nie jesteśmy na to przygotowani.

Jeśli coś spieprzyłeś, to pamiętaj o tych 10 ważnych zasadach. Jeśli jesteś niewinny, a pewnie tak jest, to też o nich pamiętaj. Są uniwersalne dla każdej kłótni i awantury. Bo wszystkie kobiety mają jedną wspólną cechę - kierują nimi emocje i zanim cokolwiek powiesz, już jesteś osądzony.
Ale jest ratunek. Ucierpisz trochę mniej, jeżeli zapamiętasz tych kilka prostych tekstów. Zapamiętasz po to, żeby ich nigdy w życiu przy kobiecie nie wypowiedzieć albo wiedzieć, jak nie odpowiedzieć. Inaczej zagwarantujesz sobie bezwzględną ciszę w domu, nie wiadomo na jak długo. I to w najlepszym wypadku.

No dobra, i tak coś palniesz prędzej czy później. Ale warto wiedzieć, co prowokuje nasze kobiety najbardziej.

1. A nie mówiłem?
Standard. To zawsze wyprowadzi człowieka z równowagi, a tym bardziej kobietę. No w końcu to przecież ona zawsze ma rację. W każdym razie tak sobie myśli. I ty jej teraz mówisz, że mówiłeś? Nie no chłopaku, nie przesadzaj. Na pewno nic nie mówiłeś. Nawet pod nosem nic nie zamruczałeś. Przecież gdybyś coś tam zabełkotał, to ona by usłyszała, nawet zrozumiała i jeszcze posłuchała. Przecież ona zawsze słucha twoich złotych rad. Więc skoro teraz coś poszło nie tak, to jest to wyłącznie twoja wina, bo nic nie mówiłeś. I jeszcze masz czelność zwracać jej uwagę? Że "a nie mówiłeś"? Ty gnoju!

2. Przepraszam.
Niby tak trudno wychodzi z ust, a jeśli już wyjdzie, to niby wszystko powinno załatwiać. A tu czasem dupa. Na pewne kobiety to słowo działa jak płachta na byka. 
Jakie przepraszam?! Teraz mnie przepraszasz?! Trzeba było myśleć! Mam gdzieś twoje przeprosiny! Gadasz tak, bo chcesz mieć spokój! I jebs, trzasnęły drzwi. Albo szklanka.
No pewnie, że chcę mieć spokój. Co w tym dziwnego? Ja i tak wiem swoje, więc doceń proszę, że się poświęcam i to ja przepraszam. Chyba nie usłyszała...

3. Podaj mi choć jeden powód...
A proszę cię bardzo! Mam ich kilka. Czy to dobrze? No właśnie nie. Ona liczy na to, że nie masz żadnego. Podając chociaż ten jeden, odbierasz jej broń. A jak przeciwnik traci miecz, to ucieka. A jak nie ma gdzie, to się rzuca. Zdziwiony? Przecież chciałeś tylko grzecznie wykonać jej polecenie i nawet powiedzieć prawdę. No tak, to akurat kobiety nie bardzo lubią :) Zatem klops. Albo raczej: jebs! - trzasnęły drzwi. Albo szklanka.

4. ZAWSZE to robisz vs. NIGDY tego nie robisz!
Tak? A pamiętasz to? A wtedy? A tu? Patrz, mam zapisane. Nadal twierdzisz, że NIGDY tego nie robię? Oj grabisz sobie stary. Ona musi podkreślić, że coś jest ZAWSZE albo NIGDY, bo myśli, że wpędzi cię w poczucie winy. I usłyszy: no tak, masz rację (słowo-klucz!), już nie będę. Albo będę - tu trzeba uważać, żeby bardziej nie podpaść, więc musisz słuchać, co do ciebie rozmawia. Ale chwileczkę, przecież ty nie dasz jej satysfakcji i wyciągniesz z rękawa parę asów. Albo kartek z kalendarza i powiesz, co, kiedy robiłeś. Fajnie, bo się wybronisz. I niefajnie, bo ona nie chce z tobą potem gadać.

5. Jesteś taka sama, jak twoja matka!
No to pozamiatane. Nie dość, że porównujesz ją do jej własnej matki, kiedy ona na siłę stara się pokazać, że wcale taka nie jest, to jeszcze mówisz to w sytuacji, kiedy robi coś, co cię wkurza. 
Czyli moja mamusia też cię wkurza? - usłyszysz zaraz. A za sekundę: Halo, mamusia? Wiesz co ten stary dziad o mnie powiedział?! I zamyka się w łazience, co byś nie mógł prostować niektórych zmyślonych historii. No i masz - w domu będziesz miał teraz ciszę, ale nie licz na spokój. A teściowa jeszcze długo obiadku ci nie zgotuje.

6. Zostaw mnie!
I co, zostawiasz czy nie? Jeśli za nią biegniesz, to uważaj na drzwi, talerze, szklanki i inne przedmioty będące w zasięgu jej ręki. Przygotuj plastry, bandaże i siebie na to, że nie pójdziesz jutro do pracy. Chyba, że koledzy uwierzą, że spadłeś ze schodów. 
Jeśli nie chce ci się za nią biegać, to bądź pewny, że ci to wypomni. Że za chwilę wyjdzie z ukrycia, zrobi ci kolejną awanturę o coś tam, ty znowu ruszysz dupsko, żeby ją przepraszać, a ona ci prosto w twarz: Zostaw mnie! No cóż, znów dałeś się podpuścić.

7. Nie chce mi się o tym gadać
Nie, to nie. Obracasz się na pięcie i wychodzisz. Ale czy jesteś pewny, że własnie o to jej chodziło? Żebyś tak ostentacyjnie i nie wyganiany 15 razy sobie poszedł? Skoro powiedziała "nie"... To nic nie znaczy! Czasem "nie" znaczy "nie", a czasem "tak". Nigdy tego nie ogarniesz i niestety nie ma to złotej rady. Zależy od kobiety i tego, czy akurat mówi, co myśli, czy chce żebyś się domyślał. Skomplikowane. Ale jest i dobra wiadomość - obojętnie, co zrobisz, efekt będzie ten sam. Dla ciebie nieciekawy.

8. A wiesz, że Mietek złapał ostatnio 10-kilogramowego szczupaka?
Zmieniasz temat, uważaj. Znaczy, że olewasz i nie interesujesz się o niebo ważniejszym tematem, czyli aferą, którą właśnie urządza ci twoja partnerka. Nie bronisz się, nie tłumaczysz, nie kajasz, nie przepraszasz i nie przeklinasz. O szczupaku pieprzysz farmazony jakieś. A one nie lubią być lekceważone. Zachowaj ten temat na inną okazję, np. punkt 7 naszej listy - kiedy ci powie, że nie chce o tym gadać (o aferze), wtedy zarzuć mietkową przygodą. Ale będzie fun :)

9. Nie kłóćmy się już kochanie...
Weź te ręce, nie dotykaj mnie w ogóle! Tyle na dzień dobry. I do widzenia, bo co masz zrobić. Nie powiesz "przepraszam", bo wiadomo do czego to prowadzi (nie pamiętasz - wróć do punktu 2). To jest wersja soft, bo dajesz do zrozumienia, że nie chcesz się już kłócić, ale nie przepraszasz. Dajesz więc do zrozumienia, że to nie twoja wina. Wreszcie ona dedukuje, że skoro nie twoja, to... jej?! I jebs, trzasnęły drzwi. Albo szklanka. Jednak to wersja hard.

10. Długo będziesz jeszcze na mnie zła?
Tak palancie i przestań zadawać mi takie durne pytania. I w ogóle się do mnie nie odzywaj. I zostaw mnie. I nie przepraszaj. Tyle będę zła, ile będę chciała.
No co masz zrobić - ubierasz się i wychodzisz. Piwo i koledzy czekają. Może jednak ta twoja kobieta wcale nie jest taka zła.

Oczywiście te wszystkie porady powstały ze starannie sporządzonych notatek i zeznań kolegów w czasie gry w wojnę na guziki. Ja tylko spisywałem ;)

Jeśli macie coś jeszcze, co może się nam, biedakom, przydać w tej nierównej walce na słowa, to wrzucajcie w komentarzach.


Czytaj dalej »

11 paź 2012

Z ROZMYŚLAŃ PRZY ZMYWAKU: MARZENIE O 2-óch TOALETACH

5
Co roku pod koniec września (trochę się zaniedbałem, bo od 11 dni mamy październik), kiedy mija mi kolejna rocznica moich narodzin, mam zwyczaj intensywnie myśleć o tym, co chcę osiągnąć  w ciągu całego następnego roku looqashowego. Nie lubię sobie gdybać i liczyć na coś, co tylko może mnie spotkać. Przypadkowo to ja mogę sobie wygrać w lotto jakąś kumulację. No nie, musiałbym jeszcze skreślać te kupony, a to już trochę za dużo. Nie robię żadnej listy, nigdzie nic nie zapisuję, nie odhaczam, ale w głowie mam plan, który motywuje mnie do działania aż do początku następnej jesieni.

Chcę sobie kupić spodnie. Muszę. Takie w kolorze, jakby to powiedzieć, bo nie znam się... Sraczkowate, niech będzie. Naprawdę podoba mi się ten kolor, tylko za cholerę nie wiem, jak go inaczej nazwać. No ale to nie jest element mojego planu. Plan na przyszłoroczne przyjemności pojawi się później, teraz czas na inne priorytety.

Ostatnio w trakcie zmywania brudów po obiedzie olśniło mnie: potrzebuję dwóch toalet! Eh, jaki to byłby komfort mieć dwie toalety, dwie muszle w osobnych pomieszczeniach. Z moją głową wszystko dobrze, a co? Po prostu widok zawalonego kupą upaćkanych naczyń zlewu wywołał u mnie natychmiastową chęć wysikania się (nie pytajcie czemu, sam nie wiem), a łazienka była akurat zajęta. No to, żeby o tym nie myśleć i nie krzyżować nóg w wiadomy sposób, poszedłem w swoich fantazjach trochę dalej. Dwie toalety oznaczają przecież duży dom. Spółdzielnia osiedlowa mi tego w bloku nie zapewni. A więc duży dom, który musi pomieścić dwie łazienki. Duże łazienki. To jest moje marzenie, na dziś. I jednocześnie tylko hasło, bo przecież dom z dwiema toaletami generuje u mnie wiele innych powiązanych marzeń, takich jak widok na las, góry, jezioro. Oczywiście wszystko razem. Tam musi stać mój dom. Jednopiętrowy z balkonem i fajną dachóweczką. A w środku kominek, barek i wygodna kanapa. Barek z Jackiem D. oczywiście. I rodzina na miejscu. Ale na takie planowanie przyjdzie czas.

Dobra, schodzę na ziemię. Toitoi mi się zwolnił, więc idę. Jestem po. Mogę trzeźwo myśleć. I co? Marzenia marzeniami, ale kto mi je sfinansuje. Ano ja sam, kiedyś tam. Bo nie mogę ich spełnić samym tylko myśleniem o nich.

Mogę, a nawet muszę używać do tego celu swojego mózgu, swoich rąk i nóg, ale bez kasy się nie obędzie.

Nawet, jeśli tylko moim jedynym celem w życiu jest być zdrowym, to przecież na starość - choćbym nie wiem jak się starał i oszczędzał - organizm zacznie mi się psuć i za coś trzeba będzie go naprawiać. A co, jak mi kiedyś córka powie, że chce skończyć tylko podstawówkę? Że to jest jej marzenie? Hmm... Podręczniki też są drogie córeczko. Nawet na moje sraczkowate spodnie trochę się wykosztuję. Kupię używane, wyjdzie taniej.

Pieniądze dają nam szczęście i tylko hipokryci ściemniają, że tak nie jest. Albo nie rozumieją. Śmieszą mnie ludzie, którzy przetracili cały swój majątek w kasynach albo w burdelach i wielce płaczą teraz, że pieniądze szczęścia im nie dały. No jak miały dać, skoro poszły nie w tą stronę co trzeba, w stronę marzeń? No chyba, że conocne seksualne wyskoki z panienkami ze wschodu tym właśnie były. A skoro tak, to gdzie te wasze szczęśliwe miny panowie? 

Zwróćcie więc uwagę, drodzy hipokryci, że pieniądze DAJĄ, a nie SĄ szczęściem samym w sobie. To jest różnica, bo musimy się trochę postarać. Pieniądze nie dają nam gotowca, a jedynie możliwość realizacji naszych marzeń. A spełnianie marzeń to przecież właśnie nasze szczęście. I tylko dlatego, że możemy i chcemy marzyć, że mamy mniejsze i większe cele, mamy motywację do tego, aby te pieniądze zarabiać. Nasza sprawa, jak będziemy się nimi rządzić i czy nas uszczęśliwią.

Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf