18 wrz 2013

PUSTY CZŁOWIEK TO I KOPERTA PUSTA

0

Ech, głupota ludzka serio nie ma żadnych granic i jest na to kolejny dowód...

Dostajecie zaproszenia na wesela? Dostajecie. Raz na jakiś czas każdy dostaje. Korzystacie? Zakładam, że tak bo kto by przepuścił darmowy catering i alkohol. Ehm, względnie darmowy, bo przecież tak kompletnie za frajer na taką imprezę się nie wchodzi i coś trzeba młodej parze w podziękowaniu zostawić. Tyle, że to COŚ dla niektórych cwaniaków oznacza np. pustą kopertę.

Przeczytałem ostatnio w RzePie, że jest taki trend. Spraszasz ludzi na imprezę swojego życia, dajesz się najeść, napić i wyspać za free, a oni z uśmiechem numer 5 na ustach wręczają ci kopertę. Normalna sprawa, bo rzadko kto dzisiaj kupuje młodym prezenty, chyba że dokładnie wie co ma kupić. Przyjmujesz kopertę,  jeszcze nie wiesz co jest w środku, ale odwzajemniasz uśmiech numer 5 i w myślach doliczasz kolejne dwie stówy. Ja swój ślub i wesele mam za sobą, więc wiem co jest grane. Kończy się impreza, wracasz do pokoju zjebany, ale jeszcze nie na tyle, żeby nie otworzyć kopert i nie policzyć wpływów. To taki moment, w którym chcesz poczuć, że było warto.

A w kopercie hula wiatr i echo się niesie...

Pusto. "Skoro stać ludzi na wesele, to po co im kasa?" - usłyszałem kiedyś od znajomego. Na moim weselu takich akcji nie było. Ale to było 4 lata temu i wtedy proporcja żelazek, mikrofalówek i blenderów do kopert stanowiła sensowne 50/50. Dzisiaj prawie nikt już nie targa ze sobą odkurzacza na wesele, bo łatwiej zapakować banknoty. Ja się nie dziwię, że to ewoluuje, bo musi ewoluować. Młodzi coraz później biorą śluby, coraz częściej mają swój dach nad głową, a pod nim pełne wyposażenie i ten cały cyrk z prezentami musiał się kiedyś skończyć. Jest moda na koperty i wszyscy są zadowoleni - towarzystwo, bo zrzuca z siebie całą odpowiedzialność i młodzi, bo tę odpowiedzialność przejmują. Win-win.

Ale wracając - jakim frajerem, jakim ignorantem i jakim wieśniakiem trzeba być, żeby nażreć się i nawalić nie dając nic w zamian? Wręczając młodym wydmuszkę? Tłumaczenie samemu przed sobą, że mnie nie stać, jest tak bardzo słabym pomysłem, że nawet nakręcenie Kac Wawy było lepszym. Ludzie starszej daty uznaliby takie zachowanie za nieeleganckie, dla mnie to zwyczajne buractwo i brak klasy. Nie masz siana - siedzisz w domu. Ja wiem, że po części wynika to z chęci nie sprawienia zawodu tym, którzy nas zaprosili, ale to trzeba grać w otwarte karty - sorry, nie mam pieniędzy, nie przyjdę. Zazwyczaj reakcja jest taka, że "spoko, nie ma sprawy, przyjdź, będzie fajnie". Tylko trzeba mieć jaja i umieć się do tego przyznać. Bo trudna sytuacja materialna to jeszcze żaden wstyd.

Wstydem jest wręczenie pustej koperty i klepanie się po plecach.

Ewentualnie możesz wymyślić jakąś durną wymówkę w stylu "chomik mi zachorował", ale niech ci do głowy nie przyjdzie dawać wydmuszkę. Ludzie, którzy zapraszają cię na wesele i twierdzą, że nie zależy im ani na kasie, ani na prezentach - kłamią. Argument, że integracja, że spotkanie, że chcemy podzielić się z wami naszym szczęściem może i jest jakimś powodem, ale hej - wydaliśmy na to weselicho kupę kasy, zaciągnęliśmy dwa kredyty (co jest akurat głupie) i nie chcemy, żeby nam za chwilę komornik pukał w okno. Ta kwestia jest dla mnie tak oczywista i dziwię się, że nie dla wszystkich.

Pieniądz w kopercie to swego rodzaju bilet, wejściówka na imprezę, na której jesz, pijesz i bawisz się aż nie padniesz na twarz i zaśniesz pod stołem. All inclusive. To też składka dla młodych, żeby w nowe życie nie wchodzili z długami. Zrobili imprezę, zrobili wam dobrze, a wy pały jedne migacie się od zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Trochę empatii. I zrozumienia, że wesele to taki bal charytatywny, który na samym końcu musi opłacać się organizatorom.

PS.
Zaszerujcie mocno ten wpis, bo cieszyłbym się niezmiernie, gdyby choć jedna osoba, która dopuściła tego haniebnego czynu przeczytała ten tekst.


Czytaj dalej »

9 wrz 2013

CZEGO WSTYDZĄ SIĘ FACECI ?

0

Dawno nie poruszałem na blogu damsko-męskich tematów. Ale pojawiła się okazja, bo pojawił się Krzysiek. Krzychu to taki stary, dobry kumpel ze studiów. Pięć lat zeszło, jak się widzieliśmy ostatni raz. Na szczęście to ten typ kumpla, z którym można pół wieku nie gadać, a i tak zawsze jest o czym. Wiecie, te same charaktery, te same znaki zodiaku, ten sam rozmiar stanika. Nawijaliśmy o czym się dało, trochę o życiu, sporo o dziewczynach, ale najciekawiej nam się peplało o... facetach.

Ani z nas geje, ani transwestyci, ale takiego poziomu plotkowania o facetach nie powstydziłyby się nawet studentki kierunków humanistycznych. Nasze rozkminy unosiły się po całym Starbucksie przez bite 3 godziny i w sumie nie wiem czy nie unoszą się nadal, tyle że na fejsowych wallach, bo przecież cała ta hipsterska banda nie mogła nas nie słyszeć... Niech tam, obaj mamy to gdzieś, obaj mamy 5 lat nowych doświadczeń, więc gadamy o tym

czego wstydzi się współczesny facet?

I tak na dobry początek - tego, jak oddaje mocz. Sami byliśmy zaskoczeni zgodnością w tej kwestii, ale serio - myślicie że facet mając do dyspozycji muszlę, staje przed nią i sika? Facet siada, bo nie chce mu się stać. Nawet w centrach handlowych - kładzie papier (albo i nie) na deskę i siada. Co jest zresztą bardzo rozsądnym pomysłem, bo pozycja siedząca ułatwia przepływ moczu przez te wszystkie kanaliki. Kilku moich męskich znajomych i pan ginekolog (nie mój) potwierdziło tą wersję.

Tego, że lubi piwo z sokiem. Woli bez, ale to nie znaczy że malinowe mu nie smakuje. Tylko, że nie wypada w męskim towarzystwie zabarwiać sobie piwa czymś, co nie jest drugim piwem. Albo wiśniówką. Tak jakby piwo z sokiem miało mniejszego kopa niż bez. No ale jest słodkie, a prawdziwy facet pije gorzkie przecież. Przy kolegach rzecz jasna, bo w męsko-damskim miksie piwko z soczkiem już takim wstydem nie jest.

Tego, jak traktuje kobietę. A raczej jak ona jego traktuje, bo częściej to kobieta rządzi w związku choć facetowi wydaje się, że jest inaczej. Dlatego on usilnie i często żałośnie próbuje pokazać kolegom, że to on w domu rozdaje karty, a ona niech się cieszy że tak rzadko dostaje w twarz. Przykład? Dzwoni laska w środku imprezy. Po co? No przecież nie po to, żeby spytać czy mu alkoholu nie brakuje. Facet nie odbiera, bo to samo co usłyszy teraz, usłyszy też jutro, więc po co dwa razy dostawać zjebkę. "Nie było zasięgu" zawsze działa, a koledzy nie zadają zbędnych pytań.

Tego, że został porzucony. No bo jak tu się przyznać do porażki. Przecież kobiety rzucają tylko słabych, takich miętkim dydkiem robionych, takich którzy nie sprostali. Rzucają, bo zmieniają model na lepszy, więc logika podpowiada, że ten poprzedni był gorszy. Facet nie może tak się podłożyć kolegom i choć bardzo mu z tym źle i smutno, musi pokazać że to on ją wyrzucił z domu. W zasadzie wszelkie spekulacje ucina argument, że się puszczała. Ale nie każdy lubi jazdę po bandzie, więc ewentualnie może się przyznać... jednocześnie tłumacząc, że "ona chciała mnie zmienić, ja nie chciałem się zmienić, więc sobie poszła a ja jej nie zatrzymywałem". Jest to jakiś kompromis, tyle że to nadal nie jest prawda.

Tego, że ma dziewczynę. 10 lat temu chłopak miał dziewczynę i "chodził" z nią. Za rączkę. Dzisiaj młody, taki jeszcze nastoletni gówniarz nie ma dziewczyn. On ma koleżanki z którymi nie chodzi za rękę. Starsi mają przyjaciółki, ewentualnie znajome. A każda jedna służy przecież do tego samego. No ale to nie są dziewczyny.

Tego, że używa damskich kosmetyków. Nie przeszkadza mu żel o zapachu czekolady z karmelem, do golenia zarostu bierze różowego Wilkinsona, bo ostrzejszy, używa korektora do zakamuflowania pryszczy i kremu pod oczy w dzień i na noc. W dbaniu o siebie nie ma nic złego, tyle że męskie kosmetyki można przecież legalnie kupić w sklepie. Ale facet się wstydzi... Woli w zaciszu łazienki balsamować się damskimi i odkupić, kiedy się skończy. Że niby na prezent, że niby bez okazji...

Tego, ile zarabia. Okej, to nie jest tego typu wstyd, co poprzednie, bo to nie tyle obawa przed szyderą kolegów, co bardziej lęk przed utratą pozycji i może nawet szacunku w grupie. Dlatego właśnie dżentelmeni o kasie nie gadają. Nie gadają, bo nie ma na świecie faceta, dla którego kasa nie ma znaczenia. Tak, jak dla kobiet liczą się szmaty i która, co na siebie włoży, tak dla facetów priorytetem są pieniądze i to, co można na nie przeliczyć.

Tego, że kocha teściową. A przecież z definicji "teściowa" to osobnik, którego należy tolerować tylko dlatego, że ugryzł się w język i na ślubie nie wygłosił orędzia dlaczego ta para nie może się pobrać i dlaczego całą winę ponosi ON. Ergo, żeby przedwcześnie nie dostać Alzheimera czy innego Parkinsona, facet trenuje umysł wymyślając na poczekaniu dowcipy o teściowej. I co najlepsze - nie znam ani jednego nieśmiesznego :)


A wracając, większość facetów kocha swoje teściowe. Po prostu, ale często facet kieruje się też czystą pragmatyką - na wypadek różnych męsko-damsko-małżeńskich konfliktów lepiej mieć teściówkę po swojej stronie. Jak tego dokonać? "Pyszny obiad mamusiu" często załatwia sprawę ;)

Coś pominąłem panowie? A panie może macie jakieś swoje obserwacje? Czekam z niecierpliwością!

No i thx Krzychu za to inspirujące spotkanie, bo następne pewnie znów za parę lat.


Czytaj dalej »

4 sie 2013

WARTO CZASEM NIE MIEĆ KASY

0

Wróciłem z urlopu. Rodzinka też była. Nie mieliśmy super extra warunków, ale nie o to chodziło. Ważne było miejsce. Ja chciałem i musiałem odpocząć od ludzi, od miasta, od obowiązków. Tydzień wystarczył, ale gdyby pojawiła się taka opcja - zostałbym jeszcze jeden. A że niewygodne łóżka, linoleum na podłodze i gniazdo mrówek w szufladzie? Co z tego.

Być może to kwestia tylko mojego charakteru i podejścia, ale totalnie miałem gdzieś standard miejsca, w którym byłem. I szukałem jego zalet zamiast niedociągnięć. Był taras z widokiem na jezioro, był boiler z ciepłą wodą, była zamrażarka która nie zamrażała (do piwa w sam raz), był spokój, byli ludzie, którzy też chcieli spokoju, był szef ośrodka, który - jak dobry sędzia piłkarki - był mało widoczny, ale jednak był i nie stwarzał problemów. Polecam ośrodek Amigo w Wilczem na skraju Wielkopolski i Lubuskiego :)

Ale ja nie o tym, a o ludziach postrzegających bogactwo tylko przez pryzmat kasy, która wyznacza jakiś tam standard życia: im więcej trzymasz w sejfie, tym lepsze odwiedzasz hotele, lepsze nosisz ubrania, lepsze rzeczy dają ci na obiad i ponoć ludzie bardziej cię szanują. Ale czy mając kupę siana mógłbym osiągnąć taki stan relaksu i odmóżdżenia jak w Wilczem?

Jasne!

Na Karaibach czy innym Mauritiusie też mógłbym się wychillować, być może nawet bardziej. Ale nie jest mi to w tej chwili potrzebne. Moim bogactwem jest to, że osiągnąłem jakiś swój osobisty cel niewielkim kosztem. Nie jest sztuką ładować akumulatory, kiedy stado murzynów lata koło ciebie, donosi margaritę i robi pedicure, bo cię na to stać. Sztuką jest zorganizować sobie taki wypoczynek, który cię usatysfakcjonuje. A satysfakcja jest tym większa, im trudniej ją osiągnąć. Zawsze.

Krótko mówiąc - z kasą jest za łatwo.

Wiem, że to mocno indywidualna sprawa, i że dla każdego co innego jest nagrodą, ale jedno masz pewne - każdy, kto od zawsze miał wszystko, nigdy nie odnajdzie satysfakcji w czymś, co nie jest idealne. I słowo "komfort" zawsze będzie przeliczał na dolary. Zapominając albo nie wiedząc, że liczy się coś takiego, jak podejście i nastawienie. Emocje. Szklanka może być do połowy pusta, ale chyba lepiej, gdy jest do połowy pełna, co nie?

To nie to, że wyrzekam się marzeń o byciu bogatym. Bo ja też jestem materialistą i lubię momenty, kiedy stać mnie na ten materializm. Ale dzięki temu, że póki co z kasą bywa różnie, potrafię sobie stworzyć swój osobisty raj nie mając 6 zer na koncie. Dla mnie bogactwo nigdy nie będzie synonimem jedynie bambusowej chatki na Bali. To też polska chatka rodem z PRL, niedoposażona, nieszczelna i za tanie pieniądze. Ale w tym drugim przypadku wszystko zależy od podejścia.


No właśnie - a jakie jest Wasze podejście? Co dla Was jest ważne podczas jakichkolwiek wyjazdów?
Czytaj dalej »

27 cze 2013

JAK OSZCZĘDZAĆ ŻEBY NIE BOLAŁO ?

0

Kiedyś częściej pytałem wuja Google'a "jak oszczędzać pieniądze". Szczególnie pod koniec miesiąca, kiedy stan mojego konta wskazywał, że trzeba sobie takie pytanie zadać. I tak przewijałem... pierwsza, druga, trzecia strona... Wiecie, że do tej pory w internetach nie ma żadnych sensownych porad na ten temat?

Nie interesują mnie slogany i pseudomądrości w stylu: "stwórz sobie domowy budżet", "nie zaciągaj kredytów", "załóż lokatę" i "wyłączaj prąd". Albo to niepraktyczne, albo oczywiste. A efekt ciągle ten sam - pusto na koncie, pusto w portfelu, pusto w skarpecie.

Bo to jest tak - nawet jak człowiek uciuła trochę kasy i odłoży na bok, to zawsze i znienacka pojawia się tornado, które zmiata te wszystkie oszczędności w kosmos. Tydzień temu rower do serwisu, dwa dni temu auto na warsztat, dzisiaj telewizor poszedł na śmietnik, a jutro wzywa mnie stolica do której też muszę jakoś dojechać. Hmm... dawno mnie ząb nie bolał, ale to też pewnie kwestia czasu.

Wiecie, nie jestem jeszcze bogaty i póki co muszę liczyć ile i na co wydaję. Dlatego jakiś czas temu wziąłem się za siebie i ambitnie zaplanowałem sobie zostać świadomym konsumentem. Oceńcie sami, ale powiem wam, że tych kilka miesięcy testów przyniosło całkiem zgrabną listę zakupowych lifehacków. I teraz - w zależności od wszystkiego i przy dobrych wiatrach daje to jakieś 100-300 złotych w miesiącu. Dużo, mało? Nie wiem. Ale wiem, że lepiej mieć niż nie mieć.

1. Masło vs. margaryna - zauważyliście, że co roku naukowcy twierdzą co innego? Chyba nigdy nie dowiemy się co jest bardziej zdrowe, bo ciągle pojawiają się nowe fakty w sprawie. I póki się nie zdecydują - nie będę przepłacał za masło.

2. Wiecie, że przerzuciłem się na kranówę. Wiecie też, ile kosztuje jedna taka szklanka wody z kranu. No to wiecie, co robić.

3. Soków prawie nie piję, ale zawsze mam w lodówce litrową bulę syropu - leję do szklanki jakiś naparstek i rozcieńczam wodą (kranówką, a jakże). Koszt - jakieś 10 groszy. Maksymalnie.

4. Kasza luzem zamiast kaszy w woreczkach - ta pierwsza zawsze wychodzi taniej, a ty musisz jedynie samemu odmierzyć porcję. Hej, sposób pakowania też ma znaczenie, nie tylko marka.

5. Zresztą - wszystko brane luzem wychodzi taniej. Najlepiej widać to po cukierkach.

6. Mięso w paczkach sprzedawane w marketach jest droższe niż to kupione w mięsnym. Zazwyczaj. Tak samo chleb z piekarni jest tańszy niż ten w markecie. I też zazwyczaj.

7. Masz chęć na colę, widzisz 4 litry w 2-paku, twój mózg daje ci sygnał, że taka kombinacja wychodzi taniej niż gdybyś kupił taką samą ilość w opcji 4x1 litr. A teraz ochłoń. Jak masz ochotę na pół litra, to nie myśl o czterech. To się opłaca, kiedy impreza liczy więcej osób niż ty i twój kot.

8. Robiąc zakupy na głodnego / spragnionego / zmęczonego, spontanicznie wrzucisz do koszyka chipsy / sprite'a / red bulla. Ty nie planowałeś, ale twój organizm zaplanował za ciebie.

9. Biedronka była kiedyś najtańszym dyskontem, ale od jakiegoś czasu stosuje strategię usypiania naszej czujności. Robi też inny myk - rzuca na półkę niby nowy produkt, zwiększa cenę, a jak się wczytasz to okazuje się, że to ciągle ten sam towar tylko w innym opakowaniu.

10. Płacąc gotówką bardziej się kontrolujesz. Bullshit, nie płać papierem jak nie chcesz. Nie wiem kto wymyślił bzdurę, że z uciekającymi banknotami trudniej się pogodzić. Jeśli tankuję na stacji, robię zakupy albo trwałą u fryzjera, to za konkretną kwotę, więc jaka jest różnica czym zapłacę?

11. Lista zakupów nie działa w sklepie - bo kupisz wszystko, co na niej jest i jeszcze coś na górkę. Naszym zwojom mózgowym łatwiej zignorować kartkę papieru niż ulubione piwo w promocji. Zrób sobie listę, ale zostaw ją w domu - w sklepie twój mózg bardziej będzie zajęty przypominaniem sobie, co na niej było niż ogarnianiem promocji.

12. Dobrym pomysłem jest śledzenie eventów miejskich - na takich imprezach często można dostać coś za darmo i nierzadko jest to jedzenie. Tak robią freeganie.

13. Korzystaj z zakupów grupowych, spoko. Tylko pamiętaj że to zakupy grupowe. Nie jesteś żadnym gościem specjalnym. Jesteś w masie, jesteś jednym z wielu, którzy połasili się na tanią rozrywkę. Może być raj, może być gehenna, ale swoje zaoszczędzisz.

14. Lumpeksy, second handy, ciuchlandy... niby wiadomo. Ale pokażcie mi osobę, która idzie tam z przekonaniem, że kupi jedną potrzebną rzecz i trzyma się tego. W takich miejscach ciężko się opanować i zawsze coś wpadnie przy okazji. "Tylko 2 dychy za kilo to co, nie wezne?". A potem leży w szafie, bo do niczego nie pasuje. Nie lepiej kupić jeden droższy sweterek niż kilka tanich? Lepiej. I paradoksalnie - taniej.

15. Palisz fajki? Przerzuć się na e-fajki. Raz, że taniej wychodzi, dwa że to modne ostatnio i trzy - może nawet rzucisz to świństwo.

16. Squashe, jogi, baseny, fitnessy są spoko, ale trzeba za nie płacić. Ten sam efekt osiągniesz przesiadając się na rower. A jak nie masz, to biegaj.

17. A propos roweru -  markety typu Decathlon omijaj szerokim łukiem, bo to tak naprawdę tylko przechowalnia rowerów i nikt się tam na niczym nie zna. Kupisz w miarę tani rower, ale przygotuj się na drogie niespodzianki. Z kolei w dobrym sklepie rowerowym tanich rowerów nie ma. Kupuj w necie, najlepiej na aukcjach, od osoby prywatnej. Często za fajną cenę pozbędzie się roweru tylko dlatego, że właśnie sprząta w garażu.

18. Mi się to wydaje oczywiste, ale jak widzę przed świętami te frajerskie kolejki do rat 0% na telewizor to mi słabo - pożyczkę to się bierze w banku, wypłaca z konta i dopiero idzie na zakupy. W sklepie na raty SIĘ NIE KUPUJE.

19. Też niby oczywiste i była nawet kampania w mediach, ale - znów - nie wszyscy to ogarniają. Kupujcie zamienniki leków. Skład mają identyczny, często są tańsze nawet o połowę, a rzadko który lekarz i rzadko który farmaceuta proponuje taką opcję. Bo koncerny farmaceutyczne dobrze płacą, żeby tego nie robili.

20. Nie kupuj ciętych kwiatów - to drogi biznes i bez przyszłości. Doniczka, trochę ziemi, ziarenko i też się dziewczyna ucieszy. Romantycznie, praktycznie i tanio.

21. Kończy ci się abonament? Nie daj się namówić na przedłużenie. Poczekaj aż umowa ci wygaśnie i podpisz nową. Tak, z tą samą firmą. Najczęściej nowi klienci dostają lepsze warunki.

22. Idziesz na koncert? Nie kupuj biletu od razu. Poczekaj aż w necie pojawią się ogłoszenia o treści "sprzedam bilet". Zawsze się pojawiają, tylko musisz być czujny. A im bliżej koncertu, tym taniej.

23. Nie-uczniom i nie-studentom opłaca się kupić 6 kinder bueno w zamian za 2 bilety do Multikina.

24. W gazetach nie znajdziesz niczego, czego nie ma w necie. A szelest papieru nie powinien być dla ciebie argumentem, jeśli zależy ci na oszczędnościach.

25. Generalnie oszczędzaj prąd, ale nie gaś światła, jeśli wychodzisz z pokoju na mniej niż 6 minut - zmarnujesz więcej energii na ponowne włączenie niż gdyby lampa świeciła cały ten czas. Kiedyś usłyszałem i teraz się dzielę.

Bo wiecie, nie chodzi o to żeby musieć z czegokolwiek rezygnować. Trzeba wiedzieć, gdzie szukać alternatywy.



A wy macie jakieś swoje tajne sposoby na oszczędzanie? Tak na co dzień?

Follow my blog with Bloglovin
Czytaj dalej »

7 cze 2013

SEZON NA UPADKI BIUR PODRÓŻY UWAŻAM ZA OTWARTY

0
Jeszcze się na dobre sezon urlopowy nie rozpoczął, a już padło pierwsze biuro podróży w tym roku - GTI Travel. Szybko i to nie wróży dobrze. Na miejscu tych wszystkich ludzi - bałbym się o swoje wakacje. Zresztą - ja nie wierzę, że oni się nie boją. Po tym co się działo w zeszłym roku powinien bać się każdy.

To co, w ogóle nie kupować wycieczek? Przecież te biura z tego żyją i jak przestaniemy u nich kupować to tym bardziej popłyną. No dobra, ale one od lat działają na granicy opłacalności. Sprzedają te swoje turnusy totalnie po kosztach, bo konkurencja. I liczą, że znów się uda. Albo wiedzą, że jednak nie i świadomie sprzedają nam ściemę. My zadowoleni planujemy wakacje w tropikach za bezcen, a tymczasem z walizką naszych pieniędzy w tropiki ucieka sobie prezes.

Ja mam taką małą radę dla tych z was, co jeszcze się wahają - sami sobie zorganizujcie wyjazd. Bo dla tych co już podpisali papiery nie ma ratunku i muszą liczyć na fuks - takie czasy. Ale jeśli stać was na 2 tygodnie w Egipcie za 2,5 klocka, to tym bardziej dacie radę ogarnąć taki wyjazd samemu. I macie tą pewność, że wasza kasa nie trafi w czarną dziurę i spokojnie wrócicie do domu bez zdawania relacji do tvn24. Poza tym - taka podróż was nie ogranicza! Na miejscu robicie co chcecie, kiedy chcecie i nie macie poczucia, że jak odpuścicie safari to kasa pójdzie na marne. Całe życie to jedno wielkie planowanie, człowiek ciągle jest od czegoś i kogoś uzależniony, więc po co to dążyć do tego samego na urlopie?

Ja wiem, że organizacja, logistyka, brak czasu - to wszystko przeszkadza, ale ej! Kto zleca organizację swojego czasu innym niech się potem nie dziwi, że coś jest nie tak. Nikt na świecie nie wie, jakiego wypoczynku nam trzeba bardziej niż my sami. A jak już koniecznie musisz kupić tą wycieczkę - nie wydawaj na nią wszystkich oszczędności. Inaczej - jeśli cały rok oszczędzasz tylko po to, żeby polecieć na Kubę, to zmień plan. Takie przygody są dla bogatych, którzy nie będą płakać jak się coś sypnie. Zbieraj sobie na tą Kubę, ale poleć na Maderę. Słabo nie? Tak pesymistycznie wyszło. Ale nie chcielibyście się znaleźć w sytuacji ludzi, którzy z dnia na dzień dostają kopa w dupę, zostają bez kasy i nie mają jak wrócić. Dlatego najlepiej samemu. A jak nie, to nie za wszystko co macie w śwince.

Serio, daleko mi do skrajnego pesymizmu i raczej nazwałbym to realizmem. I nie trujcie, że ani w tym luzu, ani spontanu. No zero, ale na tej zasadzie spontanem jest też gierka w kasynie jak się nie potrafi grać. Bo tak się porobiło, że w obu przypadkach ryzykujemy grube pieniądze. Z tą tylko małą róznicą, że kupując wycieczkę nie bierzemy tego pod uwagę.

Jakiś czas temu doszła do mnie informacja, że Itaka ma ciężko. Koleś pod krawatem przy stoliku obok chyba trochę się zapomniał i powiedział parę słów za dużo. Nie wiem kim był, ale sprawiał wrażenie obeznanego z tematem. Niby nic nowego, bo sytuacja ogólnie różowa nie jest, ale Itaka to duża i sprawdzona firma. Tyle, że GTI też było duże. I Triada w zeszłym roku. Tu wielkość po prostu nie ma znaczenia i jedyne, co może ludzi uratować (i firmy zresztą też) to myślenie i chłodna kalkulacja. Mimo tych gorących piasków na horyzoncie.




A jak tam Wasze plany wakacyjne? Sami ogarniacie czy ryzykujecie z biurem?

Czytaj dalej »

23 maj 2013

TEN MOMENT KIEDY PRACA ZABIJA PASJĘ

0
Ostatnio często mam okazję poznawać ludzi, którzy twierdzą, że 'pasja jest ich sposobem na życie'. Chciałbym się z nimi zgodzić, ale czy nie jest przypadkiem tak, że pasja kończy się wtedy, kiedy zaczynają pieniądze?


Duże pieniądze

i w proporcji do tego, kto co robi. Wcześniej czy później. Bo jeśli ktoś ci płaci, to wymaga. I nawet jak możesz sobie wybrać, co będziesz w życiu robił, to biorąc za to kasę zawsze będziesz mieć nad sobą bat. Dzięki pasji łatwiej i lepiej wykonujemy swój zawód, ale to wszystko - prawdziwa pasja odchodzi na bok, a zastępują ją negocjacje, umowy, terminy, kontrahenci.

Pokazała to ostatnio Maffashion w programie u Wojewódzkiego. Stres stresem, ale nie wspomnieć o tym, że jest się blogerem? Że się lata po świecie i promuje znane marki? Może blogerką została przez przypadek, ale z czasem rodzi się z tego pasja, bo inaczej się po prostu nie da. No i co, przyszły sukcesy i skończyło się pstrykanie fotek tylko dla samej siebie i paru(nastu tysięcy) czytelników. Praca jak każda inna, za bardzo godne pieniądze i w miejscach, które większość ludzi może sobie pooglądać jedynie na mapach google. Wszystko pięknie, ale nawet o takiej pracy nie mówi się w tak emocjonalny sposób, jak o pasji. A są tacy, co w ogóle o niej nie mówią. Bo to tylko praca. A pasja odstawiona została na boczny tor.

Zresztą to się sprawdza w każdej dziedzinie i na każdym etapie naszego życia. Jeśli masz ciekawy głos i chcesz się nim dzielić, to zostajesz wokalistą. Przez jakiś czas dawanie koncertów, przybijanie high-five z fanami i zostawianie autografów na biustach jest twoją pasją. Potem staje się czymś, co musisz robić bo tego wymaga od ciebie manager, producent i sponsorzy. I nadal możesz to lubić, ale to już nie będzie spontaniczne, będzie wyuczone, a po rocznej trasie koncertowej możesz mieć tego wszystkiego po prostu dość.


Mówią, że można to łączyć

Wiecie, takie słowa-klucze tworzące powiedzenie, że 'pracuję robiąc to, co kocham'. Dopóki nie traktujesz pracy jako pewnych zobowiązań wobec klientów to tak. Dopóki stać cię na to, żeby zlewać twoich zleceniodawców, bo akurat ci się nie chce. Dopóki kasa nie gra dla ciebie takiej roli, żeby rzucić dla niej sobotnią imprezę z kumplami. Dopóki nie zaczniesz sprzedawać swojej pasji na prawo i lewo, i stresować się, że nie wyrobisz.

ALE! Nie ma lepszej drogi niż praca, która jest wynikiem naszej pasji. Żadna szkoła, żadne studia nie dadzą ci takich zdolności jak to, co naprawdę kochasz i lubisz robić. Dzięki pasji systematycznie stajemy się lepsi, przeskakujemy ludzi którzy nie mieli w sobie tyle determinacji, żeby swoją pasję rozwijać i poszli na durne studia uczyć się teorii życia.

W dłuższej perspektywie pasja oznacza po prostu profesjonalizm, który się nie kończy. Praca, która jest efektem waszej pasji nie grozi wypaleniem. W odróżnieniu od zwykłej pracy na etat, gdzie rzadko kto teraz wytrzymuje więcej niż 3 lata max, a kryzys wieku średniego u etatowców przypada średnio 10 lat wcześniej i może nie minąć.

No chyba, że przypomnisz sobie, jaką pasję zamieniłeś kiedyś na 'bycie poprawnym obywatelem'. Bo nigdy nie jest aż tak późno, żeby nie móc tego cofnąć. Ale im później, tym bardziej będziesz żałować, ile lat straciłeś. Lub straciłaś.





No więc jak tam z Waszą pasją? Robicie coś dzięki niej czy dawno poszła w zapomnienie?

Czytaj dalej »

17 kwi 2013

CO NAM POKAZAŁ GDAŃSKI BANKOMAT?

0

Czy okradanie bankomatu z pieniędzy tylko dlatego, że ktoś się pomylił jest nie fair? Być może, zależy od jakiej strony spojrzeć. A czy jest w tym coś dziwnego? Ależ skąd! Jesteśmy tylko ludźmi.

Ostatnio głośno było o gdańskim bankomacie, w którym konwojent źle poukładał kasetki z pieniędzmi - zamiast wypłacać 50 zł, maszyna wolała wydawać ludziom po stówce. I teraz tak - czy znajdzie się ktoś, kto w pierwszym swoim odruchu stwierdziłby, że to pomyłka i komuś trzeba oddać te pieniądze? Ktoś poważnie chory, a tak poza tym to nie ma takich ludzi. Pierwszą i przez to naturalną reakcją u każdego z nas byłoby proste i radosne 'wtf ?! :)'. Nie ma znaczenia, co wydarzy się później - pierwsze odczucie jest najważniejsze, bo szczere.

W Gdańsku masa ludzi wybrała opcję 'wypłacam ile wlezie'. I normalnym jest, że jak ludzi spotyka fart, to nie analizują czy jest on efektem czyjegoś pecha, tylko chodzą zadowoleni i dumni z siebie. A już tym bardziej, kiedy na tego farta nie zasługują. Lubimy sobie wmawiać, że po tyyylu życiowych niepowodzeniach i mimo że tak bardzo się staramy, ale nikt nas nie docenia, los się wreszcie do nas uśmiechnął. Koniec dostawania po dupie, należy nam się coś od życia. Nawet, jeśli tą dupę notorycznie nadstawiamy sami.

Bo my bardzo lubimy oszukiwać. I innych, i samych siebie. Grunt to znaleźć sobie wygodne alibi, którym wytłumaczymy przed sobą nasze działania i jeszcze spróbujemy wkręcić w to innych. Taka jest ludzka natura i z nią nie wygrasz. Jeśli czegoś chcemy (a chcemy, bo jesteśmy materialistami), to kalkulujemy co będzie dla nas bardziej opłacalne. Człowiek to egoista w swojej naturze, więc nie ma nic dziwnego w chęci wykorzystania okazji, jaką jest zepsuty bankomat, biletomat czy inny mlekomat. To taki niezamierzony rodzaj promocji, a ludzie są pazerni i biorą w ciemno.

Przy czym pazerni w takim znaczeniu, że każdy indywidualnie dąży do zadowolenia i jakiejś życiowej satysfakcji. I każdy chciałby je osiągnąć najprościej jak się da. Wiadomo, że sam pieniądz szczęścia nam nie przyniesie, ale bardzo pomoże je osiągnąć. Ja też chciałbym wygrać milion w totka, żeby mieć już na zawsze z górki, ale jak wiecie nie bawi mnie to, choć skreślanie cyferek to taki prosty pomysł na biznes.

I tak - gdyby w moim mieście i w mojej dzielnicy stanął taki pomylony bankomat to nie wahałbym się i wyjął tyle kasy ile udźwignęłoby moje konto - oczywiście w podwojonej kwocie. Porządnie bym je zainwestował i 'ukradzioną' część po latach oddał na jakieś niedożywione dzieci albo samotne matki. To jest dobry deal, bo na biednego nie trafiło, a ja czułbym się trochę jak taki współczesny Robin Hood książę złodziei.




Tylko bez linczu, napiszcie lepiej co Wy byście zrobili.

Czytaj dalej »

17 mar 2013

NIE MA NIC ZŁEGO W MIŁOŚCI DO PIENIĘDZY

0

Lubię, jak ludzie nie mają problemu ze swoim materializmem. Albo z dążeniem do niego. Bo to oznacza, że mierzą wysoko.

Każdy, nawet mało ogarnięty gimnazjalista wie, co to jest piramida Maslowa. No dobra - wie jak wygląda piramida i że Masłow ma z tym coś wspólnego. Nieważne. Generalnie pokazuje, ze człowiek zawsze i wszędzie dąży do samorealizacji. Ale nie da rady, jeśli nie zaliczy po drodze kilku check-pointów. Zatem najpierw musi się wysikać i najeść, żeby mógł w komforcie psychicznym pójść do roboty. Albo inaczej - nie kupi sobie biletu na Oasis of the Seas za latami odkładane pieniądze, jeśli będzie musiał opłacić remont zalanej łazienki.



Człowiek chcąc cokolwiek w życiu osiągnąć, musi zacząć od zaspokajania najprostszych potrzeb. I piąć się w górę. Dlatego pieprzenie o tym, że najważniejsze to być zdrowym, najedzonym, ciepło ubranym w zimę jest skazywaniem się z góry na życiowa porażkę. To nie jest najważniejsze - to jest podstawa.

Dalej - stawianie na piedestale rodziny, boga, honoru i ojczyzny też nie jest szczytem piramidy, bo to zaledwie zaspokojenie potrzeby przynależności, miłości i innych kwestii uczuciowych. Nawet jeśli twierdzisz, że tylko tego ci do szczęścia potrzeba, przeczysz swojej naturze jako człowieka, który zgodnie z nią dąży do jeszcze wyższych celów.

Takich jak niezależność - w tym ta finansowa, która pozwoli ci na takie życie, jakie chcesz by ono było. Same pieniądze szczęścia nie dają, ale pomagają je osiągnąć. Ja wiem, że zaraz ktoś powie, że 'wolontariat jest szczytem moich marzeń i tam się spełniam'. Ok, ale tym spełniasz potrzebę szacunku u innych, która w dalszym ciągu jest niżej od samorealizacji. Podobnie z podróżowaniem, kiedy nie masz na to kasy i tylko myślisz o tym, jak przetrwać. Pasja pasją, ale o ile przyjemniej można się jej oddać, kiedy są na to środki.

Sam szczyt piramidy to przede wszystkim spokój, który osiąga się mając resztę spraw od A do Z poukładanych. Kiedyś jak nie było tylu możliwości i tylu wyborów, wierzchołek osiągało się siejąc zboże i hodując bydło na gospodarstwie. Dziś chcemy się rozwijać i poznawać świat - ten realny i wirtualny - co bezpośrednio wiąże się z posiadaniem i pieniędzmi. Do internetu i komunikacji z ludźmi potrzebujemy tabletu albo smartfona, na wyjście potrzebujemy założyć extra ciuch, a w hotelu też nas nikt za frajer nie przenocuje. Czy to dużo? No nie, więc dlaczego mamy wstydzić się tego, że dążymy do materialnego szczęścia w świecie, którym rządzi materializm? Bo na przekór chcemy być inni? Taka globalna hipsterka?

Ok, niby można - zyskujemy wtedy jakiś względny szacunek. Ale który cały czas jest niżej od samorealizacji.




Chcecie mi wmówić, że tak nie jest? Próbujcie :)

Czytaj dalej »

26 gru 2012

ZDROWIE JEST WAŻNE ALE BEZ MARZEŃ NIEWIELE WARTE

0

No i się skończyło. Wstajemy od stołu, wyłączamy seriale, załączamy internety. Ja podczas świąt nie rozłączyłem się od nich całkowicie i napisałem parę maili z życzeniami do znajomych. A raczej z zapytaniem, czego oni sami sobie życzą i żeby im się pospełniało.

Pomyślałem nawet, że z tych odpowiedzi może się zrodzić ciekawy materiał poglądowy i powstać inspirujący wpis na bloga. Dopiero dziś wieczorem otworzyłem skrzynkę i ku mojej radości parę odpowiedzi do mnie przyszło. Otwieram po kolei. Czytam.

Zdrowia. Zdrowia. Spokoju. Pieniędzy. Męża. Zdrowia. Pieniędzy. Szczęścia. Zdrowia, bo to najważniejsze.

Spełnienia marzeń. Ale jakich?

A gdzie wyjazdy, gadżety, pensja prezesa i własna wyspa na Pacyfiku? Nic im nie odpisałem. Nie skumali o co mi chodzi, więc zamknąłem ten temat. Doszło do mnie, że ludzie nie mają marzeń. Smutne to. Albo nie potrafią się nimi dzielić. Takie życie w zdrowiu nie może być celem samym w sobie. Bo co to za życie? Każdy z nas chce być zdrowy i robić to na co ma ochotę. Ale na tym nie może się skończyć, bo trzeba wiedzieć, o co się gra i po co żyje. To samo z kasą - każdy chce ją mieć w nadmiarze, ale mało kto wie po co mu ona. Pieniądz się wydaje, a nie posiada. To tylko środek do spełnienia marzeń, których ludzie nie mają, jak się okazuje. Albo są gdzieś głęboko ukryte. Pieniądz dla samego pieniądza nie ma sensu. Tak samo jak zdrowie.

Liczyłem na riposty co najmniej w stylu: "jak bede bogaty, to se kupie rolls royce'a i zostane sołtysem na wsi". To jest konkret. Nie wiadomo, co z tego wyjdzie, ale to już jest jakiś cel. Wiadomo tylko, że musisz być zdrowy, musisz mieć trochę farta i musisz mieć te pieniądze. To są rzeczy, które łączą wszystkich ludzi bez wyjątku. Żadne marzenia o zdrowiu, o szczęściu czy pokoju na świecie nie czynią nas wyjątkowymi.

Może niektórzy więcej od życia nie oczekują, ale to żadna metoda, bo różnica między utartymi frazesami w stylu "żyjmy zdrowo i spokojnie" a konkretnymi marzeniami jest taka, że człowiek dąży do ich realizacji świadomie i wpływa na to co się dzieje. Ze zdrowiem tak nie ma - dzisiaj robisz poranny jogging, a jutro twoje auto ląduje na drzewie i pakują cię do worka. Życzenie sobie zdrowia nie ma sensu.

Musimy wybiegać trochę dalej w przyszłość i myśleć, gdzie chcemy być JEŚLI będziemy zdrowi, piękni i bogaci. 

To jak z samochodem - chcemy, żeby z pełnym bakiem stał na parkingu czy ma nas zawieźć w niezapomnianą podróż? Dlatego ja widzę siebie na Oasis of the Seas. Pewnie ani dziś, ani nawet jutro, ale co tam - piszę o tym, bo może ktoś z was ma jakieś dojścia i wkręci mnie na najbliższy rejs.




Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

18 gru 2012

10 ZAWODÓW DO KTÓRYCH STUDIA CI NIEPOTRZEBNE. I DOBRZE PŁACĄ | #2

0

To tak żartem, nie będzie o sprzątaniu ulic za grube pieniądze. Wczoraj spłodziłem trochę wywodów na temat bezsensu studiowania, a dziś obiecane alternatywy. Proste sposoby na lepsze życie bez 5-letniego zapieprzania w te i z powrotem na trasie wykład-ksero-ćwiczenia-ksero. Szczerze? Gdybym mógł się cofnąć, to wybrałbym jedną z poniższych dróg. A tak została mi jedna - ostatnia. I wcale nie najgorsza, ale wy jeszcze możecie wybrać lepiej.

Wielu z was pracuje albo pracowało w jakiejś odzieżowej sieciówce jako zwykły sprzedawca. I wielu porzuciło tę robotę albo sami zostali wyrzuceni. Jeśli tak, to wracajcie i szybko zatrudnijcie się tam drugi raz (nie w tej samej rzecz jasna). W wielu firmach nie macie szans na rozwój, a jako sprzedawca w sieciówce z definicji zasługujecie na awans. Wystarczy trochę zaangażowania, brak rodziny do której trzeba od czasu do czasu wrócić i opanowanie w sobie żądzy kradzieży najnowszych kolekcji. No i cierpliwość do durnych uwag kierownika-idioty. Ale spokojnie - to na was właśnie czeka to stanowisko. Możecie stamtąd wyciągnąć naprawdę konkretne pieniądze. Do tego zniżki, bonusy, rabaty, imprezy integracyjne. No i zawsze jesteście dobrze ubrani.

A dlaczego nie zawodowy kelner? Większość studentów tak dorabia, ale żaden nie mierzy wyżej niż tylko ten marny studencki zarobek. W miarę łatwo się tam dostać, ale wielu brakuje zaangażowania i cierpliwości. A kelner, który od 5 lat pracuje w tym samym miejscu to często już marka sama w sobie i wizytówka firmy. Klienci chcą, żeby to on ich obsługiwał i to on dostaje największe tipy. Ma szacunek wśród innych pracowników, szefów, klientów i staje się niemalże instytucją. Nie do ruszenia. A kieszeń ma pełną, bo po takim czasie wypłatę ma solidną, a drugie tyle wyciąga z napiwków. Znam takich i nie zamieniliby tej roboty na żadną inną. A też zaczynali od zmywaka. Aha, mowa o normalnej restauracji, najlepiej z jakąś tradycją a nie o kanciapie z kebabem.

To samo z kucharzeniem. Nie trzeba kończyć gastronomika, żeby się do pracy na kuchni załapać. Wystarczy, że lubicie gotować i macie jakiś tam talent (choćby ten stwierdzony tylko przez mamę), to ćwiczcie, trenujcie i możecie być jak Andrzej Polan - szef kuchni hotelu Novotel Airport w Warszawie, gwiazda Dzień Dobry TVN, człowiek bez choćby technikum gastronomicznego. Musicie mieć takie ambicje, żeby osiągnąć cokolwiek, co przyniesie wam satysfakcję w tym zawodzie. Mam kolegę, który też żadnej takiej szkoły nie ukończył, ale zwyczajnie poszedł do jednej z restauracji w Poznaniu, poprosił o 15-minutowy występ i dostał robotę od razu. Bo usmażył zajebisty stek, a właścicielowi knajpy smakował bardziej niż ten robiony przez szefa kuchni. That's it. I trochę odwagi.

Mechaników, hydraulików i innych speców wszędzie przyjmą z pocałowaniem ręki. Wprawdzie trzeba skończyć chociaż jakiś kurs, ale zawsze to nie 5 lat kucia teorii na uczelni. A zarobek jest godny, szczególnie jak już przejdziecie na swoje. Wszyscy oni wyglądają jak łachmyci i śmierdzi im spod pach, ale to tylko pozory. Bo ilu z was bez pytania dostało kiedykolwiek paragon za naprawę auta? Albo syfonu? Ano własnie. Każdy byłby bogaty, gdyby nie musiał płacić podatków.

Teraz coś dla tych kreatywnych. Wasze zdolności artystyczne plus polot i wyobraźnia mogą was zaprowadzić do zawodu malarza. Ale nie takiego standardowego "pomaluj mi pan na biało" tylko elitarnego, niekonwencjonalnego malarza-artysty dla bogatych. Tacy ludzie muszą i chcą się wyróżniać na tle swojej klasy społecznej, a wy możecie im bardzo w tym pomóc. Oczywiście za konkretną i dużą kasę, ale o to nie musicie się martwić.

Firmy rządzą wami, ale firmami rządzi Facebook. Nie muszą mieć strony internetowej, ale muszą mieć Fan Page. Skoro tak, to dajcie się poznać jako social media manager lub coś w tym rodzaju. Nawet, jeśli FB to nie jest wasze miejsce na ziemi, to nic nie ryzykujecie dokształcając się trochę w tym temacie. W sieci jest od groma poradników, tutoriali, case'ów, a jak wam to nie wystarczy, to przejdźcie się na szkolenie. Inwestycja niewielka w porównaniu z tym, ile możecie zarobić stając się takim ekspertem. A ekspert wiadomo - nawet jak nie wie, to się wypowie. Firmy na to idą, bo nie będą się wykłócać się z ekspertem. Ale wam to wszystko jedno - najważniejsze, że w was wierzą, a na koncie wam rośnie.

Około 10.000 zł co miesiąc na wasze konto. Na początek. Kto się pisze? To prawdopodobnie najlepiej opłacany zawód niewymagający studiów - kontroler lotów. Podobno ciągle ich brakuje i non stop ogłaszany jest nowy nabór (najnowszy znajdziecie TU). Nic to dziwnego, bo testy są tak trudne, że przechodzi je średnio 30 na 1000 osób. Ale nigdzie nie wyczytałem, że cokolwiek się za to płaci, więc chyba warto spróbować. Może akurat jesteście super extra uzdolnionymi jednostkami i dostaniecie tę robotę. Tym bardziej, że prawdopodobieństwo i tak jest wyższe niż wygranie 10k w lotto. A jako kontroler macie szanse na 10 takich tysięcy miesiąc w miesiąc. Dla mnie jest już za późno, ale wy próbujcie.

Wasza przyszłość zależy od waszych zdolności - taki wniosek mi się teraz nasunął, choć powinien na sam koniec. Zbadajcie je u siebie, bo jeśli waszą pasją jest moda, styl i nie wyobrażacie sobie dnia bez wizyty w centrum handlowym to może celem waszej egzystencji jest bycie personal shopperem. Wiecie jak to działa - kobieta (bo z reguły jest to kobieta) nie umie się dobrze ubrać, nie kuma swojej sylwetki, nie wie co jej leży, ale wie że beznadziejnie wygląda. Wtedy z pomocą przychodzi taki personal shopper i robi rewolucję w jej szafie i mózgu przede wszystkim. U nas to jeszcze ciągle niszowy zawód, bo i społeczeństwa na takie luksusy nie stać. Ale niszowy nie znaczy, że nieopłacalny. Przecież zawsze znajdą się tacy, co zapłacą kupę kasy za swój wygląd.

Teraz będzie o tańcu. Erotycznym. Bo niby dlaczego nie można w ten sposób robić kariery? Idziecie na plażę i rozbieracie się na oczach ludu za darmo. I każdego lata odsłaniacie coraz więcej swoich wdzięków. To jest super, ale jak macie co pokazać, to róbcie to też wieczorami za pieniądze. Przyjemne z pożytecznym. Zawsze to lepiej niż pójście w sponsoring, bo w klubie na prawo i lewo tylko pokazujesz a nie dajesz tyłka. I to w majtkach. Poza tym w porządnych miejscach dziewczyn pilnuje stado goryli i niech ktoś tylko spróbuje dotknąć. 

No rodzice i tak pomyślą, że mają córkę-prostytutkę i nic tego nie zmieni, ale to stare pokolenie, więc olejcie ich zdanie na ten temat. Przecież to wasze życie i wy wiecie lepiej, nie ma co strzępić jęzora na tłumaczenia. A pieniądz z tego jest oczywiście godny. No i faceci też mogą tańczyć, czemu nie.

Jeśli chcecie mieć perspektywę nie tylko dobrych, ale realnych zarobków bez studiowania to bycie blogerem nie jest dla was :) Nie będzie pierwszej, nawet marnej wypłaty po miesiącu pisania. Po roku też pewnie nie. I walki z szefem (samym sobą) o podwyżkę. Kasa może być porządna, ale nie od razu i nie na pewno. W równym stopniu zależy to od osoby blogera, od tego co pisze, jak pisze, ile pisze i zwykłego przypadku. Jeden tworzy całe lata i nic z tego nie ma, a drugi po miesiącu odpali złoty strzał i jest na ustach całego internetu. Nie ma reguły. Jest cierpliwość i wiara w to, że w końcu się uda. I to jest moja droga do szczęścia.

A więc:

Studenci - czy piszecie już podanie o skreślenie z listy studentów? 
Już-nie studenci - a jaką wy obralibyście drogę, gdybyście mogli wybrać jeszcze raz?

Dorzućcie jakąś profesję, jeśli chcecie. Inspirujmy się nawzajem.

Czytaj dalej »

17 gru 2012

10 ZAWODÓW DO KTÓRYCH STUDIA CI NIEPOTRZEBNE. I DOBRZE PŁACĄ | #1

0

Kto z was jest po studiach albo w trakcie, jest zadowolony ze swojej pracy i jeszcze dobrze mu płacą? Nie muszę was widzieć, bo i tak wiem, że jest was niewielu. A komu właśnie likwidują stanowisko, bo kryzys? To już bardziej realne. Właściwie ten wpis jest kierowany do ludzi, którzy są gdzieś na początku studiów, ale ci którzy mają to za sobą też na tym skorzystają, bo przecież nigdy nie jest za późno.

Zatem drodzy, bez-pomysłu-na-życie, młodzi ludzie - coś dla was mam. A bardziej dla tych, co to na kierunkach filozoficzno-politologiczno-ekonomicznych próbują się kształcić. To, że za sam fakt posiadania papierka nikt wam pracy nie da powinniście już wiedzieć. I za to, że będziecie znać dwa języki i w CV będziecie mieć wpisany staż w korporacji też nie. Generalnie niepewność jutra chodzi za wami nawet, kiedy już tą robotę jakimś cudem zdobędziecie. I zdobyliście ją bynajmniej nie dlatego, że przed nazwiskiem możecie sobie legalnie postawić "mgr" a z jakichś kompletnie innych, oderwanych od rzeczywistości powodów (błyskotliwych i ciętych ripost podczas rozmowy kwalifikacyjnej? Zdarza się). Taka nasza polska rzeczywistość.

Pewnie, że rzadko kto idzie na studia tylko po to, żeby studiować i uważa ten czas za stracony. Ale tylko do czasu otrzymania papierka, że jesteście zajebistymi magistrami zajebiście renomowanej uczelni. Wtedy nawet te mniej zajebiste firmy omijają was szerokim łukiem jako do niczego nienadających się absolwentów. Co nie do końca jest prawdą, ale firmy tak myślą. I to one rządzą teraz na rynku, więc nie warto ryzykować i zawczasu studia zwyczajnie w pizdu porzucić.

Możecie to zrobić, bo jest alternatywa. A nawet kilka takich. Tylko, że albo jesteście zaślepieni wizją wielkiej kariery jaką roztacza przed wami uczelnia, albo macie to gdzieś i przez 5 lat w głowie macie tylko imprezy, albo rodzice wam kazali. I lecicie za tłumem, bo tak łatwiej. Tak, w tej chwili pójście na studia, to pójście na łatwiznę. Nie każde, bo jest kilka wartych uwagi, ale większość to przereklamowana machina produkująca petentów do UP.

Nie chcę żeby was przy każdej okazji kopano w dupę, więc odpuszczę wam banały w stylu "zostań przedstawicielem handlowym albo agentem ubezpieczeniowym". Ich nikt nie lubi, a z czasem sami siebie przestają lubić. Nieważne - są inne sposoby, żebyście nie musieli przywozić od mamusi słoików z jedzeniem. Możecie żyć i być na swoim bez studiów. Poza tym firmy może trochę otrzeźwieją, kiedy na rozmowy do nich zaczną się schodzić same oszołomy bez szkoły. Gwarantuję wam, że będą za wami tęsknić. Ale bez łaski, bo wy już będziecie gdzie indziej i będziecie zarabiać naprawdę dobre pieniądze. Pokażę wam gdzie...

...ale poczekajcie do jutra. Dziś to byłoby dużo za dużo, bo to nie jest temat do przyjęcia na raz. Ucieklibyście, a najlepsze zostałoby nieodkryte. A tak będzie trochę tajemniczo, trochę intrygująco i poznacie granice swojej cierpliwości ;) Jutro wszystko będzie jasne.



Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

11 paź 2012

Z ROZMYŚLAŃ PRZY ZMYWAKU: MARZENIE O 2-óch TOALETACH

5
Co roku pod koniec września (trochę się zaniedbałem, bo od 11 dni mamy październik), kiedy mija mi kolejna rocznica moich narodzin, mam zwyczaj intensywnie myśleć o tym, co chcę osiągnąć  w ciągu całego następnego roku looqashowego. Nie lubię sobie gdybać i liczyć na coś, co tylko może mnie spotkać. Przypadkowo to ja mogę sobie wygrać w lotto jakąś kumulację. No nie, musiałbym jeszcze skreślać te kupony, a to już trochę za dużo. Nie robię żadnej listy, nigdzie nic nie zapisuję, nie odhaczam, ale w głowie mam plan, który motywuje mnie do działania aż do początku następnej jesieni.

Chcę sobie kupić spodnie. Muszę. Takie w kolorze, jakby to powiedzieć, bo nie znam się... Sraczkowate, niech będzie. Naprawdę podoba mi się ten kolor, tylko za cholerę nie wiem, jak go inaczej nazwać. No ale to nie jest element mojego planu. Plan na przyszłoroczne przyjemności pojawi się później, teraz czas na inne priorytety.

Ostatnio w trakcie zmywania brudów po obiedzie olśniło mnie: potrzebuję dwóch toalet! Eh, jaki to byłby komfort mieć dwie toalety, dwie muszle w osobnych pomieszczeniach. Z moją głową wszystko dobrze, a co? Po prostu widok zawalonego kupą upaćkanych naczyń zlewu wywołał u mnie natychmiastową chęć wysikania się (nie pytajcie czemu, sam nie wiem), a łazienka była akurat zajęta. No to, żeby o tym nie myśleć i nie krzyżować nóg w wiadomy sposób, poszedłem w swoich fantazjach trochę dalej. Dwie toalety oznaczają przecież duży dom. Spółdzielnia osiedlowa mi tego w bloku nie zapewni. A więc duży dom, który musi pomieścić dwie łazienki. Duże łazienki. To jest moje marzenie, na dziś. I jednocześnie tylko hasło, bo przecież dom z dwiema toaletami generuje u mnie wiele innych powiązanych marzeń, takich jak widok na las, góry, jezioro. Oczywiście wszystko razem. Tam musi stać mój dom. Jednopiętrowy z balkonem i fajną dachóweczką. A w środku kominek, barek i wygodna kanapa. Barek z Jackiem D. oczywiście. I rodzina na miejscu. Ale na takie planowanie przyjdzie czas.

Dobra, schodzę na ziemię. Toitoi mi się zwolnił, więc idę. Jestem po. Mogę trzeźwo myśleć. I co? Marzenia marzeniami, ale kto mi je sfinansuje. Ano ja sam, kiedyś tam. Bo nie mogę ich spełnić samym tylko myśleniem o nich.

Mogę, a nawet muszę używać do tego celu swojego mózgu, swoich rąk i nóg, ale bez kasy się nie obędzie.

Nawet, jeśli tylko moim jedynym celem w życiu jest być zdrowym, to przecież na starość - choćbym nie wiem jak się starał i oszczędzał - organizm zacznie mi się psuć i za coś trzeba będzie go naprawiać. A co, jak mi kiedyś córka powie, że chce skończyć tylko podstawówkę? Że to jest jej marzenie? Hmm... Podręczniki też są drogie córeczko. Nawet na moje sraczkowate spodnie trochę się wykosztuję. Kupię używane, wyjdzie taniej.

Pieniądze dają nam szczęście i tylko hipokryci ściemniają, że tak nie jest. Albo nie rozumieją. Śmieszą mnie ludzie, którzy przetracili cały swój majątek w kasynach albo w burdelach i wielce płaczą teraz, że pieniądze szczęścia im nie dały. No jak miały dać, skoro poszły nie w tą stronę co trzeba, w stronę marzeń? No chyba, że conocne seksualne wyskoki z panienkami ze wschodu tym właśnie były. A skoro tak, to gdzie te wasze szczęśliwe miny panowie? 

Zwróćcie więc uwagę, drodzy hipokryci, że pieniądze DAJĄ, a nie SĄ szczęściem samym w sobie. To jest różnica, bo musimy się trochę postarać. Pieniądze nie dają nam gotowca, a jedynie możliwość realizacji naszych marzeń. A spełnianie marzeń to przecież właśnie nasze szczęście. I tylko dlatego, że możemy i chcemy marzyć, że mamy mniejsze i większe cele, mamy motywację do tego, aby te pieniądze zarabiać. Nasza sprawa, jak będziemy się nimi rządzić i czy nas uszczęśliwią.

Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf