18 gru 2012

10 ZAWODÓW DO KTÓRYCH STUDIA CI NIEPOTRZEBNE. I DOBRZE PŁACĄ | #2

0

To tak żartem, nie będzie o sprzątaniu ulic za grube pieniądze. Wczoraj spłodziłem trochę wywodów na temat bezsensu studiowania, a dziś obiecane alternatywy. Proste sposoby na lepsze życie bez 5-letniego zapieprzania w te i z powrotem na trasie wykład-ksero-ćwiczenia-ksero. Szczerze? Gdybym mógł się cofnąć, to wybrałbym jedną z poniższych dróg. A tak została mi jedna - ostatnia. I wcale nie najgorsza, ale wy jeszcze możecie wybrać lepiej.

Wielu z was pracuje albo pracowało w jakiejś odzieżowej sieciówce jako zwykły sprzedawca. I wielu porzuciło tę robotę albo sami zostali wyrzuceni. Jeśli tak, to wracajcie i szybko zatrudnijcie się tam drugi raz (nie w tej samej rzecz jasna). W wielu firmach nie macie szans na rozwój, a jako sprzedawca w sieciówce z definicji zasługujecie na awans. Wystarczy trochę zaangażowania, brak rodziny do której trzeba od czasu do czasu wrócić i opanowanie w sobie żądzy kradzieży najnowszych kolekcji. No i cierpliwość do durnych uwag kierownika-idioty. Ale spokojnie - to na was właśnie czeka to stanowisko. Możecie stamtąd wyciągnąć naprawdę konkretne pieniądze. Do tego zniżki, bonusy, rabaty, imprezy integracyjne. No i zawsze jesteście dobrze ubrani.

A dlaczego nie zawodowy kelner? Większość studentów tak dorabia, ale żaden nie mierzy wyżej niż tylko ten marny studencki zarobek. W miarę łatwo się tam dostać, ale wielu brakuje zaangażowania i cierpliwości. A kelner, który od 5 lat pracuje w tym samym miejscu to często już marka sama w sobie i wizytówka firmy. Klienci chcą, żeby to on ich obsługiwał i to on dostaje największe tipy. Ma szacunek wśród innych pracowników, szefów, klientów i staje się niemalże instytucją. Nie do ruszenia. A kieszeń ma pełną, bo po takim czasie wypłatę ma solidną, a drugie tyle wyciąga z napiwków. Znam takich i nie zamieniliby tej roboty na żadną inną. A też zaczynali od zmywaka. Aha, mowa o normalnej restauracji, najlepiej z jakąś tradycją a nie o kanciapie z kebabem.

To samo z kucharzeniem. Nie trzeba kończyć gastronomika, żeby się do pracy na kuchni załapać. Wystarczy, że lubicie gotować i macie jakiś tam talent (choćby ten stwierdzony tylko przez mamę), to ćwiczcie, trenujcie i możecie być jak Andrzej Polan - szef kuchni hotelu Novotel Airport w Warszawie, gwiazda Dzień Dobry TVN, człowiek bez choćby technikum gastronomicznego. Musicie mieć takie ambicje, żeby osiągnąć cokolwiek, co przyniesie wam satysfakcję w tym zawodzie. Mam kolegę, który też żadnej takiej szkoły nie ukończył, ale zwyczajnie poszedł do jednej z restauracji w Poznaniu, poprosił o 15-minutowy występ i dostał robotę od razu. Bo usmażył zajebisty stek, a właścicielowi knajpy smakował bardziej niż ten robiony przez szefa kuchni. That's it. I trochę odwagi.

Mechaników, hydraulików i innych speców wszędzie przyjmą z pocałowaniem ręki. Wprawdzie trzeba skończyć chociaż jakiś kurs, ale zawsze to nie 5 lat kucia teorii na uczelni. A zarobek jest godny, szczególnie jak już przejdziecie na swoje. Wszyscy oni wyglądają jak łachmyci i śmierdzi im spod pach, ale to tylko pozory. Bo ilu z was bez pytania dostało kiedykolwiek paragon za naprawę auta? Albo syfonu? Ano własnie. Każdy byłby bogaty, gdyby nie musiał płacić podatków.

Teraz coś dla tych kreatywnych. Wasze zdolności artystyczne plus polot i wyobraźnia mogą was zaprowadzić do zawodu malarza. Ale nie takiego standardowego "pomaluj mi pan na biało" tylko elitarnego, niekonwencjonalnego malarza-artysty dla bogatych. Tacy ludzie muszą i chcą się wyróżniać na tle swojej klasy społecznej, a wy możecie im bardzo w tym pomóc. Oczywiście za konkretną i dużą kasę, ale o to nie musicie się martwić.

Firmy rządzą wami, ale firmami rządzi Facebook. Nie muszą mieć strony internetowej, ale muszą mieć Fan Page. Skoro tak, to dajcie się poznać jako social media manager lub coś w tym rodzaju. Nawet, jeśli FB to nie jest wasze miejsce na ziemi, to nic nie ryzykujecie dokształcając się trochę w tym temacie. W sieci jest od groma poradników, tutoriali, case'ów, a jak wam to nie wystarczy, to przejdźcie się na szkolenie. Inwestycja niewielka w porównaniu z tym, ile możecie zarobić stając się takim ekspertem. A ekspert wiadomo - nawet jak nie wie, to się wypowie. Firmy na to idą, bo nie będą się wykłócać się z ekspertem. Ale wam to wszystko jedno - najważniejsze, że w was wierzą, a na koncie wam rośnie.

Około 10.000 zł co miesiąc na wasze konto. Na początek. Kto się pisze? To prawdopodobnie najlepiej opłacany zawód niewymagający studiów - kontroler lotów. Podobno ciągle ich brakuje i non stop ogłaszany jest nowy nabór (najnowszy znajdziecie TU). Nic to dziwnego, bo testy są tak trudne, że przechodzi je średnio 30 na 1000 osób. Ale nigdzie nie wyczytałem, że cokolwiek się za to płaci, więc chyba warto spróbować. Może akurat jesteście super extra uzdolnionymi jednostkami i dostaniecie tę robotę. Tym bardziej, że prawdopodobieństwo i tak jest wyższe niż wygranie 10k w lotto. A jako kontroler macie szanse na 10 takich tysięcy miesiąc w miesiąc. Dla mnie jest już za późno, ale wy próbujcie.

Wasza przyszłość zależy od waszych zdolności - taki wniosek mi się teraz nasunął, choć powinien na sam koniec. Zbadajcie je u siebie, bo jeśli waszą pasją jest moda, styl i nie wyobrażacie sobie dnia bez wizyty w centrum handlowym to może celem waszej egzystencji jest bycie personal shopperem. Wiecie jak to działa - kobieta (bo z reguły jest to kobieta) nie umie się dobrze ubrać, nie kuma swojej sylwetki, nie wie co jej leży, ale wie że beznadziejnie wygląda. Wtedy z pomocą przychodzi taki personal shopper i robi rewolucję w jej szafie i mózgu przede wszystkim. U nas to jeszcze ciągle niszowy zawód, bo i społeczeństwa na takie luksusy nie stać. Ale niszowy nie znaczy, że nieopłacalny. Przecież zawsze znajdą się tacy, co zapłacą kupę kasy za swój wygląd.

Teraz będzie o tańcu. Erotycznym. Bo niby dlaczego nie można w ten sposób robić kariery? Idziecie na plażę i rozbieracie się na oczach ludu za darmo. I każdego lata odsłaniacie coraz więcej swoich wdzięków. To jest super, ale jak macie co pokazać, to róbcie to też wieczorami za pieniądze. Przyjemne z pożytecznym. Zawsze to lepiej niż pójście w sponsoring, bo w klubie na prawo i lewo tylko pokazujesz a nie dajesz tyłka. I to w majtkach. Poza tym w porządnych miejscach dziewczyn pilnuje stado goryli i niech ktoś tylko spróbuje dotknąć. 

No rodzice i tak pomyślą, że mają córkę-prostytutkę i nic tego nie zmieni, ale to stare pokolenie, więc olejcie ich zdanie na ten temat. Przecież to wasze życie i wy wiecie lepiej, nie ma co strzępić jęzora na tłumaczenia. A pieniądz z tego jest oczywiście godny. No i faceci też mogą tańczyć, czemu nie.

Jeśli chcecie mieć perspektywę nie tylko dobrych, ale realnych zarobków bez studiowania to bycie blogerem nie jest dla was :) Nie będzie pierwszej, nawet marnej wypłaty po miesiącu pisania. Po roku też pewnie nie. I walki z szefem (samym sobą) o podwyżkę. Kasa może być porządna, ale nie od razu i nie na pewno. W równym stopniu zależy to od osoby blogera, od tego co pisze, jak pisze, ile pisze i zwykłego przypadku. Jeden tworzy całe lata i nic z tego nie ma, a drugi po miesiącu odpali złoty strzał i jest na ustach całego internetu. Nie ma reguły. Jest cierpliwość i wiara w to, że w końcu się uda. I to jest moja droga do szczęścia.

A więc:

Studenci - czy piszecie już podanie o skreślenie z listy studentów? 
Już-nie studenci - a jaką wy obralibyście drogę, gdybyście mogli wybrać jeszcze raz?

Dorzućcie jakąś profesję, jeśli chcecie. Inspirujmy się nawzajem.

Czytaj dalej »

17 gru 2012

10 ZAWODÓW DO KTÓRYCH STUDIA CI NIEPOTRZEBNE. I DOBRZE PŁACĄ | #1

0

Kto z was jest po studiach albo w trakcie, jest zadowolony ze swojej pracy i jeszcze dobrze mu płacą? Nie muszę was widzieć, bo i tak wiem, że jest was niewielu. A komu właśnie likwidują stanowisko, bo kryzys? To już bardziej realne. Właściwie ten wpis jest kierowany do ludzi, którzy są gdzieś na początku studiów, ale ci którzy mają to za sobą też na tym skorzystają, bo przecież nigdy nie jest za późno.

Zatem drodzy, bez-pomysłu-na-życie, młodzi ludzie - coś dla was mam. A bardziej dla tych, co to na kierunkach filozoficzno-politologiczno-ekonomicznych próbują się kształcić. To, że za sam fakt posiadania papierka nikt wam pracy nie da powinniście już wiedzieć. I za to, że będziecie znać dwa języki i w CV będziecie mieć wpisany staż w korporacji też nie. Generalnie niepewność jutra chodzi za wami nawet, kiedy już tą robotę jakimś cudem zdobędziecie. I zdobyliście ją bynajmniej nie dlatego, że przed nazwiskiem możecie sobie legalnie postawić "mgr" a z jakichś kompletnie innych, oderwanych od rzeczywistości powodów (błyskotliwych i ciętych ripost podczas rozmowy kwalifikacyjnej? Zdarza się). Taka nasza polska rzeczywistość.

Pewnie, że rzadko kto idzie na studia tylko po to, żeby studiować i uważa ten czas za stracony. Ale tylko do czasu otrzymania papierka, że jesteście zajebistymi magistrami zajebiście renomowanej uczelni. Wtedy nawet te mniej zajebiste firmy omijają was szerokim łukiem jako do niczego nienadających się absolwentów. Co nie do końca jest prawdą, ale firmy tak myślą. I to one rządzą teraz na rynku, więc nie warto ryzykować i zawczasu studia zwyczajnie w pizdu porzucić.

Możecie to zrobić, bo jest alternatywa. A nawet kilka takich. Tylko, że albo jesteście zaślepieni wizją wielkiej kariery jaką roztacza przed wami uczelnia, albo macie to gdzieś i przez 5 lat w głowie macie tylko imprezy, albo rodzice wam kazali. I lecicie za tłumem, bo tak łatwiej. Tak, w tej chwili pójście na studia, to pójście na łatwiznę. Nie każde, bo jest kilka wartych uwagi, ale większość to przereklamowana machina produkująca petentów do UP.

Nie chcę żeby was przy każdej okazji kopano w dupę, więc odpuszczę wam banały w stylu "zostań przedstawicielem handlowym albo agentem ubezpieczeniowym". Ich nikt nie lubi, a z czasem sami siebie przestają lubić. Nieważne - są inne sposoby, żebyście nie musieli przywozić od mamusi słoików z jedzeniem. Możecie żyć i być na swoim bez studiów. Poza tym firmy może trochę otrzeźwieją, kiedy na rozmowy do nich zaczną się schodzić same oszołomy bez szkoły. Gwarantuję wam, że będą za wami tęsknić. Ale bez łaski, bo wy już będziecie gdzie indziej i będziecie zarabiać naprawdę dobre pieniądze. Pokażę wam gdzie...

...ale poczekajcie do jutra. Dziś to byłoby dużo za dużo, bo to nie jest temat do przyjęcia na raz. Ucieklibyście, a najlepsze zostałoby nieodkryte. A tak będzie trochę tajemniczo, trochę intrygująco i poznacie granice swojej cierpliwości ;) Jutro wszystko będzie jasne.



Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

13 lis 2012

KUPIĘ TANIO MIESZKANIE - NA 13 SPOSOBÓW

22
Ostatnio całkiem sporo znajomych mi ludzi planuje zakup mieszkania. Tak sobie rozmawiamy o biznesach, interesach, sportach i rodzinach, aż w końcu temat i tak schodzi na własne M. Nie wiem czy to kwestia pory roku, czy zwykły przypadek. Ale pamiętam, że rok temu o tej porze też z kimś na tematy mieszkaniowe rozmawiałem. 

A trzy lata temu sam kupowałem i remontowałem własne. Coś w tym musi być, że jesienią ludzie rzucają się na mieszkania niczym pijak na wódkę. Wiadomo, że każdy taką decyzję planuje i dojrzewa do niej, ale jakoś tak się dziwnie składa, że jej finał następuje jesienią albo przeciąga się do zimy.

A może nie ma się co dziwić? Jesień sprzyja chorobom, depresjom i ogólnie złemu samopoczuciu, więc podświadomie szukamy czegoś, co nas na ten smutny okres mocno zaangażuje. Poza tym zimne pory roku raczej nie zachęcają do codziennych spacerów i człowiek chętniej posiedzi w domu. Tym bardziej, jeśli właśnie go kupił.


Ale wracając do rozmów ze znajomymi, uderzająca jest ich niewiedza w temacie zakupu mieszkania. O ile rynek pierwotny wymaga wiedzy bardziej prawniczej niż remontowo-budowlanej, to przy kupnie mieszkania "używanego" wystarczy trochę logiki plus jakiś dobry znajomy, co się zna. Takim Waszym doradcą powinien być też pośrednik, ale obojętnie jaki by nie był dla Was miły i kochany, to najbardziej zależy mu na prowizji, czyli Waszych pieniądzach. I ostatnią rzeczą, jaką dla Was zrobi, będzie negocjowanie ceny ze sprzedającym. No chyba, że oboje sztucznie ją zawyżą, co by potem bez wyrzutów sumienia i z uśmiechem na twarzy zaproponować "rewelacyjne" warunki.


Teraz jestem mądry, bo mam to za sobą. Ale trzy lata temu też byłem głupi. Do tego logiczne myślenie w sytuacji, gdy mieszkanie Wam się podoba, a właściciel wciska Wam, że ma dziś jeszcze dwudziestu oglądających, nie należy do najłatwiejszych czynności. Ja już przez to przebrnąłem i chcę się tym teraz z Wami podzielić. Wiem, że ludziom trudno jest uczyć się na czyichś błędach i słuchać złotych porad, bo to im się od razu źle kojarzy - z kazaniem w kościele, z dzieciństwem, kiedy to mamusia "dobrze" nam radziła, już nie wspominając o teściowej. Ale to nie rady tylko sugestie.


Weźcie sobie z tego, co chcecie. Być może komuś to pomoże, być może jeden z poniższych pretekstów przyczyni się do znacznego obniżenia ceny Waszego nowego domu. Nie są to odkrywcze metody, ale dla kogoś, kto musi w 15 minut powiedzieć "biorę" lub nie, bo za drzwiami czeka tabun chętnych, mogą okazać się bardzo cenne.


Oto 13 argumentów, o których z pewnością milczeć będą pośrednicy, właściciele, ich rodziny, sąsiedzi (chyba, że się nie lubią) i zwierzęta. 13 pretekstów do "zjechania" z ceny w sytuacji, kiedy wszyscy grają przeciwko Wam i próbują ukryć to, co niewygodne.

1. Zwróćcie uwagę na klatkę schodową. Mieszkanie może być śliczne, cudne, świeżo wyremontowane, dizajnersko umeblowane, z widokiem na park i jezioro, ale jeśli klatka jest w opłakanym stanie, to negocjujcie. Będziecie sprowadzać znajomych, rodzinę, kochanków. Co z tego, że macie odwalone mieszkanie, kiedy wstyd Wam będzie gościa przez klatkę przeprowadzić.
Poza tym, jej stan często odzwierciedla stan i podejście zarządcy tego miejsca (czyli np. spółdzielni) lub też wskazuje na sąsiadów, którym nie przeszkadza, że ich domowe zwierzątka oddają mocz na klatkę. 
2. Zwykle mieszkania do remontu już mają obniżoną cenę, ale co Wam szkodzi pomarudzić i powzdychać, że okna są do wymiany, parkiet do cyklinowania, a ściany są krzywe i wymagają gładzenia? Zawsze można ugrać jeszcze większą promocję, a poza tym jaką macie pewność, że to już wszystko, co trzeba w mieszkaniu zrobić?
3. No właśnie. Przecież skąd macie wiedzieć, co siedzi w ścianach, suficie i podłodze? Po latach kable elektryczne mogą być już na tyle sfatygowane, że włączenie za jednym razem Waszej nowiutkiej pralki i lodówki spowoduje spięcie i już pierwszego dnia trzeba będzie wołać elektryka i serwis. Koszty.
Sufit może pękać, przeciekać, a w rogu może właśnie pan właściciel zamalował grzyba. Podłoga może skrzypieć i być dziurawa. Koszty.
Jasne, że nie ma co wyjeżdżać na wstępie z takimi podejrzeniami, ale jeśli nie mamy pod ręką fachowca, to każdą, nawet najdrobniejszą rysę trzeba samemu dokładnie prześwietlić i żądać wyjaśnień.
Dobrym patentem jest prośba o "naprawdę bardzo szczerą odpowiedź", co w mieszkaniu jest do naprawy, do remontu, bla bla bla, bo bardzo nie chcemy być zaskoczeni, jesteśmy biedni, mamy ograniczony budżet etc. Taki zabieg często wystarcza, żeby zobaczyć czy właściciel jest z nami szczery, czy chce nami zakręcić, bo widać to po jego zachowaniu - całym swoim ciałem pokazuje, jaką walkę sam ze sobą właśnie toczy: mówić o trupie pod podłogą czy przemilczeć?
4. Jeśli nie zależy Wam na widoku albo jasnym mieszkaniu, to szukajcie takich, gdzie pod oknem jest plac budowy, a do pomieszczeń ani przez sekundę w ciągu dnia nie zagląda słońce. Wam nie zależy, ale właściciel o tym nie wie. Zimne, ciemne lokum bez perspektyw na szczęśliwe życie dla urodzonego domatora. Fatalne położenie. Negocjujcie.
5. Brak balkonu - to samo. Wam może nie zależeć, ale musicie wiedzieć, że takie mieszkanie trudno sprzedać, bo 9 na 10-ciu chciałoby mieć trochę podwórka w kamienicy albo na blokowisku. Wy możecie być tym jednym, ale choć na chwilę warto o tym zapomnieć i nie wychylać się, że "właściwie po co nam balkon".
6. Obojętnie na jakim piętrze znajduje się Wasze upatrzone M, to zawsze można znaleźć powód do jakiejś niewielkiej obniżki. Przecież parter to z samej definicji zagrożenie w postaci złodziei i niezapowiedzianych wizyt świadków Jehowy plus zimna piwnica pod Wami. Piętro po środku to sąsiedzi z każdej strony, do tego zawsze możecie zalać kogoś pod Wami i ktoś może zalać Was. Na samej górze latem jest gorąco, zimą zimno, dach może przeciekać, a jeśli macie dziecko to już w ogóle możecie je wykorzystać jako kartę przetargową.
7. My młodzi kupujemy raczej mieszkania małe i nieustawne, a gratów ze sobą mamy tyle, że pałac mógłby nie wystarczyć. A przecież nie będziemy się ich pozbywać tylko dlatego, że nie mamy gdzie ich upchnąć. No chyba, że właściciel satysfakcjonująco obniży cenę, bo mieszkanie nie posiada piwnicy (albo czegoś w tym rodzaju). A to wbrew pozorom tak samo ważne pomieszczenie jak kuchnia czy łazienka. Każdy chce mieć w domu ład i skład, ale nikt nie chcę się niczego pozbywać, bo a nóż się kiedyś przyda. Piwnica musi być. Albo zjazd z ceny. 
8. Dobrze jest mieć auto. Bo w przypadku, kiedy właściciel nie posiada garażu albo miejsca parkingowego, a postawienie naszej gabloty na ulicy graniczy z cudem, jest to cudowny pretekst do negocjacji. No bo musimy wynająć garaż, opłacić miejsce albo wykupić parking pod blokiem. Koszty, koszty.
9. Sprawdźcie w Internecie czy na osiedlu, gdzie będziecie mieszkać były ostatnio jakieś rozboje, napady albo kradzieże. Czy ekshibicjoniści odstawiają swój performance tylko wieczorami, czy w ciągu dnia też mają występy. Popytajcie sąsiadów czy ten trzepak pod oknem aby na pewno służy do trzepania dywanów, a nie jako miejsce spotkań tutejszej młodzieży. Wszystko ma wpływ na cenę.
10. Jeśli Wasze wymarzone mieszkanie ma aneks kuchenny... to dobrze. Sytuacja podobna do tej z balkonem i oknami od północy. Może Was taki układ rajcować, ale nie wyprowadzajcie sprzedającego z błędu i pokażcie, jak wielki to dla Was kłopot. Tu trzeba przebudować, tam dobudować, wszystko pomalować, no i jeszcze drzwi... Nie byliście przygotowani na takie koszty. Aneksy nie są już modne i ogarnięty właściciel mieszkania powinien doskonale o tym wiedzieć. A jak nie, to delikatnie dajcie mu do zrozumienia, że aromat smażonego kotleta nie współgra z zapachem waniliowej świeczki w salonie. Niedobrze Wam się robi.
11. Papiery. Wszystkie flepy i świstki poświadczające, że ten oto pan jest właścicielem mieszkania, że nie jest niczym obciążone, zajęte przez komornika, nie ma na nim żadnej służebności, że nie zalega z czynszem za ostatnie 10 lat. Plan mieszkania i wiele innych ważnych dokumentów. Jeśli czegoś brakuje i jest wielce prawdopodobne, że się nie znajdzie, to nawet nie zaczynajcie negocjacji. Bo za 3 miesiące przyjdzie do Was pismo, że jako nowi właściciele zalegacie 100 tysięcy złotych z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu.
12. Łazienka to drogi biznes, więc jeśli fugi między kafelkami są czarne, a w wannie, w klozecie i w umywalce macie rdzawo-brązowe smugi, koło okna zamieszkał grzyb i w ogóle śmierdzi moczem starego dziada, to tym lepiej dla Was i dla Waszych negocjacji.
A co, jeśli łazienka wygląda na czystą, zadbaną i nawet względnie ładny zapach stamtąd dochodzi? Pytajcie, kiedy była remontowana i żądajcie paragonów zakupu płytek, rurek, kabiny prysznicowej i wszystkiego, co tylko Wam do głowy przyjdzie. Bo ładnie wyglądająca łazienka, ale zrobiona 10 lat temu oznacza, że mogą się tam zalęgnąć jakieś robale - pod zabudowaną wanną, prysznicem, w szafkach, pod podłogą i kiedyś mogą chcieć stamtąd wyjść. W wilgotnych warunkach mają ułatwione zadanie. Ale kosztowny remont załatwi sprawę.
Trochę naciągany, ale niestandardowy pretekst, który może właściciela bardzo zaskoczyć i jest szansa, że będąc w lekkim szoku obniży Wam cenę.


13. Nie zawsze jedynym sukcesem, jaki możecie osiągnąć jest niższa cena. Jeśli Wy macie twarde argumenty, a właściciel mimo to nie chce spuścić z ceny, macie 2 wyjścia. Możecie olać sprawę, obrazić się i wyjść albo próbować uzyskać coś w zamian. Część rzeczy sprzedający zazwyczaj chce wziąć ze sobą do swojego nowego domu, np. pralkę. Umówcie się, że OK - cena zostaje, ale pan dorzucasz tę pralkę i ona tu zostaje. Takim sposobem też można się dogadać i w sumie obie strony powinny być zadowolone - Wy, bo macie gdzie prać i nie musicie jeździć po marketach i pan były już właściciel, bo kupi sobie nową, na gwarancji.

Ja nie zastosowałem nawet "mniejszej połowy" tych wszystkich pretekstów, bo nie musiałem albo nie wiedziałem, że mogę je zastosować. Głupi byłem, jak większość przed swoim "pierwszym razem".


A czy Was coś negatywnie zaskoczyło zaraz po podpisaniu umowy? Coś, po czym do dziś nie możecie spojrzeć w lustro, bo tak bardzo Wam wstyd żeście wcześniej tego nie dostrzegli? A może popisaliście się jakimś mistrzowskim zagraniem, po którym właściciel spuścił Wam połowę ceny? Piszcie, ktoś na pewno na tym skorzysta.




Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf