18 lis 2013

CZEGO NIEOBECNI I NIE-BLOGERZY MOGĄ NAM ZAZDROŚCIĆ ?

0

O nie, nie napiszę żadnej standardowej relacji, bo tych zaraz będzie przynajmniej 150. Zresztą ja bym się wkurzył, gdyby ktoś mi napisał że było zajebiście, a mnie by tam nie było :P
Paradoks jednak polega na tym, że to o czym napiszę, prawdopodobnie wywoła jeszcze większą zazdrość nie tylko u tych, których nie było, bo byli chorzy, ale też tych, których nie mogło być, bo są tylko i aż moimi czytelnikami.

Napiszę o trzech sytuacjach, które sprawiły, że Blog Forum było jakie było. A było jedną, wielką, merytoryczno-motywacyjno-integracyjno-zajebiście-piękną imprezą (sorry, nie wytrzymałem) do której człowiek będzie wracał latami. Ewentualnie do przyszłego roku. Wiadomo, 300 osób nie może się mylić. 

Ale wracając do sytuacji. Te sytuacje to wydarzenia w samym wydarzeniu, jakim było BFG. Coś, czego powinien żałować każdy, kto nie był, nie widział, nie słyszał. Bez względu na to, co w życiu robi. Możesz być kosmetyczką, monterem instalacji wod-kan-gaz, Hindusem sprzedającym skarpetki w sklepie z własną twarzą albo boyem hotelowym pilnującym porządku w pokoju 225. Te wydarzenia to emocje, a do tego nie potrzebujesz być blogerem. Łapcie.

1. Jurek, ja pierdolę!

Każdy bóg rozgrzeszyłby mnie za ten wstrętny wyraz, gdyby widział, co Juras wyprawiał na scenie. Co mówił i jak mówił. I co wcale nie jest takie oczywiste, bo tak naprawdę niewielu ma szansę go tak na serio POSŁUCHAĆ. Woodstock i Orkiestra się nie liczą, bo tam za emocje odpowiadają ludzie, a Jurek "tylko" ogarnia bałagan. Na Blog Forum to on wziął odpowiedzialność za nasze umysły i nasze emocje, a ludziom opadały kopary. Różne sny miałem przed wyjazdem do Gdańska, ale to że Owsiak doprowadzi mnie do szczerego zeszklenia się oczu i ciężkiego przełykania śliny? Jednak mam w sobie jeszcze trochę tej wrażliwości. Youtube nie odda tego, co występ na żywo, ale serio - warto poświęcić te 42 minuty. Gdyby ten człowiek był pastorem, mielibyśmy w Polsce protestantyzm. Taka charyzma. Taka chęć zmiany rzeczywistości. Na szczęście woli robić dobrze ludziom w inny sposób.

No to co, macie jakiś problem w życiu? Obejrzyjcie i idźcie się wstydzić.



2. Wojtek, dla Ciebie zostałbym gejem.

A ściślej dla jego grzywki falującej w rytm wojtkowego kontrabasu. Grzywka falowała, bo Wojtek Mazolewski swoją energią na scenie świadomie na to pozwolił. Zresztą to był kwintet i gdyby każdy z muzyków miał grzywkę, to falowałoby ich pięć. Bo cały zespół kipiał energią mimo tego, że większa część publiki stała nie tupiąc nawet nogą. Szacunek dla WMQ. Ja ruszałem i głową, i biodrem, bo mi się ta atmosfera bardzo udzieliła. Ale to ja, lubię sobie dygnąć.

Wracając jeszcze do samego koncertu, to zanim wystartował, nikt poza organizatorami nie wiedział o co kaman. Wiadomo tylko, że filharmonia, pewno jakieś skrzypki i akordeon, może klarnecik, wow, uszanowanko. A tu Wojtek Mazolewski. Koncert yassowy. Jeszcze lepiej, szkoda tylko, że zagra dwa-trzy kawałki i pójdzie do domu.

Chłopaki grali 1,5 godziny. W tym zaduchu, tej temperaturze, w tych garniturach i koszulach dopiętych po samą szyję, spoceni, czerwoni, ale uśmiechnięci i zadowoleni. Potem poszli z nami na imprezę. Zajebiści ludzie. Osobiście gratulowałem Wojtkowi i reszcie występu, zapomniałem tylko fotki strzelić. Ale są świadkowie.

Zostawiam dla Was dwa jutiubki - fragment koncertu i oficjalny singiel + teledysk do najnowszego kawałka. I powiem Wam - dawno nie kupiłem żadnej płyty, bo dawno nikt nie zrobił na mnie takiego wrażenia, żebym mógł za nie zapłacić. WMQ zastopował ten niekorzystny trend.






3. Kanciarz, w 10 minut zrobiłeś dobrze trzystu osobom na sali.

Skoro się tu znalazł, to raz że należy mu się to uszanowanko, a dwa - należy mu się atencja tych, którzy go nie widzieli. Oglądacie tych wszystkich śmiesznych stand-upowców w telewizorach, a Krzysztof bije ich na głowę, bo stworzył postać. Niejedną zresztą. Być może tylko wtajemniczeni kładą się ze śmiechu na podłodze, ale skoro tak, to apel do całej reszty - trzeba się wtajemniczyć, bo jego złote rady są warte miliony monet. A nie zadawać pytania w stylu "ale oso chosi" i "kim jest ten pajac". Google, głupcze! Albo od razu youtube.

Poza tym to bardzo miły i uczynny gimnazjalista - pomagał mi szukać czapki, kiedy nie potrafiłem jej zlokalizować w #225. A tu macie występ.


Gdybym nagrał mój sławny... wróć - słowny "romans" z Jessiką Mercedes to też wrzuciłbym do zestawienia, bo ona też na nie zasługuje. Wszystkich łączą emocje, charyzma i fakt, że robią coś obiektywnie zajebistego. Ta ostatnia cecha jest superważna, bo gdyby nie ona, to nawet Macierewicza mógłbym tu wcisnąć. A tak są tylko ludzie na wskroś wspaniali.

Dobra, to było dla ludu, a teraz prywata, której w sumie nie lubię, bo zawsze kogoś pomijam. No cóż, postaram się.

Dziękować:
  • Oli Mokwie i Miastu Gdańsk za to, że mogę napisać to, co wyżej
  • Stoczni Gdańsk za to, że przez kilka dni zgodziła się nie budować żadnych statków w hali B90
  • Lekkostronniczym za konferansjerkę, której nie powstydziłby się sam Piotr Bałtroczyk
  • Andrzejowi Tucholskiemu za to, że nie bał się podchodzić do niszowych blogerów
  • prelegentom, bo mądrze gadać to trzeba umieć
  • uczestnikom, bo sam nim byłem
  • ludziom, których nie było, bo jest dla kogo pisać
  • osobom sprzątającym, bo żadnej nie widziałem, a w kibelku za każdym razem było czysto
  • panom baristom za to, że parzyli mocną kawę
  • paniom z cateringu za to, że poskromiły najazd wygłodniałych blogerów zanim zaczęła się przerwa
  • dziewczynie z szatni za to, że nie robiła scen jak zgubiłem numerek
  • całej ekipie z pokoju 225 za #225 i że wiadomo o co chodzi
  • Marcie Górazdzie (tak to się pisze?) za to, że jest fajną dziewczyną, fajnie pisze, ale ma mało fanów i może teraz jej przybędzie
  • moim współlokatorkom za to, że były cicho, kiedy ja chciałem spać
  • i komuś za zdjęcie pobrane z fanpejdża BFG

No to tyle. Aha, uznałem że skoro sam nie piszę klasycznej relacji, to podlinkuję innych, którzy też niekoniecznie klasycznie podjęli temat. Do wieczora pewnie sporo się zbierze, będę też co jakiś czas updejtował ten wpis o kolejne. A tymczasem #ilovegdansk i na koniec słowa Karola Paciorka wypowiedziane w pokoju 225:

"To jest najlepsza edycja Blog Forum Gdańsk ever!"

Sylwia Kubryńska - http://kubrynska.com/2013/11/17/zrobmy-wreszcie-cos-dobrego-blog-forum-gdansk-2014/
Monika Czaplicka - http://czaplicka.eu/blog-forum-gdansk/#sthash.8G4ZIntp.dpbs
Muszkieter - http://muszkieter.in/2013/11/gdansk-blogerem-silny/
Mediafeed - http://mediafeed.pl/blog-forum-gdansk-2013-okiem-czterolatka/
Martekerka - http://martekerka.pl/blogerzy-zmieniaja-swiat/
Black Dresses - http://blackdresses.pl/2013/11/19/gdzies-pomiedzy-lenistwem-szalenstwem-pasja/
Eksperymentalnie - http://www.eksperymentalnie.com/2013/11/ilovegdansk.html
Riennahera - http://www.riennahera.com/2013/11/przemyslenia-po-blog-forum-gdansk-2013.html
Paweł Bielecki - http://www.pawelbielecki.in/do-blogerow-do-ludzi/
NoLife Style - http://nolifestyle.com/moj-pierwszy-raz/
Zuch - http://zuchpisze.pl/bfg2013/
Venila Kostis - http://www.venilakostis.com/2013/11/non-omnis-moriar.html
Jacek Kotarbiński - http://kotarbinski.wordpress.com/2013/11/18/sabat-nienormalnych/

+ na zachętę Andrzej Tucholski, bo on trochę mniej "relacyjnie", a bardziej "prezentacyjnie" - http://jestkultura.pl/2013/stres-na-scenie/
+ Aleksandra Mokwa jako mózg całej operacji - http://mojatrawa.pl/blog-forum-gdansk-2013-czyli-duzo-duzo-dobra.html
+ Kominek, jako chyba najważniejsza "relacja" z imprezy, serio. Przeczytajcie, to uwierzycie - http://www.kominek.in/2013/11/wszystko-w-porzadku-blogosfero/



Czytaj dalej »

30 paź 2013

CO MA BITCOIN DO BLOGERA ?

0

Nie wiem czy słyszeliście, ale ostatnio głośno było o kolesiu, który 4 lata temu w ramach jakiegoś eksperymentu, za 27 funtów kupił 5000 bitcoinów (taka wirtualna waluta) i zapomniał o tym. Coś go tknęło i zalogował się tam ponownie w kwietniu tego roku. Nie wiem jak zareagował, ale skoro na koncie wywaliło mu kwotę 886 000 funtów, to domyślam się, że dość entuzjastycznie. Prawie milion, tak o. Przypadek? No właśnie trochę tak i trochę nie.


Trochę tak, bo wziął się za to facet, który nie miał bladego pojęcia, za co tak naprawdę się bierze i zainwestował z ciekawości. To tak, jakbyś zagrał w totka i zapomniał sprawdzić czy wygrałeś. Tylko w dłuższej perspektywie.

No i trochę nie przypadek, bo akurat bitcoiny tym różnią się od totolotka, że nawet jeśli nie zarobisz realnej kasy, to zawsze zostają ci te bitmonety.

Dobra, ale co jak wam tu pieprzę o jakimś wirtualnym hajsie, skoro tyle innych ważnych spraw czeka na mój komentarz.

Hmm... Bo to moje ostatnie odkrycie? To znaczy już dawno wiedziałem, że coś takiego istnieje, ale nie wiedziałem po co. Albo myślałem, że to taka zabawa dla geeków, coś jak sprzedawanie postaci z LoLa za jakieś wirtualne punkty.

Okazuje się, że jest o tym coraz bardziej głośno, bo za bitcoinami stoją realne pieniądze. W zasadzie nie ma tygodnia, żebym nie słyszał czy nie czytał o rosnącej potędze bitcoinów. Media wyczuły nośność tego tematu, tak jak cały czas wyczuwają nośność tematu blogerów. Bo kasa. A ściślej łatwa kasa. A ściślej kasa za nicnierobienie, bo tak jak bloger dostaje siano za nic (no przecież!), tak te bitcoiny to też jakaś ściema - biorąc przykład z pierwszego akapitu wychodzi na to, że wpłacasz 10 zł, a po tygodniu wyciągasz 100. Mniej więcej.

No tak oczywiście nie jest, ale gdyby nie dało się na tym zarobić, to media miałyby to gdzieś i ja też bym się o tym nie dowiedział. Tyle, że jak ze wszystkim - trzeba wiedzieć, jak robić, żeby zarobić i się nie narobić.

Ja nie wiem. Ale się dowiem, bo może to rzeczywiście jest taka opcja "dla każdego" na podreperowanie domowego budżetu. Dlatego, póki co najważniejsze są chęci i ja je mam. Plus marzenia o apartamencie w Monte Carlo i zacumowanym na marinie jachtem. Potem dojdzie twarda rzeczywistość w postaci statystyk, kejsów, poradników do rozwalania systemu w Bitcoinie. Ale to potem.

A tak to działa.
Na teraz mam jedynie cynk, że póki kryzys nie odpuszcza, warto w takie "cuś" zainwestować trochę grosza. Bo tu działa prosta zasada - w kryzysie wszyscy się wszystkiego boją, bo wszystko jest niepewne. Prawdziwe pieniądze też i wiedzą o tym ci, co z głupoty wzięli kredyt we frankach. Albo ci Cypryjczycy, którym ich własny kraj zablokował wypłaty z konta.
Ludzie idą tam, gdzie mają pewność, że nikt im nie ruszy tych pieniędzy. I czymś takim jest właśnie Bitcoin, bo im więcej ludzi z niego korzysta, tym jego wartość rośnie, teraz kupujesz tanio, za chwilę sprzedajesz drogo, blabla, blabla... To jak ktoś lubi hazardzik i nie będzie płakał, jeśli coś jednak na tym straci.

A jak nie ryzyko, to sobie tymi bitcoinami spokojnie płacisz np. za chleb. Tylko musisz znaleźć piekarnię, w której będziesz mógł to zrobić, dlatego w Polsce tą walutą wiele nie zwojujesz. W Stanach bitcoinami płaci się za leki, czekoladę, sprzęt agd, ciuchy, a nawet dentystę. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby oni tam ten chleb mogli kupić. No, ale wiadomo - America. Do nas też ta moda przyjdzie, tak samo jak przyszła moda na blogowanie i zarabianie na blogach.

Ehm, zauważyliście jak mi się te dwie opcje fajnie łączą? Blogerzy i bitcoinerzy? Ci pierwsi, kiedyś byli pierwsi i teraz trzepią grubą kasę. Tylko dlatego, że byli pierwsi i konsekwentni. Dziś każdy nowy ma trudniej. Dlatego, póki ten cały Bitcoin nie jest u nas jeszcze tak bardzo popularny (chociaż po tym wpisie wszystko może się zmienić), wpuszczę tam jakąś kwotę i niech pracuje. Akurat jestem po wypłacie :)


Czytaj dalej »

21 paź 2013

TAKŻE TEN... POGADUCHY

0

Pierwsze Pogaduchy zaliczyłem w lutym. Napisałem o tym.
Drugie odbyły się w maju. Też byłem i też napisałem.
O trzecich nie chciałem już pisać, bo ile można.

Ale niestety trzeba.

Na koniec mam dla Was pewne zadanie, w zasadzie proszę o pomoc w związku z tym, co działo się w weekend. Dlatego uprasza się o niewychodzenie przed czasem :)

Nie będzie słodzenia. Gołym okiem widać, że od czasu lutowej edycji coś się posypało. Co nie znaczy, że na tej sprzed wczoraj zabrakło pozytywów.

Co było okej?

Organizacja

Studium Przypadku jak zwykle stanęło na wysokościach, dlatego i Bartek, i Tomek, za ogarnięcie i super profesjonalne podejście do tematu, dostajecie ode mnie mocne piąteczki. Każdy, kto choć raz w życiu próbował zorganizować coś, co wymaga udziału żywych ludzi wie, że to jeden wielki burdel na kółkach. Ja robiłem takie rzeczy nieraz, zawodowo i mniej zawodowo, dlatego macie mój szacunek chłopaki.

Żarełko

Dzięki Agacie vel Kurczakowi z Eksperymentalnej Kuchni wydałem na jedzenie 3,50. Przez cały pobyt. Były koreczki, kanapeczki, sałateczki, czyli bardzo bankietowo. Wszystko w dużych ilościach, bo wiadomo - blogery. Braki w typie widelców czy czegokolwiek do picia (Wyborowa już chyba nie blogerowa, bo co niektórym zalega jeszcze z nagrodami w konkursie) były bardziej zabawne niż uciążliwe, więc nie ma się czego czepiać. A spożywkę fundnęło Tesco, co by zamknąć temat.

Występy

Swoje prezki mieli Kuba Górnicki, Venila Kostis i Paweł Bielecki w zespole. Na mnie zawsze robią wrażenie ludzie, którzy mając tyle lat co ja, osiągnęli znacznie więcej niż ja. Taa, wrażenie... Ja im tego zwyczajnie, po ludzku zazdroszczę. Ale dzięki nim, widzę że można. Bezcenne są takie kopy motywacyjne, do tego masa różnych przemyśleń w temacie blogowania i mojej przyszłości w blogosferze. Może wrzucą się gdzieś do sieci, wiem że pan Kudła nagrywał Kubę smartfonem, więc jego prezka powinna się niedługo upublicznić. A co z Pawłem i Venilą, to nie wiem.
Aha, był jeszcze o Boguś Wołoszański, Natalia Hatalska i Tomek Machała. Wszyscy o 50 lat starsi i doświadczeni o upadek blogosfery sprzed pół wieku. Na chłodno i z perspektywy czasu, zbunkrowani gdzieś w zaświatach, zdecydowali się opowiedzieć o przyczynach apokalipsy z 2013. Przekonująco.

Co NIE było okej?

Ludzie

Ci, których zabrakło. Lekko licząc - ponad setki zdeklarowanych na fejsie. I nie licząc blisko 300 zaproszonych. Ja wiem, że to tak nie działa, ale niesmak pozostał. Zresztą sam nie mogłem dotrzeć na piątkowe warsztaty, ale córa padła ofiarą jakiejś bakterii i to mnie usprawiedliwia. Podejrzewam, że część miała podobne akcje, część już dawno miała inne plany, ale część zwyczajnie olała temat.
Blogerzy-studenci, macie 50% ulgi na dojazdy, więc słabo, jeśli tłumaczycie się kosztami. Blogerzy-nie-studenci, tak ciężko odłożyć parę gorszy na jeden wyjazd w roku? No góra trzy? Ten kosztował mnie 68,60 zł. Z dojazdem, z noclegiem, z jedzeniem i piciem w knajpie.

Ludzie

Ci, co byli. Niektórzy. Ci, którym nie pasowała partia z występami i gadanie o blogowaniu. Ci, którym przeszkadzało nawijanie Kuby o swoim blogu, a Venili i Pawła o ich drodze do sukcesu. No to pytanie, o czym wobec tego mieli gadać? Co mieli pokazać? Jak polecieć samolotem bez biletu? Jak się robi hajs w 3 minuty? Nie wiem, bo żadna maruda nie potrafiła powiedzieć, czego tak naprawdę oczekiwała.

After w BauBar

Nie tyle after, co samo miejsce. Nie było mnie na piątkowej integracji, ale z relacji świadków wynikało, że nie dało się rozmawiać, było tak głośno. Więc się przenieśli. Niestety konsekwencją było niewykorzystanie kuponów na browary (zniżka 50%) i w sobotę, żeby nam nie przepadło, ponownie wbiliśmy do BauBaru. I znów - ani w gadkę (do dziś w mej głowie szum...), ani w parkiet (serio? blogerzy i "umc, umc, umc" rodem z najbardziej hardkorowych klubów na Majorce?). Wyszedłem przed północą i obszedłem rynek. Dwa razy. Nie tak miało być.

W kilka osób próbowaliśmy rozkminić, co się stało, że się zesrało. Dlaczego mimo śniegu, mrozu i generalnej dupy pogodowej, zimą frekwencja sięgnęła 200-250 osób, co by 3 miesiące później, w maju, spaść do poziomu 50-ciu, może 60-ciu. Usłyszałem, że ludzie zawiedli się właśnie na lutowej edycji. Bo za dużo gadania, za mało imprezy. Nie wiem, imho było zajebiście. Ale nawet, gdyby to rzeczywiście był jakiś powód, to jest on po prostu durny i nie ma nic wspólnego z profesjonalizacją blogosfery. Kurde, każda branża ma swoje spotkania, eventy, koferencje. Wiadomo, że każdy chce się nawalić, ale wcześniej jest robota do zrobienia. Może nie brzmi to najprofesjonalniej, ale tak to wygląda. Dla blogosfery takim eventem jest BFG, ale hej - to jest jedno wydarzenie na cały rok. Jedno, jedyne i poza Pogaduchami nie ma alternatywy. Dlatego sprowadzając je do rangi jednej wielkiej biby, sami sobie robimy kuku.

Ale nawet gdyby, to kolejne, majowe Pogaduchy miały charakter wybitnie rozrywkowy. Chcieli imprezę - dostali imprezę. Tyle, że sami dali dupy i nie przyjechali. Ech... nie dogodzisz blogerowi.

Bartku, Tomku - formuła chyba się wyczerpała i mam nadzieję, że Wy też to widzicie. Z jednej strony zmiany są konieczne, ale z drugiej czy warto stawać na głowie, żeby bloger łaskawie usadził tyłek na siedzeniu PKP, a po przyjeździe oczekiwał cudów i czerwonego dywanu? No sorry, ale nie wiem co tym blogerom odwaliło, że im się nie chce. 
Osobiście jestem za pierwszą opcją, bo zanim coś wyląduje w koszu, trzeba sprawdzić czy da się to naprawić.

Nie wiem jak, bo nie siedzę w tym. Czasem dobrze robi zmiana miejsca. A co poza tym? Brak znanych twarzy też robi swoje. I to nie w roli ekspertów, a w roli zwykłych uczestników. To tak, jakby rozdanie Oskarów odbyło się bez Spielberga, DiCaprio i całej reszty Hollywoodu - ranga wydarzenia momentalnie leci w dół. Opcja z wyborem terminu też byłaby jakimś rozwiązaniem, bo ludziom trudniej olać sprawę, kiedy czują, że mają na coś wpływ.
Nie wiem, z mojej strony to taka próba włączenia światła po ciemku, gdy nie zna się za bardzo terenu. Ale wiem, że ten włącznik gdzieś jest. A czy działa? Muszę go najpierw znaleźć.

***

Okej. Moi drodzy, czytelnicy, blogerzy - teraz kolej na Was. Super, że dotrwaliście do końca, bo czeka Was jeszcze jedno zadanie.

Każdy był na jakimś mniej lub bardziej profesjonalnym evencie. Wielu eventach, spotkaniach, imprezach i takich tam różnych spędach. Co można zrobić, żeby uatrakcyjnić temat? I jak to jest, ludziom bardziej zależy na zabawie, czy na wiedzy? A może to kwestia tego, kim są blogerzy i jaki mają styl bycia? Oświećcie mnie proszę, bo sam już nie wiem. Może urodzi się tu jakiś rewolucyjny pomysł i następne Pogaduchy będą przełomowe?


Czytaj dalej »

14 paź 2013

NASZA DEMOKRACJA MA SIĘ LEPIEJ NIŻ MYŚLAŁEM

0

Szczerze mówiąc, myślałem że stolica kopnie Hankę w tyłek. Nie udało się, ale ja w temacie wyników #grzybobrania nie będę się wypowiadał, bo przecież nie miałem prawa głosu. Ale paru znajomych je miało, więc zapytałem ich o wrażenia - czy byli, jak głosowali i tego typu kwestie.

To ważne z punktu widzenia idei demokracji i tego, jak ona wygląda w rzeczywistości. Media przez ten cały czas skupiały się tylko na jednej stronie medalu - kłótni polityków wszystkich opcji o to, kto ma większego. A co z ludźmi, z tą całą armią zdesperowanej młodzieży, która miała zrzucić Hankę ze stołka?

Kuba z Ochoty, 27 lat

Nie głosowałem, bo ja nic nie mam do tej kobiety. Do Kaczyńskiego (Lecha - przyp. ja) zresztą też nic miałem, bo mi obojętne kto rządzi. Mi się dobrze żyje i póki co jeszcze nikt tego nie zepsuł. A czemu nie głosowałem "przeciw odwołaniu" ? Bo nie bardzo wiedziałem po co mam to robić. Referendum nie było moją inicjatywą, jak dla mnie w ogóle mogłoby go nie być, więc nie czułem się zmotywowany. Poza tym mam w poniedziałek ciężkie zajęcia na uczelni, sam rozumiesz...

Aga z Tarchomina, 24 lata

Wahałam się, ale nie poszłam jednak. Może gdyby nie było takiej walki na tym tle, to na jakąś opcję mogłabym zagłosować... A tak? W sumie obojętne mi to było, Hanka ani mnie ziębi, ani grzeje. Właściwie to przez cały czas miałam wrażenie, że to taki trochę sztucznie nadmuchany balon, bo komuś zamarzyła się władza. Dlatego bardziej byłam "przeciw" niż "za", ale z dwojga złego wybrałam trzecie wyjście i nie poszłam w ogóle.

Emil ze Śródmieścia, 28 lat

Ja od początku byłem przeciw. Przeciw referendum oczywiście. Dla mnie to wyrzucanie publicznej kasy w błoto, po to tylko, żeby coś komuś udowodnić. I jak tylko Platforma zaczęła ludzi namawiać, żeby w ogóle olać te wybory, bo to tylko woda na młyn dla Kaczyńskiego (tym razem Jarka - przyp. ja) i Guziała, to z miejsca podjąłem decyzję, żeby nie iść. Zresztą sam widziałeś - wczorajsze wyniki wyraźnie pokazały, że gdyby kilka procent więcej poszło zagłosować po to tylko, żeby spełnić swój "demokratyczny obowiązek", to dziś nasza Hania kochana już byłaby spakowana. Ale sprawiedliwość zwyciężyła i może następnym razem zastanowią się trzy razy, zanim wpadną na podobny pomysł.

Weronika i Kacper z Żoliborza, 25 i 28 lat

My mieliśmy problem, bo na początku nie chcieliśmy w ogóle głosować. Może dlatego, że jesteśmy przyjezdni i raczej nie wiążemy przyszłości z Warszawą. Poza tym i tak jest, naszym zdaniem, lepiej niż w innych miastach. I dopiero kiedy dotarła do nas informacja, że nie będzie podwyżek na biletach, to nam się lampka nad głową zapaliła. Że gdyby nie to referendum, to pewnie za chwilę znowu dostalibyśmy po kieszeni. Dotarło do nas, jakie to wszystko sztuczne. Ale z drugiej strony, uznaliśmy że to marny argument i nie powinien decydować w tak ważnej sprawie. Tym bardziej, że za rok i tak będą wybory. Dlatego nie głosowaliśmy wcale.

***

Ci ludzie są mniej lub bardziej przed trzydziestką. Są młodzi i jednocześnie na tyle dojrzali, że rozumieją na czym polega demokracja. Na wolności wyboru.

Bo referendum jest tylko narzędziem, które możemy sobie w demokracji wykorzystać. Możemy - nie musimy. To nie jest nasz obowiązek, a nasze prawo. Nie ma czegoś takiego, jak brak szacunku do demokracji, bo ona sama daje nam możliwość podejmowania decyzji. Czy to plus, czy minus? Patrząc szerzej, a nie tylko przez pryzmat referendum, odpowiedź jest oczywista.

Dlatego śmieszą mnie te wszystkie komentarze przegranych w typie Adama Hofmana, że "to nie my przegraliśmy - to demokracja przegrała". Fakt, że 73% warszawiaków ma w pompie taką instytucję jak referendum oznacza dokładnie to, że opowiada się za demokracją. Mogli NIE skorzystać ze swojego prawa do głosowania? Mogli i tak właśnie zrobili.


Czytaj dalej »

26 wrz 2013

CZEGO NAUCZYSZ SIĘ OD BLOGERA ?

0

Dla mnie wrzesień zawsze był najlepszy. Pamiętam jak dziś, kiedy z początkiem jesieni 28 lat temu matka wylądowała w szpitalu, żeby wydać mnie na świat... 27 lat później, w tym samym czasie, jej pierworodny syn zostaje blogerem. Przypadek?

Nie sądzę. I zdaję sobie sprawę, że historia ewolucji mojego bloga jest niezwykle fascynująca, ale... nie dziś, sorry ;) Zresztą on był na początku tak brzydki, a teksty tak toporne, że nawet dobrze że nikt wtedy tego nie czytał. Choć do tekstów możecie wrócić, ale nie polecam, bo odlajkujecie profil a ja odkręcę gaz w kuchence. Nie psujcie mi września.

Dobra, ale ja nie o tym, nie o tym, nie o tym.

Nie o mnie, a o innych. O blogowaniu. O tym, jak czytanie blogerów - albo lepiej - blogów znanych blogerów, wpływa na życie czytelnika. W tym i na moje, bo przecież sam jestem czytelnikiem i śledzę lepszych od siebie. W końcu obok ludzi, którzy już coś w życiu osiągnęli, nie przechodzi się obojętnie. Możesz kochać, możesz nienawidzić, ale musisz mieć szacunek do cudzych sukcesów, bo tylko tak jesteś w stanie osiągnąć swój. Możesz blogera nie podziwiać, ale powinieneś się od niego uczyć. Czego?

Konsekwencji

Bo przeciętny czytelnik nie ma pojęcia ile determinacji, ile samozaparcia i często wymuszonej motywacji bloger musi włożyć w to, żeby regularnie pisać. Jasne, że nikt go nie zmusza. Ale ciebie też nikt siłą nie trzyma w robocie. A robisz. Robisz, bo ktoś ci daje za to kasę do ręki. I teraz wyobraź sobie, że pracujesz za darmo. Przez rok, dwa, trzy. Palcem nie ruszysz, a bloger konsekwentnie dąży do celu i do pozycji, którą sobie wymarzył często za total free. Za lajki, za które nie kupi sobie piwa. Za lajki, które - w co głęboko wierzy - kiedyś zaprowadzą go na szczyt. A póki co dają tylko (aż) dumę.

Asertywności

Bo bloger mówi, pisze i robi to, co akurat chce powiedzieć, napisać i zrobić. Nieważne, że zaboli. Bloger wpływa na to, co myślimy i jak widzimy świat. Ja wiem - gazeta i telewizja też. Ale w gazecie i telewizji nie masz wizji człowieka a wizję taką, która się sprzeda. Jasne, blogerowi też zdarza się być nie fair i kręcić lody za dolary. Ale ryzykuje utratę czytelnika, a bez niego bloger idzie do piachu. Co tylko potwierdza fakt, że ludziom zależy na opinii i na tym, co bloger myśli, a nie co wypada myśleć.

Elokwencji słownej

Bo lepiej czytać bloga, niż w ogóle nie czytać. Zresztą, bloger to istota z definicji oczytana i to, czego sam się nauczy, przenosi na swoje teksty. Bloger bez przerwy gdzieś bywa, słucha, obserwuje i tym rozbudowuje swój warsztat. Bloger zawsze i na wszystko ma jakiś pogląd, ale sztuką jest tak go przekazać, żeby ludzie wracali. Sztuką jest tak dobrać słowa i tak je połączyć, żebyś mógł je chłonąć i wykorzystać w realnym świecie. Ja też jestem czytelnikiem i jako czytelnik chcę widzieć dobrze napisany tekst, bo tylko taki poruszy moje półkule. Najlepsi to potrafią.

Odporności na stres

Na początku drogi bloger myśli, że jest zwycięzcą, bo nie ma hejterów. Po jakimś czasie staje się REALNYM ZWYCIĘZCOM, bo hejterów ma cały kontener. To jak w polityce - im dalej zajdziesz, tym więcej ludzi będzie cię chciało ściągnąć na dno. Bez konkretnego powodu - po prostu jesteś wyżej niż oni. A jaki powód, takie komentarze więc bloger ma je głęboko w pupie. Bierz przykład: jeśli ktoś ci powie, że jesteś pedałem, a ty czujesz że nie jesteś - olej to. Nie ma gorszej kary dla hejtera niż zlanie jego wymiocin. Nawet ban nie ma takiej mocy.

Organizacji czasu

Bo bloger to też człowiek i ma swoje życie pozablogowe. Obudź się rano, idź na autobus, bądź w pracy na czas, wyjdź po 8 godzinach, stój w korkach, idź na zakupy, stój w kolejkach, spotkaj znajomego, zrób obiad, zajmij się dzieckiem (jeśli masz), ogarnij chatę, walnij się na kanapę, wyłącz mózg. Ano tak, jeszcze blog... gdzie to upchnąć? Bloger da radę. Nikt nie wie jak i gdzie, ale bloger zawsze znajdzie czas dla swojego bobaska. Blogaska. Nie zaniedbując przy tym całej reszty przyziemnych obowiązków. A to ani ptak, ani samolot. To tylko bloger. Aż bloger :)

Czegoś jeszcze?



Czytaj dalej »

22 lip 2013

DZIENNIKARSTWO W EPOCE BEZMYŚLNEGO COPY-PASTE

0

To, że media schodzą na psy i że po przetrawieniu ta informacyjna papka coraz częściej przybiera konsystencję sraczki zamiast zwartej kupy - to wiadomo. Wiadomo, że standardy wyznacza Fakt na spółę z Superakiem i reszta musi (chce?) się dostosować. Wiadomo też, że w dobie internetu liczy się to, kto pierwszy przekroczy barierę dźwięku w szybkości wrzucenia newsa do sieci. Pudelek, kozaczek czy inny pantofelek - okej. Fejsa też trzeba traktować z przymrużeniem oka. Ale Forbes? RzePa? Wprost? TVN? I to za jednym zamachem.

Miałem pisać o zajebistości tego, co tam wyczytałem, ale tak się złożyło, że wypada mi przede wszystkim poruszyć temat niekompetencji dziennikarzy, redaktorów, dyrektorów, a nawet samego źródła informacji, która dziś do mnie dotarła.

Wygląda to tak, że kilka dni temu PZU wypuściło na rynek kontrowersyjną ofertę swojego nowego produktu - polisę antybiotykową. W skrócie polega ona na tym, że idzie człowiek do apteki, okazuje receptę, kartę PZU i dostaje antybiotyk za 20% jego ceny. Resztę płaci PZU, w zamian za comiesięczne składki w jakiejś śmiesznej kwocie kilku złotych. 

HIT, słuchajcie! Że tak powiem - kto nie weźmie, ten gupek.

Oczywiście wielkim znawcom tematu zdrowia w Polsce pomysł się nie podoba, bo Polacy już teraz faszerują się jakąś chorą ilością antybiotyków, a PZU swoją ofertą tylko sprzyja powstaniu całej armii lekomanów. Tok rozumowania dość mocno ociera się absurd, bo wychodzi na to, że wszyscy tymi lekomanami już jesteśmy i tylko szukamy okazji do ataku na aptekę. Zatem - bullshit, nie ma się co przejmować. Poza tym business is business, leki są drogie, ludzie generalnie biedni więc polisa jak znalazł na nasze warunki.

Ok, musiałem swoje wtrącić, bo nie byłbym sobą. Teraz media informacyjne, choć w zasadzie powinienem te dwa słowa wziąć w cudzysłów. "Media informacyjne" - tak lepiej. Zaczęło się od Rzepy, która materiał wydrukowała, potem rzucili się inni. Wszędzie copy_paste, nikt się nawet nie wysilił, żeby go zweryfikować. News - to jest to, byle wrzucić i niech się niesie.


Mi wystarczyło 5 minut rozmowy na infolinii, żeby poznać całą prawdę:

- rodziny pracowników nie mogą z tego korzystać, bo liczy się nazwisko na recepcie, które musi być zgodne z tym na polisie. Oczywiście można to zrobić nielegalnie i wypisać jedną receptę na siebie, babcię i dziadka, ale to raczej nie jest informacja, która powinna pojawić się w mediach.

- mówi to sam dyrektor zarządzający. Konsultantka temu zaprzeczyła, klika razy upewniając się podczas rozmowy ze mną u kilku różnych osób.

- oferta NIE obejmuje wszystkich antybiotyków, a jedynie pewien zakres. Być może docelowo osiągną sto procent, ale jeszcze nie teraz.

Ja wiem, że konsultant na infolinii nie jest żadnym informacyjnym guru. Dlatego rozmawiałem z trzema i każdy niezależnie od siebie zaprzeczył rewelacjom o rodzinach i ofercie na wszystkie leki, negując tym samym dumne stanowisko samego dyrektora PZU.

Może temu panu i mediom byłoby łatwiej, gdyby PZU wrzuciło tę swoją innowacyjną ofertę na stronę? Bo "Antybiotyk" lata sobie swawolnie po sieci, a źródełko jest puste. Szkoda, bo przeciętny osobnik nie dowie się na przykład, że aby móc z takiej oferty skorzystać, musi być objęty grupowym ubezpieczeniem PZU w swoim zakładzie pracy. Musi zadzwonić. Zatem to taka jeszcze ciepła informacja dla wszystkich zainteresowanych, którzy planowali miło spędzić czas oczekując na rozmowę z konsultantem.

W każdym razie nic nie tłumaczy zachowania mediów, które - oprócz tego, że jest nieprofesjonalne bezmyślne i po prostu głupie - pokazuje brak szacunku dla mnie jako czytelnika. Potraktowano mnie trochę jak świnię, która zje wszystko bez pytania co w korycie. Przecież i tak zjem, i będę zadowolony, że w ogóle dostałem.



I może to jest odpowiedź na ten nasz odwieczny ostatnio dylemat - różnicę między dziennikarzem a blogerem i taką trochę zimną wojną między nimi:

Bloger się stara, blogerowi się chce, a dziennikarz od jakiegoś czasu przestaje i sprawia wrażenie, że wszystko mu jedno.

To nie jest prowokacja. Po prostu bloger to zawsze pasja i czasem zawód, a dziennikarz to zawsze zawód i tylko czasem pasja.


Czytaj dalej »

21 maj 2013

GRAJCIE W GRY. MIEJSKIE GRY.

0
Nigdy wcześniej nie miałem okazji brać udziału w czymś takim. No dobra, okazja była ale gorzej z czasem. Dlatego, żebym mógł przeżyć swój pierwszy raz z grą miejską pojechałem aż do Wrocławia, gdzie chłopaki z Exploring Events w ramach akcji Pogaduchy Blogerów zorganizowali nam 4 godziny intensywnego fizyczno-intelektualnego wysiłku  ze zwiedzaniem miasta w tle.

Dla tych, co nie wiedzą - w dużym uproszczeniu gry miejskie polegają na osiągnięciu jakiegoś celu określonego w scenariuszu. Trochę jak w grach RPG, a planszą jest mniejsza lub większa część dowolnego miasta - im bardziej tłumna, tym lepiej bo trudniej. I też żeby nie było za prosto, po drodze do celu musicie pokazać jak bardzo jesteście sprawni manualnie i umysłowo, bo warunkiem zaliczenia etapu i przejścia do następnego jest rozwiązanie jakiejś zagadki albo wykonanie zadania. Bez tego o wygranej możecie zapomnieć.



A sama koncepcja naszej gry polegała na rozpoznaniu sprawcy porwania Andrzeja Tucholskiego - takiego tam znanego blogera i kradzieży jego laptopa. 8 podejrzanych osób, każdą trzeba było odnaleźć (starodawnym sposobem, czyli przy użyciu mapy), wykonać zadanie i zabić ją gradem pytań o całe zajście i pozostałe osoby - a nóż zacznie sypać i zagadka się rozwiąże. Niestety dla nas, ale z korzyścią dla zabawy, aktorzy perfekcyjnie odegrali swoje role, znali swoje historie i wprowadzali fałszywe tropy, co nas dodatkowo frustrowało (tak pozytywnie) i podsycało atmosferę udziału w klasycznym kryminale. Niestety zakazali nam grożenia bronią (długopisem też) i zdzierania ofiarom paznokci, więc ciężko było wydobyć jakąkolwiek istotną informację bez choćby lekkiej torturki. Ale bloger to stwór inteligentny i zbyt łatwe zadanie mogłoby go po prostu urazić :)


Ja uważam, że wygraliśmy bo cel został osiągnięty a porywacz odnaleziony. Tylko ten czas nam jakoś źle policzyli... :P

Taka gra miejska spełnia kilka całkiem pożytecznych funkcji:
- integruje cię z ludźmi, z którymi jesteś w grupie i z ludźmi których zagadujesz na ulicy
- poznajesz swoje ukryte zdolności i popisujesz się tymi, które znasz
- zwiedzasz miasto (w tempie sprinterskim, ale jednak)
- nie tracisz czasu na głupoty (czytaj: fejsbuki i temu podobne internety)
- rywalizujesz o zwycięstwo z innymi ekipami (poziom adrenaliny i endorfin sięga swojego apogeum)
- spalasz nadmiar wchłoniętych kalorii (więc zmniejsza ci się brzuch albo tyłek, zależy od płci)

W naszym przypadku dodatkowym atutem było też to, że mogliśmy tego wszystkiego doświadczyć za darmo. Normalnie taka impreza kosztuje, a swoją drogą to ktoś kiedyś wymyślił iście mistrzowski biznes - każą ci biegać po mieście i jeszcze im za to płacisz :) Ok, wiadomo że bezkosztowo to się nie odbywa, ale i tak najprostsze pomysły zawsze są najlepsze.

Zresztą same miasta też bawią się w organizację takich gier. Choćby w Poznaniu za chwilę rozpocznie się Let's play Poznań - międzynarodowy festiwal dla fanów gier miejskich. Z mojej strony to żadna reklama, po prostu mieszkam tutaj, cieszy mnie że coś się dzieje i dlaczego miałbym o tym nie wspomnieć. Tym bardziej, że dzięki grze we Wrocławiu poznałem to miasto bardziej niż kiedykolwiek i - poznaniacy nie bijcie, ale taka jest prawda - infrastrukturalnie, towarzysko i kulturalnie nasze miasto Hał-Hał przy WrocLove wypada blado. Także jeśli kiedyś gdziekolwiek się przeprowadzę, a nie będzie mnie stać na Barcelonę albo Reykjavik, to będzie to Wrocław.

///

Jeszcze krótko o samych Pogaduchach. Krótko, bo czuję niedosyt. Mało ludzi (sporo mniej niż ostatnim razem), brak mądro-gadających głów (co dla nie-mainstreamowych blogerów zawsze jest cennym doświadczeniem), brak Frugo które do nas nie dotarło, choć obiecało (masowy hejt podobno już poszedł, ale ja - w związku z moim ostatnim wpisem - hejtował nie będę, bo może nie zrobili tego specjalnie i naprawią to, co zepsuli).



Za to! Ci, co byli - dla was ogromne dzięki właśnie za to, że byliście. A byliście jak pogoda tego weekendu - zajebiści. Ilona - kupiłaś najlepszy Camembert z ziołami :) A propos - Tesco przeznaczyło na naszą 'skromną' imprezę 3 tysiaczki, dzięki czemu bloger w niedzielę rano mógł zjeść śniadanie, pograć w badmintona i wyżyć się na trampolinie. Bartek i Tomek - Wam dziękuję za organizację i przede wszystkim za pretekst do oderwania się od codzienności. Dlatego obojętnie co by się nie działo - na następnych Pogaduchach też jestem, możecie mnie odhaczyć ;)

I osobne podziękowania dla Dominiki z Dorigami za suchary, Krzyśka z Więcej Luzu za jeszcze więcej sucharów i Łukasza z Kryzysowo za Zakład Usług Piwnych. A Kasi z Zapętlone oprócz pięknego towarzystwa dziękuję za karimatę, kocyk i foty, które macie powyżej.





To wróćmy jeszcze do tej gry miejskiej - braliście kiedykolwiek udział? Piszcie, bo ciekawi mnie jak to wygląda w innych miastach.

Czytaj dalej »

20 mar 2013

FRUGO & BLOGtej - BARDZO UDANY ZWIĄZEK

0

Co oznaczają dla blogerów takie eventy wiedzą wszyscy, którzy w tym 'biznesie' siedzą. Zresztą każde spotkanie ludzi z ludźmi - czy to kółko gospodyń wiejskich, czy różańcowe - niesie za sobą jakąś wartość dodaną, bo nie sposób z takiej imprezy wyjść i nic nie wynieść. No, i tego...

Tak, ja wiem że fanty, że jedzenie, że picie, bo bloger mimo że na wszystko się rzuca, to zawsze zostawia sobie coś na koniec, żeby potem móc to wynieść. Ale ja nie o tym, bo inspiracja, pozytywna energia i chęć do dalszego działania to jest to, czego człowiek po takiej imprezie oczekuje. I co - rzecz jasna - dostaje.

Nie będę pisał, że każdy kolejny BLOGtej jest lepszy od poprzedniego, bo to wiadomo. Relacji jako takiej też nie będzie, bo ileż można. Wspomnę tylko dla porządku, że tym razem motywem przewodnim naszego spotkania była motywacja - nie tylko dla tworzenia wartościowych treści na blogu, bo spokojnie można było sobie te wszystkie motywacyjne kwestie przełożyć na każdą dziedzinę naszego życia. A temat cierpliwie wbijał nam do głów Michał Pasterski, swoją drogą sympatyczny, dobrze gadająco-wyglądający facet, i kto jak to, ale on potrafi człowieka zmotywować.

Ale ja nie o tym, a o Frugo, które przez cały wieczór dzielnie nam towarzyszyło. To nie będzie wpis pochwalny, ani tym bardziej sponsorowany, choć słowa uznania bezwzględnie się FoodCare należą, bo firma zadbała o blogerów, jak o swoje dzieci. To znaczy dała więcej, niż było nam trzeba - tak na wszelki wypadek. I tyle pierdół, teraz konkrety.

Bo po Pogaduchach we Wrocławiu i teraz BLOGtej, Frugo staje się wręcz strategicznym partnerem naszych blogerowych spotkań. Upraszczając - nie ma Frugo, nie ma blogerów. I powoli, mam nadzieję, zachodzić będzie też odwrotna relacja. Zmierzam do tego, że FoodCare doskonale widzi, co się dzieje i będzie działo. No bo spójrzcie - wczoraj Frugo wystawia towar za plus minus 3 tysiące, a 80 blogerów pije i wciąga żelki do woli. Na drugi dzień połowa z nich pisze na blogach i fejsbukach, że było Frugo, co dochodzi do świadomości spokojnie kilkudzisięciu tysięcy ludzi.

Ok, standardowa reklama na FB wychodzi taniej. Ale to tylko reklama, jedna z miliona. Info od blogera to coś więcej - bloger spróbował, podegustował, poświęcił się wręcz i ocenił, że warto. Brzmi to o wiele bardziej wiarygodnie niż prosta grafika reklamowa, która tylko zachęca do wejścia na stronę. A gdzie tu smak, gdzie właściwości produktu? Przeciętny konsument stwierdzi co najwyżej: 'o, fajna stronka' albo 'o, extra video'. I co - kupi to, bo firma ma zdolnego grafika albo copywritera? Jeśli kupi to tylko dlatego, że chce mu się pić. A i tak ma do wyboru masę innego towaru na półkach. Tańszego towaru.

Świadomy konsument nie ufa reklamie - ufa ludziom, rekomendacjom, pewnym gestom, np. społecznym. A bloger to człowiek - zwyczajny gość i ktoś kto żyje, pracuje i działa tak jak my wszyscy, nie jest oddzielony szklanym ekranem i nie ma doklejanego na różne okazje uśmiechu. Coś się nie podoba - jest do dupy, coś jest fajne - to jest fajne i polecam. Krótka piłka.

Dlaczego innym markom tak trudno to pojąć? Dlaczego planują milionowe budżety na kampanie, które nie działają? Zwykłą reklamą można zwykłego człowieka jedynie o czymś poinformować. Ale zachęcić, wygenerować potrzebę posiadania poprzez standardowy spot w TV udaje się nielicznym (procent? promil?).

Dobra - blogery blogerami, trochę minie zanim firmy zaczną się o nas zabijać. Ale dlaczego firmy nie zabijają się o zwykłych ludzi, żeby ci mogli poznać ich produkty nie tylko gapiąc się na billboard albo reklamę w przerwie serialu? Ja bardzo chciałbym móc użyć swoich palców, żeby podotykać i ust, żeby spróbować przed zakupem. Nieraz zdarzyło mi się kupić coś ponad plan, bo śliczna hostessa rozdawała to fajnie wyglądające 'coś' i po przetestowaniu biegłem po więcej.

Niech taki pan Chajzer zamiast biegać na planie za piłką i dzieciakami w brudnych koszulkach wyjdzie do ludzi i niech Vizir każdemu wypierze po 3 kilo odzieży w ramach jakiejś fajnej akcji promocyjnej. Jak człowiek zobaczy, to uwierzy. No chyba, że się Vizir boi, bo nie będzie za bardzo w co wierzyć. Wszystkie marki się boją.

Ale nie Frugo, które wyszło do ludzi - do blogerów, którzy poinformują o tym świat. Taki tymbark... Phi, co on poza adaptacją piosenki Skaldów i LOLowymi tekstami na kapslach zrobił dla ludu? Posmakować się nie dał, więc dlaczego mam wybrać akurat jego? Sorry, wybieram Frugo. I każdą inną markę, która da mi się 'dotknąć'*.

/* a jak nie podbije mojego gustu i nie sprawi, że będę chciał ją posiąść to ją zignoruję - ale docenię starania.

A Wy czym się kierujecie wybierając daną markę?
Dlaczego Cola a nie Pepsi? Tyskie a nie Żywiec?



Dajcie znać w komentarzach.

Czytaj dalej »

25 lut 2013

POGADUCHY RZĄDZĄ A RZECZYWISTOŚĆ ŚMIERDZI

0

Ciężko pozbierać myśli po Pogaduchach, bo tyle się działo, że kompletnie nie wiem od czego zacząć. Może od tego, że nie spałem 28 godzin co jest moim nowym rekordem. Ale to chyba najlepiej świadczy o tym, że było zajebiście i niekoniecznie chciało się stamtąd wracać, mimo że pogoda we Wrocku była chyba najgorsza w całej Polsce.

No fakt, buty rzeczywiście trochę mi przemokły, ale momentalnie po przekroczeniu progu Nowych Horyzontów jakby obeschły. I dobrze, bo za chwilę miał się zacząć blogerowy performance, a nie chciałem sprawiać przykrości innym siedzącym obok ściągając buty po kilkugodzinnej przeprawie z Pzn do Wro. 

Właśnie, bo mimo że główną ideą pogaduch była integracja blogerów ze wszystkich stron świata, to zlot miał od początku bardzo uporządkowaną agendę, o którą trzeba było jednak trochę zawalczyć na FB. Ale się udało i za całą organizację spotkania wielkie dzięki należą się chłopakom ze Studium Przypadku, bo ogarnęli rekordową liczbę blogerów w jednym miejscu (poza BFG rzecz jasna) i zapewnili wszystko, czego roszczeniowemu blogerowi trzeba - zabawa, picie, żarcie i trochę wiedzy. Tylko jedno 'ale' - za mało takich eventów!


Dobra, schodzę na ziemię, czyli do sali kinowej bo tam była okazja posłuchać paru mądrych osób i obejrzeć też mądry film. 

To tak na szybko - zaczęli chłopaki z SP wygłaszając jakieś wstępne słowo, którego rzecz jasna nikt nie pamięta, ale trzeba się było całkiem zasłużenie polansować. Potem przyszła kolej na Martę Soję z agencji Lemon Sky, która swoją krótką prezką 'Bój się bloga' pokazała, czego firmy obawiają się przy współpracy z blogerami i jak taka kooperacja powinna wyglądać. Dalej na moment pojawił się Andrzej Tucholski i krótko zareklamował swój ostatni twór - Trendbooka Kultura 2013. Najwięcej czasu zabrała prezentacja Oli Stępień z projektu Miasto Moje A w Nim, która pomogła nam ogarnąć temat związany z zaśmiecaniem polskich miast reklamami i jak temu przeciwdziałać, żeby zadziałało. Potem nastała chwila na debatę blogerów: Maćka Budzicha, Michała Góreckiego (thx za koszulkę, trochę duża ale przypakuję), Kuby Prószyńskiego, Bartka Raka i Oli Stępień (sorry, że na końcu ale tak mi do konwencji pasowało). Sama debata była jakby przedłużeniem wystąpienia Oli i dyskusja traktowała właśnie o reklamowym chaosie online i offline. Nie wszyscy też widzieli, ale w trakcie debaty na sali spadł deszcz... papierowych żurawii od Dorigami jako zachęta do odwiedzenia ich fan pejdża. Oryginalnie, widziałem zachwyt pomysłem.


I przerwa. Na jedzenie (many thx for Jacob's Creek, Central Cafe & Food Care, było pysznie :), picie (FRUGO - lubię Cię), drugie picie (Wyborowa=Blogerowa) i spontan czyli zrobienie tego, czego się nie robi na co dzień - luźne gadki z innymi blogerami offline. A po przerwie pokaz filmu 'Sztuka reklamy' Douga Praya, super odprężający, mega pozytywny i motywujący do działania dokument. A jeszcze przed seansem każdy bloger znalazł pod swoim siedzeniem drobny gift od firm wspierających Pogaduchy (no ja akurat nie znalazłem i musiałem szukać po sali wolnego prezentu ;)

Wino dla elity. Czyli dla wszystkich.
Blogery rzucają się na jedzenie.
Blogery robią syf.
Blogery zrobiły syf i nie pozbierały. Każdy ma przecież osobistą sprzątaczkę :P
Brakło tylko białego...
To był szpinak, który powinno się podawać dzieciakom w przedszkolach. Najlepszy.
Integracja, networking, pitu pitu...
To samo, tylko z drugiej strony.
Kompania braci i sióstr blogowych. Tym drugim bratem byłem ja, ale ktoś musiał cyknąć fotę. Krzychu wyszedł niekorzystnie, ale sam jest sobie winien.
Po filmie nastał czas późno-wieczornego obiadu w Sphinxie z udziałem Dominiki (Dorigami), Krzyśka (Więcej Luzu), Daniela (Czasem widziane) i moim. Ale o tym miejscu musi być osobny wpis, bo przez pół godziny naszego pobytu tam na światło dzienne wypłynęło wiele dziwnych zachowań i przemyśleń ;)

Sfinks sfinksem, trzeba było czymś wypełnić brzuchy przed prawdziwą imprezą, która w klubie El Barrio odbywała się pod hasłem przewodnim 'no limits', czego namacalnym dowodem była dwójka 'tancerzy' prezentujących na parkiecie freestyle w dosłownym znaczeniu - jeden brał w tango wszystko co się ruszało i miało cycki, a drugi zadowalał się sam przy okazji skutecznie zabierając miejsce do tańczenia innym ;) Taki WroStyle, warto dla niego zostać na imprezie do rana. Poza tym klub świetny, kocham klimat imprezy w kamienicy wyglądającej na niedokończoną z parkietem przy barze i nie mogę ogarnąć, dlaczego tego jest tak mało. Idąc po piwo musisz przejść przez roztańczony tłum, który zaraża cię swoim entuzjazmem. Prosta i skuteczna logika, której nie rozumie większość właścicieli knajp w tym kraju.

Zagadka: dwóch panów na parkiecie to gwiazdy wieczoru, choć sami o tym pewnie nie wiedzą. Którzy to?
Ale kluczem do sukcesu imprezy był DJ (po prawo, za barem) - obłędny gość, obłędne spojrzenie, obłędne ruchy. Z naciskiem na 'błędne', bo na stówę miał tego wieczora pyszne palenie. Tyle, że kiedy mu go brakło potrafił rozwalić imprezę i rozhasaną gawiedź jednym smętnym kawałkiem. Ale jak tylko odpalał świeżutką bibułę wszystko wracało do normy.




Dominika i ja. A ponad 2-metrowy Kuba Caban stwierdził, że mam śmieszne okulary. No to mu zrispostowałem, że ma śmieszną brodę. Przybiliśmy sobie piątki. Blogery :)
Dla mnie i paru innych blogerów impreza skończyła się nad ranem i po komunikacie ze strony barmanki, że "zamykamy". Było jeszcze przed 6, ale spacer po rynku już raczej nie wchodził w grę i trzeba było zawlec tyłki się na dworzec. Udało się bez pudła mimo, że człowiek zmęczony, niedospany i nie do końca trzeźwy.

No extra było, a lepsze Pogaduchy mogłyby się odbyć jedynie latem w kinie pod gołym niebem. No bo co stoi na przeszkodzie, żeby sprosić blogerów do Wrocławia dwa razy w roku? Jedyne czego mi brakowało, o czym już napisałem Bloger Mamie i napiszę do chłopaków z SP, to brak jakiejś dedykowanej blogerom zabawy czy konkursu na miejscu w celach rzecz jasna integracyjnych. Może to kwestia logistyki, bo ciężko byłoby ogarnąć 300-osobą ekipę w jedno zadanie. No nic, do przemyślenia. A reszta na ogromny PLUS, oby tak dalej, bla bla i w ogóle do przodu. Nie zapomnę :)



Komu się podobało niech się wpisuje!

Czytaj dalej »

9 sty 2013

BLOGERY SIĘ DZIELĄ I ROBIĄ INTERNETY. BO jestSHARE WEEK!

0

Od trzech wpisów nie robię nic innego, jak tylko piętnuję pewne irytujące zachowania. Nie wszystkim się to podoba, ale pamiętajcie, że nigdy nic nie jest czarne albo białe i zawsze musicie próbować widzieć drugą stronę medalu.

Ale dziś temat będzie luźny i radosny :)

Bo jest taka sprawa, że Andrzej z jestKultura po raz drugi inicjuje rewelacyjną akcję dzielenia się najbardziej interesującymi blogami, które czytamy. Share Week polega na tym, że za chwilę zobaczycie kilka blogów, które warto znać. Warto, bo wnoszą jakąś wartość. Warto, bo blogosfera pędzi do przodu i już niedługo blogi będą pierwszymi stronami, które otwieracie zaraz po odpaleniu Facebooka.

Jeszcze słowo o samej akcji. Bo każdy, szczególnie ten mniej popularny bloger, się cieszy. Pokaże, co czyta, podlinkuje i jego też gdzieś podlinkują. Jak to Andrzej stwierdził, 'Internety same się nie zrobią'. Święta racja, bo żeby blogosfera rosła w siłę, to wszyscy musimy się nawzajem wspierać i to jest oczywiste. Tylko czemu dzieje się to tak rzadko?

Dlatego ja postanawiam dzielić się z wami wartościowymi wpisami innych blogerów trochę częściej niż raz na rok. Bo raz, że chcę budować z nimi pozytywne relacje, dwa - chcę pokazać wam, że blogi są życiowo o wiele bardziej inspirujące i warte waszej uwagi niż te wszystkie onety i gazety. I trzy - tylko tak można zbudować solidne fundamenty pod rozwój blogosfery.

A teraz do dzieła. Czytam blogi znane i lubiane przez masy, jak i te świeże i mniej popularne. I dla tych ostatnich Share Week jest o wiele bardziej wartościowy. Dlatego wymienię... 10 blogów. Pięć niszowych, ale z potencjałem na szczyt blogosfery i pięć super extra bombastic blogów, które swoją szansę już wykorzystały i są po prostu zajebiste pod każdym względem.

TOP 5 z przyszłością:

Stay Fly - mimo, że Grzeczny Chłopiec się na mnie obraził, bo śmiałem skrytykować jego (i nie tylko) punkt widzenia, to szczerze polecam wam tego bloga o każdej porze dnia i nocy. Lifestyle w pełnym tego słowa znaczeniu i taki-jak-lubię styl pisania notek - na luzie i bez kompleksów.

Wiecej Luzu - drugi 'luźny' blog o lajfstajlu, który bardzo dynamicznie się rozwija. Ostatnio zmienił szaty i w tym designie mu zdecydowanie lepiej. Krzysiek pisze ciekawe, krótkie, ale zapadające w pamięć notki - i to jest najważniejsze.

Prawnik na macierzyńskim - czyli młoda prawniczka (nie lubi tego określenia ;) na urlopie odkrywająca tajniki sądowych zwyczajów i obyczajów, a także tłumacząca zawiłe meandry prawa na nasz ludzki język.

Ekaterina Kozlova - poznałem jej blog dopiero niedawno, ale podoba mi się jej styl myślenia i sposób, w jaki przelewa go na klawiaturę. Bezkompromisowa, idąca pod prąd i jednocześnie w swej wrażliwości trzeźwo myśląca dziewczyna, którą chce mi się czytać.

MaMoL - to jeden z niewielu blogów, w którym dzieci i rodzicielstwo to nie cukierkowo-landrynkowy świat. Krótkie, szczere i z poczuciem humoru wyznania kochająco (zawsze) nienawidzącej (rzadko) żony i matki dwójki słodkich bobasów.

I kolejne TOP 5 - blogi z najbardziej wartościowym contentem w sieci:

JestKultura - nie dlatego, że Share Week wyszedł od niego. Jeśli macie problem z ubieraniem swoich myśli w słowa - czytajcie Andrzeja. On was nauczy, bo robi to najlepiej w internetach.

Kominek - zwłaszcza .IN, choć .ES też czytam regularnie. Obowiązkowa lektura dla tych, którzy lubią mieć różne spojrzenia na świat, ludzi, gadżety, a nawet samego siebie.

Zombie Samurai - Paweł w swoich wywodach nie używa zbędnych słów. Przynajmniej ja się jeszcze nie natknąłem. Gdyby ktoś chciał streścić jego wpisy, musiałby je w całości przepisać.

Lekkostronniczy - rzadko mam czas ich oglądać i szkoda mi ogromnie. Mam to samo poczucie humoru, co oni więc ja się bawię przednio. I to samo, co u Andrzeja - jeśli nie wiecie, z czego można się pośmiać i co można wyśmiać to ONI was tego nauczą.

BlogoStrefa - aż dziwne, że tak późno ktoś na to wpadł. Ale najważniejsze, że jest. Ilona zbiera wszystkie blogowe newsy, historie i ludzi, no i wrzuca właśnie tu (choć mogłaby częściej, a większość jest na jej profilu fb). W każdym razie dla blogera to miejsce jest obowiązkowe.

Rzecz jasna wszystkim dam znać, że o nich tu wspomniałem. Oczywiście w ramach zacieśniania więzi i tworzenia pozytywnych relacji.

A jak tam WASZE typy? Śledzicie jakieś choćby od czasu do czasu? Piszcie, sam chętnie poznam :)



Zostaw komentarz! Czyli podziel się linkiem :)

Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf