14 paź 2013

NASZA DEMOKRACJA MA SIĘ LEPIEJ NIŻ MYŚLAŁEM

0

Szczerze mówiąc, myślałem że stolica kopnie Hankę w tyłek. Nie udało się, ale ja w temacie wyników #grzybobrania nie będę się wypowiadał, bo przecież nie miałem prawa głosu. Ale paru znajomych je miało, więc zapytałem ich o wrażenia - czy byli, jak głosowali i tego typu kwestie.

To ważne z punktu widzenia idei demokracji i tego, jak ona wygląda w rzeczywistości. Media przez ten cały czas skupiały się tylko na jednej stronie medalu - kłótni polityków wszystkich opcji o to, kto ma większego. A co z ludźmi, z tą całą armią zdesperowanej młodzieży, która miała zrzucić Hankę ze stołka?

Kuba z Ochoty, 27 lat

Nie głosowałem, bo ja nic nie mam do tej kobiety. Do Kaczyńskiego (Lecha - przyp. ja) zresztą też nic miałem, bo mi obojętne kto rządzi. Mi się dobrze żyje i póki co jeszcze nikt tego nie zepsuł. A czemu nie głosowałem "przeciw odwołaniu" ? Bo nie bardzo wiedziałem po co mam to robić. Referendum nie było moją inicjatywą, jak dla mnie w ogóle mogłoby go nie być, więc nie czułem się zmotywowany. Poza tym mam w poniedziałek ciężkie zajęcia na uczelni, sam rozumiesz...

Aga z Tarchomina, 24 lata

Wahałam się, ale nie poszłam jednak. Może gdyby nie było takiej walki na tym tle, to na jakąś opcję mogłabym zagłosować... A tak? W sumie obojętne mi to było, Hanka ani mnie ziębi, ani grzeje. Właściwie to przez cały czas miałam wrażenie, że to taki trochę sztucznie nadmuchany balon, bo komuś zamarzyła się władza. Dlatego bardziej byłam "przeciw" niż "za", ale z dwojga złego wybrałam trzecie wyjście i nie poszłam w ogóle.

Emil ze Śródmieścia, 28 lat

Ja od początku byłem przeciw. Przeciw referendum oczywiście. Dla mnie to wyrzucanie publicznej kasy w błoto, po to tylko, żeby coś komuś udowodnić. I jak tylko Platforma zaczęła ludzi namawiać, żeby w ogóle olać te wybory, bo to tylko woda na młyn dla Kaczyńskiego (tym razem Jarka - przyp. ja) i Guziała, to z miejsca podjąłem decyzję, żeby nie iść. Zresztą sam widziałeś - wczorajsze wyniki wyraźnie pokazały, że gdyby kilka procent więcej poszło zagłosować po to tylko, żeby spełnić swój "demokratyczny obowiązek", to dziś nasza Hania kochana już byłaby spakowana. Ale sprawiedliwość zwyciężyła i może następnym razem zastanowią się trzy razy, zanim wpadną na podobny pomysł.

Weronika i Kacper z Żoliborza, 25 i 28 lat

My mieliśmy problem, bo na początku nie chcieliśmy w ogóle głosować. Może dlatego, że jesteśmy przyjezdni i raczej nie wiążemy przyszłości z Warszawą. Poza tym i tak jest, naszym zdaniem, lepiej niż w innych miastach. I dopiero kiedy dotarła do nas informacja, że nie będzie podwyżek na biletach, to nam się lampka nad głową zapaliła. Że gdyby nie to referendum, to pewnie za chwilę znowu dostalibyśmy po kieszeni. Dotarło do nas, jakie to wszystko sztuczne. Ale z drugiej strony, uznaliśmy że to marny argument i nie powinien decydować w tak ważnej sprawie. Tym bardziej, że za rok i tak będą wybory. Dlatego nie głosowaliśmy wcale.

***

Ci ludzie są mniej lub bardziej przed trzydziestką. Są młodzi i jednocześnie na tyle dojrzali, że rozumieją na czym polega demokracja. Na wolności wyboru.

Bo referendum jest tylko narzędziem, które możemy sobie w demokracji wykorzystać. Możemy - nie musimy. To nie jest nasz obowiązek, a nasze prawo. Nie ma czegoś takiego, jak brak szacunku do demokracji, bo ona sama daje nam możliwość podejmowania decyzji. Czy to plus, czy minus? Patrząc szerzej, a nie tylko przez pryzmat referendum, odpowiedź jest oczywista.

Dlatego śmieszą mnie te wszystkie komentarze przegranych w typie Adama Hofmana, że "to nie my przegraliśmy - to demokracja przegrała". Fakt, że 73% warszawiaków ma w pompie taką instytucję jak referendum oznacza dokładnie to, że opowiada się za demokracją. Mogli NIE skorzystać ze swojego prawa do głosowania? Mogli i tak właśnie zrobili.


Czytaj dalej »

29 wrz 2013

NIE MA NIC ZŁEGO W NARZEKANIU

0

Za granicą mówią o nas, że nic nam się nie podoba. Że ciągle na coś narzekamy, że jak jest dobrze to przecież zawsze może być lepiej, a jak jest źle to gorzej być nie może. Nigdy nie jest w sam raz i zawsze ta szklanka jest do połowy pusta. Nawet filmiki już o nas kręcą.

Dobra, niech im będzie, że tak jest. Tylko co złego jest w narzekaniu?

W samym narzekaniu nic. Istotne jest, co się dzieje potem. Bo jeśli w knajpie dadzą mi niedosoloną zupę, to moją pierwszą myślą będzie to, że mają dziadowskiego kucharza. Albo że w ogóle dziadowska ta knajpa i więcej tu nie przyjdę. No i za drogo jak na takie przeciętne żarcie. Ok, narzekam. Ale mam dwa wyjścia - wstaję, mówię do kucharza że niedobre, wychodzę głodny i nikt tu nie jest zwycięzcą. W drugim wariancie wstaję, idę po sól, zjadam i co najwyżej zostawiam mniejszy napiwek. W sumie wszyscy zyskują, mimo że pierwsze wrażenie było średnie i było na co narzekać.

I tak jest ze wszystkim. Pogoda u nas zawsze nie taka, zima zawsze za zimna, lato zawsze za gorące. Nie podoba się? Okej, może. Ale zrób coś z tym i wyjedź z kraju skoro gdzieś tam jest lepiej.

Pracy w Polsce też przecież nie ma, a jak jest to też nie taka, za mało płacą albo MASAKRA - każą zapieprzać 12 godzin. No dobra, powiedz to, niech cały świat się dowie, jak masz beznadziejnie. Ale działaj, wyjedź do Niemiec skoro uważasz, że więcej zarobisz albo zostań i rób coś na własny rachunek.

Są możliwości. A narzekanie to tylko konieczny etap w drodze do ich rozpoznania. Ktoś kiedyś wymyślił DHL, bo wkurzył się na pocztę. I gdyby człowiek był permanentnie zadowolony z życia, to pewnie bylibyśmy jeszcze na etapie przed wynalezieniem koła. Nie mówiąc już o pisaniu bloga. W czymś takim jak internet.

Za chwilę w Warszawie odbędzie się referendum ws. pani prezydent. Nie wiem czy to dobrze, czy nie, ale jeden człowiek uznał że tak i zmobilizował 300 tysięcy ludzi (może więcej, nie wiem) do oddania głosu. Ten jeden człowiek też zaczął od narzekania. I obojętnie jakie ma intencje, wszyscy musimy go docenić za konsekwencję.

Dlatego nie pytajcie ludzi, czemu narzekają. Mają prawo. Pytajcie, czemu nic z tym nie robią.

Bo to albo zamknie im usta, albo otworzy oczy. A jeśli ktoś się nie zgadza... no to już chyba sam wie, gdzie ma problem.

// grafika od Marco Kubiś



Czytaj dalej »

26 wrz 2013

CZEGO NAUCZYSZ SIĘ OD BLOGERA ?

0

Dla mnie wrzesień zawsze był najlepszy. Pamiętam jak dziś, kiedy z początkiem jesieni 28 lat temu matka wylądowała w szpitalu, żeby wydać mnie na świat... 27 lat później, w tym samym czasie, jej pierworodny syn zostaje blogerem. Przypadek?

Nie sądzę. I zdaję sobie sprawę, że historia ewolucji mojego bloga jest niezwykle fascynująca, ale... nie dziś, sorry ;) Zresztą on był na początku tak brzydki, a teksty tak toporne, że nawet dobrze że nikt wtedy tego nie czytał. Choć do tekstów możecie wrócić, ale nie polecam, bo odlajkujecie profil a ja odkręcę gaz w kuchence. Nie psujcie mi września.

Dobra, ale ja nie o tym, nie o tym, nie o tym.

Nie o mnie, a o innych. O blogowaniu. O tym, jak czytanie blogerów - albo lepiej - blogów znanych blogerów, wpływa na życie czytelnika. W tym i na moje, bo przecież sam jestem czytelnikiem i śledzę lepszych od siebie. W końcu obok ludzi, którzy już coś w życiu osiągnęli, nie przechodzi się obojętnie. Możesz kochać, możesz nienawidzić, ale musisz mieć szacunek do cudzych sukcesów, bo tylko tak jesteś w stanie osiągnąć swój. Możesz blogera nie podziwiać, ale powinieneś się od niego uczyć. Czego?

Konsekwencji

Bo przeciętny czytelnik nie ma pojęcia ile determinacji, ile samozaparcia i często wymuszonej motywacji bloger musi włożyć w to, żeby regularnie pisać. Jasne, że nikt go nie zmusza. Ale ciebie też nikt siłą nie trzyma w robocie. A robisz. Robisz, bo ktoś ci daje za to kasę do ręki. I teraz wyobraź sobie, że pracujesz za darmo. Przez rok, dwa, trzy. Palcem nie ruszysz, a bloger konsekwentnie dąży do celu i do pozycji, którą sobie wymarzył często za total free. Za lajki, za które nie kupi sobie piwa. Za lajki, które - w co głęboko wierzy - kiedyś zaprowadzą go na szczyt. A póki co dają tylko (aż) dumę.

Asertywności

Bo bloger mówi, pisze i robi to, co akurat chce powiedzieć, napisać i zrobić. Nieważne, że zaboli. Bloger wpływa na to, co myślimy i jak widzimy świat. Ja wiem - gazeta i telewizja też. Ale w gazecie i telewizji nie masz wizji człowieka a wizję taką, która się sprzeda. Jasne, blogerowi też zdarza się być nie fair i kręcić lody za dolary. Ale ryzykuje utratę czytelnika, a bez niego bloger idzie do piachu. Co tylko potwierdza fakt, że ludziom zależy na opinii i na tym, co bloger myśli, a nie co wypada myśleć.

Elokwencji słownej

Bo lepiej czytać bloga, niż w ogóle nie czytać. Zresztą, bloger to istota z definicji oczytana i to, czego sam się nauczy, przenosi na swoje teksty. Bloger bez przerwy gdzieś bywa, słucha, obserwuje i tym rozbudowuje swój warsztat. Bloger zawsze i na wszystko ma jakiś pogląd, ale sztuką jest tak go przekazać, żeby ludzie wracali. Sztuką jest tak dobrać słowa i tak je połączyć, żebyś mógł je chłonąć i wykorzystać w realnym świecie. Ja też jestem czytelnikiem i jako czytelnik chcę widzieć dobrze napisany tekst, bo tylko taki poruszy moje półkule. Najlepsi to potrafią.

Odporności na stres

Na początku drogi bloger myśli, że jest zwycięzcą, bo nie ma hejterów. Po jakimś czasie staje się REALNYM ZWYCIĘZCOM, bo hejterów ma cały kontener. To jak w polityce - im dalej zajdziesz, tym więcej ludzi będzie cię chciało ściągnąć na dno. Bez konkretnego powodu - po prostu jesteś wyżej niż oni. A jaki powód, takie komentarze więc bloger ma je głęboko w pupie. Bierz przykład: jeśli ktoś ci powie, że jesteś pedałem, a ty czujesz że nie jesteś - olej to. Nie ma gorszej kary dla hejtera niż zlanie jego wymiocin. Nawet ban nie ma takiej mocy.

Organizacji czasu

Bo bloger to też człowiek i ma swoje życie pozablogowe. Obudź się rano, idź na autobus, bądź w pracy na czas, wyjdź po 8 godzinach, stój w korkach, idź na zakupy, stój w kolejkach, spotkaj znajomego, zrób obiad, zajmij się dzieckiem (jeśli masz), ogarnij chatę, walnij się na kanapę, wyłącz mózg. Ano tak, jeszcze blog... gdzie to upchnąć? Bloger da radę. Nikt nie wie jak i gdzie, ale bloger zawsze znajdzie czas dla swojego bobaska. Blogaska. Nie zaniedbując przy tym całej reszty przyziemnych obowiązków. A to ani ptak, ani samolot. To tylko bloger. Aż bloger :)

Czegoś jeszcze?



Czytaj dalej »

23 wrz 2013

JAK NIE DAĆ SIĘ MAFII ROWEROWEJ

0

Ci co śledzą mój fanpejcz wiedzą, że skradziono mi rower. Bo taki to jest kraj, że mając rower tak naprawdę prosimy się o to, by ktoś go nam ukradł. W zasadzie z roweru nie powinniśmy w ogóle zsiadać, żeby mieć pewność, że pozostanie nasz. Chociaż nie - jak rower będzie tego wart, to po mordzie też mogę dostać.

Tak czy siak, jesienne dojazdy do pracy szlag trafił. Wiosną pomyślę o nowym, ale już teraz trochę się boję, że i tak mi go zapieprzą. Coś na zasadzie "nie wychodź z domu, bo ci cegła na łeb spadnie". Ech starość...

Nie. Takie czasy.

Kilka dni po tej stracie zagadał do mnie sąsiad z klatki obok. Mówię mu, ze zrobili mi włam do piwnicy. A on, że to dla niego żadna nowość, bo jemu trzy z piwnicy wyciągnęli kiedyś. I dwa w terenie ukradli jak zakupy robił. 

No dobra, dał się porobić 5 razy więcej ode mnie i zwycięzcą to on raczej nie jest. Frajer - myślę sobie, ale słucham dalej.

- Masz mnie pewnie za frajera (nie no, sąsiedzie...), ale to było dawno. Teraz mam rowerek już dobre trzy lata (fakt, sporo...) i nikt się na niego nie rzuca ani nawet oka nie zawiesi. Spokojny jestem o niego jak nigdy. Ale pięć rowerów musieli mi zajumać, żebym się ogarnął. I ty masz dziś szczęście, że się tu spotykamy, bo ja ci powiem co masz robić żeby ci kolejnego nie zapieprzyli.

Oj, będzie się działo. Pewnie po latach doszedł do wniosku, że Wigry to jest to i nie dziwota że ludzie odwracają wzrok.

- Masz pięć opcji - mówi.

Nie mieć roweru.

Takiej rady to ja się nie spodziewałem. Choć może powinienem. Ale sąsiad to raczej nie ten typ wizjonera-filozofa po wódce, więc coś w tym może być. Bo zawsze, kiedy cokolwiek posiadasz, musisz liczyć się ze stratą tego czegoś. Cholernie pesymistyczna i destrukcyjna wizja świata, ale prawdziwa. Ehm, prawa Murphy'ego też nie wzięły się znikąd, ale tej opcji akurat nie biorę pod uwagę. No bo czym ja będę po chodniku jeździł i pieszych drażnił?

Mieć stary rower.

Wiedziałem, czułem że to powie. Ale zaraz mnie naprostował, że to nie chodzi o Wigry czy inny składak. Tyle, że im prostsza konstrukcja, tym spokojniejsze życie. Na złodziei działają przecież takie rzeczy jak marka, amortyzatory czy nawet gruba rama. Jak rower jest za czysty to też nie dobrze. Zresztą to widać, co można drożej na giełdzie sprzedać. Dlatego mam brać taki, żeby nie było widać. Hmm... genialne w swojej prostocie.

Założyć alarm.

Tu myślałem, że żartuje, ale faktycznie w necie można kupić takie wynalazki. Właściwie logika sama podpowiada, że tak powinno być, ale że tak jest? I podobno nie tylko zapaleni kolarze z maszynami za pięć patyków używają takich zabezpieczeń. Zostawiasz rower gdzie chcesz, a jak ktoś się nim zainteresuje, to po prostu o tym usłyszysz. A jak nie ty, to inni usłyszą i o to w tym wszystkim chodzi.

Ubezpieczyć.

Nawet taki za 500 zł, jeśli traktujesz go jak członka rodziny. Bo to są grosze, a w razie co za pieniądze z ubezpieczalni adoptujesz sobie nowego. No rozsądnie. Tyle, że z tego co pamiętam i działa chyba tylko w kombinacji kradzież + włamanie  (co by mi akurat pasowało, ehm, ale jak zwykle mądry Polak po szkodzie). Zwykłe buchnięcie roweru spod sklepu raczej nikogo nie przekona, bo przecież równie dobrze sam mogłeś to zrobić i zażądać odszkodowania. Wiadomo, pierwszym podejrzanym zawsze poszkodowany. Polska.

Korzystać z roweru miejskiego.

W końcu mieszkam w dużym mieście. Choć jeszcze 2 lata temu człowiek mógł tylko pomarzyć o takim komforcie. To znaczy komfort jak komfort, nie wszędzie wsiądziesz i nie wszędzie go zostawisz. Ale doceniam, że jest i widzę że ludzi to wciąga. Nawet mimo fatalnego ułożenia ścieżek rowerowych. Ale 2 zł za godzinę robi różnicę, szczególnie że za 2 złote nie kupisz nawet najtańszego biletu na tramwaj, którym zresztą i tak nie da rady przejechać całego miasta w godzinę. Rowerem bez problemu.
Jest to jakaś opcja, ale póki co za bardzo ogranicza, więc nie jest dla mnie. Muszę mieć swój i być niezależny od czasu i automatów.

- A co z zabezpieczeniem, takim na ulicę? - pytam sąsiada. Bo nic nie mówisz. Pewnie jakieś takie stalowe, hartowane, ciężkie, nieporęczne...
- A ile zamków musieli obejść, żeby dostać się do twojej piwnicy? No trzy, więc sam widzisz. Nie ma idealnej blokady. Jak chcą, to ukradną i nie ma bata. Ty możesz jedynie zminimalizować jakoś to ryzyko i liczyć, że facet się wystraszy.

Z jednej strony pocieszył mnie, że i tak nie miałem szans. No i wkurzył, bo to oznacza że nigdy nie będę ich miał.

Ale dowiedziałem się wczoraj, że ponoć w Szwajcarii też kradną. Tyle, że tam jest bogaciej.


Czytaj dalej »

18 wrz 2013

PUSTY CZŁOWIEK TO I KOPERTA PUSTA

0

Ech, głupota ludzka serio nie ma żadnych granic i jest na to kolejny dowód...

Dostajecie zaproszenia na wesela? Dostajecie. Raz na jakiś czas każdy dostaje. Korzystacie? Zakładam, że tak bo kto by przepuścił darmowy catering i alkohol. Ehm, względnie darmowy, bo przecież tak kompletnie za frajer na taką imprezę się nie wchodzi i coś trzeba młodej parze w podziękowaniu zostawić. Tyle, że to COŚ dla niektórych cwaniaków oznacza np. pustą kopertę.

Przeczytałem ostatnio w RzePie, że jest taki trend. Spraszasz ludzi na imprezę swojego życia, dajesz się najeść, napić i wyspać za free, a oni z uśmiechem numer 5 na ustach wręczają ci kopertę. Normalna sprawa, bo rzadko kto dzisiaj kupuje młodym prezenty, chyba że dokładnie wie co ma kupić. Przyjmujesz kopertę,  jeszcze nie wiesz co jest w środku, ale odwzajemniasz uśmiech numer 5 i w myślach doliczasz kolejne dwie stówy. Ja swój ślub i wesele mam za sobą, więc wiem co jest grane. Kończy się impreza, wracasz do pokoju zjebany, ale jeszcze nie na tyle, żeby nie otworzyć kopert i nie policzyć wpływów. To taki moment, w którym chcesz poczuć, że było warto.

A w kopercie hula wiatr i echo się niesie...

Pusto. "Skoro stać ludzi na wesele, to po co im kasa?" - usłyszałem kiedyś od znajomego. Na moim weselu takich akcji nie było. Ale to było 4 lata temu i wtedy proporcja żelazek, mikrofalówek i blenderów do kopert stanowiła sensowne 50/50. Dzisiaj prawie nikt już nie targa ze sobą odkurzacza na wesele, bo łatwiej zapakować banknoty. Ja się nie dziwię, że to ewoluuje, bo musi ewoluować. Młodzi coraz później biorą śluby, coraz częściej mają swój dach nad głową, a pod nim pełne wyposażenie i ten cały cyrk z prezentami musiał się kiedyś skończyć. Jest moda na koperty i wszyscy są zadowoleni - towarzystwo, bo zrzuca z siebie całą odpowiedzialność i młodzi, bo tę odpowiedzialność przejmują. Win-win.

Ale wracając - jakim frajerem, jakim ignorantem i jakim wieśniakiem trzeba być, żeby nażreć się i nawalić nie dając nic w zamian? Wręczając młodym wydmuszkę? Tłumaczenie samemu przed sobą, że mnie nie stać, jest tak bardzo słabym pomysłem, że nawet nakręcenie Kac Wawy było lepszym. Ludzie starszej daty uznaliby takie zachowanie za nieeleganckie, dla mnie to zwyczajne buractwo i brak klasy. Nie masz siana - siedzisz w domu. Ja wiem, że po części wynika to z chęci nie sprawienia zawodu tym, którzy nas zaprosili, ale to trzeba grać w otwarte karty - sorry, nie mam pieniędzy, nie przyjdę. Zazwyczaj reakcja jest taka, że "spoko, nie ma sprawy, przyjdź, będzie fajnie". Tylko trzeba mieć jaja i umieć się do tego przyznać. Bo trudna sytuacja materialna to jeszcze żaden wstyd.

Wstydem jest wręczenie pustej koperty i klepanie się po plecach.

Ewentualnie możesz wymyślić jakąś durną wymówkę w stylu "chomik mi zachorował", ale niech ci do głowy nie przyjdzie dawać wydmuszkę. Ludzie, którzy zapraszają cię na wesele i twierdzą, że nie zależy im ani na kasie, ani na prezentach - kłamią. Argument, że integracja, że spotkanie, że chcemy podzielić się z wami naszym szczęściem może i jest jakimś powodem, ale hej - wydaliśmy na to weselicho kupę kasy, zaciągnęliśmy dwa kredyty (co jest akurat głupie) i nie chcemy, żeby nam za chwilę komornik pukał w okno. Ta kwestia jest dla mnie tak oczywista i dziwię się, że nie dla wszystkich.

Pieniądz w kopercie to swego rodzaju bilet, wejściówka na imprezę, na której jesz, pijesz i bawisz się aż nie padniesz na twarz i zaśniesz pod stołem. All inclusive. To też składka dla młodych, żeby w nowe życie nie wchodzili z długami. Zrobili imprezę, zrobili wam dobrze, a wy pały jedne migacie się od zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Trochę empatii. I zrozumienia, że wesele to taki bal charytatywny, który na samym końcu musi opłacać się organizatorom.

PS.
Zaszerujcie mocno ten wpis, bo cieszyłbym się niezmiernie, gdyby choć jedna osoba, która dopuściła tego haniebnego czynu przeczytała ten tekst.


Czytaj dalej »

11 wrz 2013

DLACZEGO LUBISZ TYCH, KTÓRYCH LUBISZ ?

0

Zastanawialiście się kiedyś dlaczego tak naprawdę lubicie tych, których lubicie? Za co w ogóle lubimy ludzi? Za co warto ich lubić? Albo nie lubić? Co decyduje o tym, że akurat ten człowiek idzie z tobą na piwo, a tamten pije do lustra?

Głupie, co nie? Nikt normalny nie rozkminia przecież za co kogo kiedyś tam polubił i lubi do dziś - stało się i tyle, fajnie jest. Ale ja nie jestem normalny i chyba mi się dziś trochę nudziło... Nie, bloger tak ma po prostu.

No to co? Poznajesz, wyciągasz rękę, łapiesz spojrzenie i...

... oceniasz.

Bo wiadomo, że liczy się wygląd. Każdy z nas ma inny gust, ale wszystkim podobają się ładne dziewczyny i ładni chłopcy. A że ludzie mają różne fetysze, to potencjalnie każdy jest piękny. Czasem zresztą wystarczy włożyć na siebie zajebisty ciuch odwracający uwagę od reszty i gotowe. Bo za styl też można polubić. A to, co pod spodem to już zupełnie inna para sandałów i na początek wystarczy.

... wąchasz.

Zapach, czy to sztuczny z perfumerii czy feromon, potrafi zdziałać cuda. Ja do tej pory oglądam się za dziewczynami, które pachną jak moja pierwsza eks z podstawówki. I wiem, że mógłbym ją... polubić oczywiście :)

... testujesz.

Ale spokojnie, narazie bez dotykania. Na starcie trzeba zbadać swoje pasje, poglądy na świat, osobowość i temperament, bo podobne podobno się przyciągają. To oczywiście anomalia i działa tylko do pierwszego seksu, a potem wszystko wraca do normy i plus z plusem znów zaczynają się odpychać. Zostają wspólne zainteresowania, zmieniają się oczekiwania. No, ale chcemy się polubić a nie rodzić dzieci więc tu przebiega granica.

... starasz się. 

Nie ma ludzi idealnych - matka Teresa defraudowała datki dla biednych, a Cristiano Ronaldo ma już pierwsze zmarszczki na buzi. Ludzi trzeba lubić mimo ich względnie głupich zachowań i niedoróbek, bo każdy je przecież ma. Jeden niedosłyszy, drugi niedowidzi, trzeci nie wypije z tobą wódki, a czwarty nie wypije wódki z Żydem. Sam mam znajomych co to niekoniecznie rozumieją, że gejostwo nie jest chorobą, ale nie to jest w naszych relacjach najważniejsze. Krótko mówiąc - olej fakt, że coś ci nie pasuje i szukaj pozytywów.

... słuchasz. 

Bo generalnie dobrze jest lubić ludzi, którzy wiedzą więcej od ciebie. Pamiętaj, że lepiej być najgorszym wśród mistrzów, niż najlepszym wśród amatorów. Polubisz ich - oni polubią ciebie i może być ciekawie. Nigdy nie równaj w dół, no chyba, że nie masz ambicji. W co nie wierzę, więc tylko taką drogą dojdziesz do ideału. Ok, nie dojdziesz, ale będziesz blisko.

***
Bo tak naprawdę, tylko dzięki innym możemy cokolwiek w życiu osiągnąć. I będzie prościej, jeśli będziemy się najzwyczajniej w świecie lubić.

Znam takich, którzy oficjalnie "nie lubią ludzi". Mają swój świat, swoje zabawki, swoją piaskownicę i nie bawią się z innymi. Nie pomyślą, że ktoś do tego piasku może przynieść nową koparkę, która uatrakcyjni zabawę.

Sami widzicie, że to bez sensu. Nie mam racji?



Czytaj dalej »

19 sie 2013

KAŻDY MA JAKIEGOŚ BZIKA, MAM I JA.

0

Tralala, ja mam takich siedem. A ta zbitka dwóch motywów dwóch bardzo znanych melodii akurat pasuje mi do sytuacji, w której każdy ma w życiu coś, co robi BO TAK. Dla zasady, bez żadnej nawet nielogicznej argumentacji, bo lubisz, bo chcesz, bo tak ci pasuje. Koniec rozmowy. A swojej motywacji nie rozumiesz nawet ty sam.

Zresztą ja też, ale łapię się na tym dopiero przy jakimś bliższym lub dalszym wyjeździe, gdzie mimo innych warunków, pewne sprawy muszą zawsze przybrać ten sam obrót, a rzeczy muszą wyglądać dokładnie tak, jak wyglądają na co dzień.

Akurat ja się mało czegokolwiek w życiu czepiam i nie należę do tych, którym brak czystych majtek w szufladzie burzy cały rytm dnia. Ot, wezmę wczorajsze. Poza tym nie jestem kobietą, żeby mi taki niefart popsuł humor. Życie, takie "problemy" to codzienność (kobiety mają to samo ze stanikami) i rodząc się, musisz być na to przygotowany.

Ale. Mimo, że ja jestem i bardzo ciężko mnie czymkolwiek wyprowadzić z równowagi, to są na tym świecie sytuacje, które jeśli się nie wydarzą (albo wydarzą), to z mocno wyluzowanego gościa zmieniam się nieprzyjemnego i nawet lekko chamowatego dziada, który musi.

1. Musi wypić poranną... no właśnie - herbatę. Nie wiem skąd się wzięło przekonanie, że tylko kawa da ci porannego kopa. Choćbym był nie wiadomo jak umierający, nie tknę kawy zanim nie wypiję całego kubka herbaty. I przy całej sympatii do osób, które mnie goszczą i mają okazję podać mi śniadanie do łóżka, wkurza mnie kiedy obok jajecznicy pojawia się kawa. No tak mam, nie trzeba mnie pytać, o to co zjem, ale o to czego się napiję - już tak.

2. No chyba, że na obiad wjeżdża np. wątróbka. Oh god, już sam zapach sprawia, że mój żołądek się napełnia, ale niestety nie tym, czym powinien. Próbowałem się przekonać... raz, drugi, trzeci. Za każdym razem szukałem jakiegoś plątającego się pod nogami zwierzęcia, żeby móc pokazać, jak bardzo uwielbiam wątróbkę. Nigdy więcej, przysięgam.

3. Tak jak nigdy nie zlecam osobom trzecim kupienia mi loda w McDonaldzie. Parę razy zdarzyło się, że dostałem nie to co chciałem, a ja biorę tylko DUŻE W POLEWIE TRUSKAWKOWEJ. Nie karmel i nie czekolada choćby nawet w promocji były. To chyba jedyny produkt, którego konkurencja nigdy nie zje i żadna "nowość" nigdy z nim nie wygra.

4. To tyle, jeśli chodzi o jedzenie, chociaż... mycie zębów też się z tym wiąże. Że wieczorem się to robi - jasna sprawa, ale nie wszyscy preferują zabawy szczoteczką z samego rana. Ja mogę się nie ogolić, mogę nie użyć antyperspirantu, mogę się rano nawet nie wysikać, ale zęby muszę umyć. I twarz wodą, najlepiej w temperaturze -15. To podstawa, bez tego mogę nawet nie myśleć, że dzień będzie udany. Bo nie będzie, serio.

5. Tak samo, jak dzień bez muzyki. Ale nie byle jakiej, tylko muzyki z konkretnej radiowej częstotliwości. Pisałem o tym jakiś czas temu przy okazji World Radio Day. Po prostu mix informacji, tych a nie innych radiowych głosów i właśnie takiej muzyki sprawia, że dzień może sobie trwać bez końca, a ja nie czuję pustki.

6. A na koniec dnia... Zimne piwko! Codziennie wjeżdża jedno. Po ciężkim dniu... i gorącym, i chłodnym, i ekscytującym, i nudnym... Nie ma znaczenia. To taki rytuał, dla mnie moment wyciszenia i skupienia się na swoich sprawach. Zastanawiałem się nawet ostatnio czy mógłbym zamienić piwo na cokolwiek innego, co też ma bąbelki. Ta myśl trwała jakieś 5 sekund, ale nie miała sensu, więc ją zakopałem. Po prostu ten moment (wieczór) i ten napój (piwo) najlepiej się ze sobą komponują, więc dlaczego miałbym ten szczęśliwy związek rozdzielać? Wolę się dołączyć i stworzyć trójkąt.

Nie ma tego dużo, bo ja nie lubię kiedy jakaś pierdoła staje się na tyle istotna, że wpływa na moje życie. Tych powyżej jest zaledwie kilka, ale powiem wam w sekrecie, że pisząc tę notkę, sam nie wiedziałem, co z tego wyjdzie. A wyszło, że moje fanaberie zaczynają się i kończą na gastronomii.

Aha, parówek bez keczupu też nie zjem. To po siódme.

Więcej grzechów nie pamiętam. Teraz Wasza kolej.


Czytaj dalej »

16 sie 2013

MAMO, A GOOGLE ZAGLĄDA MI W SPODNIE...

0

Uwaga, uwaga - sensacyjny komunikat! Wczoraj świat obiegła informacja, że Google ma w dupie naszą prywatność! Tak, tak - wszyscy używający gmaila, plusa i youtube mogą czuć się zszokowani, bezczelnie oszukani i bezpardonowo sfaulowani. Bo "dżudżlowi" właśnie się wymsknęło, że mojego maila może sobie bezkarnie inwigilować i ja nie mogę mieć pretensji. No fakt - nie mam.

Oświadczenie Google

Tak jak nadawca listu do kolegi z firmy nie może dziwić się, że asystent odbiorcy otworzy ten list, tak również osoby, które korzystają z sieciowych klientów poczty nie mogą być zaskoczone, że ich e-maile będą przetwarzane przez [dostawcę poczty e-mail] odbiorcy, w celu ich dostarczenia. Zasadniczo, osoba nie ma uzasadnionego prawa do zachowania prywatności informacji, którą dobrowolnie przekazuje osobom trzecim

Mnie ten szokujący news ani trochę nie zszokował. Ja po prostu mam świadomość, że podając wszędzie w sieci swoje dane, różni ludzie mogą mnie szpiegować. Wiedzą, co do kogo piszę, gdzie jakie foty wrzucam i jakiego porno szukam w necie. Nie wierzę w żadne zapewnienia i polityki prywatności w sieci - nie ma czegoś takiego.

Spójrzcie, pierwsza z brzegu polityka prywatności pewnego popularnego serwisu informacyjnego - tak brzmi jeden z punktów:

Serwisy, w których wymagane jest podanie danych osobowych 

Istnieje kilka serwisów, w których możliwe jest logowanie (możliwe, ale nie konieczne). Serwisy te to kawiarenka internetowa oraz giełda pracy. Dostęp do informacji przechowywanych w tych bazach mają jedynie pracownicy odpowiedzialni za techniczne funkcjonowanie serwisów. Adresy e-mail tam przechowywane nie są udostępniane innym podmiotom. Dodatkowo, w przypadku giełdy pracy, zminimalizowaliśmy ilość informacji, jakie należy podać przy rejestracji.

Dostęp mają jedynie pracownicy... Kurde, nieważne jacy pracownicy. Mają dostęp, czyli mogą robić z naszymi danymi, co chcą. I robią to. Po cichu i między sobą, ale tak się dzieje. Może nie wszyscy czytają twoje maile, ale nieraz i nie dziesięć podawałeś przy rejestracji swój adres i numer telefonu, bo to takie niby konieczne. A potem 7 rano dzwoni do ciebie panienka z call center i wciska ciemnotę. Skandal? Przecież nikt cię nie zmuszał do zakładania konta na redtube.

Powoli dochodzimy do momentu, w którym 99% ludzi na całym świecie będzie on-line. Opierają się jeszcze tylko weterani wojenni i emerytowane zakonnice, ale jeszcze parę lat i problem zginie... zniknie! A ten 1 procent to rezerwa na eskimosów i Koreę Północną. Niekoniecznie każdy będzie miał konto na fb, ale bez e-konta bankowego i poczty raczej się nie obejdzie. Zresztą - wszystko co do tej pory robimy w realu, kiedyś będzie miało swój odpowiednik w sieci. Appka na to mówią. Zobacz, jeszcze do niedawna pizzę mogłeś zamówić tylko przez telefon, a teraz trzy kliki i masz ją na stole. Zapłacisz za nią gotówką lub kartą, ale za chwilę będziesz mógł to zrobić... telefonem. Taka sytuacja. 

Podsumowując - jeśli jeszcze nie miałeś okazji oddać wujowi Google'owi swojej prywatności, bo np. jesteś eskimosem lub Koreańczykiem, to nie masz się z czego cieszyć. Też cię to czeka, bo jak nie Larry, to inny Zuckerberg cię dopadnie. Oni po prostu mają taką misję - chcą nas od siebie uzależnić i wiedzą jak to robić, żebyś dał wszystko, czego potrzebują. Z uśmiechem na ustach i pocałunkiem w rękę.

Mnie też mają. Co mam zrobić, przecież się nie potnę. Ani konta nie usunę, bo przejście gdziekolwiek indziej też wiąże się z deptaniem mojej prywatności. Wiem o tym. I mam to gdzieś, bo nie wysyłam maili o treści ZAMACH, żeby się czegokolwiek bać. Póki nikt z byle powodu nie robi mi nalotu na chatę - jestem spokojny, uśmiecham się i ślę Billowi całusy :*



A Wy macie opory przed zostawianiem swoich danych w sieci?
Czytaj dalej »

15 sie 2013

ETHAN HAWKE NIE POSZEDŁ NA KOMPROMIS I PRZEGRAŁ

0

Jest w Nocy oczyszczenia moment, pewna scena, która rozegrana bardziej życiowo, kompletnie zmieniłaby obraz i dalszą część filmu. Mówiąc "życiowo" mam na myśli logicznie, realistycznie, bardziej ludzko. Bo dla mnie nie ma nic gorszego niż film, który próbuje pokazać jakąś realną wizję świata (trochę naciąganą, ale wcale nie niemożliwą) i w tej rzeczywistości usadza postaci, które zachowują się jak nie-ludzie.

- uwaga spoiler -

Chodzi o sytuację, w której mąż i ojciec rodziny wysłuchuje żądań szefa ekipy przeprowadzającej Czystkę. Informuje go, że jeśli nie odda mu do egzekucji bezdomnego murzyna, to zrobi egzekucję na całej rodzinie. Tyle, że nyga gdzieś się w tej ogromnej rezydencji schował i wcale nie ma ochoty wychodzić. Cała rodzinka szuka, ale oczywiście nie znajduje. Ekipa sprzątająca wchodzi zatem na chatę i uzbrojona w maczety robi tradycyjną rozpierduchę.

- koniec spoilera -

Widzicie już ten dysonans? Może jestem tanim frajerem, może mam myślenie samotnej babci-emerytki kupującej garnki na pokazach, może wyglądam na prostytutkę, która stojąc na wylotówce czuje się bezpiecznie. Ale. Ja bym kolesia z tą maczetą wpuścił - niech sobie sam szuka murzyna. Albo szukajmy go razem - w końcu oboje chcemy, żeby opuścił ten dom. Pójdźmy na kompromis. Mamy ten sam cel.


To nie jest tak, że gdyby w filmie rzeczywiście do takiego precedensu doszło, to cała reszta nie miałaby sensu. Hej, byłoby nawet lepiej, bo kolejne sceny byłyby mniej przewidywalne.


Ale, ale - dlaczego jako ludzie tak rzadko decydujemy się na najprostsze rozwiązania? Chciałbym wierzyć w to, że na te najprostsze najtrudniej wpaść, ale to nie to. Stawiam raczej na ludzki egoizm, który nie dopuszcza w swojej filozofii myślenia o kompromisie. A przecież ludzkość nigdy nie wykształciła i nie wykształci prostszego sposobu na łagodzenie wojen i konfliktów niż właśnie kompromis. A do rozwiązywania codziennych, międzyludzkich problemów - jak znalazł.

Tylko dlaczego to zawsze jest ostateczność?

Dlaczego ludzie najpierw walczą, żeby potem i tak się dogadać? Albo żałują, że jednak się nie dogadali? Bez sensu, coś co powinno być punktem wyjścia, jest traktowane jak zło konieczne, porażka i w ogóle najlepiej się napić. A to jest tak cholernie proste i tak bardzo logiczne - jeśli ja chcę czekoladę, a ona mleko, to kupmy czekoladowe mleko. Albo mleczną czekoladę. Widzicie? Tu nawet nie chodzi o pomysł, który jest do bani, ale o to, jak szybko mi to przyszło do głowy. Ważne, żeby iskra nie przerodziła się w pożar. Który i tak zostanie ugaszony, ale po co go wzniecać?

"Wchodź pan - znajdziemy czarnucha, wy sobie go zaszlachtujecie, a my w spokoju dopijemy winko"

Gdyby Ethan Hawke tak podszedł do sprawy, to zakładając, że celem jest tylko pan bezdomny, żaden dramat by się nie wydarzył. Filmu pewnie też by nie było, ale nieistotne, bo ja przenoszę tę scenę do naszego świata. W 9 na 10 przypadków możesz przewidzieć, co się wydarzy - wystarczy odpowiednio zareagować. Ja na zdanie z początku akapitu wpadłem momentalnie, instynktownie pomyślałem o jakimś rozsądnym kompromisie. Ethan wybrał walkę, która skończyła się tak, jak się skończyła - raczej na tym nie zyskał.

Czasem po prostu musisz zrobić ten jeden krok w tył, żeby zrobić dwa do przodu. Czasem po prostu inaczej się nie da i nie ma sensu forsować swojej wizji świata tylko dla własnej satysfakcji i dumnego odbicia w lustrze. Bo kompromis to nie to samo co kompromitacja, a ludzie często te pojęcia mylą. Choć czasem rzeczywiście tak to wygląda, jak nie umiesz się dogadać. Ale to się wtedy nazywa "frajerstwo", a kompromis z frajerstwem nie ma nic wspólnego - to zawsze jest najlepsze wyjście z sytuacji, bo nie zamyka za sobą żadnych drzwi, a lekko uchyla nowe.


A jak z Waszym podejściem? Kompromis zawsze i wszędzie? Czy walka na całego niezależnie od konsekwencji?
Czytaj dalej »

12 sie 2013

A CO GDYBY LUDZIOM ZDJĄĆ KAGANIEC I SPUŚCIĆ ZE SMYCZY?

0

Uczepiłem się tej Nocy oczyszczenia odkąd zobaczyłem zajawkę. Urzekł mnie pomysł, a wiadomo że o dobrą koncepcję zawsze jest najtrudniej, bo wszystko już było. A tu proszę - przenosimy się do kraju, który przez jedną noc w roku pozwala gwałcić i mordować wszystko co się rusza, by ludzie dali upust swym całorocznym frustracjom. Bez konsekwencji. Genialne!

Abstrahując od wartości reżyserskiej (która nie jest najwyższych lotów) i scenariusza (który z tak dobrego pomysłu mógł wycisnąć znacznie więcej), sam film wzbudził we mnie dwie arcyciekawe rozkminy w temacie (nie)ludzkich zachowań. Jedną podzielę się z wami teraz, drugą w kolejnej notce, pewnie pojutrze.

Ale od początku.


Genialne w swojej prostocie - i jako pomysł na film, i jako sposób na ujarzmienie społeczeństwa. Bo mając ten jeden dzień w roku, w którym wszystko ci wolno, przez 364 dni jesteś wolnym od uprzedzeń, nietolerancji, stresu i agresji wzorowym obywatelem. A tego jednego dnia masz wybór - możesz zamknąć się w piwnicy lub zejść do kanałów, jeśli nie chcesz brać w udziału w Czystce albo ostrzysz maczetę i stajesz do - co najważniejsze - równej walki. Bo każdy może zabić każdego, każdy ma do tego prawo i nikt nie może mieć pretensji.

W założeniu oczywiście. Bo wszystko jest super do czasu, kiedy ofiarą jest margines - ludzie, którzy albo sami są zagrożeniem dla innych (uliczne bandziory), albo ci którzy niczego dobrego społeczeństwu nie dają (pasożytujący na ogólnonarodowym dobrobycie żebracy i bezdomni). A problem pojawia się, kiedy jakaś polityka, niewygodne rozwiązanie i decyzja zaczyna dotyczyć grupy, której teoretycznie nie powinna.

Nie tylko ludzi bogatych i wpływowych (takich jak w filmie), bo przecież ja się do nich jeszcze nie zaliczam, a też nie chciałbym, żeby mnie sąsiad zadźgał nożem, bo mu przypadkiem zastawiłem garaż. Niby mówi się, że psychika zdrowego na umyśle przeciętnego Kowalskiego nie jest w stanie udźwignąć zbrodni większej niż kradzież bułki w sklepie, ale...

...ile jest w tym psychiki, a ile świadomości kary, jaka może nas za to spotkać?

Czy gdyby na jedną noc zdjąć z człowieka obowiązek bycia uczciwym i pozwolić okradać supermarkety (dlaczego nie, skoro to one na co dzień okradają nas), to nie wszedłby w to? Nie skorzystał z zielonego światła? Phi, uzbrojony w łom i forda transita leciałby do Saturna nie patrząc na nic. Na zasady, które w dzieciństwie wpajała mu matka, na religię której jest gorliwym wyznawcą i na ludzi, których będzie musiał ogłuszyć, żeby zdobyć zestaw kina domowego.

I teraz wyobraź sobie, że ta jedna noc w roku służy do zabijania. Ty do nikogo nic nie masz, więc grzecznie siedzisz w domu. To znaczy wkurzył cię ostatnio kumpel, bo nie oddał ci 10 zł za fajki, ale niekoniecznie musisz mu od razu ucinać łeb. Dobry z ciebie człowiek, więc odpuszczasz jatkę. Ale kolega - korzystając z okazji - woli cię zabić, niż oddać dług i na dobranoc podrzuca ci koktajl (Mołotowa) do sypialni.

To cięższy kaliber niż kradzież telewizora, ale wcale nie dlatego, że odebranie komuś życia jest "gorsze" od nie zapłacenia za plazmę. Bo wszystko można wytłumaczyć, wszędzie znaleźć powód i motywację. Punkt widzenia zależy od tego gdzie siedzisz i dlatego człowiek sam przed sobą zawsze się usprawiedliwi.

Noc oczyszczenia nie jest jakąś oderwaną od rzeczywistości wizją świata. Wyobrażam ją sobie w realu i tak mogłoby być, gdyby nie to, że trzyma się nas na smyczy. Czasem komuś udaje się z niej wyrwać, ale spotyka go za to kara. To jak jazda samochodem - gdybyś mógł, waliłbyś 200 na godzinę nie wciskając hamulca ani razu. Dlaczego tego nie robisz? Bo kolejne spotkanie z drogówką albo czołówka z tirem jakoś nie bardzo cię do tego zachęca. Film pokazuje, że psychika ludzka tak naprawdę nie ma hamulców - liczy się tylko świadomość konsekwencji. W momencie, gdy ich nie ma albo nie masz tej świadomości (ale wtedy jesteś schizofrenikiem i musisz się leczyć), nie masz też oporów.

A kac moralny, jakieś wyrzuty sumienia?

Co proszę? Nie ma czegoś takiego, jeśli masz dobry powód. A powód jest dobry wtedy, kiedy ty sam w to wierzysz. I tylko takie przypadki wchodzą w grę. Zasada jest prosta: masz motyw - kradniesz, gwałcisz, zabijasz / nie masz - nawet o tym nie myślisz. W realnym świecie nie to, co masz w głowie, a świadomość kary (np. dożywocie) może cię skłonić do zmiany decyzji. W Nocy oczyszczenia tej kary nie ma i widać, co ludźmi tak naprawdę kieruje.


Ciężki temat, ale chłodnym okiem to tak właśnie wygląda. A co widzą Wasze oczy?
Czytaj dalej »

1 sie 2013

DZIĘKI PENISOWI FACET NIE MUSI BYĆ OJCEM?

0

Daleka metafora, ale po kolei. Ostatnio w internetach małe zamieszanie wywołał tekst Tattwy o kobietach, które niekoniecznie godzą się na mechaniczne usadzanie ich w roli matek. Temat niby oczywisty i nie powinien wywołać większych kontrowersji, ale jak zwykle - są LUDZIE i ludzie. Różne poglądy, różne perspektywy i choć nigdy nie jestem za ferowaniem ostatecznego wyroku na postawie tylko swojego zdania, to w tym wypadku istnieje jedna, słuszna racja - ludzie o sobie decydują sami. Kropka.

Ale wstęp ma służyć jedynie nawiązaniu do innego tematu. Bo abstrahując od teorii, że kobieta musi mieć dziecko, bo inaczej jest a) niekobieca, b) niespełniona, c) niedojrzała, d) wszystkie odpowiedzi prawidłowe, to dlaczego społeczeństwo posiadło tę mądrość tylko w stosunku do kobiet? Dlaczego tylko kobietom wpiera się, co robić powinny, do czego są zdolne, co mogą, a czego nie i jaką rolę muszą pełnić? Dlaczego kategoryzuje się i szufladkuje kobiety, a facetów pomija?

Kobieta - musi dać mężczyźnie potomka. MUSI, bo a,b,c,d - jak wyżej. A jeśli da, to skaże się na wieczny (tak, kilkanaście najbardziej produktywnych i kreatywnych lat życia to wieczność) żywot matki-siedzącej-w-domu, wychowującej, gotującej, piorącej i prasującej, sprzątającej i ogarniającej cały ten domowy burdel. I tego się od kobiety powszechnie wymaga, kiedy ta nawet nieopatrznie i zupełnie nieświadomie wpuści do swego powolnego jajeczka, żywy i rezolutny plemnik. Ten jeden kilkusekundowy i czasem niewiele znaczący moment, buduje piramidę kolejnych ról i kobiecych obowiązków, podczas gdy rola mężczyzny pozostaje nienaruszona - bo to on sam decyduje, co dalej. Może zostać, może odejść i nikomu nic do tego. Zakładające jednak ten optymistyczny scenariusz, spójrzcie co się dzieje dalej.

Zostaje. Już na samym starcie ma alibi, bo wcale nie musi zarabiać na rodzinę. Choć powinien, ale walka kobiet o równouprawnienie doprowadziła do sytuacji, że o rodzinne być albo nie być z powodzeniem może dbać również ona, kobieta. Ok, raczej jednak facet ogarnia temat i jakiś pieniądz do domu przynosi. Ale nikt od niego tego nie wymaga - to się albo dzieje, albo nie i wtedy mamy patologię w postaci ojca-pijaka pod sklepem. Nic to, najważniejsze że kobieta najpierw spełniła się jako ciężarna, a teraz "spełnia się" jako matka. Być może pięciorga dzieci z mężem-samo-dno, ale kogo to obchodzi. Są młode? Są.

Facetom od urodzenia jest łatwiej w życiu. Facet najczęściej dopiero na pierwszym roku studiów dowiaduje się, co to takiego miotła, do czego służy garnek i że trzeba go potem umyć. Facet rzadko wynosi z domu cenną informację, że kobieta nie jest wielofunkcyjnym robotem kuchennym, pralką automatyczną czy bezworkowym odkurzaczem. Jeśli od faceta nie wymaga się tak podstawowej odpowiedzialności za jego najbliższe otoczenie (czytaj własną dupę), to wymóg bycia ojcem brzmi co najmniej jak śmieszny, ale jednak żałosny mem internetowy.

Dobra, ale czy facet w ogóle powinien być ojcem? Znak nakazu w tym wypadku nie występuje, zresztą nikt też tego od niego nie oczekuje. A może już nawet jest czyimś ojcem, ale wcale o tym nie wie. Who cares, bycie ojcem nie jest dla przeciętnego mężczyzny priorytetem i nikt nie próbuje mu tak tego przedstawiać. Słyszeliście kiedyś, żeby ojciec / dziadek / babcia maglowali syna czy wnuka o to, kiedy zamierza spłodzić potomka? Kiedy, kiedy, kiedy, kiedy?! Dziecko dla faceta jest jedynie konsekwencją pewnych wyborów. Kobietom się wmawia, że to ich życiowy cel. Nieważne gdzie, nieważne z kim. Ważny efekt, ważna etykietka "prawdziwej, pełnowartościowej (jak mleko) kobiety".

Mówi się, że facet powinien założyć rodzinę, postawić dom i obok jakieś drzewo (dąb? osika?). Ja póki co mam rodzinę, ale nikt mnie nie wypytuje o własną chatę (taką, którą sam wybuduję) i czy cokolwiek sadziłem. Według tego schematu mężczyzna ze mnie żaden. A już na pewno niepełnosprawny mąż i ojciec. Tyle, że nikt nigdy mi tego nie wypomniał. Może dlatego, że to tylko stereotyp, uproszczenie roli dorosłego mężczyzny w życiu.

A czym innym jest konieczność urodzenia dziecka, jak nie próbą generalizowania roli i pozycji kobiety w społeczeństwie? Jak nie uproszczeniem i powielaniem stereotypów? Czy naprawdę największe znaczenie ma fakt, kogo natura wyposaża w macicę? Czy to dlatego kobieta zobligowana jest do bycia matką? Bo ma do tego lepsze warunki? Bo nie ma wyjścia i nie może zrzucić tej odpowiedzialności na faceta? To trochę za mało.

Bo jeśli ja posiadam penisa (a posiadam), to nikt mnie nie zmusza do produkowania nieskończonej liczby dzieci, mimo że przecież mam takie możliwości. Nie dążmy do tego, by kobiety zaczęły masowo podwiązywać sobie jajowody ze strachu przed rodziną i koleżankami. Wywieranie presji zazwyczaj daje skutek odwrotny do zamierzonego i żeby nie doszło do tego, że kobieta niby chce, próbuje, stara się, ale dobrze wie, że w ciąże i tak nie zajdzie. Przecież nikt nie śmie skrytykować "bezpłodnej" dziewczyny.


Czytaj dalej »

13 lip 2013

KROWA TO KROWA, A CZŁOWIEK MA GORZEJ

0

To, co napiszę niczego nie zmieni, bo jest już pozamiatane. Zresztą nawet, gdybym spłodził ten tekst trzy dni temu, to też rewolucja by się nie zadziała. Bo żeby polityk zmienił decyzję to trzeba mu zwyczajnie za to zapłacić lub coś obiecać, a nie moralizować. Tu chodzi o coś więcej i na przyszłość - o bezsens proponowanego toku myślenia, o brak świadomości społecznej, o postrzeganie świata w trybie 2D, o traktowanie rzeczywistości jako sceny czarno-białego filmu.

Ubój rytualny. Przez wiele lat był dopuszczony i wszystko było cacy. Teraz jest zakazany, bo zwierzęta cierpią tak samo jak ludzie. Okej, nie przeczę. Po sieci krążą nagrania, na których krowie na żywca ucina się łeb i ten łeb jeszcze przez chwilę żyje swoim życiem. Nie podaję źródła, bo kliknąć w link może już nawet 3-latek. Widok jest zatrważający, a psychika ludzi wykonujących ten zawód z pewnością różni się od psychiki przeciętnego zjadacza chleba. Jest mocniejsza? Bardziej spaczona? Do końca nie wiadomo, ale efekt jest taki, że do niczego im się ona już nie przyda.

Bo widok widokiem, ale ci ludzie właśnie stracili pracę. Rachunek jest prosty - taka Turcja nie kupi już u nas mięsa i nie zostawi u nas pieniędzy. A jak nie zostawi pieniędzy, to masarnie nie zostawią pracowników na etacie. Tamte kraje na tym nie stracą, bo sobie zamówią skądinąd i po problemie. Bo u nas zdecydowano, że zwierzęta cierpieć nie będą. Bardzo szlachetnie.

Tak... Być może to daleko idące porównanie, ale powiedzcie mi dlaczego kiedy nieuleczalnie już choremu na raka człowiekowi, tygodniami przykutemu do łóżka nie można skrócić cierpienia i poddać eutanazji, a taką krowę koniecznie trzeba ogłuszyć, żeby nie cierpiała? Tu i tu los jest z góry przesądzony, więc dlaczego współczujemy zwierzęciu, a człowiekowi nie? Dlaczego to, w jakich warunkach umrze zwierzę jest ważniejsze od warunków śmierci człowieka w tym wypadku?

Jestem bardziej za legalizacją eutanazji niż uboju rytualnego, ale na tapecie akurat jest ubój. Widziałem te okrutnie wyglądające mordy na zwierzętach, ale powiedzmy sobie prawdę - na co dzień nie myślimy w tych kategoriach. Zajadamy się schabowym nie analizując czy świniaka ogłuszono, uduszono czy po prostu ucięto łeb, żeby się wykrwawił i padł. Sumienie rusza ludzi w momencie, kiedy przypadkiem coś usłyszą lub zobaczą.

Dlatego temat jest sztucznie rozdmuchany i podjęto złą decyzję. Gdyby nie napompowany przez media balon, 90% społeczeństwa do dziś nie wiedziałoby co to takiego ten ubój. A tak mamy kolejną populistyczną zagrywkę wielce oświeconych polityków, która z powodu ogromnej presji społecznej inna być nie mogła. Pani Zosia i pan Mietek są zadowoleni nie wiedząc nawet, ile razy zjedli na obiad rytualnie zamordowaną świnię.

Ale co tam przeszłość, liczy się tu i teraz. Liczy się czyjeś "czyste" sumienie w zamian za tysiące miejsc pracy. Liczy się humanitarny zgon zwierzęcia przy niehumanitarnym dogorywaniu człowieka zżeranego przez raka. Logiki za grosz, za to emocji cała gama.

Szkoda, że nie tam, gdzie trzeba.


A jakie jest Wasze zdanie w tym temacie? Zgaduję, że odmienne.

Czytaj dalej »

11 lip 2013

IDIOTKA I CHAM, CZYLI POLKA I POLAK ZA KÓŁKIEM

0

Dziennie robię samochodem średnio 50 km po mieście. Bo robota, bo dzieciaki, bo zakupy itd. Taki lajf. I tak pomykając dzień w dzień większymi i mniejszymi uliczkami zaobserwowałem ciekawe zjawisko -  faceci i kobiety za kółkiem zachowują się dokładnie tak samo... beznadziejnie. Tylko co innego nimi kieruje.

Zresztą nie trzeba mieć przed sobą kierownicy, żeby to dostrzec. Możesz jechać tramwajem i też zauważysz, bo o wieś na drodze nietrudno. Tyle, że w aucie łatwiej, bo bierzesz w tym cyrku aktywny udział.

No nic, przez całe lata był i przez kolejnych tysiąc będzie funkcjonować stereotyp "baby za kółkiem". Bo tego nie da się tak po prostu skasować. Faceci mają w naturze dominację nad kobietami - ulice są nasze, a my mężczyźni tylko pozwalamy wam kobietom po nich jeździć. Co równie dobrze można nazwać kompleksem - pokazujemy siłę, bo brak nam umiejętności. Tak czy tak - obie płcie są zdolne zająć Smartem dwa miejsca parkingowe. Tylko każda z innego powodu.

Ok, to zaczynamy. Te same sytuacje - w jednej facet, w drugiej kobieta. Jak sobie tłumaczą swoje drogowe akrobacje?

Nie włączają kierunkowskazu przy skręcie. Dlaczego?
Kobieta: Nie włączyłam? Oj...
Facet: Przecież wiadomo, że skręcam.

Zatrzymują się na żółtym. Dlaczego?
Kobieta: Żółte to nie zielone, poza tym mandat, stłuczka, wypadek, śmierć...
Facet: Bo przede mną jechała właśnie ta baba!

Jadą 50 po mieście. Dlaczego?
Kobieta: Bo ograniczenie jest do 70.
Facet: Bo ograniczenie jest do 30.

Wymuszają pierwszeństwo. Dlaczego?
Kobieta: Przecież nic nie jechało...
Facet: To nie ja, to tamten tak zapierdalał!

Nie wpuszczają autobusu. Dlaczego?
Kobieta: Jakiego autobusu?
Facet: Mam się wlec za nim do następnego przystanku?

Nie przepuszczają pieszych i rowerzystów. Dlaczego?
Kobieta: Ale ja miałam zielone...
Facet: Jakich pieszych?

Nie potrafią poruszać się po rondzie. Dlaczego?
Kobieta: Bo jest okrągłe.
Facet: Bo działa przeciwnie do ruchu wskazówek zegara.

Dostają mandaty. Dlaczego?
Kobieta: No właśnie panie władzo - dlaczego?
Facet: Panie władzo, przecież każdy tak robi!

Jeżdżą pod prąd. Dlaczego?
Kobieta: Jak to pod prąd?
Facet: To nie ja, to oni.

Zawracają na zakazie. Dlaczego?
Kobieta: Kiedyś nie było tego znaku...
Facet: Zobacz, ile musiałbym nadrabiać.

Parkują, zajmując dwa miejsca na raz. Dlaczego?
Kobieta: A nie wiem, nie zauważyłam...
Facet: A chuj tam, na chwilę.

Tyle historii tak na szybko - i tak wiadomo, o co chodzi. Obraz wyłania się taki, że facet to egoistyczna, w-dupie-mająca wszystko i wszystkich świnia, a kobieta to infantylna i lekko tępawa blondynka o bliżej nieokreślonym celu na drodze. Niech żyją stereotypy, a co -

- w końcu każdemu się zdarza.



Hej, a Wam? Kierowcom i nie-kierowcom? A może nasuwają się Wam jeszcze jakieś sytuacje w podobnym stylu?

Czytaj dalej »

7 lip 2013

JEDZENIE ZA DARMO? JESZCZE NIE UMARŁO

0

Nie wiem czy jeśli chodzi o takie eventy Poznań jest miastem zacofanym, czy pionierskim. Jest jeszcze opcja, że to ja nie ogarniam i być może takie inicjatywy dzieją się w moim mieście od lat. Whatever, najważniejsze że są.

Dwa tygodnie temu do Poznania przyjechała Nivea ze swoim nowym projektem i w ramach tego zorganizowała dla nas śniadanie. Było żarełko, picie, muzyka, dziwne bańki dmuchane na hel i monstrualne piłki siejące popłoch wśród śniadaniowiczów. Wcześniej ekipa pięknych, ubranych na biało-niebiesko hostess dała jeść w Olsztynie, Katowicach i Wrocławiu. Wszystko i wszędzie za okrągłe zero złotych.

Ostatnie zdjęcie to właśnie jedna z tych dziwnych baniek na tle nieba.

A w tą niedzielę w ramach Festiwalu Malta, "Recyclingowe śniadanie" odbyło się na Placu Wolności - miejscu, które tak powinno wyglądać cały rok, a nie tylko z okazji festiwalu czy innego Euro. Tu już było nieco inaczej, ale o tym za moment. Najpierw foty:

Wszystko wyglądało pysznie, ale... czy tak smakowało?

Polacy to taki naród, który za promocją pójdzie w ogień. Niech Coca-cola napisze, że w godzinach 12-13 ma do rozdania 20 puszek, to pół miasta weźmie urlop i kolejka będzie stać od 4 rano.

Dobra, aż tak źle z nami nie jest, ale kochamy słowo "gratis". I nie piszę tego złośliwie - w Polsce po prostu łatwo i tanio zrobić event, który przyciągnie tłumy. Bogatym społeczeństwem to my jeszcze długo nie będziemy, więc takie triki jeszcze długo będą na nas działać. Co nie znaczy, że na Zachodzie nie działają, ale tam jeśli coś jest za "free" to nie wzbudza takich emocji jak u nas.

Bo w Polsce dostrzegam 6 typów emocji związanych z szeroko pojętą darmochą:
  • nieufność - eee tam, na bank jakiś szwindel albo nędza
  • zazdrość - jeśli tamten dostał, to ja też chcę!
  • złość - tamten dostał, a ja nie?!
  • radość - jak dają, to brać! Cokolwiek to jest.
  • zadowolenie - i tak bym kupił, ale skoro dają?
  • smutek - a miało być za darmo...
Myślcie co chcecie, ale śniadanie z Niveą zdecydowanie wiąże się u mnie z emocją nr 5. I tak zjadłbym je sobie w domu, ale po co? Tu jest plener, tu są hamaki, ludzie, jest kawa, są kanapki, a do tego super letnia pogoda. Dlaczego miałem wybrać inaczej?

Śniadanie na Placu Wolności to z jednej strony emocja nr 6, bo trzeba było mieć ze sobą portfel, ale z drugiej... to nie było jedzenie, za które chciałbym zapłacić. Wszystkie przekąski okazały się być wege-przekąskami i niestety - nie płacę za żarcie, którym się nie najem. Wiem, że można - wegetarianie i kobiety mogą. Ale dla mnie, jako faceta-mięsożercy od urodzenia i do śmierci, płatne eko-menu nie wchodzi w grę. Z kolei za tartę z bekonem grosza bym nie żałował.

Tak czy inaczej - cieszy mnie fakt, że coraz więcej tego typu imprez nie obywa się bez jedzenia. Bo cokolwiek w tym momencie myślicie, schemat jest taki - wspólne posiłki zbliżają ludzi. Ludzie będąc i żyjąc ze sobą, są bardziej szczęśliwi i bardziej z tego życia zadowoleni. A potem pamiętają czas i miejsce, gdzie było im dobrze. Pamiętają, kto im tę przyjemność zrobił.

Nie ma chyba lepszej reklamy.


Dlatego czekam na kolejne śniadania. Może nawet obiady i kolacje ;) A jak jest z Waszą obecnością na tego typu eventach? O ile w ogóle się odbywają?

Czytaj dalej »

20 cze 2013

BĄDŹMY NA "TY" BO TAK JEST PROŚCIEJ

0

Jesteś człowiekiem. W dodatku młodym, skoro czytasz tego bloga. I kiedy wychodzisz z domu, spotykasz na drodze drugiego młodego człowieka. Trzeciego, czwartego. W końcu do któregoś z nich masz jakiś interes, bo musisz np. kupić chleb, zapytać o drogę, cokolwiek. "Przepraszam, czy może mi pan..." Wróć! To nie jest twój pan. Ani starszy pan. To młodzian, taki jak ty, więc gadaj z nim tak, jak na to zasługuje.

Czyli nie powielaj średniowiecznych schematów i nie twórz sztucznych barier - potrafisz przecież ocenić czyjś wiek jedynie po wyglądzie. Plus minus. Każdy potrafi. A w nowoczesnym świecie nie ma miejsca na konwenanse i jakieś zamierzchłe praktyki. Nie ma miejsca i nie ma czasu na "panowanie".

Kiedyś było mi głupio i dziwnie, kiedy osobnik w moim wieku bez zastanowienia ciskał mi "panem".


- Stoi PAN w kolejce? 
- Że niby ja? Do mnie to?

Teraz czuję się nieswojo, kiedy to ja do studentki na kasie w HMie mam się zwracać per "pani". Bo taki jest standard komunikacji - nie znasz, zachowaj odstęp. A czy ja, mówiąc do nieznajomej, nieznajomego na "ty", pragnę od razu bliższej znajomości? Albo nie okazuję "należytego" szacunku? To są dwie tak różne opcje, że obie daleko odbiegają od rzeczywistości. Ktoś kiedyś usiadł, wymyślił i tak zostało. A my bezmyślnie ten bezsens kontynuujemy. Bo tak jest bezpieczniej.

Czyli co? Sądzisz, że ktoś wyjmie z plecaka maczetę i poucina tobie kończyny za to, że bez pytania śmiałeś przejść na "ty"?

Dla mnie to po prostu eliminowanie zbędnego dystansu. A szacunek czy jego brak nie ma tu nic do rzeczy, bo noszenie przeze mnie krótkich spodni nie oznacza, że mam ludzi w dupie. I tak to powinno być postrzegane, bo mówienie do siebie "po imieniu" to obustronny komplement - wszyscy wiemy, że "panowanie" postarza i nie wzbudza pozytywnych emocji, jest po prostu neutralne i bardzo dyplomatyczne. Dobre w kontaktach z jakąś władzą albo rodzicami naszych znajomych. Dlaczego więc podchodzimy do siebie tak bardzo sztywno? My, młodzi. Niezależnie od wieku, bo młodość nie od tego zależy.

Popatrz - skoro potrafimy wyluzować na koncercie, na imprezie, na Pogaduchach czy innym spędzie, potrafimy to zrobić także na ulicy, w sklepie, na plaży i w górach. Bo jaki sens ma formalny zwrot w takich sytuacjach? Żaden. Bezstresowe i oczywiste przejście na tryb koleżeński dla ludzi w podobnym wieku powinno być standardem, takim basic level. A już taka międzypokoleniowa relacja w schemacie "na ty" to komunikacyjne zwycięstwo i osobiście do tego będę dążył.

Mimo to abstrahuję od ludzi z poprzedniej epoki - mówię za siebie, za nasze i przyszłe pokolenie. Mówię też o sytuacjach społeczno-towarzyskich, a nie relacjach zawodowych - tam niech sami sobie ustalają zasady i nikomu nic do tego. Ale kiedy kończysz robotę - wyluzuj. Na ulicy nie ma hierarchii stanowisk. Jeśli widzisz osobę w twoim wieku, to nie ma znaczenia czy jest wielkim CEO wielkiej korporacji, księdzem czy squatterem. Podobny wiek to często podobne zainteresowania, podobne problemy i emocje. To punkt wyjścia do ciekawszego i bardziej otwartego życia. A "panowaniem" to życie w jakimś sensie zamykasz i dajesz sygnał, że inni nie mają wstępu dopóki nie podniesiesz szlabanu.  To twoja sprawa, ale wszystko co dobre w życiu, związane jest z ludźmi i od nich wychodzi. Skróć sobie tę drogę. I nie myl tego z drogą na skróty - to raczej przesiadka do szybszego bolidu.


Wiem, ze wielu z Was nie wyobraża sobie zacząć znajomości bez "panowania". Ale tak na logikę - czy to jest konieczne? Co to tak naprawdę zmienia? Dla mnie to niepotrzebny dystans, nic więcej. A dla Was?

Czytaj dalej »

10 cze 2013

SŁUCHAJ LUDZI, ZMIENIAJ BLOGA I ŚWIAT

0

Zmiany są dobre. Zawsze. Bo niezależnie od tego jaki będą miały efekt, to przyniosą doświadczenie. Zresztą efekt jest w dużej mierze zależny od nas samych, bo zmieniać świat można na masę różnych sposobów, trzeba tylko sięgać po odpowiednie klocki. I ważnym, jeśli nie najważniejszym elementem w tej układance są ludzie, którzy nas otaczają.

Początek w takim trochę patetycznym stylu, ale inspiracja do jego spłodzenia banalna - zmiana w layoucie bloga. W podjęciu tej decyzji pomogli mi ludzie, choć wcale tego od nich nie oczekiwałem. Właściwie to wolałbym zostać przy starym wyglądzie, bo jako nowoczesny twórca byłem wobec niego bezkrytyczny. On mi się po prostu podobał, bo był inny niż wszystkie - co jak się za chwilę okazało było jego największą wadą. Poza tym wartością jakiegokolwiek dzieła (tak, ten blog to też dzieło) jest jego treść, a nie forma. Jak żona i kochanka - idealnym byłoby poświęcać tyle samo czasu i miłości jednej i drugiej, ale się nie da :) Dlatego takim generalnym priorytetem jest ta, z którą masz ślub.

Skupiłem się zatem na treści odsyłając nieco na bok wygląd, który żył swoim życiem i w które nie chciałem ingerować. Głównie z braku czasu, bo mimo że lubię mieć ładnie pościelone, to zdecydowanie bardziej wolę się wyspać. Jednak kilkanaście nowo poznanych osób na mediafunLAB uświadomiło mi, że brudna i podarta pościel też świadczy o człowieku i warto ją zmienić. To zmieniłem.

Wygląda na to, że na lepsze - sądząc po Waszych mailach i reakcjach na fejsie. Ale pewnie jeszcze przez długi czas byłbym ślepo zapatrzony w to co stworzyłem, gdyby nie ludzie którzy w sposób zupełnie bezinteresowny (taką mam nadzieję) otworzyli mi oczy. Kilkanaście osób, jedna po drugiej ale niezależnie od siebie, wskazało na te same elementy - przeszkadzające, odwracające uwagę, nie dające się skupić, zbędne i w ogóle WTF. A dla mnie ukochane, bo sam je wszystkie wymyśliłem i byłem z nich dumny. Takie moje dzieci.

Nie wiem czy widzicie już tę puentę, ale ona jest oczywista. Jak ci 10 osób mówi 'zmień, zrób, zostaw, pomyśl' to zmieniaj, rób, zostawiaj i myśl. Po swojemu, ale działaj. Nigdy nie jest tak, że tych dziesięć czy więcej ludzi, chce ci zrobić na złość - w końcu sam sobie ich dobierasz. Poza tym nie wiesz wszystkiego i nie próbuj udawać - to, że jesteś facetem / kobietą nie znaczy, że znasz się na samochodach / gotowaniu. Inni też mają swoje doświadczenia i jeśli chcą się nimi z tobą dzielić, to bierz je w całości. Sam zdecyduj, filtruj i sortuj informacje, ale łykaj wszystkie. Przepuścisz przez sito i masz lepiej w życiu. Niby truizm, ale właśnie sam się na tym złapałem. I znam ludzi, z którymi nie podyskutujesz, bo wydaje im się, że zeżarli cały internet plus to, czego tam nie ma.

Szczerze mówiąc nie wiem jak sens ma takie upieranie się na maxa przy swoim. Ja wiem, że brak empatii i konieczność pokazania siebie jako silnej, mocno indywidualnej jednostki u wielu ludzi jest jedynym słusznym powodem ich egzystencji, ale to słaba motywacja. I to tak słaba, że ja naprawdę wolę pozostać głupi, słuchać ludzi i dzięki nim ulepszać swoje życie. Tak jak ulepszyłem bloga.

///

Dzięki Stay Fly za zapoczątkowanie całego procesu. Dzięki również tym wszystkim, którzy - jak Mariusz Max Kolonko - mówili, jak jest. To było cenne, a efekt widzicie na monitorze :)



A w komentarzach mówimy albo o wyglądzie, albo o wpływie ludzi na zmiany w naszym życiu. Your choice :)

Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf