20 cze 2013

BĄDŹMY NA "TY" BO TAK JEST PROŚCIEJ

0

Jesteś człowiekiem. W dodatku młodym, skoro czytasz tego bloga. I kiedy wychodzisz z domu, spotykasz na drodze drugiego młodego człowieka. Trzeciego, czwartego. W końcu do któregoś z nich masz jakiś interes, bo musisz np. kupić chleb, zapytać o drogę, cokolwiek. "Przepraszam, czy może mi pan..." Wróć! To nie jest twój pan. Ani starszy pan. To młodzian, taki jak ty, więc gadaj z nim tak, jak na to zasługuje.

Czyli nie powielaj średniowiecznych schematów i nie twórz sztucznych barier - potrafisz przecież ocenić czyjś wiek jedynie po wyglądzie. Plus minus. Każdy potrafi. A w nowoczesnym świecie nie ma miejsca na konwenanse i jakieś zamierzchłe praktyki. Nie ma miejsca i nie ma czasu na "panowanie".

Kiedyś było mi głupio i dziwnie, kiedy osobnik w moim wieku bez zastanowienia ciskał mi "panem".


- Stoi PAN w kolejce? 
- Że niby ja? Do mnie to?

Teraz czuję się nieswojo, kiedy to ja do studentki na kasie w HMie mam się zwracać per "pani". Bo taki jest standard komunikacji - nie znasz, zachowaj odstęp. A czy ja, mówiąc do nieznajomej, nieznajomego na "ty", pragnę od razu bliższej znajomości? Albo nie okazuję "należytego" szacunku? To są dwie tak różne opcje, że obie daleko odbiegają od rzeczywistości. Ktoś kiedyś usiadł, wymyślił i tak zostało. A my bezmyślnie ten bezsens kontynuujemy. Bo tak jest bezpieczniej.

Czyli co? Sądzisz, że ktoś wyjmie z plecaka maczetę i poucina tobie kończyny za to, że bez pytania śmiałeś przejść na "ty"?

Dla mnie to po prostu eliminowanie zbędnego dystansu. A szacunek czy jego brak nie ma tu nic do rzeczy, bo noszenie przeze mnie krótkich spodni nie oznacza, że mam ludzi w dupie. I tak to powinno być postrzegane, bo mówienie do siebie "po imieniu" to obustronny komplement - wszyscy wiemy, że "panowanie" postarza i nie wzbudza pozytywnych emocji, jest po prostu neutralne i bardzo dyplomatyczne. Dobre w kontaktach z jakąś władzą albo rodzicami naszych znajomych. Dlaczego więc podchodzimy do siebie tak bardzo sztywno? My, młodzi. Niezależnie od wieku, bo młodość nie od tego zależy.

Popatrz - skoro potrafimy wyluzować na koncercie, na imprezie, na Pogaduchach czy innym spędzie, potrafimy to zrobić także na ulicy, w sklepie, na plaży i w górach. Bo jaki sens ma formalny zwrot w takich sytuacjach? Żaden. Bezstresowe i oczywiste przejście na tryb koleżeński dla ludzi w podobnym wieku powinno być standardem, takim basic level. A już taka międzypokoleniowa relacja w schemacie "na ty" to komunikacyjne zwycięstwo i osobiście do tego będę dążył.

Mimo to abstrahuję od ludzi z poprzedniej epoki - mówię za siebie, za nasze i przyszłe pokolenie. Mówię też o sytuacjach społeczno-towarzyskich, a nie relacjach zawodowych - tam niech sami sobie ustalają zasady i nikomu nic do tego. Ale kiedy kończysz robotę - wyluzuj. Na ulicy nie ma hierarchii stanowisk. Jeśli widzisz osobę w twoim wieku, to nie ma znaczenia czy jest wielkim CEO wielkiej korporacji, księdzem czy squatterem. Podobny wiek to często podobne zainteresowania, podobne problemy i emocje. To punkt wyjścia do ciekawszego i bardziej otwartego życia. A "panowaniem" to życie w jakimś sensie zamykasz i dajesz sygnał, że inni nie mają wstępu dopóki nie podniesiesz szlabanu.  To twoja sprawa, ale wszystko co dobre w życiu, związane jest z ludźmi i od nich wychodzi. Skróć sobie tę drogę. I nie myl tego z drogą na skróty - to raczej przesiadka do szybszego bolidu.


Wiem, ze wielu z Was nie wyobraża sobie zacząć znajomości bez "panowania". Ale tak na logikę - czy to jest konieczne? Co to tak naprawdę zmienia? Dla mnie to niepotrzebny dystans, nic więcej. A dla Was?

Czytaj dalej »

30 paź 2012

AKCJA "GŁOSU" CZYLI JAK USTRZELIĆ SAMOBÓJA

8
Słuchajcie, ale to była akcja. Taka, że dopiero wczoraj dowiedziałem się o jej istnieniu, a już jest właściwie nieaktualna. Niestety temat został zbyt słabo nagłośniony, bo gdyby było inaczej, już dawno odtrąbiono by sukces. A tak, przez nieudolne działania najpoczytniejszej lokalnie gazety, znów podwyższą nam ceny biletów.

Chodzi o akcję Głosu Wielkopolskiego, która miała zapobiec styczniowej (kolejnej!) podwyżce cen biletów komunikacji miejskiej w Poznaniu. Mógłbym zupełnie olać ten temat, bo wolę przemieszczać się rowerem (nawet zimą) i nie dokładam do utrzymania taboru, ale... może właśnie tu jest pies pogrzebany. Bo oprócz chęci utrzymania jako takiej kondycji, do korzystania z tramwaju demotywuje mnie także konieczność zakupu biletu, który - licząc w skali roku - okazuje się cholernie drogim interesem. Wątpliwym dodam, bo o jakości usług świadczonych przez poznański ZTM krążą już legendy. Mam to szczęście (albo i nie), że codziennie pomykam rowerem przez centrum i widzę tych wszystkich oszukanych ludzi czekających z biletami w zębach na spóźniony bus czy tram. A idzie zima, więc lepiej nie będzie.


Ostatnio nawet wyczytałem gdzieś informację, że pewien poznaniak oficjalnie domaga się zwrotu kasy za zakupioną sieciówkę (roczną), bo przewoźnik nie wywiązuje się z umowy, którą zawarł z pasażerami poprzez zakup biletu właśnie i regulamin. A zgodnie z nim powinien swoje usługi świadczyć jak najlepiej, co oczywiście nie ma miejsca. Argumentem tego konkretnego pasażera jest fakt, że gdyby wiedział o tym, jak bardzo fatalna jest jakość tychże usług, to w ogóle nie kupiłby biletu. A jeśli zwrotu nie otrzyma, odda sprawę do sądu, bo na to też jest jakiś paragraf. W kodeksie karnym. Nie wiem, jak Wy, ale ja temu panu kibicuję.

To taka dygresja. A wracając do "akcji" - wystarczyło zebrać 5 tysięcy podpisów, żeby sprawa trafiła pod obrady władz miasta. Niby nic trudnego - jest gazeta, jest stronka w sieci, jest Facebook. No więc jak to się stało, że stan na 24 października to zaledwie 200 osób? Przecież to kpina jakaś. A cała ta akcja miała trwać aż do - uwaga - 28.10 (!), czyli do  zeszłej niedzieli. Akcja bez reklamy, bez odpowiedniej otoczki marketingowej, a jedynie z niedużymi artykulikami w prasie papierowej i krótkimi notkami w sieci schowanymi gdzieś bardzo głęboko pod ważniejszymi informacjami typu "szambo na starym rynku". Czy tak się zachęca ludzi, aby poparli jakąś ideę? Tfu, wszyscy jeżdżący zielonymi wagonami ją popierają. Ale czemu zaangażowało się raptem 200 osób? Sprawdziłem fanPage Głosu na FB - żadnej informacji o akcji! Zero, słownie: ZERO. A "zjechałem" do 16 października (dalej mi się już nie chciało). Nie wiadomo, kiedy się zaczęła. W każdym razie im dłuższy żywot tej pseudoakcji, tym gorzej to świadczy o marce GW (nie mylić z Wyborczą). A do dziś - ani w gazecie, ani na stronie, ani na FB - nie ukazała się informacja czy petycja zostanie złożona. Najpewniej nie zostanie, dlatego temat ucichł.

Informację o akcji zamieszczono na FB w zakładce "wydarzenia" i zaproszono na nią jedynie 645 osób. Swój "udział" potwierdziło zaledwie 175. Sorry, ale kto to miał przeczytać poza tymi wybrańcami? Takie rzeczy wrzuca się na główną ścianę, żeby każdy fan mógł to sobie w swoim czasie zobaczyć, zalajkować i podać dalej. A tak efekt nie jest nawet marny. Jest żaden.
A start tej szopki to 22 października. Tydzień? Błagam...

Panie i panowie redaktorzy z Głosu - nie wiecie, jak się dziś organizuje takie kampanie? Jak ludzie potrafią się sami zorganizować, aby coś zamanifestować? To zniknijcie z rynku. Jeśli poważna gazeta ma mieć taką siłę sprawczą i wpływ na społeczeństwo, to naprawdę lepiej się wycofać. Ja wiem, że łatwiej na fejsa wrzucić mordkę słodkiego pieseczka i okrasić go prześmiesznym komentarzem. Ale Wy z pudelkiem chcecie konkurować, czy jak? Choć z drugiej strony nie dziwię się, że wśród tych przecudnie słitaśnych fotek i mega-ambitnych wpisów na FB nie znalazło się miejsce do nagłośnienia takiej gównianej i nikomu nie potrzebnej przecież akcji. Lepiej temat podać na papierze - wspaniała wiadomość, w sam raz dla emerytów i rencistów, którzy i tak jeżdżą za darmo. A sieć? Phi, kogo to obchodzi. Kto by się tam przejmował zdaniem młodych, którzy rzeczywiście jeżdżą na biletach i wydają krocie na ten "luksus". Zaniedbano największe i najbardziej wpływowe narzędzie na świecie do łączenia ludzi, forsowania idei i poglądów. To grzech niewybaczalny i... ach, szkoda na Was słów. Ciekaw jestem tylko, kto za to beknie. Ktoś powinien ponieść surową karę za niedoinformowanie obywateli. Nie, nie ktoś. Coś, czyli gazeta. Pakować zabawki i zniknąć z rynku proszę, skoro nie potraficie zjednać ludzi wokół jednej, wspólnej sprawy.

A wzorem pasażera pozywającego ZTM, wszyscy niedoinformowani powinni się zrzucić na pozew zbiorowy przeciwko gazecie za nieudolne przekazywanie informacji. Nie wiem czy jest na to jakiś paragraf, ale co tam. Ważniejszy będzie gest i opinia społeczeństwa, negatywna w tym temacie. I żadnych tłumaczeń, że widocznie lud chce podwyżek. Nie pogrążajcie się. To Wasza wina. A takim podejściem daliście dodatkowy argument obecnej władzy na to, żeby podwyżki jednak były. Bo skoro największej w Wielkopolsce gazecie się nie udało, to chyba nie ma chętnych na tańsze bilety.

Ja i tak mam Was gdzieś, bo Was nie czytam. Mam gdzieś komunikację, bo z niej nie korzystam. Waszej akcji - gdybym o niej wiedział - nie miałbym gdzieś. Chętnie bym się do niej przyłączył, bo żal mi ludzi zamarzających na przystankach. Ale nie wiedziałem. Podobnie jak tysiące innych mieszkańców. Ale to teraz oni będą mieć do Was żal, nie ja. Brawo Głosie, ręce same składają się do oklasków.

PS.
Ten tekst powstał wczoraj. A dziś wykonałem telefon do redakcji GW (wczoraj do północy walczyłem sam ze sobą, aby nie upublicznić tego wpisu przed upewnieniem się, jak sytuacja wygląda na dziś wieczór). Okazuje się, że akcja podobno trwa jeszcze do końca tego tygodnia. Tyle, że nie wypuścili żadnej informacji na ten temat, a w głowach wszystkich zainteresowanych cały czas siedzi data 28.10. Zatem podpisów raczej nie przybędzie. Mojego też już nie, bo nie czuję, ze jestem grupą docelową.

Miałem dziś też otrzymać info od pani z redakcji, ile do tej pory zebrano podpisów. Sprawa potoczyła się w wiadomym kierunku, czyli - żadnych newsów nie dostałem. A maile i te dziwne świstki papieru (na fotce obok) z poparciem dla akcji wycięte ze stron gazety wcale nie mają żadnej mocy, a jedynie ogłupiają czytelników, którzy myślą, że to też się liczy. Nic z tego, ważne są tylko podpisy składane... no właśnie, gdzie? Tej informacji też nie raczyli udostępnić szerokiej publiczności. Dowiedziałem się, że w redakcji i gdzieś tam jeszcze, ale pani zarzuciła skrótem jakieś instytucji, więc nie mam pojęcia gdzie.

Tak w dobie społeczeństwa informacyjnego i najnowszych technologii informatycznych działa nasza rodzima prasa. Na moje szczęście - dzięki temu nie muszę kasować napisanego wczoraj tekstu.



Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!
Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf