7 lut 2014

JAK ROZPOZNAĆ KANARA? | 11 OBSERWACJI, KTÓRE URATUJĄ TWÓJ PORTFEL

0

Nie wiem, jak w waszych miastach mówi się na kontrolera biletów, ale w Pzn to po prostu kanar. No więc kanarów w mieście Poznań jest ostatnio zatrzęsienie - gdzie nie wsiądziesz, tam kontrola. Prawdopodobnie wywnioskowali geniusze, że podwyżka cen biletów spowodowała pustki w kasie i teraz muszą to nadrobić. A wiadomo, że nie ma lepszego sposobu niż podatki i mandaty.

W porządku, jak mam bilet - a zazwyczaj mam - to żaden problem. Ale zdarza się, że nie mam. Nie to, że papierowego - od miesiąca korzystam z Mobiletu i nie obchodzi mnie zepsuta maszyna czy to, że pani Zosi z kiosku nie dowieźli biletów. Niestety i tak mogę zostać uznany za złodzieja usługi przewozowej, bo:
a - internet (szczególnie w Playu) bywa zawodny,
b - android nie rozpieszcza długością działania baterii,
c - mogę zwyczajnie zapomnieć, że wejście do tramwaju powoduje konieczność skasowania biletu.

No co, wam się nie zdarzyło?

Nawet jeśli, to nie możecie wylać na mnie wiadra hejtu. Dobra, ale krótka pamięć, roztargnienie, stres, pośpiech, niewyspanie, kac, zwykła ludzka głupota - te i cała masa innych czynników decyduje o tym, że zapominamy kupić pomidory, oddzwonić do klienta, zrobić przelew, wsiąść do właściwego autobusu i skasować w nim bilet. NORMALNE.
W takich sytuacjach mandat za jazdę na krzywy ryj jest zwyczajnie niesprawiedliwy, choć kanara to oczywiście nie interesuje. Wiadomo, muszą założyć że bardziej jestem złodziejem niż uczciwym, ale zmęczonym obywatelem. Nic nowego.
Ale skoro oni do mnie tak, to ja wykorzystuję fakt, że przez lata jeżdżenia komunikacją miejską nauczyłem się ich rozpoznawać. W 9 na 10 przypadków zawsze wyglądają i zachowują się tak samo, więc tak naprawdę najtrudniejszym momentem jest podjęcie decyzji o wyjściu lub nie wchodzeniu do pojazdu. To nigdy nie jest łatwe, kiedy się spieszysz.
Ja wiele razy wyskakiwałem z autobusu w ostatniej chwili. Albo nie wsiadałem. Nigdy wiem czy podejmuję dobrą decyzję - nie wrócę i nie sprawdzę przecież. Stracę trochę czasu, ale ta opcja jest zdecydowanie bardziej korzystna niż strata 200 zł. Nawet z głupoty, bo generalnie jestem zdeklarowanym zwolennikiem płacenia za własne błędy. Tylko po co, skoro jest wyjście?

Jak rozpoznać tego kanara - poradnik.

#1
Nie patrz na płeć. Ale patrz na płeć. Kanarem może być zarówno mężczyzna, jak i kobieta, więc nie możesz skanować tylko męskich twarzy. Ale z drugiej strony, w tym zawodzie nadal przeważają mężczyźni, więc skup się na nich - zawęzisz sobie chociaż pole szukania.

#2
Kanar ma specyficzną mordkę. Trochę gburowatą, typową dla ziomków z osiedla. Takich po trzydziestce, których jeśli nie spotykasz w tramwaju, to na bank siedzą na siłowni. Szerokość karku zazwyczaj ponad średnią, włos nie dłuższy niż 4 milimetry. Po solarium. Wzrok pewny, wyostrzony, dlatego kanarów najłatwiej rozpoznaje się przed 8 rano i po 22 - tylko oni wyglądają na rześkich i wyspanych.

#3
Kanar z pewnością nie prowadzi po godzinach bloga modowego, bo nie ma gustu i ubiera się jak większość nie umiejących się ubrać Polaków: dresik / dżinsy, zimą - puchowa kurtka z bazaru / specjalistyczna kurtka do łażenia po górach w sam raz na miejską dżunglę, latem - zwykły t-shirt bez żadnego logo / t-shirt z logo. To nie będzie hipster w zbyt ciasnych rurkach, to nie będzie dystyngowany starszy pan w kapeluszu i to nie będzie ktoś, kto w ręku trzyma cokolwiek.

#4
Bo kanar musi mieć wolne ręce. Jeśli widzisz, że podejrzany osobnik dzierży w dłoni gazetę, telefon, książkę, notatki, siatkę z Tesco, jedzenie, picie, dziecko, dziewczynę - możesz rozluźnić pośladki.

#5
Kanar nie jest ani gruby, ani chudy, ani wysoki i za niski też nie jest. Wychodzi na to, że kanary to ludzie bez defektów, idealni. I dlatego podejrzani.

#6
Kanar wchodzi do maszyny pewnym krokiem. 99 procent ludzi, którzy próbują się do niej wgramolić, robi to powoli, bez werwy i zaangażowania. Tak jakby chcieli, ale mają kupę w majtkach i wstyd im za to. Tacy jeszcze zanim wejdą do środka, już wypatrują miejsca do siedzenia. A kanar nie z tych... Z reguły wchodzi energicznie, nie patrzy ludziom w oczy, skupiony nie-wiadomo-na-czym podchodzi do okna, odwraca się i stoi oparty o szybę. A potem wiadomo.

#7
Niestety zdarza się, że dla niepoznaki siadają... Nie raz i nie pięć pierwsze wrażenie było jednoznaczne (kanar), ale kiedy usiadł - odpuszczałem obserwację. Wtem! Powstał z martwych i zaczął sprawdzać bilety.

#8
Zwracaj uwagę na przód pojazdu (nie dotyczy drugiego wagonu tramwaju). Nawet, jeśli masz podejrzenie i czujesz w zwieraczach, że "ten koleś z tyłu wygląda na kanara", to odpuść, jeśli nie czujesz tego samego patrząc w stronę kierowcy. Nie wiem, jak w innych miastach, ale w Pzn kontrola odbywa się raczej przy zblokowanych kasownikach - kanar wydaje komendę kierującemu, żeby ten uniemożliwił uczciwemu obywatelowi skasowanie biletu.
Byłem nawet świadkiem sytuacji, kiedy pasażer zdążył włożyć bilet do kasownika, ale nie zdążył go wyciągnąć, bo w ciągu tej jednej milisekundy urządzenie zdążyło się zablokować. Skutek? Mandat dla podróżującego, bo nie był w stanie okazać skasowanego biletu. Skandal? Jaki skandal, przecież każdy mógł zostawić bilet w kasowniku. A to, że zszokowany pasażer znajdował się najbliżej całej sytuacji? Oczywiście przypadek.

#9
Nawet jeśli masz tzw. pamięć do twarzy, nie staraj się pamiętać twarzy kanara - prawdopodobnie i tak nigdy więcej cię nie skontroluje. To byłby przypadek, który spokojnie można byłoby wrzucić do jednego worka z wygraną w lotto. Skupianie się na kilku wybranych mordach powoduje, że nie skupiasz się na analizowaniu innych i twoja niewątpliwie zajebista pamięć może cię drogo kosztować.

#10
Kanary już nie trzymają się razem. Już nie gaworzą słodko i nie śmieją się do rozpuku na przystanku, żeby potem tajniacko się rozdzielić. W końcu doszli do wniosku, że chyba jednak ktoś ich obserwuje i zmienili strategię. Teraz wchodzą każdy innym wejściem i ciężko ich wyczaić. Po prostu obserwuj i módl się.

#11
Ewentualnie, zamiast modlitwy, możesz wyciągnąć telefon i udawać, że szukasz w nim biletu. Istnieje duża szansa, że kanar cię ominie i spróbuje później. Plusem gry na zwłokę jest to, że tych kilkanaście sekund często wystarcza na złapanie kogoś innego...

Z kobietami jest trudniej - niby te punkty dotyczą wszystkich niezależnie od płci, a jednak najważniejszą kwestię, czyli wygląd, ciężko mi sklasyfikować. Okej - nie będzie kanarem długowłosa, długonoga i nawet niekoniecznie cycata brunetka (dosyć mam stereotypu blondynki). Ale poza takimi, fuchę kanara może robić każda babka w średnim wieku. Nawet z potężną torebką na ramieniu!
Tak, sprawdzała mnie taka ostatnio. Jej męskie towarzystwo oczywiście zdradzało całą operację, ale ona sama wbiła się w tłum jak rasowy oficer wywiadu. Miny pasażerów - nie do podrobienia.

Niezidentyfikowany Obiekt Kontrolujący

Kiedyś próbowano poubierać poznańskie kanarki w takie zielone, jednakowe uniformy. Na mieście było o tym głośno, bo wydawało się, że wreszcie ktoś rozsądny zajął jakiś ważny stołek. Niestety szybko musieli go z niego zepchnąć, bo żaden kanar w zielonym mundurze nigdy się moim oczom nie ukazał. Choć niektórzy podobno widzieli.

To wbrew pozorom dość ważna dygresja, bo w tej chwili kanar, chyba w każdym polskim mieście, zachowuje się jak drogówka schowana za krzakami. Sprowokować do złamania przepisu - to jest ich zadanie. Różnica polega na tym, że z policją jesteś w stanie coś ugrać, a z kanarem nie pogadasz. Oni na wszystkie twoje tłumaczenia mają jedną odpowiedź: "odwołanie".
Nie wiem, jak to wygląda w innych miastach, ale w moim regulamin mówi jasno - żadna sytuacja nie usprawiedliwia przejazdu na nieskasowanym bilecie, co oczywiście podważa jakiekolwiek próby odwoływania się. Kasownik nie działa? Kiedyś to był argument, ale teraz jest Mobilet czy inny Skycash. I nieważne, że przyłapany na tym niecnym czynie pasażer ma 60 lat i używa myPhone'a. Niech idzie do iSpota i kupi se iPhone'a - przecież to tylko różnica dwóch liter. Są możliwości? Są.

Przy takich akcjach, moja chwilowa amnezja nie jest żadnym wytłumaczeniem, ale też ja wcale nie chcę, żeby takim była. Nie mam biletu, mój błąd, moja głupota, wiem to i rozumiem doskonale, ale jeżeli bystrość mojego umysłu pozwala na uniknięcie srogiej kary, to dlaczego mam się podkładać?

Ufff... Teraz wasza kolej, bo ciekawi mnie, jak wy widzicie ten problem. Tylko nie wrzucajcie mi tu komentarzy w stylu "trzeba mieć zapas biletów ze sobą". Ja naprawdę mam co robić i nie myślę całymi dniami o ZTM i orderze wzorowego pasażera.



Czytaj dalej »

30 paź 2012

AKCJA "GŁOSU" CZYLI JAK USTRZELIĆ SAMOBÓJA

8
Słuchajcie, ale to była akcja. Taka, że dopiero wczoraj dowiedziałem się o jej istnieniu, a już jest właściwie nieaktualna. Niestety temat został zbyt słabo nagłośniony, bo gdyby było inaczej, już dawno odtrąbiono by sukces. A tak, przez nieudolne działania najpoczytniejszej lokalnie gazety, znów podwyższą nam ceny biletów.

Chodzi o akcję Głosu Wielkopolskiego, która miała zapobiec styczniowej (kolejnej!) podwyżce cen biletów komunikacji miejskiej w Poznaniu. Mógłbym zupełnie olać ten temat, bo wolę przemieszczać się rowerem (nawet zimą) i nie dokładam do utrzymania taboru, ale... może właśnie tu jest pies pogrzebany. Bo oprócz chęci utrzymania jako takiej kondycji, do korzystania z tramwaju demotywuje mnie także konieczność zakupu biletu, który - licząc w skali roku - okazuje się cholernie drogim interesem. Wątpliwym dodam, bo o jakości usług świadczonych przez poznański ZTM krążą już legendy. Mam to szczęście (albo i nie), że codziennie pomykam rowerem przez centrum i widzę tych wszystkich oszukanych ludzi czekających z biletami w zębach na spóźniony bus czy tram. A idzie zima, więc lepiej nie będzie.


Ostatnio nawet wyczytałem gdzieś informację, że pewien poznaniak oficjalnie domaga się zwrotu kasy za zakupioną sieciówkę (roczną), bo przewoźnik nie wywiązuje się z umowy, którą zawarł z pasażerami poprzez zakup biletu właśnie i regulamin. A zgodnie z nim powinien swoje usługi świadczyć jak najlepiej, co oczywiście nie ma miejsca. Argumentem tego konkretnego pasażera jest fakt, że gdyby wiedział o tym, jak bardzo fatalna jest jakość tychże usług, to w ogóle nie kupiłby biletu. A jeśli zwrotu nie otrzyma, odda sprawę do sądu, bo na to też jest jakiś paragraf. W kodeksie karnym. Nie wiem, jak Wy, ale ja temu panu kibicuję.

To taka dygresja. A wracając do "akcji" - wystarczyło zebrać 5 tysięcy podpisów, żeby sprawa trafiła pod obrady władz miasta. Niby nic trudnego - jest gazeta, jest stronka w sieci, jest Facebook. No więc jak to się stało, że stan na 24 października to zaledwie 200 osób? Przecież to kpina jakaś. A cała ta akcja miała trwać aż do - uwaga - 28.10 (!), czyli do  zeszłej niedzieli. Akcja bez reklamy, bez odpowiedniej otoczki marketingowej, a jedynie z niedużymi artykulikami w prasie papierowej i krótkimi notkami w sieci schowanymi gdzieś bardzo głęboko pod ważniejszymi informacjami typu "szambo na starym rynku". Czy tak się zachęca ludzi, aby poparli jakąś ideę? Tfu, wszyscy jeżdżący zielonymi wagonami ją popierają. Ale czemu zaangażowało się raptem 200 osób? Sprawdziłem fanPage Głosu na FB - żadnej informacji o akcji! Zero, słownie: ZERO. A "zjechałem" do 16 października (dalej mi się już nie chciało). Nie wiadomo, kiedy się zaczęła. W każdym razie im dłuższy żywot tej pseudoakcji, tym gorzej to świadczy o marce GW (nie mylić z Wyborczą). A do dziś - ani w gazecie, ani na stronie, ani na FB - nie ukazała się informacja czy petycja zostanie złożona. Najpewniej nie zostanie, dlatego temat ucichł.

Informację o akcji zamieszczono na FB w zakładce "wydarzenia" i zaproszono na nią jedynie 645 osób. Swój "udział" potwierdziło zaledwie 175. Sorry, ale kto to miał przeczytać poza tymi wybrańcami? Takie rzeczy wrzuca się na główną ścianę, żeby każdy fan mógł to sobie w swoim czasie zobaczyć, zalajkować i podać dalej. A tak efekt nie jest nawet marny. Jest żaden.
A start tej szopki to 22 października. Tydzień? Błagam...

Panie i panowie redaktorzy z Głosu - nie wiecie, jak się dziś organizuje takie kampanie? Jak ludzie potrafią się sami zorganizować, aby coś zamanifestować? To zniknijcie z rynku. Jeśli poważna gazeta ma mieć taką siłę sprawczą i wpływ na społeczeństwo, to naprawdę lepiej się wycofać. Ja wiem, że łatwiej na fejsa wrzucić mordkę słodkiego pieseczka i okrasić go prześmiesznym komentarzem. Ale Wy z pudelkiem chcecie konkurować, czy jak? Choć z drugiej strony nie dziwię się, że wśród tych przecudnie słitaśnych fotek i mega-ambitnych wpisów na FB nie znalazło się miejsce do nagłośnienia takiej gównianej i nikomu nie potrzebnej przecież akcji. Lepiej temat podać na papierze - wspaniała wiadomość, w sam raz dla emerytów i rencistów, którzy i tak jeżdżą za darmo. A sieć? Phi, kogo to obchodzi. Kto by się tam przejmował zdaniem młodych, którzy rzeczywiście jeżdżą na biletach i wydają krocie na ten "luksus". Zaniedbano największe i najbardziej wpływowe narzędzie na świecie do łączenia ludzi, forsowania idei i poglądów. To grzech niewybaczalny i... ach, szkoda na Was słów. Ciekaw jestem tylko, kto za to beknie. Ktoś powinien ponieść surową karę za niedoinformowanie obywateli. Nie, nie ktoś. Coś, czyli gazeta. Pakować zabawki i zniknąć z rynku proszę, skoro nie potraficie zjednać ludzi wokół jednej, wspólnej sprawy.

A wzorem pasażera pozywającego ZTM, wszyscy niedoinformowani powinni się zrzucić na pozew zbiorowy przeciwko gazecie za nieudolne przekazywanie informacji. Nie wiem czy jest na to jakiś paragraf, ale co tam. Ważniejszy będzie gest i opinia społeczeństwa, negatywna w tym temacie. I żadnych tłumaczeń, że widocznie lud chce podwyżek. Nie pogrążajcie się. To Wasza wina. A takim podejściem daliście dodatkowy argument obecnej władzy na to, żeby podwyżki jednak były. Bo skoro największej w Wielkopolsce gazecie się nie udało, to chyba nie ma chętnych na tańsze bilety.

Ja i tak mam Was gdzieś, bo Was nie czytam. Mam gdzieś komunikację, bo z niej nie korzystam. Waszej akcji - gdybym o niej wiedział - nie miałbym gdzieś. Chętnie bym się do niej przyłączył, bo żal mi ludzi zamarzających na przystankach. Ale nie wiedziałem. Podobnie jak tysiące innych mieszkańców. Ale to teraz oni będą mieć do Was żal, nie ja. Brawo Głosie, ręce same składają się do oklasków.

PS.
Ten tekst powstał wczoraj. A dziś wykonałem telefon do redakcji GW (wczoraj do północy walczyłem sam ze sobą, aby nie upublicznić tego wpisu przed upewnieniem się, jak sytuacja wygląda na dziś wieczór). Okazuje się, że akcja podobno trwa jeszcze do końca tego tygodnia. Tyle, że nie wypuścili żadnej informacji na ten temat, a w głowach wszystkich zainteresowanych cały czas siedzi data 28.10. Zatem podpisów raczej nie przybędzie. Mojego też już nie, bo nie czuję, ze jestem grupą docelową.

Miałem dziś też otrzymać info od pani z redakcji, ile do tej pory zebrano podpisów. Sprawa potoczyła się w wiadomym kierunku, czyli - żadnych newsów nie dostałem. A maile i te dziwne świstki papieru (na fotce obok) z poparciem dla akcji wycięte ze stron gazety wcale nie mają żadnej mocy, a jedynie ogłupiają czytelników, którzy myślą, że to też się liczy. Nic z tego, ważne są tylko podpisy składane... no właśnie, gdzie? Tej informacji też nie raczyli udostępnić szerokiej publiczności. Dowiedziałem się, że w redakcji i gdzieś tam jeszcze, ale pani zarzuciła skrótem jakieś instytucji, więc nie mam pojęcia gdzie.

Tak w dobie społeczeństwa informacyjnego i najnowszych technologii informatycznych działa nasza rodzima prasa. Na moje szczęście - dzięki temu nie muszę kasować napisanego wczoraj tekstu.



Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!
Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf