1 wrz 2013

W SŁUCHAWKACH SIE BAWIO. NA DWORZE TAŃCZO.

0

Słuchajcie, na stare lata odkryłem extra patent na imprezę.

Zdarzało wam się chodzić pół nocy po mieście w poszukiwaniu knajpy i nie znaleźć? Wiecie, niby ich pełno i co druga kamienica to jakiś klub, no ale... liczy się klimat, muzyka. A jak nie chodzisz co weekend na imprezę, to nie wiesz gdzie co grają. Wchodzisz więc na czuja do pierwszej lepszej i zaraz wychodzisz, bo po 3 znośnych kawałkach, 5 kolejnych nagle obniża poziom i jedyne co możesz zrobić, to pilnować czy ściana trzyma pion. Ewentualnie tak się spić, żeby ci było wszystko jedno. Ale to jedna z tych słabszych opcji, bo przecież nie o to chodzi, żeby na drugi dzień nic nie pamiętać.

To o co chodzi?

O silent disco. To taka impreza, na której to ty decydujesz, czego słuchasz i przy jakim kawałku pokażesz światu swoje kocie ruchy. Dostajesz słuchawki, płacisz jakiś śmieszny pieniądz, a w uszach rozbrzmiewa ci muza grana przez trzech dj-ów. Nie jednocześnie, każdy ma swój kanał, a ty sobie je przełączasz w zależności od - no właśnie - twojego widzimisię. Ta nazwa wielokrotnie wpadała mi w ucho, ale ja nigdy nie wpadłem na to, żeby na coś takiego pójść. Do ostatniego piątku.


Poznań. Przylądek Arkadia przy Placu Wolności. Samo centrum. Przyjemne miejsce, ale miejsce w którym ku zdziwieniu wszystkich, przez większą część roku nie dzieje się zupełnie nic. Dopiero w tym roku komuś zamarzyło się odtworzyć dawny klimat tego miejsca - postawił parę stolików, leżanek, dołożył barek i wystarczyło. Przez całe lato co piątek znajomi z Klubu Pod Minogą organizowali tam silent disco, a ja trafiłem do nich dopiero na zamknięcie sezonu.




Dlaczego tak późno? Ciężko powiedzieć, dziwne miałem myśli. Niby ruszasz się w rytm muzyki w słuchawkach, ale ci ludzie bez słuchawek widzą tylko twoje nieskoordynowane ruchy i boją się o twoje zdrowie. Ty myślisz, że niewiele ci brakuje do Maseraka, tymczasem oni widzą małpę w okresie godowym. Nie wyglądają też na fanów twojego talentu wokalnego, kiedy po 4 piwach próbujesz stworzyć lepszą wersję Teksańskiego. Połącz to z dźwiękiem ocierania się obuwia o podłoże i masz imprezę jak z turnusu dla niepełnosprawnych.

Tyle przegrać...

No tak właśnie myślałem, ale głupi byłem, bo silent disco to najlepsza impreza na jaką kiedykolwiek udało mi się trafić. Załóż słuchawki, a świat zmieni kolory. Nagle przestaje cię obchodzić, co kto o tobie myśli, czy jesteś małpą, czy może kawałkiem drewna. Serio - muzyka przejmuje nad tobą kontrolę i pozwala ci jedynie wybrać jej rodzaj. Nie ma odwrotu, zresztą ty wcale tego nie chcesz. A plusów dodatnich jest znacznie więcej:

+ Ciszy nocnej raczej nie zakłócisz, więc imprezę możesz zrobić nawet pod oknem sąsiada.
+ Wyjście we dwoje nie powoduje konieczności pójścia na kompromis - jedno szaleje do Szalonej, drugie do Nirvany, oboje się cieszą i każde myśli, że drugie słucha tego samego.
+ Dziewczyno - połóż dłonie na słuchawkach, zamknij oczy, zacznij się ruszać i wyglądaj jeszcze bardziej sexy; chłopaku - przyklej se łapy do tych słuchawek, bo jeszcze kogoś tymi ręcami zabijesz.
+ Na silent disco nie ma czegoś takiego jak kiepska muza, więc nie ma czegoś takiego jak pusty parkiet - przełączasz kanał i bawisz się dalej.
+ Nie musisz podnosić głosu ani wychodzić z lokalu, żeby pogadać - wystarczy, że ściągniesz słuchawki.

Minusów, na moje oko, nie ma żadnych. Każda impreza powinna być taką cichą dyskoteką i dziwi mnie, że tak nie jest.

Btw, wiecie skąd w ogóle wzięło się silent disco? Dawno, dawno temu, bo w latach 90. wymyślili to ekolodzy. Chodziło im nie tylko o wyciszenie imprez, które przeszkadzały mieszkańcom, ale przede wszystkim o niekorzystny wpływ hałasu na przyrodę. Takie rzeczy.

A Wy, byliście kiedyś na czymś takim? Lubicie w ogóle imprezy w plenerze? Czy wolicie upajać się zapachem spoconych ciał w zamknięciu?


Czytaj dalej »

15 sie 2013

ETHAN HAWKE NIE POSZEDŁ NA KOMPROMIS I PRZEGRAŁ

0

Jest w Nocy oczyszczenia moment, pewna scena, która rozegrana bardziej życiowo, kompletnie zmieniłaby obraz i dalszą część filmu. Mówiąc "życiowo" mam na myśli logicznie, realistycznie, bardziej ludzko. Bo dla mnie nie ma nic gorszego niż film, który próbuje pokazać jakąś realną wizję świata (trochę naciąganą, ale wcale nie niemożliwą) i w tej rzeczywistości usadza postaci, które zachowują się jak nie-ludzie.

- uwaga spoiler -

Chodzi o sytuację, w której mąż i ojciec rodziny wysłuchuje żądań szefa ekipy przeprowadzającej Czystkę. Informuje go, że jeśli nie odda mu do egzekucji bezdomnego murzyna, to zrobi egzekucję na całej rodzinie. Tyle, że nyga gdzieś się w tej ogromnej rezydencji schował i wcale nie ma ochoty wychodzić. Cała rodzinka szuka, ale oczywiście nie znajduje. Ekipa sprzątająca wchodzi zatem na chatę i uzbrojona w maczety robi tradycyjną rozpierduchę.

- koniec spoilera -

Widzicie już ten dysonans? Może jestem tanim frajerem, może mam myślenie samotnej babci-emerytki kupującej garnki na pokazach, może wyglądam na prostytutkę, która stojąc na wylotówce czuje się bezpiecznie. Ale. Ja bym kolesia z tą maczetą wpuścił - niech sobie sam szuka murzyna. Albo szukajmy go razem - w końcu oboje chcemy, żeby opuścił ten dom. Pójdźmy na kompromis. Mamy ten sam cel.


To nie jest tak, że gdyby w filmie rzeczywiście do takiego precedensu doszło, to cała reszta nie miałaby sensu. Hej, byłoby nawet lepiej, bo kolejne sceny byłyby mniej przewidywalne.


Ale, ale - dlaczego jako ludzie tak rzadko decydujemy się na najprostsze rozwiązania? Chciałbym wierzyć w to, że na te najprostsze najtrudniej wpaść, ale to nie to. Stawiam raczej na ludzki egoizm, który nie dopuszcza w swojej filozofii myślenia o kompromisie. A przecież ludzkość nigdy nie wykształciła i nie wykształci prostszego sposobu na łagodzenie wojen i konfliktów niż właśnie kompromis. A do rozwiązywania codziennych, międzyludzkich problemów - jak znalazł.

Tylko dlaczego to zawsze jest ostateczność?

Dlaczego ludzie najpierw walczą, żeby potem i tak się dogadać? Albo żałują, że jednak się nie dogadali? Bez sensu, coś co powinno być punktem wyjścia, jest traktowane jak zło konieczne, porażka i w ogóle najlepiej się napić. A to jest tak cholernie proste i tak bardzo logiczne - jeśli ja chcę czekoladę, a ona mleko, to kupmy czekoladowe mleko. Albo mleczną czekoladę. Widzicie? Tu nawet nie chodzi o pomysł, który jest do bani, ale o to, jak szybko mi to przyszło do głowy. Ważne, żeby iskra nie przerodziła się w pożar. Który i tak zostanie ugaszony, ale po co go wzniecać?

"Wchodź pan - znajdziemy czarnucha, wy sobie go zaszlachtujecie, a my w spokoju dopijemy winko"

Gdyby Ethan Hawke tak podszedł do sprawy, to zakładając, że celem jest tylko pan bezdomny, żaden dramat by się nie wydarzył. Filmu pewnie też by nie było, ale nieistotne, bo ja przenoszę tę scenę do naszego świata. W 9 na 10 przypadków możesz przewidzieć, co się wydarzy - wystarczy odpowiednio zareagować. Ja na zdanie z początku akapitu wpadłem momentalnie, instynktownie pomyślałem o jakimś rozsądnym kompromisie. Ethan wybrał walkę, która skończyła się tak, jak się skończyła - raczej na tym nie zyskał.

Czasem po prostu musisz zrobić ten jeden krok w tył, żeby zrobić dwa do przodu. Czasem po prostu inaczej się nie da i nie ma sensu forsować swojej wizji świata tylko dla własnej satysfakcji i dumnego odbicia w lustrze. Bo kompromis to nie to samo co kompromitacja, a ludzie często te pojęcia mylą. Choć czasem rzeczywiście tak to wygląda, jak nie umiesz się dogadać. Ale to się wtedy nazywa "frajerstwo", a kompromis z frajerstwem nie ma nic wspólnego - to zawsze jest najlepsze wyjście z sytuacji, bo nie zamyka za sobą żadnych drzwi, a lekko uchyla nowe.


A jak z Waszym podejściem? Kompromis zawsze i wszędzie? Czy walka na całego niezależnie od konsekwencji?
Czytaj dalej »

12 sie 2013

A CO GDYBY LUDZIOM ZDJĄĆ KAGANIEC I SPUŚCIĆ ZE SMYCZY?

0

Uczepiłem się tej Nocy oczyszczenia odkąd zobaczyłem zajawkę. Urzekł mnie pomysł, a wiadomo że o dobrą koncepcję zawsze jest najtrudniej, bo wszystko już było. A tu proszę - przenosimy się do kraju, który przez jedną noc w roku pozwala gwałcić i mordować wszystko co się rusza, by ludzie dali upust swym całorocznym frustracjom. Bez konsekwencji. Genialne!

Abstrahując od wartości reżyserskiej (która nie jest najwyższych lotów) i scenariusza (który z tak dobrego pomysłu mógł wycisnąć znacznie więcej), sam film wzbudził we mnie dwie arcyciekawe rozkminy w temacie (nie)ludzkich zachowań. Jedną podzielę się z wami teraz, drugą w kolejnej notce, pewnie pojutrze.

Ale od początku.


Genialne w swojej prostocie - i jako pomysł na film, i jako sposób na ujarzmienie społeczeństwa. Bo mając ten jeden dzień w roku, w którym wszystko ci wolno, przez 364 dni jesteś wolnym od uprzedzeń, nietolerancji, stresu i agresji wzorowym obywatelem. A tego jednego dnia masz wybór - możesz zamknąć się w piwnicy lub zejść do kanałów, jeśli nie chcesz brać w udziału w Czystce albo ostrzysz maczetę i stajesz do - co najważniejsze - równej walki. Bo każdy może zabić każdego, każdy ma do tego prawo i nikt nie może mieć pretensji.

W założeniu oczywiście. Bo wszystko jest super do czasu, kiedy ofiarą jest margines - ludzie, którzy albo sami są zagrożeniem dla innych (uliczne bandziory), albo ci którzy niczego dobrego społeczeństwu nie dają (pasożytujący na ogólnonarodowym dobrobycie żebracy i bezdomni). A problem pojawia się, kiedy jakaś polityka, niewygodne rozwiązanie i decyzja zaczyna dotyczyć grupy, której teoretycznie nie powinna.

Nie tylko ludzi bogatych i wpływowych (takich jak w filmie), bo przecież ja się do nich jeszcze nie zaliczam, a też nie chciałbym, żeby mnie sąsiad zadźgał nożem, bo mu przypadkiem zastawiłem garaż. Niby mówi się, że psychika zdrowego na umyśle przeciętnego Kowalskiego nie jest w stanie udźwignąć zbrodni większej niż kradzież bułki w sklepie, ale...

...ile jest w tym psychiki, a ile świadomości kary, jaka może nas za to spotkać?

Czy gdyby na jedną noc zdjąć z człowieka obowiązek bycia uczciwym i pozwolić okradać supermarkety (dlaczego nie, skoro to one na co dzień okradają nas), to nie wszedłby w to? Nie skorzystał z zielonego światła? Phi, uzbrojony w łom i forda transita leciałby do Saturna nie patrząc na nic. Na zasady, które w dzieciństwie wpajała mu matka, na religię której jest gorliwym wyznawcą i na ludzi, których będzie musiał ogłuszyć, żeby zdobyć zestaw kina domowego.

I teraz wyobraź sobie, że ta jedna noc w roku służy do zabijania. Ty do nikogo nic nie masz, więc grzecznie siedzisz w domu. To znaczy wkurzył cię ostatnio kumpel, bo nie oddał ci 10 zł za fajki, ale niekoniecznie musisz mu od razu ucinać łeb. Dobry z ciebie człowiek, więc odpuszczasz jatkę. Ale kolega - korzystając z okazji - woli cię zabić, niż oddać dług i na dobranoc podrzuca ci koktajl (Mołotowa) do sypialni.

To cięższy kaliber niż kradzież telewizora, ale wcale nie dlatego, że odebranie komuś życia jest "gorsze" od nie zapłacenia za plazmę. Bo wszystko można wytłumaczyć, wszędzie znaleźć powód i motywację. Punkt widzenia zależy od tego gdzie siedzisz i dlatego człowiek sam przed sobą zawsze się usprawiedliwi.

Noc oczyszczenia nie jest jakąś oderwaną od rzeczywistości wizją świata. Wyobrażam ją sobie w realu i tak mogłoby być, gdyby nie to, że trzyma się nas na smyczy. Czasem komuś udaje się z niej wyrwać, ale spotyka go za to kara. To jak jazda samochodem - gdybyś mógł, waliłbyś 200 na godzinę nie wciskając hamulca ani razu. Dlaczego tego nie robisz? Bo kolejne spotkanie z drogówką albo czołówka z tirem jakoś nie bardzo cię do tego zachęca. Film pokazuje, że psychika ludzka tak naprawdę nie ma hamulców - liczy się tylko świadomość konsekwencji. W momencie, gdy ich nie ma albo nie masz tej świadomości (ale wtedy jesteś schizofrenikiem i musisz się leczyć), nie masz też oporów.

A kac moralny, jakieś wyrzuty sumienia?

Co proszę? Nie ma czegoś takiego, jeśli masz dobry powód. A powód jest dobry wtedy, kiedy ty sam w to wierzysz. I tylko takie przypadki wchodzą w grę. Zasada jest prosta: masz motyw - kradniesz, gwałcisz, zabijasz / nie masz - nawet o tym nie myślisz. W realnym świecie nie to, co masz w głowie, a świadomość kary (np. dożywocie) może cię skłonić do zmiany decyzji. W Nocy oczyszczenia tej kary nie ma i widać, co ludźmi tak naprawdę kieruje.


Ciężki temat, ale chłodnym okiem to tak właśnie wygląda. A co widzą Wasze oczy?
Czytaj dalej »

15 cze 2013

MOŻE KIEDYŚ WYDRUKUJĄ CZŁOWIEKA ?

0

To nie są buty z H&M kupione na zimowej wyprzedaży. To buty wydrukowane przez drukarkę 3D w cenie 900 dolarów. Jakiś czas temu biorąc udział w warsztatach druku 3D w School of Form dowiedziałem się, że większość ludzi niby wie, że coś takiego istnieje, ale na takim sprzęcie można wydrukować co najwyżej psią kupę. A tymczasem za chwilę będziemy się bujać po mieście drukowanym samochodem.

Zresztą co tam ferrari z drukarki. Jak stracisz nogę na minie pułapce albo rękę w sylwestrową noc, to ci po prostu wydrukują nową. A jak ci serce padnie na starość albo ze stresu, to też ci drukną na miejscu - jak w punkcie ksero. A za parę lat w fast-foodach będą nam serwować żarcie z drukarki. Póki co trwają testy i jak narazie drukowane mięso jest niejadalne, ale już za chwilę, już za momencik zamiast grilla do smażenia burgerów zobaczymy w knajpie drukarkę.

To wszystko już zostało wydrukowane i podobno działa.

Ta chwila to pewnie jakieś 50-100 lat, ale fajnie mieć w perspektywie przyszłość, w której np. budowa domu zamiast trwać rok czy dwa, skończy się po 3 miesiącach. I zamiast brać pół miliona kredytu na 30 lat, weźmiemy sobie chwilówkę na wydruk domu z wyposażeniem (też przecież wydrukowanym, a co). Dobra, a jakość? Przecież to się rozsypie przy pierwszym lepszym podmuchu wiatru. No właśnie nie, bo to nie żadna masa kartonowa, ani nawet domek na amerykańskiej prerii. W skład materiału, którego używa się do drukowania przedmiotów bardziej zaawansowanych niż kostka Rubika, wchodzi grafen - czyli coś sto razy mocniejszego niż stal. Jest więc szansa, że naszego domu z drukarki nie zniszczy ani powódź, ani tornado, ani nawet parapetówka z okazji jego wydrukowania.

Idąc tą drogą pewnie za jakieś 500 lat, o ile słońce nie spadnie na Ziemię, wszystko czego dotkniemy będzie po prostu wydrukiem, a świat opanują monstrualne drukarki a la trójnóg z Wojny Światów. A propos - z jednej strony druk 3D to niewyobrażalne korzyści dla ludzkości, a z drugiej problem, bo już teraz mafia próbuje sobie drukować broń. Narazie im nie wychodzi, bo przy oddawaniu strzału ta broń im wybucha, ale wiecie - trening czyni mistrza i może być wesoło. Ok, nieważne.

Ważne jest to, co musisz zrobić, żeby wydrukować sobie chociaż tę psią kupę. Po pierwsze i najbardziej odkrywcze - kup drukarkę. Na igłowej niestety się nie pobawisz, a taka 3D to koszt rzędu kilku tysięcy pln. Dalej - musisz mieć program do grafiki 3D, bo drukarka może i jest płci żeńskiej, ale działa jak facet - nie domyśli się i trzeba jej to pokazać. Paint to też trochę za mało - koło wypełnione deseniem nie jest kulą w 3D. Może być tani, bo darmowy SketchUp (sam się nim bawię czasem) albo drogi CAD. Gotowy projekt wrzucasz do programu drukarki, szukasz komunikatu "print" i obserwujesz, co wychodzi. A raczej co nie wychodzi, bo za pierwszym razem otrzymanie realistycznie wyglądającej psiej kupy graniczy z cudem. Zmarnujesz masę materiału zanim się nauczysz.

Bezcenna wiedza. Dla was za free. Nie dziękujcie :)

A właśnie - materiał. Jakikolwiek, który po przejściu przez drukarkę da konkretny kształt i właściwości. Podobno może to być nawet czekolada, ale generalnie dla drobnych przedmiotów używa się tzw. filamentu, czyli takiego plastikowego drutu. Przechodząc przez drukarkę nagrzewa się i układa wg waszego projektu. A poniżej macie fotki, co z takiego materiału można wydrukować.

Wydruki. Yoda tylko się gapił, lampka nie świeciła, za to kluczyk pasował bezbłędnie.

Koszt wydruku np. takiej nocnej lampki to... 1 zł :) W rękach te wszystkie przedmioty wydają się być strasznie delikatne, prawie nic nie ważą i człowiek obchodzi się z nimi jak z jajkiem. Albo nawet bardziej. Zapytałem, co się stanie, jak mi któryś spadnie. Nic - spadały już wiele razy na różnych pokazach i działają. Ok, już jestem spokojny.

I usatysfakcjonowany tym, co widziałem. Ale poczekam aż ta przyjemność trochę stanieje. Do tego czasu muszę się trochę podszkolić, bo mam taki plan, że jak mi na starość zęby zaczną wypadać, to sobie je po prostu wydrukuję.



Taka perspektywa - pusta lodówka, projektujecie pizzę, odpalacie drukarkę i zjadacie wydruk. Chcielibyście żyć w świecie opanowanym przez drukarki 3D?

Czytaj dalej »

26 maj 2013

TAKI GŁOS, TAKA GITARA, TAKI ARTYSTA

0
Prawie miesiąc zastanawiałem się czy ten blog jest odpowiednim miejscem dla tego artysty, który z szeroko pojętym lajfstajlem ma tyle wspólnego, co ja z poezją śpiewaną. Bo to człowiek kultury - z jednej strony tej wysokiej, osobistej a z drugiej bardzo niszowej estradowej i którego prawdopodobnie większość z was nie zna. I w momencie, kiedy sobie to uświadomiłem - eureka! Musicie go poznać.

Na jego koncertach w Poznaniu jesteśmy zawsze. Kiedy gra na drugim końcu Polski, kombinujemy z kim zostawić dzieciaki, żeby tam być. Z reguły się nie udaje, ale raz dotarliśmy za nim aż (dla nas aż) do Wrocławia. Bo jest wart każdych pieniędzy - tych wydanych na bilety i tych, które pójdą na paliwo, knajpę na mieście i hot-doga na stacji.

Ale za poezję śpiewaną? Tak, za poezję śpiewaną. Ludzie kiedyś masowo wielbili artystów pokroju Kaczmarskiego, Gintrowskiego czy Grechuty. Wtedy to był mainstream i jeśli nie pamiętacie, to internety wam pokażą jaką publikę zbierali ci goście. Ludzie szczerze potrzebowali takiej muzyki, bo nie istniały media, które taką potrzebę mogłyby wtedy wykreować. Dziś na koncert takiego poety-śpiewaka przychodzi cząstka tego co kiedyś, bo lansuje się 'sztukę' przynoszącą określoną liczbę wyświetleń na YouTube i zer na koncie. Inne są czasy, inni żyją w nich ludzie, ale dzięki temu tacy niszowi artyści stają się artystami elitarnymi, tworzącymi dla elitarnej publiczności. Która wielbić będzie zawsze, wszędzie i niezależnie od liczby 'hitów' lansowanych w radio i częstotliwości wydawanych płyt.

A propos - ten genialny bard 28 maja, czyli jutro, wydaje nową płytę. Po iks latach od puszczenia w obieg poprzedniej. Znam dopiero trzy, może cztery utwory, które się na niej pojawią (bo zaśpiewał je na kwietniowym koncercie), ale już wiem, że ten zestaw będzie smakował wybitnie. Nie jak fast food w pierwszej lepszej amerykańskiej jadłodajni, ale jak francuski boeuf bourgignon, który mistrz kuchni przygotowuje wiele godzin, i którego smaku nie zapomina się do końca życia. A co to ma wspólnego z Francją? To, że jego najnowsze dzieło będzie nosić nazwę "Ma cherie". I już.

Ok, to poznajcie w końcu artystę, którego każdy otwarty umysł powinien wpuścić do środka, wysłuchać i poprosić, żeby został. Mirosław Czyżykiewicz.












Kto znał, kogo zachęciłem, komu się nie podobało? Ciekawi mnie czy rusza Was taka muzyka, więc wpisujcie się.

Czytaj dalej »

5 kwi 2013

KOMINEK O ZAWIESZONEJ, CZYLI JAK SKUTECZNIE UTRACIĆ WIARYGODNOŚĆ

0

Dzisiaj miałem się z wami podzielić bardzo spontaniczną i zacną inicjatywą, o której jeszcze wczoraj mało kto słyszał. No właśnie, to było wczoraj. Bo dziś internety o niej huczą i na fejsie co chwilę wyświetlał mi się post w temacie zawieszonej kawy.

Jeśli jeszcze nie słyszeliście - w skrócie wygląda to tak, że idziecie sobie do kawiarni, która bierze w tej inicjatywie udział. Załóżmy, że jest was dwójka. Kupujecie 3 kawy - 2 dla siebie, a 1 zostawiacie w barze 'na zapas' dla kogoś, kogo na taką kawę nie stać (teoretycznie). Ot cała filozofia. Zawieszoną może sobie wziąć każdy, niezależnie od statusu społecznego. Taka jest idea - ma być social. A więcej o samej akcji możecie dowiedzieć się na fanpage'u zawieszonej kawy.

Z moich fejsbukowo-blogowych obserwacji wynika, że dla 99,9% ludzi to sympatyczna, warta pozytywnego rozgłosu inicjatywa. Od wczoraj masa nowych kawiarni przyłącza się do akcji. I ja też jestem jak najbardziej za. Prosty pomysł, zero strat, same zyski. Ale jest ta jedna setna procenta, która musi pokazać, że jest inaczej. To Kominek i jego wyznawcy.

Jakiś czas temu pisałem, że nie ma nic złego w wylewaniu z siebie skrajnie kontrowersyjnych poglądów, o ile jest się w stanie je później obronić. To nie jest trudne, bo jeśli serio wierzycie w istnienie kosmitów, to pokażecie mi setki przykładów, które mogą to potwierdzać. Nieważne jaka jest prawda, ważne że w to wierzycie. To samo z religią i wiarą w różnych bogów.

I teraz do Kominka.

Niestety po raz kolejny zapominasz albo zwyczajnie nie rozumiesz tej prostej zasady. Widzisz temat, którym jara się cały internet, wyłączasz myślenie i grając rolę opiniotwórczego guru, jednak robisz z siebie idiotę. Bo jak inaczej określić Twoją pseudoargumentację o żebrakach i Macbookach? Z braku tych logicznych, jeden i drugi wyciągnięty z dupy. Ale nie to jest najgorsze. Słabe jest to, że Ty doskonale rozumiesz ideę. I oboje wiemy (ba, wiemy to wszyscy), że żaden żebrak ani bezdomny prawdopodobnie nigdy nie dowie się o sopresso, bo to akcja internetowa i taki 'śmierdziel' raczej nie śledzi fejsa, nie znajdzie się też żaden życzliwy, który mu o tym wspomni. Nie masz rozsądnych argumentów - nie twórz ich na siłę. Ludzie to widzą, serio.

Zresztą zadziwia mnie, jak bardzo zdecydowanie i z premedytacją kładziesz na szalę swoją wiarygodność jako blogera. Bo niepohamowaną chęć bycia na szczycie i na ustach tłumu doskonale rozumiem. I cenię. Ale próbujesz to osiągnąć jednocześnie ten tłum okłamując. Wybacz, ale sztuczność Twojego wpisu tak bardzo widać i ona tak bardzo razi... Twój tekst jest bardzo krótki, ale jednocześnie tak bardzo ocieka fałszem. Myślę, że nawet Fakt powstydziłby się wypuścić tak nienaturalny osąd.

Powiedz, czy utrata wiarygodności naprawdę jest ceną, którą warto zapłacić za bycie na językach? Ten wpis z pewnością pobije rekordy - i odsłon, i komentarzy. Tyle że połowa, jak nie większość już została skasowana - w tym mój - bo godziła w Twoje ego. 



Facebook też oszalał pod Twoim postem, którym (znów na siłę) próbujesz udowodnić wszystkim zbanowanym, że to oni nie mają mózgu bo nie rozumieją przekazu... Słabe, bo przekaz był bardzo jasny i nawet dla przeciętnego gimnazjalisty Twój wpis kupy się nie trzyma. Poza tym - na 46 najwięcej lajków zebrała moja odpowiedź. To coś znaczy.



Może chciałbym wierzyć, że miałeś słabszy dzień, ale trochę byłoby ich wtedy za dużo. Ale muszę Ci przyznać, że masz (miałeś?) masę inteligentnych czytelników, których co prawda zbanowałeś, ale pokazali choćby przez parę sekund, że nie podoba im się to, co im zaserwowałeś - tekst pod (głupią) publiczkę. Twoje prawo pozbyć się 'prostaków' negujących Twoje poglądy. Ale oni zanegowali kłamstwo, nie pogląd.

I to śmierdzi bardziej, niż żebrak w autobusie.



A Wy macie jakieś zdanie w tym temacie? Piszcie.

Czytaj dalej »

25 mar 2013

CZY KTOŚ JESZCZE NIE ZNA 'HOUSE OF CARDS'?

0

Znam takich, co twierdzą, że aktualnie produkowanych seriali nie powinno się recenzować. Bo jest to dzieło niedokończone i to, czym teraz serial zdobywa popularność niekoniecznie musi się przekładać na jego dalsze sukcesy. Kilka, kilkanaście wgniatających w fotel epizodów o wiele łatwiej zrobić niż utrzymać przynajmniej to samo napięcie przez kilkadziesiąt kolejnych odcinków. I skoro tak, to każdy sam powinien podjąć decyzję czy zaczyna przygodę z serialem. Choćby oglądając trailer.

Ale wystarczy, że zmienię punkt siedzenia i dotrze do mnie, że za szansę obejrzenia najnowszej amerykańskiej produkcji powinienem zapłacić. A że raczej nie lubię kupować czegoś, co nie wiem czym tak naprawdę jest i jakie ma możliwości, to wolałbym poznać czyjąś opinię zanim wyciągnę portfel.

Moja przygoda z modą na amerykańskie seriale zaczęła się od Prison Break a skończyła (póki co) na 5. sezonie Dextera. To tyle, co nic. Ominęli mnie Zagubieni, Rodzina Soprano, House czy Californication, a nawet Mad Men i Gra o tron, bo nigdy nie miałem czasu na ich zgłębianie. Wiem tylko, że istnieją i za coś ludzie je kochają. Tak, ignorant ze mnie, ale nie brakuje mi tego. Kiedyś nadrobię, a w międzyczasie może trafi się jakiś hit, z którym będę musiał być na bieżąco.

Taki jak House of Cards. Z różnych stron docierały do mnie ostatnio zachwyty nad tą produkcją. A jak już wiecie nie jestem nałogowym oglądaczem seriali i nie śledzę nowości, które co rusz Ameryka wypuszcza w świat. Dlatego jeśli w całym tym social-media-informacyjnym bałaganie mój mózg coś takiego zarejestruje, to znaczy że dzieje się coś wyjątkowego.

HoC jest dzieckiem Netflixa - największej na świecie streamingowej wypożyczalni filmów i seriali. Wyjątkowość tej 'rodzinnej' relacji polega na tym, że Netflix (podobnie jak Spotify) potrafi dosłownie w parę chwil dostosować kolekcję utworów pod wasz gust. Jaki to ma wpływ na HoC? Ano taki, że znając preferencje milionów ludzi (Amerykanów), Netflix mógł pozwolić sobie na stworzenie produkcji niemalże idealnej (dla Amerykanów). Czy tak jest? Nie wiem, ale naprawdę dobrze się ją ogląda.

A to dziwne o tyle, że HoC to dramat polityczny. Do bólu i szczegółu oddający skomplikowaną grę polityczną na najwyższych szczeblach władzy. Bo umówmy się - każdy wie, że polityka na tym poziomie skażona jest korupcją, a jak nie korupcją to przynajmniej balansującym na granicy prawa lobbingiem. Tyle, że nikt z nas, prostych obywateli nie wie, jak to działa od środka. I mimo, że Frank (Kevin Spacey, główna postać) wiele nam po drodze wyjaśnia, to i tak człowiek zdąży się spocić zanim zrozumie reguły rządzące wnętrzem wielkiej polityki.

Szkielet HoC stanowi kilka postaci z kongresmanem Frankiem i szefową organizacji charytatywnej Claire (jego żoną) na czele, a tkanką łączącą poszczególne kości są relacje między nimi i całą resztą serialowego towarzystwa - rozmowy, dyskusje, kłótnie, negocjacje, manipulacje, szantaże, niedopowiedzenia, tajemnice, drugie, trzecie i czwarte dno. Dlatego pierwsze dwa odcinki wydają się być dość chaotyczne i można się trochę zniechęcić. Czego jednak absolutnie nie polecam!

Bo im scenariusz głębiej wchodzi w różnego rodzaju niuanse i intrygi polityczne, tym głębiej my wnikamy w ten świat, zaczynamy go jednocześnie rozumieć ('acha, to dlatego') i nie rozumieć ('jak on tak może?'). To połączenie sprawia, że czekamy co wydarzy się dalej. Duża w tym zasługa Franka, którego przemyślenia i pomysły na stłamszenie rywala nie są przedstawione tylko jako jego myśli - on zwraca się do kamery, patrzy nam prosto w oczy i mówi do nas. Tak jakbyśmy ciągle byli gdzieś za jego plecami, a on od czasu do czasu odwraca się i wyjaśnia co zrobi, zrobił i po co. Albo puszcza nam oko i strzela kozacką minę. Ten zabieg w połączeniu z mistrzowskim Spacey'em tworzy niesamowity klimat naszej bezpośredniej obecności przy najważniejszych wydarzeniach i decyzjach zapadających w Białym Domu.

Zanim jednak zabierzecie się za oglądanie HoC przestudiujcie sobie, jak w teorii działa i wygląda amerykański ustrój polityczny, bo serial nie jest tworzony z myślą o reszcie świata i nam tego nie tłumaczy. A ta wiedza to klucz, żeby HoC wciągnął was bez reszty. Nie znając podstawowych różnic ideowo-światopoglądowych między Demokratami i Republikanami, nie wiedząc kim jest speaker i sekretarz stanu, stracicie pierwszych kilka epizodów na domyślanie się kto, co, kiedy i dlaczego. To znaczy da się bez tego żyć, ale po co marnować czas na techniczne sprawy zamiast od samego startu zgłębiać tajniki wielkiej polityki.

Warto też zajrzeć do Wikipedii, żeby poznać samych bohaterów. HoC nie wprowadzi was w ten temat zbyt szybko, jeśli w ogóle. Po jakimś czasie wszystko oczywiście wychodzi, ale znów - bez sensu poświęcać temu dodatkową uwagę, kiedy możecie od pierwszych sekund wiedzieć who is who.

No więc tak: faceci - będziecie zachwyceni. Ale nie sądzę, żeby HoC spodobał się kobietom. Głównie dlatego, że większość z nich nie wierzy, że takie rzeczy dzieją się w realu i na siłę będą szukać dziury w całym. A to przecież tylko serial, do tego amerykański, który zawsze będzie miał w sobie nutkę reżysersko-aktorskiej fantazji, żeby uatrakcyjnić przekaz. Co nie zmienia faktu, że 95% jego treści to inspiracja polityczną rzeczywistością USA i jej netflixowa interpretacja. Bo z pewnością faceci w polityce to świnie. I tego należy się trzymać.

Takie są moje odczucia, ale napiszcie co Wy myślicie na temat HoC. A może macie dla mnie jakieś lepsze propozycje?



Piszcie w komentarzach.

Czytaj dalej »

27 lut 2013

KINO SIĘ SYPNIE JAK NIE ZACZNIE DBAĆ O DETALE

0

Kino sprawia wrażenie tworu, który musi istnieć dla samej tylko zasady i w imię tradycji. Poza wzrostem ilości reklam przed filmem, dla przeciętnego widza nie dzieją się w kinie żadne zauważalne zmiany. Kino od lat funkcjonuje w ten sam archaiczny sposób, od powstania pierwszych multipleksów nie zmieniło się praktycznie nic. Poza cenami, które regularnie rosną. Rynku kinowy w Polsce - udławisz się tym w końcu.

Kino powinno przyciągać masy i nie być elitarną formą zabawy dla wybranych. Szczególnie teraz, kiedy przegrywa wyścig z internetem i za chwilę przegra z kinem w domu. Powiększanie oferty kinowej o mecze i koncerty na dużym ekranie totalnie niczego nie zmienia - te też można obejrzeć w sieci albo w knajpie za o wiele mniejsze pieniądze.

Tyle, że kino ma tę przewagę nad całą resztą dostawców filmowej treści, że posiada klimat i potencjał na zbudowanie dzięki niemu wiernej i oddanej społeczności. Której przecież nie buduje się zwiększając ceny i czas emisji reklam przed seansem. Ani filmem, popcornem i obsługą. Co wobec tego decyduje? Co sprawia, że wybieracie konkretnego fryzjera, knajpę albo hotel? Szczegóły. Cieszące oko i ciało detale. No to kilka tak na szybko:

#1 - niech kina puszczają sobie reklamy, ale za chwilę nie będą mieć do kogo. Dajcie mi bodziec do tego, żebym przyszedł je oglądać. Przed wejściem do sali fajnie byłoby dostać jakiś gratis - puszkę coli, mały popcorn, cokolwiek co sprawi, że przyjdę o czasie i pogapię się na reklamy (a kto wejdzie w trakcie reklam gratisu nie dostaje). 

#2 - nie puszczajcie mi tej samej reklamy 2 razy przed seansem. Jeśli reklama jest dobra, to obejrzana raz zapadnie w pamięć, serio. Nie gaście świateł na reklamach - ja wiem, że mój wzrok ma absorbować tylko reklamę, ale ludzi drażni, kiedy się ich do czegoś zmusza. Reklama i tak dotrze do tych, do których ma dotrzeć, a ludzie czując się swobodniej, będą bardziej pozytywnie nastawieni do tego co zobaczą i usłyszą.

#3 - takie niby nic, niby banał, ale dlaczego w żadnym kinie nie ma placów zabaw dla dzieci i jakiegoś animatora dla nich? Kina tracą w ten sposób miliony klientów będących rodzicami, którzy do kina nie chodzą, bo nie mają z kim zostawić dzieci.

#4 - czy ktoś z branży mógłby wreszcie zacząć regularną sprzedaż karnetów? Karnety są wszędzie - do teatru, na festiwale, na basen, na fitness, wszędzie. Sieciówka na tramwaj to też karnet na przejazdy. Dlaczego nie ma tego w kinach? Na 3, 5, 10 seansów w miesiącu? Czy w kinach wyjście naprzeciw oczekiwaniom klienta ogranicza się jedynie do promocji w stylu "kup 3 kinder bueno - dostaniesz bilet za dychę"? No błagam, więcej polotu, fantazji i szacunku do widza.

#5 - ludziom zdarza się nie iść do kina, bo myślą że 'nic nie ma'. Że jak nie gra Karolak albo Di Caprio to żaden inny film nie jest godny uwagi i nie będą płacić za coś, co im się może nie podobać. A dlaczego nie wprowadzić opcji zwrotu kasy za bilet do czasu, kiedy minie połowa filmu? Szansa, że ktokolwiek wyjdzie z sali w połowie, bo mu się nie podoba jest naprawdę marna. A zachęciłaby tych, którzy obawiają się straty czasu i pieniędzy. Proste i logiczne.

I przede wszystkim do przetestowania. Nie twierdzę, że od razu da się to przerobić na górę złota i morze klientów, ale warto zaryzykować. W obecnej sytuacji i przy braku chęci 'zrobienia dobrze' mi, jako widzowi (a nie tylko sobie), będzie dla kina tylko gorzej.

A to tylko parę drażniących kwestii, które wpadły mi do głowy. Napiszcie, co Was zniechęca albo za co lubicie chodzić do kina.



W komentarzach, tam niżej.

Czytaj dalej »

23 sty 2013

WIECZÓR Z 'POZNAŃ I LOVE YOU' I PIJARU KOKSEM

0
Dziś (już prawie wczoraj) miałem pisać o czymś zupełnie innym, ale punktualnie o 17:37 niezawodny facebook poinformował mnie co się dziś w Poznaniu dzieje. Dlatego też notkę czytacie tak późno albo w ogóle dopiero rano. W każdym razie dziś wieczorem w Concordia Design odbyła się szósta edycja Social POZnań, czyli po prostu luźne spotkanie speców i nieogarów od social media, marketingu i komunikacji w sieci.

W ogóle Concordia wyrasta na miejsce-meczet dla wszelkiej maści blogerów, vlogerów, social media managerów i innych im podobnych stworów, bo co rusz takie wydarzenia odbywają się właśnie tam. Dlatego zachęcam was do śledzenia ich kalendarza eventów, bo dzieje się tam sporo, choć niestety niezbyt tanio. Tanie są tylko spotkania z ludźmi od internetów, bo są za darmo. To jest fajne, bo zawsze wynosisz więcej niż się spodziewasz. I nie są to kurtki i portfele, tylko konkretna wiedza z życia wzięta, której w necie nie uświadczysz.

Ech, znów się rozpisuję, no ale tak już mam, że nawet jeśli teoretycznie wystarczą zdjęcia i jakiś 2-zdaniowy opis, to ja i tak mam to w pompie i muszę napisać. Hm... No to zdjęcia będą na końcu i bez opisów, a co :)

W każdym razie głównymi aktorami tego wieczornego spektaklu byli:
  • Marta i Błażej z 'Poznań, I Love You', którzy nawijali przede wszystkim o sukcesie jaki odniósł ich autorski projekt i jak ich działania przekładają się na funkcjonowanie w mediach społecznościowych, czyli głównie na FB - taki sobie stworzyli fajny twór jak 'love branding' i to był temat na początek
  • gwiazda z Warszawy, od paru dni jeden z najbardziej wpływowych blogerów wg Kominka i w sumie przede wszystkim specjalista od marketingu i social media - Pijaru Koksu (albo Jakub Prószyński jak kto woli). Sprezentował nam swoją koncepcję 'personal brandingu', czyli jak swoją osobowością i przekazem zyskać sobie zaufanie, sympatię i zaangażowanie fanów w sieci
To mój pierwszy Social i moje pierwsze wrażenia są takie, że nie mogę mu przyznać samych plusów. Ale najpierw one:
- ciekawy, bardzo na czasie i fajnie poprowadzony temat
- salka zapełniona po brzegi i korytarz
- streaming Sociala w sieci dla tych, których zaskoczyła zima i nie mogli dojechać (ale nie wiem jak wypadł, bo nie było mnie w domu)
- Concordia i kawa jaką tutaj dają :)

I minusy, które koniecznie trzeba zamienić na plusy:

- tylko GO-DZI-NA i do domu (ewentualnie na social meeting na dole w kafejce, ale większość poszła na śnieg i tu zdecydowanie lepiej wypada BlogTEJ)
- temat co prawda fajnie poprowadzony, ale tylko liźnięty i pomacany
- słaba dyskusja 'po', co właśnie jest efektem jedynie liźnięcia i pomacania tematu
- brak możliwości zostawienia swojego śladu, żeby ludzie mogli się pointegrować też on-line

Tak czy inaczej będę na 7. edycji. Bo dobrze jest czasem podnieść dupsko, zamknąć laptopa i ruszyć do ludzi. Nigdy nie wiesz, kogo spotkasz, z kim pogadasz i kogo poznasz. Może takie jedno, krótkie i nawet niedoskonałe spotkanie zaowocuje czymś, co zmieni twoje życie. I ta niepewność jest w tym wszystkim najlepsza.

A teraz foty.

Myślałem, że to już wszyscy. Myliłem się.
Kieruję się w stronę okna, żeby mieć stały dopływ powietrza.
Slajd tytułowy. Dopiero przeglądając te zdjęcia dojrzałem kozła w tle.
Mateusz, czyli głównodowodzący całą akcją. Sympatyczny gość.
Facebookowy loving w wykonaniu Marty i Błażeja.
Taki mi się akurat slajd pstryknął. A przemawia Jakub Pijaru Koksu Prószyński.
No nie tylko, nie tylko...
Odezwijcie się, jeśli braliście udział w podobnych spotkaniach w swoich miastach. I jeśli ktoś z Was odwiedził wczoraj Social POZnań to też piszcie, bo jestem ciekaw Waszych wrażeń.



Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

21 sty 2013

PŁAĆ ZA SEKS I UŚMIECHAJ SIĘ DO LUDZI :)

0
Fronda nazwała go dziwkarzem, a Pudelek poleca mu znaną agencję modelek, gdzie może sobie podupczyć. Kompletnie też nie dziwią mnie rzucane od wczoraj po sieci wulgarne i pełne nienawiści komentarze pod jego adresem. Marek Raczkowski - wczoraj klasowy rysownik, dziś wyklęty przez tłum kurwiarz bez klasy.

Jeszcze tylko szybki podgląd dla tych, co nie wiedzą. Otóż Raczkowski strzelił kontrowersyjny wywiad dla Dużego Formatu, w którym przyznał, że korzysta z usług burdeli, ale i tak woli spraszać sobie panienki do domu. Bo to praca jak każda inna, ciężka i rozwojowa, a on sam bardzo szanuje te kobiety i zawsze pyta czy to ich własny wybór. Do tego dorzucił, że każdy facet chodzi do burdeli (dostęp do DF jest płatny, więc TU macie wersję skróconą). Co ja na to?

Brawo panie Marku, fenomenalne zagranie!

W mediach tradycyjnie zaczęła się i trwa nagonka, a internetowe anonimy ścigają się na najbardziej obraźliwy i chamski komentarz. Czemu mnie to nie dziwi? I czemu jest mi to tak kompletnie obojętne?

Bo przeciętni ludzie nienawidzą znanych ludzi. Czytają o nich w kolorowych gazetach i internetach, ale tylko po to, żeby powyszydzać, obgadać z sąsiadką przy kawie z fusami i żyć tanią sensacją cały tydzień. Zawistni hipokryci. A jeszcze bardziej znienawidzą, kiedy znana osoba burzy ich ograniczony światopogląd. Bo jako popularna i w jakiejś mierze opiniotwórcza, miesza w głowach tym innym 'właściwie' myślącym. A wiadomo - przeciętni ludzie to tacy, dla których świat zamyka się w ich własnym myśleniu i nie pozwolą, żeby czyjaś racja była bardziej 'mojsza' od ich racji.

Przeciętni ludzie nigdy też nie widzą drugiego dna, kontekstu, nie łączą faktów i nie cechuje ich logika ani dedukcja. Nie zauważą, że Raczkowski właśnie wydał książkę i właśnie tak ją wypromował, że na płatną kampanię reklamową nie musi wydawać już ani złotówki - media odwalają za niego całą robotę, a on śmieje się tym wszystkim wkręconym hejterom w twarz i powoli zaczyna liczyć kasę. Nagle zapominają też, kim jest Raczkowski i z czego jest znany. A jak wiedzą, to OK - niech sobie rysuje, ale taka skandaliczna wypowiedź?! No nie może być... Panie Marku, owacja dla pana na stojąco - za odwagę i za pomysł.

Mógł pan sobie na to pozwolić, bo jest pan osobą znaną, lubianą (nawet teraz), pewnie też bogatą, więc i niezależną. A przede wszystkim kontrowersyjną i to zawsze się sprzeda. Teraz pojechał pan ostro po bandzie, ale czy to pierwszy raz? I czy ostatni? Mam nadzieję, że nie bo...

... no właśnie. Bo ja bardzo cenię ludzi za szczerość, za jej kontrowersję i za wykpiwanie stereotypów, na których osadzony jest ten świat. Tylko czy wyznanie Raczkowskiego jest szczere? Pijarowo jest znakomite, ale czy prawdziwe? Who cares, w tym momencie nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Obchodzi to jedynie tych przeciętniaków, którym to wyznanie stoi niczym ość w gardle i nie mogą go przełknąć. Oni do czasu wyjaśnienia sprawy, która nigdy się nie wyjaśni, przestaną kupować 'Przekrój' i spalą wszystkie archiwalne numery.

A mnie naprawdę nie rusza jego rewelacja, że każdy facet korzysta z burdelu. Dla 99,9% facetów 'udzielających się' w tej dyskusji to oczywiście skandal i każdy jeden musi zamanifestować, że 'przecież ON nigdy, przenigdy!'. Ja też nie i co z tego? To moja sprawa, tak samo jak sprawa pana Marka czy płaci za seks, czy nie. Ma kasę to niech płaci, sprawia mu to przyjemność to niech kupuje sobie panienki, chce o tym powiedzieć - niech mówi. Wolna wola, wolny kraj. Jego naprawdę nie obchodzi cała ta pseudo-afera, a jeśli już to jest mu bardzo na rękę. Poza tym to nie polityk, nie musi się z niczego tłumaczyć i wybielać.

Zresztą fajnie, że jest brudny - akurat jemu bardzo z tym do twarzy.

/a zdjęcia pochodzą z stąd i stąd/



Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

19 sty 2013

TAKI BYŁ LAMENT A NIC SIĘ NIE STAŁO

0

Poznajecie tego faceta? O nim zaraz, a dziś w ogóle miałem sobie zrobić przerwę od bloga, bo ostatni wpis o dzieciństwie został przez was bardzo ciepło przyjęty i ciągle jeszcze zbiera pozytywny feedback. Ale coś dziś jednak skrobnę, bo jest o czym.

Prawda jest też taka, że tego wpisu wcale mogłoby dziś nie być, gdyby wczoraj coś poszło nie tak. Ale poszło i to bardzo na TAK. I nawet lepiej niż się spodziewałem, więc wypada pochwalić.

Tym bardziej, że tak bardzo lubimy oceniać innych bez zadania sobie trudu, żeby ich najpierw poznać. Lubimy też deklarować, że wcale tak nie jest, że to nie fair i że wygląd wcale nie ma znaczenia. Jasne, że ma bo wyrabiamy sobie w ten sposób pierwsze wrażenie, ale dopiero w połączeniu z tym osławionym wnętrzem mamy pełen obraz człowieka, którego będziemy albo kochać, albo nienawidzić.

Taka naszła mnie myśl po koncercie nowego Myslovitz w ramach trójkowej Offensywy de Luxe wczoraj późnym wieczorem. Wielu skreśliło ich już na starcie, a w zasadzie po tym jak odszedł od nich Rojek. Słyszałem wtedy od tych wszystkich 'muzycznych ekspertów' i pseudo-fanów, że Myslovitz się skończył, że Rojek się skończył, że kto to w ogóle jest ten Kowalonek i że to już nie będzie to samo. Śmieszne są te wtręty, bo jasne że nie będzie to samo. A Artur i chłopaki mimo że się rozwiedli, to nadal żyją i tworzą. Będzie po prostu inaczej, co nie znaczy że gorzej, to oczywiste. Paru fanów i tak już się obraziło i nie wróci, ale na miejsce starych przyjdą nowi i karuzela dalej będzie się kręcić.

Znów się rozpisuję, ale to ważne, żeby się z punktu nie uprzedzać. Ja cierpliwie czekałem i nie wdawałem się w te bezsensowne dyskusje w stylu 'ale porażka' i 'o boże co to teraz będzie'. Wczoraj mogłem w końcu wysłuchać, co mają mi do zaproponowania i szczerze wam teraz mówię, że zaskoczyli mnie na duży plus. Nie myślałem, że stare utwory Myslovitz mogą równie dobrze brzmieć głosem Michała (i to jest ten chłopak na zdjęciu). Dla mnie to fenomen, bo oni są przecież całkowicie od siebie inni. I każdy wspaniały. Michał w Snowmanie raczej nie wychylał się do szerszej publiczności, a tu musi zmierzyć się nie tylko z całą rzeszą fanów, którzy dadzą się za Myslovitz pokroić, ale i z legendą Rojka, bez którego Myslovitz i jego piosenki ponoć nie istnieją.

No to powiem wam, że istnieją i mają się dobrze. Dostały nowe brzmienie, nowy wokal, ale to wszystko trzyma się kupy. I co najlepsze, ciągle mam wrażenie, że to nadal moje ukochane, stare Myslo. 

Rojek miał swoją kosmiczną wartość w zespole. Mówiono nawet że jest odwrotnie i to on jest całą wartością Myslovitz. Jego wykonania przeszły do muzycznej historii tego kraju, 40 milionów Polaków i paru obcokrajowców dzięki niemu poznało porządną muzykę, a każdy nucąc 'Długość dźwięku' stara się śpiewać tak jak on, bo inaczej się nie da. Ale po wczorajszym mini-koncercie nie mam wątpliwości, że jeszcze większą wartością niż głos Artura są melodia i słowa do niej stworzone, bo wystarczy dobrać do nich odpowiedniego wykonawcę i Myslovitz znów brzmi jak dawniej.

Fajnie, że chłopaki tak bezboleśnie przez to przechodzą, no ale jest 'ale'. Zawsze musi jakieś być. Bo to nadal są piosenki Rojka i też dlatego nie czuć tej różnicy. Jasne, że to już jest dużo, ale prawdziwym testem będzie dla Michała i ekipy ich pierwsza wspólna płyta, która pokaże w jakim kierunku teraz pójdą. Chyba w dobrym. Bo to zbyt inteligentni ludzie, żeby mogli coś tak po prostu spieprzyć.


A to zagrali: 3 sny o tym samym, Nocnym pociągiem aż do końca świata, Za zamkniętymi oczami, Myszy i ludzie, Czerwony notes błękitny prochowiec, Good day my angel.


+ coś jeszcze z nowych nagrań, ale nie zarejestrowałem tytułów. Może ktoś z was słuchał albo był i wie, jakie to były utwory?


/a zdjęcie pochodzi z facebookowego profilu Snowmana/




Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

30 gru 2012

9 KATEGORII - 9 PRZEPOWIEDNI

0

Mam na blogu 9 kategorii. Każda w mniejszym lub większym stopniu jest mi bliska i staram się pod każdą z nich coś umieścić. Ale nie zawsze się udaje. Tym wpisem chcę to hurtowo nadrobić, bo notka będzie się tyczyć wszystkich naraz. Użyję więc swojej wiedzy, inteligiencji i daru przewidywania pogody po kolorze nieba do oceny, co nas czeka w 2013 idąc tropem tych dziewięciu słów.


No nie będę oryginalny - w 2013 wszyscy dostaniemy po dupie. I po kieszeni też. Drożeć będzie wszystko i wszyscy, i za chwilę zmusi to nas do poszukania alternatywy nawet dla Biedronki i pana Mietka co nam zawsze spłuczkę naprawia. Pensje przecież nikomu nie urosną o więcej niż symboliczny wskaźnik inflacji, a i tak powinniśmy się cieszyć, gdyby nawet zmalały. Zapowiada się też, że jeszcze przez pół roku będziemy walczyć o swój kawałek tortu z UE i zanim znowu nastąpi boom na zatrudnianie tymczasowych pracowników do obsługi projektów, minie kolejne 6 miesięcy. Razem rok. I do tego zlikwidują nam nasze ukochane umowy śmieciowe. Co nam pozostanie? Może nadzieja, że jakiś nowy kraj otworzy swój rynek dla pracowników ze wschodu?
Nie. Znajdźmy lepiej swoje nisze i twórzmy własne projekty. Nic tak dobrze nie uchroni nas przed kryzysem jak to, że sami możemy na niego wpłynąć.


2013 to będzie rok próby powtórzenia sukcesu Gangnam Style. Mówcie, co chcecie, ale każdy kto nie chciałby żeby jego performance zdobył miliard odsłon na YouTube, kłamie wam prosto w twarz. Wątpliwa jest jedynie wartość kulturalna tego typu show, ale mimo wszystko jest to jakaś muzyka, jakiś taniec i przede wszystkim pan PSY wyśmiewa samych Koreańczyków, może nawet samego siebie, więc jest karykatura. Inaczej niż chłopaki z Weekendu, którzy swoje "laj la laj" robią na poważnie i też mają miliony fanów. Dali nam drugą "Szaloną" i dlatego dzięki całej masie ja-też-tak-mogę pseudonaśladowców w 2013 polskie disco-polo znów ożyje.


Wszystko się może zdarzyć, bo lajfstajl to worek bez dna. Przerzucimy się z laptopów na tablety, smartfonami będziemy płacić na zakupach i otwierać nimi samochody, faceci będą się ubierać coraz bardziej kobieco, kobiety na potęgę będą zakładać second-handy, blogosfera jako sposób na życie dalej będzie się rozwijać, całe rodziny będą podróżować stopem po Europie bo taniej, ludzie nadal będą głosić, że 'eco' jest fajne i nadal będą marnować jedzenie, a Facebook wprowadzi opłaty za nasze profile. Możliwości są wielkie i nieograniczone.


Rydzyk wejdzie na multipleks, to pewne. Ale nie takie straszne, bo przecież nikt nie każe nam go oglądać. Prasa papierowa jeszcze się nie skończy, ale kto pierwszy zaadaptuje swoją gazetę na tablet albo smartfon tak, że będzie chciało się ją czytać, ten wyznaczy trend i dalej pójdzie lawiną z górki. TVP dalszym szantażem będzie zwiększać wpływy z abonamentu, bo widzi że to działa. Tylko nadal nikt nie będzie jej oglądał. Zmieni się też podejście  wszystkich mediów tradycyjnych do blogosfery, nie wiadomo tylko w którą stronę - zależy, ile nowych afer uda nam się spłodzić.

#Moje życie

A w moim życiu będzie się działo to, co sobie zaplanuję. Będę pisał, bo tematów mam na lata. W sumie to one nigdy się nie skończą. Wyjadę w końcu na jakiś porządny urlop z rodziną dalej niż na drugi koniec miasta. Zarobię tyle, żeby móc wreszcie prywatnie chodzić do każdego lekarza, a nie tylko do dentysty. I kupić dom nad jeziorem, z dwoma toaletami. Na pewno nie zrobię sobie trzeciego dziecka, bo facet wcale nie musi mieć syna. Ale dobra, z takimi planami to akurat różnie bywa. Najważniejsze, żeby zdrowym być :P


No cóż, powstaną kolejne centra handlowe obok tych, co już stoją. Przecież mamy tyle pieniędzy i przecież ciągle za mało jest ZAR i HaeM'ów. Szkoda, ze padnie sporo mniejszych kafejek, które mają klimat, ale się nie zmieniają i nie trafiają w gusta młodego pokolenia. Już nie żądam tabletu na każdym stoliku, ale permanentny brak WI-FI? Rozwiną się za to hostele, bo w lato 2013 czeka nas ponowny najazd Irlandczyków zakochanych w naszym kraju po Euro. A 'my place' to oczywiście Oasis of the Seas. I Starbucks, bo on na internecie nie żałuje.


W 2013 będą królować second-shopy. Będziemy tam kupować ubrania, buty, garnki, rowery, komputery, wszystko. Fanatycy będą kupować gadżety. Nowe, bo to geeki. A latający Michał Wiśniewski swoim "W NISKICH CENACH!" nie da rady dźwignąć pałętającego się w ogonie stawki Avansu. No i twardo będziemy kupować na Allegro, które po pierwsze od nowego roku wprowadza nowy image i niby ma być fajniej, a po drugie konkurencja niestety raczej mu nie grozi. Osobiście czekam też na upadek wszystkich firm wciskających pościele z merynosów. Ale to chyba nie za mojego żywota...


No chyba będziemy się integrować, co nie? Wszelkie kryzysy zawsze temu sprzyjały, więc razem będziemy protestować przeciwko cięciom, podatkom, podwyżkom biletów, tablicy z długiem publicznym i ministrowi zdrowia. Blogerzy też będą się łączyć w różne wielokąty dzięki Ilonie z Blogostrefy, która stara się nas wszystkich do siebie zbliżać i nie puszczać. A tak poza tym, ci co nie chcą pracować nadal będą żebrać o zasiłki, ci co chcą pić to nawet w Wałbrzychu się napiją, a ci co jeżdżą bez biletu nadal będą tak jeździć albo przesiądą się na rower. Albo skuter - polecam.

#Sport

Polska wygra z Anglią na Wembley trzy do zera po golach strzelonych ręką. Jak rewanż to za wszystko. Kubica znowu wpadnie w jakąś barierkę i wróci do gokartów. Dobra, na bok te nieśmieszne żarty. Łatwo przewidzieć, że raczej wszystko zostanie po staremu, bo nie ma żadnej globalnej imprezy, która mogłaby cokolwiek zmienić. W boksie znowu wygra Kliczko (nieważne który), a brzydki Messi tradycyjnie pokona pięknego Ronaldo. Za to tenis zdominuje Janowicz na spółę z Radwańską, a Krzysiek Hołowczyc w końcu nie zakopie się w piachu i wygra ten Dakar.

No i kto się nie zgodzi? Za rok zrobię podsumowanie. Liczę na 95 procent trafionych strzałów.

Ale jak utrafię jeden, to też będzie dobrze.

PS.
W międzyczasie zmieniłem nazwy kategorii i nie wszystkie działają. Ale na początku 2014 i tak podsumuję czy to, co mi się wtedy wydawało rzeczywiście się wydarzyło :)



Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

23 gru 2012

OD 'A' DO 'Ż' - CZYLI MOJE ŻYCZENIA W ALFABECIE

0

Po śniegu tradycyjnie nie można poznać, że idą święta, ale po statystykach z Facebooka jak najbardziej. Aktywność mała i w zasadzie nie opłaca się nic na blogu pisać. Ale przecież święta i za chwilę Nowy Rok to czas życzeń, więc nie wypada pozostać burakiem i czekać tylko na życzenia od innych. 

Tym bardziej, że mogą się nie pojawić. A jeśli miłe słowa ode mnie popłyną w świat to zwiększam swoje szanse na jakikolwiek odzew. No to próbuję. Żeby zminimalizować ryzyko, że kogoś lub coś mogę pominąć, szedłem według alfabetu. Jeśli jakąś literę zaniedbałem to nie znaczy, że nie skończyłem podstawówki. To znaczy, że nie byłem w stanie nic wymyślić po prostu i musicie mi pomóc.

Życzę zatem:

  • Apple'owi, żeby wreszcie wypuścił coś nowego i przestał ściemniać światu, że najnowszy iPhone czy iPad to wielce innowacyjne narzędzia i znów trzeba za nie płacić tysiące dolarów. Każdy jest przecież taki sam. Wiem, ignorant ze mnie.
  • I Amber Gold, żeby to logo na dobre utkwiło w pamięci tym wszystkim, którym przecież nikt nie powiedział, że to szatańska piramida.
  • Biurom podróży wszelkiej maści, żeby oprzytomniały i nie reklamowały na potęgę swoich promocji, nie wyciągały od ludzi ostatnich pieniędzy i nie wysyłały ich na pustynię. Bo ludzie jak zwykle się na to nabiorą, a o większości biur jak zwykle będzie głośno.
  • Coca-coli, żeby w końcu powróciła do swojego modelu sprzed lat, czyli półlitrowej szklanej butelki z kapslem o kształcie idealnym.
  • I Castoramie, żeby nie udawała, że nie ma innego towaru na rynku, bo jest. I że ich ceny są najniższe. Bo nie są.
  • Długowi publicznemu, żeby już nie rósł. Albo niech ktoś chociaż zdejmie ten licznik.
  • Europie, żeby w końcu poszła na kompromis - poskąpiła innym i dała nam te pieniądze. Plus szkodliwe. Bo poszczujemy Smoleńskiem! No i oczywiście odejdziemy z Unii.
  • Facebookowi, żeby następnym razem dyskusję na temat zmian w serwisie przetłumaczył na wszystkie języki świata. Bo przeczytanie kilkudziesięciu stron prawniczego bełkotu nawet w wersji po angielsku graniczy z cudem.
  • Google Maps, żeby znów do nas przyjechali i narobili nowych zdjęć, bo to co przed Euro już jest nieaktualne. Raz, że dworce są u nas ciągle jeszcze w budowie, a dwa że po zimie nasze drogi nie wyglądają tak, jak latem.
  • I Gwiazdorowi, żeby się postarał i nie obdarował nas gniotami jak to czasem ma w zwyczaju - poczytajcie u Stay Fly'a, tam jest wszystko wyjaśnione.
  • H&M, żeby nie przerzucał swojej produkcji z Bangladeszu tylko dlatego, że się ludziom tam w głowach poprzewracało i będą teraz pracować nie za jedną, a za dwie miski ryżu.
  • Ikei, żeby urozmaiciła trochę swoje menu, bo ileż można jeść tego samego devolaja. Nawet, jeśli jest to najtańszy devolaj na świecie.
  • Jamesowi Bondowi, żeby znów zaczął zabijać Sowietów, bo "prawdziwym" Polakom spod znaku Radia Maryja nowa wersja 007 się nie podoba i nie leczy już naszych narodowych kompleksów.
  • Książkom, żeby tymczasowo pogodziły się z porażką. Vat na książki przestał być zerowy, poza tym wszystko idzie w cyfrowe. Im szybciej wydawcy przerzucą się na e- i audio-booki, tym lepiej dla... książek papierowych. Bo to pewne, że moda na papier powróci. I stanie się bardziej elitarna.
  • Lobbystom, żeby się ujawniali. Ile jeszcze musi wody w tej rzece upłynąć, żeby oni sami zrozumieli, że skoro się ukrywają, to mają coś do ukrycia. I jak ich ktoś potem złapie za rękę albo nagra, to już jest za późno na pokrętne tłumaczenia.
  • I LOT-owi, żeby na własne życzenie nie skończył jak OLT. Nakupił samolotów, PR wystrzelił w górę, a finanse poleciały na samo dno. I nawet nie mają się jak odbić, bo Dreamlinery częściej stoją na warsztacie, niż latają w powietrzu. 
  • Łazarzowi (to taka sub-dzielnica Poznania w której mieszkam), żeby nie dotknęła go strefa płatnego parkowania, bo prezydent miasta i tak już nie ma dobrych notowań. No, ale skądś musi brać na swoją pensję.
  • Myslovitz, żeby nie spieprzyli tego, co udało im się osiągnąć z Rojkiem. Będzie inaczej, ale nadal może być dobrze. Póki co chłopaki idą w tą dobrą stronę, zobaczymy co będzie dalej.
  • Natalii Siwiec, żeby przywykła do myśli, że każdy może ją mieć. Prawie za darmo. I dlatego żaden fotograf już nigdy nie zrobi jej sesji. Trochę żal... 
  • naukowcom, żeby w końcu ogłosili nabór do testów nad środkami antykoncepcyjnymi dla facetów. Jestem pierwszy, zamawiam!
  • Openerowi, żeby mógł mnie znowu gościć, bo beze mnie to nie to samo. Blur i Kings of Leon też tego chcą. Czekajcie, czekajcie - niech no spojrzę w kalendarz...
  • PKP, żeby wiadomo co, wiadomo po co i wiadomo komu. Niech każdy sobie dopasuje.
  • I prasie, żeby wymyśliła coś, co sprawi, że znów zachce nam się płacić za informacje. 
  • Rydzykowi ojcu dyrektorowi, żeby przez cały następny rok był tak samo cicho, jak w tym, który właśnie mija.
  • Samsungowi, żeby w końcu sobie o mnie przypomniał i zadzwonił, zamailował, że wymieni mi telefon - jestem blogerem to mi się należy no nie? Bo w tym co mam ekran ustawia się ciągle w poziomie zamiast w pionie. Lubię tę firmę i nie chciałbym się obrażać. Ale nic na siłę, ja poczekam.
  • Światu, żeby cierpliwie czekał na kolejny koniec świata. Bo to maszynka do zarabiania pieniędzy. W końcu nic tak dobrze nie pobudza koniunktury, jak dobrze obmyślona tragedia. Dlatego im szybciej ktoś wymyśli kolejną datę, tym lepiej. I może zażegnamy kryzys.
  • TVN-owi, żeby pokusił się wreszcie o jakąś autorską produkcję do wiosennej ramówki. Te wszystkie odgrzewane kotlety kosztują miliony, a wieje z nich taką nudą, że prawie nikt już tego nie ogląda.
  • UFO, żeby w końcu ktoś udowodnił, że istnieje. Na świecie zapanuje pokój, bo wszyscy zamiast strzelać do siebie, będą wystrzeliwać rakiety w kosmos. Tak na wszelki wypadek. 
  • I umowom śmieciowym, żeby śmieciowymi pozostały. Bo ratują tyłek wszystkim bez wyjątku.
  • Wielkiej Orkiestrze, żeby tym razem zebrała te 100 milionów, bo ileż można czekać. 50 też będzie spoko, ale stówka robi wrażenie, prawda? No dobra, niech po prostu padnie kolejny rekord!
  • XXL, żeby nie był to rozmiar połowy ludzkiej populacji. I XS, żeby dziewczyny za wszelką cenę do niego nie dążyły.
  • YouTube, żeby w końcu wykupiła prawa do transmisji wydarzeń sportowych. Do udostępniania za pieniądze oczywiście. No bo co stoi na przeszkodzie? Ja bym kupił.
  • Zibiemu Bońkowi, żeby nadal mieszkał w Italii i żeby nadal nie pobierał pensji z PZPN, a będą z niego ludzie. I żeby robił wszystko dokładnie odwrotnie niż poprzedni prezes.
  • Źródłom, żeby były wiarygodne. Bo następna akcja 'a la trotyl w samolocie' nie może się powtórzyć.
  • Żonom blogerów, żeby przeczytały książkę Kominka. Wtedy zrozumieją :)

I poza wszelką konkurencją i alfabetem - wszystkim BLOGEROM, żeby szli do przodu, nie patrzyli za siebie, spoglądali wysoko, ale nigdy pod siebie. Żeby firmy się nas nie bały i żebyśmy nie dawali im ku temu powodów. Żeby każda strona startowała ze szczerym uśmiechem i wzajemną ufnością, a nie z uśmiechem nr 5 i zasadą ograniczonego zaufania. I żeby bloger był dla blogera dobrym kumplem, bratem, siostrą, ojcem, matką, dziadkiem i babcią. Czyli po prostu rodziną.

PS.
Sorry za brak 'ą', 'ę', 'rz', 'sz' i paru innych jeszcze. Ale te najprostsze zostawiłem specjalnie dla was :)



Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz!

Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf