Co oznaczają dla blogerów takie eventy wiedzą wszyscy, którzy w tym 'biznesie' siedzą. Zresztą każde spotkanie ludzi z ludźmi - czy to kółko gospodyń wiejskich, czy różańcowe - niesie za sobą jakąś wartość dodaną, bo nie sposób z takiej imprezy wyjść i nic nie wynieść. No, i tego...
Tak, ja wiem że fanty, że jedzenie, że picie, bo bloger mimo że na wszystko się rzuca, to zawsze zostawia sobie coś na koniec, żeby potem móc to wynieść. Ale ja nie o tym, bo inspiracja, pozytywna energia i chęć do dalszego działania to jest to, czego człowiek po takiej imprezie oczekuje. I co - rzecz jasna - dostaje.
Nie będę pisał, że każdy kolejny BLOGtej jest lepszy od poprzedniego, bo to wiadomo. Relacji jako takiej też nie będzie, bo ileż można. Wspomnę tylko dla porządku, że tym razem motywem przewodnim naszego spotkania była motywacja - nie tylko dla tworzenia wartościowych treści na blogu, bo spokojnie można było sobie te wszystkie motywacyjne kwestie przełożyć na każdą dziedzinę naszego życia. A temat cierpliwie wbijał nam do głów Michał Pasterski, swoją drogą sympatyczny, dobrze gadająco-wyglądający facet, i kto jak to, ale on potrafi człowieka zmotywować.
Ale ja nie o tym, a o Frugo, które przez cały wieczór dzielnie nam towarzyszyło. To nie będzie wpis pochwalny, ani tym bardziej sponsorowany, choć słowa uznania bezwzględnie się FoodCare należą, bo firma zadbała o blogerów, jak o swoje dzieci. To znaczy dała więcej, niż było nam trzeba - tak na wszelki wypadek. I tyle pierdół, teraz konkrety.
Bo po Pogaduchach we Wrocławiu i teraz BLOGtej, Frugo staje się wręcz strategicznym partnerem naszych blogerowych spotkań. Upraszczając - nie ma Frugo, nie ma blogerów. I powoli, mam nadzieję, zachodzić będzie też odwrotna relacja. Zmierzam do tego, że FoodCare doskonale widzi, co się dzieje i będzie działo. No bo spójrzcie - wczoraj Frugo wystawia towar za plus minus 3 tysiące, a 80 blogerów pije i wciąga żelki do woli. Na drugi dzień połowa z nich pisze na blogach i fejsbukach, że było Frugo, co dochodzi do świadomości spokojnie kilkudzisięciu tysięcy ludzi.
Ok, standardowa reklama na FB wychodzi taniej. Ale to tylko reklama, jedna z miliona. Info od blogera to coś więcej - bloger spróbował, podegustował, poświęcił się wręcz i ocenił, że warto. Brzmi to o wiele bardziej wiarygodnie niż prosta grafika reklamowa, która tylko zachęca do wejścia na stronę. A gdzie tu smak, gdzie właściwości produktu? Przeciętny konsument stwierdzi co najwyżej: 'o, fajna stronka' albo 'o, extra video'. I co - kupi to, bo firma ma zdolnego grafika albo copywritera? Jeśli kupi to tylko dlatego, że chce mu się pić. A i tak ma do wyboru masę innego towaru na półkach. Tańszego towaru.
Świadomy konsument nie ufa reklamie - ufa ludziom, rekomendacjom, pewnym gestom, np. społecznym. A bloger to człowiek - zwyczajny gość i ktoś kto żyje, pracuje i działa tak jak my wszyscy, nie jest oddzielony szklanym ekranem i nie ma doklejanego na różne okazje uśmiechu. Coś się nie podoba - jest do dupy, coś jest fajne - to jest fajne i polecam. Krótka piłka.
Dlaczego innym markom tak trudno to pojąć? Dlaczego planują milionowe budżety na kampanie, które nie działają? Zwykłą reklamą można zwykłego człowieka jedynie o czymś poinformować. Ale zachęcić, wygenerować potrzebę posiadania poprzez standardowy spot w TV udaje się nielicznym (procent? promil?).
Dobra - blogery blogerami, trochę minie zanim firmy zaczną się o nas zabijać. Ale dlaczego firmy nie zabijają się o zwykłych ludzi, żeby ci mogli poznać ich produkty nie tylko gapiąc się na billboard albo reklamę w przerwie serialu? Ja bardzo chciałbym móc użyć swoich palców, żeby podotykać i ust, żeby spróbować przed zakupem. Nieraz zdarzyło mi się kupić coś ponad plan, bo śliczna hostessa rozdawała to fajnie wyglądające 'coś' i po przetestowaniu biegłem po więcej.
Niech taki pan Chajzer zamiast biegać na planie za piłką i dzieciakami w brudnych koszulkach wyjdzie do ludzi i niech Vizir każdemu wypierze po 3 kilo odzieży w ramach jakiejś fajnej akcji promocyjnej. Jak człowiek zobaczy, to uwierzy. No chyba, że się Vizir boi, bo nie będzie za bardzo w co wierzyć. Wszystkie marki się boją.
Ale nie Frugo, które wyszło do ludzi - do blogerów, którzy poinformują o tym świat. Taki tymbark... Phi, co on poza adaptacją piosenki Skaldów i LOLowymi tekstami na kapslach zrobił dla ludu? Posmakować się nie dał, więc dlaczego mam wybrać akurat jego? Sorry, wybieram Frugo. I każdą inną markę, która da mi się 'dotknąć'*.
/* a jak nie podbije mojego gustu i nie sprawi, że będę chciał ją posiąść to ją zignoruję - ale docenię starania.
A Wy czym się kierujecie wybierając daną markę?
Dlaczego Cola a nie Pepsi? Tyskie a nie Żywiec?
Dajcie znać w komentarzach.