18 lis 2013

CZEGO NIEOBECNI I NIE-BLOGERZY MOGĄ NAM ZAZDROŚCIĆ ?

0

O nie, nie napiszę żadnej standardowej relacji, bo tych zaraz będzie przynajmniej 150. Zresztą ja bym się wkurzył, gdyby ktoś mi napisał że było zajebiście, a mnie by tam nie było :P
Paradoks jednak polega na tym, że to o czym napiszę, prawdopodobnie wywoła jeszcze większą zazdrość nie tylko u tych, których nie było, bo byli chorzy, ale też tych, których nie mogło być, bo są tylko i aż moimi czytelnikami.

Napiszę o trzech sytuacjach, które sprawiły, że Blog Forum było jakie było. A było jedną, wielką, merytoryczno-motywacyjno-integracyjno-zajebiście-piękną imprezą (sorry, nie wytrzymałem) do której człowiek będzie wracał latami. Ewentualnie do przyszłego roku. Wiadomo, 300 osób nie może się mylić. 

Ale wracając do sytuacji. Te sytuacje to wydarzenia w samym wydarzeniu, jakim było BFG. Coś, czego powinien żałować każdy, kto nie był, nie widział, nie słyszał. Bez względu na to, co w życiu robi. Możesz być kosmetyczką, monterem instalacji wod-kan-gaz, Hindusem sprzedającym skarpetki w sklepie z własną twarzą albo boyem hotelowym pilnującym porządku w pokoju 225. Te wydarzenia to emocje, a do tego nie potrzebujesz być blogerem. Łapcie.

1. Jurek, ja pierdolę!

Każdy bóg rozgrzeszyłby mnie za ten wstrętny wyraz, gdyby widział, co Juras wyprawiał na scenie. Co mówił i jak mówił. I co wcale nie jest takie oczywiste, bo tak naprawdę niewielu ma szansę go tak na serio POSŁUCHAĆ. Woodstock i Orkiestra się nie liczą, bo tam za emocje odpowiadają ludzie, a Jurek "tylko" ogarnia bałagan. Na Blog Forum to on wziął odpowiedzialność za nasze umysły i nasze emocje, a ludziom opadały kopary. Różne sny miałem przed wyjazdem do Gdańska, ale to że Owsiak doprowadzi mnie do szczerego zeszklenia się oczu i ciężkiego przełykania śliny? Jednak mam w sobie jeszcze trochę tej wrażliwości. Youtube nie odda tego, co występ na żywo, ale serio - warto poświęcić te 42 minuty. Gdyby ten człowiek był pastorem, mielibyśmy w Polsce protestantyzm. Taka charyzma. Taka chęć zmiany rzeczywistości. Na szczęście woli robić dobrze ludziom w inny sposób.

No to co, macie jakiś problem w życiu? Obejrzyjcie i idźcie się wstydzić.



2. Wojtek, dla Ciebie zostałbym gejem.

A ściślej dla jego grzywki falującej w rytm wojtkowego kontrabasu. Grzywka falowała, bo Wojtek Mazolewski swoją energią na scenie świadomie na to pozwolił. Zresztą to był kwintet i gdyby każdy z muzyków miał grzywkę, to falowałoby ich pięć. Bo cały zespół kipiał energią mimo tego, że większa część publiki stała nie tupiąc nawet nogą. Szacunek dla WMQ. Ja ruszałem i głową, i biodrem, bo mi się ta atmosfera bardzo udzieliła. Ale to ja, lubię sobie dygnąć.

Wracając jeszcze do samego koncertu, to zanim wystartował, nikt poza organizatorami nie wiedział o co kaman. Wiadomo tylko, że filharmonia, pewno jakieś skrzypki i akordeon, może klarnecik, wow, uszanowanko. A tu Wojtek Mazolewski. Koncert yassowy. Jeszcze lepiej, szkoda tylko, że zagra dwa-trzy kawałki i pójdzie do domu.

Chłopaki grali 1,5 godziny. W tym zaduchu, tej temperaturze, w tych garniturach i koszulach dopiętych po samą szyję, spoceni, czerwoni, ale uśmiechnięci i zadowoleni. Potem poszli z nami na imprezę. Zajebiści ludzie. Osobiście gratulowałem Wojtkowi i reszcie występu, zapomniałem tylko fotki strzelić. Ale są świadkowie.

Zostawiam dla Was dwa jutiubki - fragment koncertu i oficjalny singiel + teledysk do najnowszego kawałka. I powiem Wam - dawno nie kupiłem żadnej płyty, bo dawno nikt nie zrobił na mnie takiego wrażenia, żebym mógł za nie zapłacić. WMQ zastopował ten niekorzystny trend.






3. Kanciarz, w 10 minut zrobiłeś dobrze trzystu osobom na sali.

Skoro się tu znalazł, to raz że należy mu się to uszanowanko, a dwa - należy mu się atencja tych, którzy go nie widzieli. Oglądacie tych wszystkich śmiesznych stand-upowców w telewizorach, a Krzysztof bije ich na głowę, bo stworzył postać. Niejedną zresztą. Być może tylko wtajemniczeni kładą się ze śmiechu na podłodze, ale skoro tak, to apel do całej reszty - trzeba się wtajemniczyć, bo jego złote rady są warte miliony monet. A nie zadawać pytania w stylu "ale oso chosi" i "kim jest ten pajac". Google, głupcze! Albo od razu youtube.

Poza tym to bardzo miły i uczynny gimnazjalista - pomagał mi szukać czapki, kiedy nie potrafiłem jej zlokalizować w #225. A tu macie występ.


Gdybym nagrał mój sławny... wróć - słowny "romans" z Jessiką Mercedes to też wrzuciłbym do zestawienia, bo ona też na nie zasługuje. Wszystkich łączą emocje, charyzma i fakt, że robią coś obiektywnie zajebistego. Ta ostatnia cecha jest superważna, bo gdyby nie ona, to nawet Macierewicza mógłbym tu wcisnąć. A tak są tylko ludzie na wskroś wspaniali.

Dobra, to było dla ludu, a teraz prywata, której w sumie nie lubię, bo zawsze kogoś pomijam. No cóż, postaram się.

Dziękować:
  • Oli Mokwie i Miastu Gdańsk za to, że mogę napisać to, co wyżej
  • Stoczni Gdańsk za to, że przez kilka dni zgodziła się nie budować żadnych statków w hali B90
  • Lekkostronniczym za konferansjerkę, której nie powstydziłby się sam Piotr Bałtroczyk
  • Andrzejowi Tucholskiemu za to, że nie bał się podchodzić do niszowych blogerów
  • prelegentom, bo mądrze gadać to trzeba umieć
  • uczestnikom, bo sam nim byłem
  • ludziom, których nie było, bo jest dla kogo pisać
  • osobom sprzątającym, bo żadnej nie widziałem, a w kibelku za każdym razem było czysto
  • panom baristom za to, że parzyli mocną kawę
  • paniom z cateringu za to, że poskromiły najazd wygłodniałych blogerów zanim zaczęła się przerwa
  • dziewczynie z szatni za to, że nie robiła scen jak zgubiłem numerek
  • całej ekipie z pokoju 225 za #225 i że wiadomo o co chodzi
  • Marcie Górazdzie (tak to się pisze?) za to, że jest fajną dziewczyną, fajnie pisze, ale ma mało fanów i może teraz jej przybędzie
  • moim współlokatorkom za to, że były cicho, kiedy ja chciałem spać
  • i komuś za zdjęcie pobrane z fanpejdża BFG

No to tyle. Aha, uznałem że skoro sam nie piszę klasycznej relacji, to podlinkuję innych, którzy też niekoniecznie klasycznie podjęli temat. Do wieczora pewnie sporo się zbierze, będę też co jakiś czas updejtował ten wpis o kolejne. A tymczasem #ilovegdansk i na koniec słowa Karola Paciorka wypowiedziane w pokoju 225:

"To jest najlepsza edycja Blog Forum Gdańsk ever!"

Sylwia Kubryńska - http://kubrynska.com/2013/11/17/zrobmy-wreszcie-cos-dobrego-blog-forum-gdansk-2014/
Monika Czaplicka - http://czaplicka.eu/blog-forum-gdansk/#sthash.8G4ZIntp.dpbs
Muszkieter - http://muszkieter.in/2013/11/gdansk-blogerem-silny/
Mediafeed - http://mediafeed.pl/blog-forum-gdansk-2013-okiem-czterolatka/
Martekerka - http://martekerka.pl/blogerzy-zmieniaja-swiat/
Black Dresses - http://blackdresses.pl/2013/11/19/gdzies-pomiedzy-lenistwem-szalenstwem-pasja/
Eksperymentalnie - http://www.eksperymentalnie.com/2013/11/ilovegdansk.html
Riennahera - http://www.riennahera.com/2013/11/przemyslenia-po-blog-forum-gdansk-2013.html
Paweł Bielecki - http://www.pawelbielecki.in/do-blogerow-do-ludzi/
NoLife Style - http://nolifestyle.com/moj-pierwszy-raz/
Zuch - http://zuchpisze.pl/bfg2013/
Venila Kostis - http://www.venilakostis.com/2013/11/non-omnis-moriar.html
Jacek Kotarbiński - http://kotarbinski.wordpress.com/2013/11/18/sabat-nienormalnych/

+ na zachętę Andrzej Tucholski, bo on trochę mniej "relacyjnie", a bardziej "prezentacyjnie" - http://jestkultura.pl/2013/stres-na-scenie/
+ Aleksandra Mokwa jako mózg całej operacji - http://mojatrawa.pl/blog-forum-gdansk-2013-czyli-duzo-duzo-dobra.html
+ Kominek, jako chyba najważniejsza "relacja" z imprezy, serio. Przeczytajcie, to uwierzycie - http://www.kominek.in/2013/11/wszystko-w-porzadku-blogosfero/



Czytaj dalej »

30 paź 2013

CO MA BITCOIN DO BLOGERA ?

0

Nie wiem czy słyszeliście, ale ostatnio głośno było o kolesiu, który 4 lata temu w ramach jakiegoś eksperymentu, za 27 funtów kupił 5000 bitcoinów (taka wirtualna waluta) i zapomniał o tym. Coś go tknęło i zalogował się tam ponownie w kwietniu tego roku. Nie wiem jak zareagował, ale skoro na koncie wywaliło mu kwotę 886 000 funtów, to domyślam się, że dość entuzjastycznie. Prawie milion, tak o. Przypadek? No właśnie trochę tak i trochę nie.


Trochę tak, bo wziął się za to facet, który nie miał bladego pojęcia, za co tak naprawdę się bierze i zainwestował z ciekawości. To tak, jakbyś zagrał w totka i zapomniał sprawdzić czy wygrałeś. Tylko w dłuższej perspektywie.

No i trochę nie przypadek, bo akurat bitcoiny tym różnią się od totolotka, że nawet jeśli nie zarobisz realnej kasy, to zawsze zostają ci te bitmonety.

Dobra, ale co jak wam tu pieprzę o jakimś wirtualnym hajsie, skoro tyle innych ważnych spraw czeka na mój komentarz.

Hmm... Bo to moje ostatnie odkrycie? To znaczy już dawno wiedziałem, że coś takiego istnieje, ale nie wiedziałem po co. Albo myślałem, że to taka zabawa dla geeków, coś jak sprzedawanie postaci z LoLa za jakieś wirtualne punkty.

Okazuje się, że jest o tym coraz bardziej głośno, bo za bitcoinami stoją realne pieniądze. W zasadzie nie ma tygodnia, żebym nie słyszał czy nie czytał o rosnącej potędze bitcoinów. Media wyczuły nośność tego tematu, tak jak cały czas wyczuwają nośność tematu blogerów. Bo kasa. A ściślej łatwa kasa. A ściślej kasa za nicnierobienie, bo tak jak bloger dostaje siano za nic (no przecież!), tak te bitcoiny to też jakaś ściema - biorąc przykład z pierwszego akapitu wychodzi na to, że wpłacasz 10 zł, a po tygodniu wyciągasz 100. Mniej więcej.

No tak oczywiście nie jest, ale gdyby nie dało się na tym zarobić, to media miałyby to gdzieś i ja też bym się o tym nie dowiedział. Tyle, że jak ze wszystkim - trzeba wiedzieć, jak robić, żeby zarobić i się nie narobić.

Ja nie wiem. Ale się dowiem, bo może to rzeczywiście jest taka opcja "dla każdego" na podreperowanie domowego budżetu. Dlatego, póki co najważniejsze są chęci i ja je mam. Plus marzenia o apartamencie w Monte Carlo i zacumowanym na marinie jachtem. Potem dojdzie twarda rzeczywistość w postaci statystyk, kejsów, poradników do rozwalania systemu w Bitcoinie. Ale to potem.

A tak to działa.
Na teraz mam jedynie cynk, że póki kryzys nie odpuszcza, warto w takie "cuś" zainwestować trochę grosza. Bo tu działa prosta zasada - w kryzysie wszyscy się wszystkiego boją, bo wszystko jest niepewne. Prawdziwe pieniądze też i wiedzą o tym ci, co z głupoty wzięli kredyt we frankach. Albo ci Cypryjczycy, którym ich własny kraj zablokował wypłaty z konta.
Ludzie idą tam, gdzie mają pewność, że nikt im nie ruszy tych pieniędzy. I czymś takim jest właśnie Bitcoin, bo im więcej ludzi z niego korzysta, tym jego wartość rośnie, teraz kupujesz tanio, za chwilę sprzedajesz drogo, blabla, blabla... To jak ktoś lubi hazardzik i nie będzie płakał, jeśli coś jednak na tym straci.

A jak nie ryzyko, to sobie tymi bitcoinami spokojnie płacisz np. za chleb. Tylko musisz znaleźć piekarnię, w której będziesz mógł to zrobić, dlatego w Polsce tą walutą wiele nie zwojujesz. W Stanach bitcoinami płaci się za leki, czekoladę, sprzęt agd, ciuchy, a nawet dentystę. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby oni tam ten chleb mogli kupić. No, ale wiadomo - America. Do nas też ta moda przyjdzie, tak samo jak przyszła moda na blogowanie i zarabianie na blogach.

Ehm, zauważyliście jak mi się te dwie opcje fajnie łączą? Blogerzy i bitcoinerzy? Ci pierwsi, kiedyś byli pierwsi i teraz trzepią grubą kasę. Tylko dlatego, że byli pierwsi i konsekwentni. Dziś każdy nowy ma trudniej. Dlatego, póki ten cały Bitcoin nie jest u nas jeszcze tak bardzo popularny (chociaż po tym wpisie wszystko może się zmienić), wpuszczę tam jakąś kwotę i niech pracuje. Akurat jestem po wypłacie :)


Czytaj dalej »

21 paź 2013

TAKŻE TEN... POGADUCHY

0

Pierwsze Pogaduchy zaliczyłem w lutym. Napisałem o tym.
Drugie odbyły się w maju. Też byłem i też napisałem.
O trzecich nie chciałem już pisać, bo ile można.

Ale niestety trzeba.

Na koniec mam dla Was pewne zadanie, w zasadzie proszę o pomoc w związku z tym, co działo się w weekend. Dlatego uprasza się o niewychodzenie przed czasem :)

Nie będzie słodzenia. Gołym okiem widać, że od czasu lutowej edycji coś się posypało. Co nie znaczy, że na tej sprzed wczoraj zabrakło pozytywów.

Co było okej?

Organizacja

Studium Przypadku jak zwykle stanęło na wysokościach, dlatego i Bartek, i Tomek, za ogarnięcie i super profesjonalne podejście do tematu, dostajecie ode mnie mocne piąteczki. Każdy, kto choć raz w życiu próbował zorganizować coś, co wymaga udziału żywych ludzi wie, że to jeden wielki burdel na kółkach. Ja robiłem takie rzeczy nieraz, zawodowo i mniej zawodowo, dlatego macie mój szacunek chłopaki.

Żarełko

Dzięki Agacie vel Kurczakowi z Eksperymentalnej Kuchni wydałem na jedzenie 3,50. Przez cały pobyt. Były koreczki, kanapeczki, sałateczki, czyli bardzo bankietowo. Wszystko w dużych ilościach, bo wiadomo - blogery. Braki w typie widelców czy czegokolwiek do picia (Wyborowa już chyba nie blogerowa, bo co niektórym zalega jeszcze z nagrodami w konkursie) były bardziej zabawne niż uciążliwe, więc nie ma się czego czepiać. A spożywkę fundnęło Tesco, co by zamknąć temat.

Występy

Swoje prezki mieli Kuba Górnicki, Venila Kostis i Paweł Bielecki w zespole. Na mnie zawsze robią wrażenie ludzie, którzy mając tyle lat co ja, osiągnęli znacznie więcej niż ja. Taa, wrażenie... Ja im tego zwyczajnie, po ludzku zazdroszczę. Ale dzięki nim, widzę że można. Bezcenne są takie kopy motywacyjne, do tego masa różnych przemyśleń w temacie blogowania i mojej przyszłości w blogosferze. Może wrzucą się gdzieś do sieci, wiem że pan Kudła nagrywał Kubę smartfonem, więc jego prezka powinna się niedługo upublicznić. A co z Pawłem i Venilą, to nie wiem.
Aha, był jeszcze o Boguś Wołoszański, Natalia Hatalska i Tomek Machała. Wszyscy o 50 lat starsi i doświadczeni o upadek blogosfery sprzed pół wieku. Na chłodno i z perspektywy czasu, zbunkrowani gdzieś w zaświatach, zdecydowali się opowiedzieć o przyczynach apokalipsy z 2013. Przekonująco.

Co NIE było okej?

Ludzie

Ci, których zabrakło. Lekko licząc - ponad setki zdeklarowanych na fejsie. I nie licząc blisko 300 zaproszonych. Ja wiem, że to tak nie działa, ale niesmak pozostał. Zresztą sam nie mogłem dotrzeć na piątkowe warsztaty, ale córa padła ofiarą jakiejś bakterii i to mnie usprawiedliwia. Podejrzewam, że część miała podobne akcje, część już dawno miała inne plany, ale część zwyczajnie olała temat.
Blogerzy-studenci, macie 50% ulgi na dojazdy, więc słabo, jeśli tłumaczycie się kosztami. Blogerzy-nie-studenci, tak ciężko odłożyć parę gorszy na jeden wyjazd w roku? No góra trzy? Ten kosztował mnie 68,60 zł. Z dojazdem, z noclegiem, z jedzeniem i piciem w knajpie.

Ludzie

Ci, co byli. Niektórzy. Ci, którym nie pasowała partia z występami i gadanie o blogowaniu. Ci, którym przeszkadzało nawijanie Kuby o swoim blogu, a Venili i Pawła o ich drodze do sukcesu. No to pytanie, o czym wobec tego mieli gadać? Co mieli pokazać? Jak polecieć samolotem bez biletu? Jak się robi hajs w 3 minuty? Nie wiem, bo żadna maruda nie potrafiła powiedzieć, czego tak naprawdę oczekiwała.

After w BauBar

Nie tyle after, co samo miejsce. Nie było mnie na piątkowej integracji, ale z relacji świadków wynikało, że nie dało się rozmawiać, było tak głośno. Więc się przenieśli. Niestety konsekwencją było niewykorzystanie kuponów na browary (zniżka 50%) i w sobotę, żeby nam nie przepadło, ponownie wbiliśmy do BauBaru. I znów - ani w gadkę (do dziś w mej głowie szum...), ani w parkiet (serio? blogerzy i "umc, umc, umc" rodem z najbardziej hardkorowych klubów na Majorce?). Wyszedłem przed północą i obszedłem rynek. Dwa razy. Nie tak miało być.

W kilka osób próbowaliśmy rozkminić, co się stało, że się zesrało. Dlaczego mimo śniegu, mrozu i generalnej dupy pogodowej, zimą frekwencja sięgnęła 200-250 osób, co by 3 miesiące później, w maju, spaść do poziomu 50-ciu, może 60-ciu. Usłyszałem, że ludzie zawiedli się właśnie na lutowej edycji. Bo za dużo gadania, za mało imprezy. Nie wiem, imho było zajebiście. Ale nawet, gdyby to rzeczywiście był jakiś powód, to jest on po prostu durny i nie ma nic wspólnego z profesjonalizacją blogosfery. Kurde, każda branża ma swoje spotkania, eventy, koferencje. Wiadomo, że każdy chce się nawalić, ale wcześniej jest robota do zrobienia. Może nie brzmi to najprofesjonalniej, ale tak to wygląda. Dla blogosfery takim eventem jest BFG, ale hej - to jest jedno wydarzenie na cały rok. Jedno, jedyne i poza Pogaduchami nie ma alternatywy. Dlatego sprowadzając je do rangi jednej wielkiej biby, sami sobie robimy kuku.

Ale nawet gdyby, to kolejne, majowe Pogaduchy miały charakter wybitnie rozrywkowy. Chcieli imprezę - dostali imprezę. Tyle, że sami dali dupy i nie przyjechali. Ech... nie dogodzisz blogerowi.

Bartku, Tomku - formuła chyba się wyczerpała i mam nadzieję, że Wy też to widzicie. Z jednej strony zmiany są konieczne, ale z drugiej czy warto stawać na głowie, żeby bloger łaskawie usadził tyłek na siedzeniu PKP, a po przyjeździe oczekiwał cudów i czerwonego dywanu? No sorry, ale nie wiem co tym blogerom odwaliło, że im się nie chce. 
Osobiście jestem za pierwszą opcją, bo zanim coś wyląduje w koszu, trzeba sprawdzić czy da się to naprawić.

Nie wiem jak, bo nie siedzę w tym. Czasem dobrze robi zmiana miejsca. A co poza tym? Brak znanych twarzy też robi swoje. I to nie w roli ekspertów, a w roli zwykłych uczestników. To tak, jakby rozdanie Oskarów odbyło się bez Spielberga, DiCaprio i całej reszty Hollywoodu - ranga wydarzenia momentalnie leci w dół. Opcja z wyborem terminu też byłaby jakimś rozwiązaniem, bo ludziom trudniej olać sprawę, kiedy czują, że mają na coś wpływ.
Nie wiem, z mojej strony to taka próba włączenia światła po ciemku, gdy nie zna się za bardzo terenu. Ale wiem, że ten włącznik gdzieś jest. A czy działa? Muszę go najpierw znaleźć.

***

Okej. Moi drodzy, czytelnicy, blogerzy - teraz kolej na Was. Super, że dotrwaliście do końca, bo czeka Was jeszcze jedno zadanie.

Każdy był na jakimś mniej lub bardziej profesjonalnym evencie. Wielu eventach, spotkaniach, imprezach i takich tam różnych spędach. Co można zrobić, żeby uatrakcyjnić temat? I jak to jest, ludziom bardziej zależy na zabawie, czy na wiedzy? A może to kwestia tego, kim są blogerzy i jaki mają styl bycia? Oświećcie mnie proszę, bo sam już nie wiem. Może urodzi się tu jakiś rewolucyjny pomysł i następne Pogaduchy będą przełomowe?


Czytaj dalej »

26 wrz 2013

CZEGO NAUCZYSZ SIĘ OD BLOGERA ?

0

Dla mnie wrzesień zawsze był najlepszy. Pamiętam jak dziś, kiedy z początkiem jesieni 28 lat temu matka wylądowała w szpitalu, żeby wydać mnie na świat... 27 lat później, w tym samym czasie, jej pierworodny syn zostaje blogerem. Przypadek?

Nie sądzę. I zdaję sobie sprawę, że historia ewolucji mojego bloga jest niezwykle fascynująca, ale... nie dziś, sorry ;) Zresztą on był na początku tak brzydki, a teksty tak toporne, że nawet dobrze że nikt wtedy tego nie czytał. Choć do tekstów możecie wrócić, ale nie polecam, bo odlajkujecie profil a ja odkręcę gaz w kuchence. Nie psujcie mi września.

Dobra, ale ja nie o tym, nie o tym, nie o tym.

Nie o mnie, a o innych. O blogowaniu. O tym, jak czytanie blogerów - albo lepiej - blogów znanych blogerów, wpływa na życie czytelnika. W tym i na moje, bo przecież sam jestem czytelnikiem i śledzę lepszych od siebie. W końcu obok ludzi, którzy już coś w życiu osiągnęli, nie przechodzi się obojętnie. Możesz kochać, możesz nienawidzić, ale musisz mieć szacunek do cudzych sukcesów, bo tylko tak jesteś w stanie osiągnąć swój. Możesz blogera nie podziwiać, ale powinieneś się od niego uczyć. Czego?

Konsekwencji

Bo przeciętny czytelnik nie ma pojęcia ile determinacji, ile samozaparcia i często wymuszonej motywacji bloger musi włożyć w to, żeby regularnie pisać. Jasne, że nikt go nie zmusza. Ale ciebie też nikt siłą nie trzyma w robocie. A robisz. Robisz, bo ktoś ci daje za to kasę do ręki. I teraz wyobraź sobie, że pracujesz za darmo. Przez rok, dwa, trzy. Palcem nie ruszysz, a bloger konsekwentnie dąży do celu i do pozycji, którą sobie wymarzył często za total free. Za lajki, za które nie kupi sobie piwa. Za lajki, które - w co głęboko wierzy - kiedyś zaprowadzą go na szczyt. A póki co dają tylko (aż) dumę.

Asertywności

Bo bloger mówi, pisze i robi to, co akurat chce powiedzieć, napisać i zrobić. Nieważne, że zaboli. Bloger wpływa na to, co myślimy i jak widzimy świat. Ja wiem - gazeta i telewizja też. Ale w gazecie i telewizji nie masz wizji człowieka a wizję taką, która się sprzeda. Jasne, blogerowi też zdarza się być nie fair i kręcić lody za dolary. Ale ryzykuje utratę czytelnika, a bez niego bloger idzie do piachu. Co tylko potwierdza fakt, że ludziom zależy na opinii i na tym, co bloger myśli, a nie co wypada myśleć.

Elokwencji słownej

Bo lepiej czytać bloga, niż w ogóle nie czytać. Zresztą, bloger to istota z definicji oczytana i to, czego sam się nauczy, przenosi na swoje teksty. Bloger bez przerwy gdzieś bywa, słucha, obserwuje i tym rozbudowuje swój warsztat. Bloger zawsze i na wszystko ma jakiś pogląd, ale sztuką jest tak go przekazać, żeby ludzie wracali. Sztuką jest tak dobrać słowa i tak je połączyć, żebyś mógł je chłonąć i wykorzystać w realnym świecie. Ja też jestem czytelnikiem i jako czytelnik chcę widzieć dobrze napisany tekst, bo tylko taki poruszy moje półkule. Najlepsi to potrafią.

Odporności na stres

Na początku drogi bloger myśli, że jest zwycięzcą, bo nie ma hejterów. Po jakimś czasie staje się REALNYM ZWYCIĘZCOM, bo hejterów ma cały kontener. To jak w polityce - im dalej zajdziesz, tym więcej ludzi będzie cię chciało ściągnąć na dno. Bez konkretnego powodu - po prostu jesteś wyżej niż oni. A jaki powód, takie komentarze więc bloger ma je głęboko w pupie. Bierz przykład: jeśli ktoś ci powie, że jesteś pedałem, a ty czujesz że nie jesteś - olej to. Nie ma gorszej kary dla hejtera niż zlanie jego wymiocin. Nawet ban nie ma takiej mocy.

Organizacji czasu

Bo bloger to też człowiek i ma swoje życie pozablogowe. Obudź się rano, idź na autobus, bądź w pracy na czas, wyjdź po 8 godzinach, stój w korkach, idź na zakupy, stój w kolejkach, spotkaj znajomego, zrób obiad, zajmij się dzieckiem (jeśli masz), ogarnij chatę, walnij się na kanapę, wyłącz mózg. Ano tak, jeszcze blog... gdzie to upchnąć? Bloger da radę. Nikt nie wie jak i gdzie, ale bloger zawsze znajdzie czas dla swojego bobaska. Blogaska. Nie zaniedbując przy tym całej reszty przyziemnych obowiązków. A to ani ptak, ani samolot. To tylko bloger. Aż bloger :)

Czegoś jeszcze?



Czytaj dalej »

21 maj 2013

GRAJCIE W GRY. MIEJSKIE GRY.

0
Nigdy wcześniej nie miałem okazji brać udziału w czymś takim. No dobra, okazja była ale gorzej z czasem. Dlatego, żebym mógł przeżyć swój pierwszy raz z grą miejską pojechałem aż do Wrocławia, gdzie chłopaki z Exploring Events w ramach akcji Pogaduchy Blogerów zorganizowali nam 4 godziny intensywnego fizyczno-intelektualnego wysiłku  ze zwiedzaniem miasta w tle.

Dla tych, co nie wiedzą - w dużym uproszczeniu gry miejskie polegają na osiągnięciu jakiegoś celu określonego w scenariuszu. Trochę jak w grach RPG, a planszą jest mniejsza lub większa część dowolnego miasta - im bardziej tłumna, tym lepiej bo trudniej. I też żeby nie było za prosto, po drodze do celu musicie pokazać jak bardzo jesteście sprawni manualnie i umysłowo, bo warunkiem zaliczenia etapu i przejścia do następnego jest rozwiązanie jakiejś zagadki albo wykonanie zadania. Bez tego o wygranej możecie zapomnieć.



A sama koncepcja naszej gry polegała na rozpoznaniu sprawcy porwania Andrzeja Tucholskiego - takiego tam znanego blogera i kradzieży jego laptopa. 8 podejrzanych osób, każdą trzeba było odnaleźć (starodawnym sposobem, czyli przy użyciu mapy), wykonać zadanie i zabić ją gradem pytań o całe zajście i pozostałe osoby - a nóż zacznie sypać i zagadka się rozwiąże. Niestety dla nas, ale z korzyścią dla zabawy, aktorzy perfekcyjnie odegrali swoje role, znali swoje historie i wprowadzali fałszywe tropy, co nas dodatkowo frustrowało (tak pozytywnie) i podsycało atmosferę udziału w klasycznym kryminale. Niestety zakazali nam grożenia bronią (długopisem też) i zdzierania ofiarom paznokci, więc ciężko było wydobyć jakąkolwiek istotną informację bez choćby lekkiej torturki. Ale bloger to stwór inteligentny i zbyt łatwe zadanie mogłoby go po prostu urazić :)


Ja uważam, że wygraliśmy bo cel został osiągnięty a porywacz odnaleziony. Tylko ten czas nam jakoś źle policzyli... :P

Taka gra miejska spełnia kilka całkiem pożytecznych funkcji:
- integruje cię z ludźmi, z którymi jesteś w grupie i z ludźmi których zagadujesz na ulicy
- poznajesz swoje ukryte zdolności i popisujesz się tymi, które znasz
- zwiedzasz miasto (w tempie sprinterskim, ale jednak)
- nie tracisz czasu na głupoty (czytaj: fejsbuki i temu podobne internety)
- rywalizujesz o zwycięstwo z innymi ekipami (poziom adrenaliny i endorfin sięga swojego apogeum)
- spalasz nadmiar wchłoniętych kalorii (więc zmniejsza ci się brzuch albo tyłek, zależy od płci)

W naszym przypadku dodatkowym atutem było też to, że mogliśmy tego wszystkiego doświadczyć za darmo. Normalnie taka impreza kosztuje, a swoją drogą to ktoś kiedyś wymyślił iście mistrzowski biznes - każą ci biegać po mieście i jeszcze im za to płacisz :) Ok, wiadomo że bezkosztowo to się nie odbywa, ale i tak najprostsze pomysły zawsze są najlepsze.

Zresztą same miasta też bawią się w organizację takich gier. Choćby w Poznaniu za chwilę rozpocznie się Let's play Poznań - międzynarodowy festiwal dla fanów gier miejskich. Z mojej strony to żadna reklama, po prostu mieszkam tutaj, cieszy mnie że coś się dzieje i dlaczego miałbym o tym nie wspomnieć. Tym bardziej, że dzięki grze we Wrocławiu poznałem to miasto bardziej niż kiedykolwiek i - poznaniacy nie bijcie, ale taka jest prawda - infrastrukturalnie, towarzysko i kulturalnie nasze miasto Hał-Hał przy WrocLove wypada blado. Także jeśli kiedyś gdziekolwiek się przeprowadzę, a nie będzie mnie stać na Barcelonę albo Reykjavik, to będzie to Wrocław.

///

Jeszcze krótko o samych Pogaduchach. Krótko, bo czuję niedosyt. Mało ludzi (sporo mniej niż ostatnim razem), brak mądro-gadających głów (co dla nie-mainstreamowych blogerów zawsze jest cennym doświadczeniem), brak Frugo które do nas nie dotarło, choć obiecało (masowy hejt podobno już poszedł, ale ja - w związku z moim ostatnim wpisem - hejtował nie będę, bo może nie zrobili tego specjalnie i naprawią to, co zepsuli).



Za to! Ci, co byli - dla was ogromne dzięki właśnie za to, że byliście. A byliście jak pogoda tego weekendu - zajebiści. Ilona - kupiłaś najlepszy Camembert z ziołami :) A propos - Tesco przeznaczyło na naszą 'skromną' imprezę 3 tysiaczki, dzięki czemu bloger w niedzielę rano mógł zjeść śniadanie, pograć w badmintona i wyżyć się na trampolinie. Bartek i Tomek - Wam dziękuję za organizację i przede wszystkim za pretekst do oderwania się od codzienności. Dlatego obojętnie co by się nie działo - na następnych Pogaduchach też jestem, możecie mnie odhaczyć ;)

I osobne podziękowania dla Dominiki z Dorigami za suchary, Krzyśka z Więcej Luzu za jeszcze więcej sucharów i Łukasza z Kryzysowo za Zakład Usług Piwnych. A Kasi z Zapętlone oprócz pięknego towarzystwa dziękuję za karimatę, kocyk i foty, które macie powyżej.





To wróćmy jeszcze do tej gry miejskiej - braliście kiedykolwiek udział? Piszcie, bo ciekawi mnie jak to wygląda w innych miastach.

Czytaj dalej »

25 lut 2013

POGADUCHY RZĄDZĄ A RZECZYWISTOŚĆ ŚMIERDZI

0

Ciężko pozbierać myśli po Pogaduchach, bo tyle się działo, że kompletnie nie wiem od czego zacząć. Może od tego, że nie spałem 28 godzin co jest moim nowym rekordem. Ale to chyba najlepiej świadczy o tym, że było zajebiście i niekoniecznie chciało się stamtąd wracać, mimo że pogoda we Wrocku była chyba najgorsza w całej Polsce.

No fakt, buty rzeczywiście trochę mi przemokły, ale momentalnie po przekroczeniu progu Nowych Horyzontów jakby obeschły. I dobrze, bo za chwilę miał się zacząć blogerowy performance, a nie chciałem sprawiać przykrości innym siedzącym obok ściągając buty po kilkugodzinnej przeprawie z Pzn do Wro. 

Właśnie, bo mimo że główną ideą pogaduch była integracja blogerów ze wszystkich stron świata, to zlot miał od początku bardzo uporządkowaną agendę, o którą trzeba było jednak trochę zawalczyć na FB. Ale się udało i za całą organizację spotkania wielkie dzięki należą się chłopakom ze Studium Przypadku, bo ogarnęli rekordową liczbę blogerów w jednym miejscu (poza BFG rzecz jasna) i zapewnili wszystko, czego roszczeniowemu blogerowi trzeba - zabawa, picie, żarcie i trochę wiedzy. Tylko jedno 'ale' - za mało takich eventów!


Dobra, schodzę na ziemię, czyli do sali kinowej bo tam była okazja posłuchać paru mądrych osób i obejrzeć też mądry film. 

To tak na szybko - zaczęli chłopaki z SP wygłaszając jakieś wstępne słowo, którego rzecz jasna nikt nie pamięta, ale trzeba się było całkiem zasłużenie polansować. Potem przyszła kolej na Martę Soję z agencji Lemon Sky, która swoją krótką prezką 'Bój się bloga' pokazała, czego firmy obawiają się przy współpracy z blogerami i jak taka kooperacja powinna wyglądać. Dalej na moment pojawił się Andrzej Tucholski i krótko zareklamował swój ostatni twór - Trendbooka Kultura 2013. Najwięcej czasu zabrała prezentacja Oli Stępień z projektu Miasto Moje A w Nim, która pomogła nam ogarnąć temat związany z zaśmiecaniem polskich miast reklamami i jak temu przeciwdziałać, żeby zadziałało. Potem nastała chwila na debatę blogerów: Maćka Budzicha, Michała Góreckiego (thx za koszulkę, trochę duża ale przypakuję), Kuby Prószyńskiego, Bartka Raka i Oli Stępień (sorry, że na końcu ale tak mi do konwencji pasowało). Sama debata była jakby przedłużeniem wystąpienia Oli i dyskusja traktowała właśnie o reklamowym chaosie online i offline. Nie wszyscy też widzieli, ale w trakcie debaty na sali spadł deszcz... papierowych żurawii od Dorigami jako zachęta do odwiedzenia ich fan pejdża. Oryginalnie, widziałem zachwyt pomysłem.


I przerwa. Na jedzenie (many thx for Jacob's Creek, Central Cafe & Food Care, było pysznie :), picie (FRUGO - lubię Cię), drugie picie (Wyborowa=Blogerowa) i spontan czyli zrobienie tego, czego się nie robi na co dzień - luźne gadki z innymi blogerami offline. A po przerwie pokaz filmu 'Sztuka reklamy' Douga Praya, super odprężający, mega pozytywny i motywujący do działania dokument. A jeszcze przed seansem każdy bloger znalazł pod swoim siedzeniem drobny gift od firm wspierających Pogaduchy (no ja akurat nie znalazłem i musiałem szukać po sali wolnego prezentu ;)

Wino dla elity. Czyli dla wszystkich.
Blogery rzucają się na jedzenie.
Blogery robią syf.
Blogery zrobiły syf i nie pozbierały. Każdy ma przecież osobistą sprzątaczkę :P
Brakło tylko białego...
To był szpinak, który powinno się podawać dzieciakom w przedszkolach. Najlepszy.
Integracja, networking, pitu pitu...
To samo, tylko z drugiej strony.
Kompania braci i sióstr blogowych. Tym drugim bratem byłem ja, ale ktoś musiał cyknąć fotę. Krzychu wyszedł niekorzystnie, ale sam jest sobie winien.
Po filmie nastał czas późno-wieczornego obiadu w Sphinxie z udziałem Dominiki (Dorigami), Krzyśka (Więcej Luzu), Daniela (Czasem widziane) i moim. Ale o tym miejscu musi być osobny wpis, bo przez pół godziny naszego pobytu tam na światło dzienne wypłynęło wiele dziwnych zachowań i przemyśleń ;)

Sfinks sfinksem, trzeba było czymś wypełnić brzuchy przed prawdziwą imprezą, która w klubie El Barrio odbywała się pod hasłem przewodnim 'no limits', czego namacalnym dowodem była dwójka 'tancerzy' prezentujących na parkiecie freestyle w dosłownym znaczeniu - jeden brał w tango wszystko co się ruszało i miało cycki, a drugi zadowalał się sam przy okazji skutecznie zabierając miejsce do tańczenia innym ;) Taki WroStyle, warto dla niego zostać na imprezie do rana. Poza tym klub świetny, kocham klimat imprezy w kamienicy wyglądającej na niedokończoną z parkietem przy barze i nie mogę ogarnąć, dlaczego tego jest tak mało. Idąc po piwo musisz przejść przez roztańczony tłum, który zaraża cię swoim entuzjazmem. Prosta i skuteczna logika, której nie rozumie większość właścicieli knajp w tym kraju.

Zagadka: dwóch panów na parkiecie to gwiazdy wieczoru, choć sami o tym pewnie nie wiedzą. Którzy to?
Ale kluczem do sukcesu imprezy był DJ (po prawo, za barem) - obłędny gość, obłędne spojrzenie, obłędne ruchy. Z naciskiem na 'błędne', bo na stówę miał tego wieczora pyszne palenie. Tyle, że kiedy mu go brakło potrafił rozwalić imprezę i rozhasaną gawiedź jednym smętnym kawałkiem. Ale jak tylko odpalał świeżutką bibułę wszystko wracało do normy.




Dominika i ja. A ponad 2-metrowy Kuba Caban stwierdził, że mam śmieszne okulary. No to mu zrispostowałem, że ma śmieszną brodę. Przybiliśmy sobie piątki. Blogery :)
Dla mnie i paru innych blogerów impreza skończyła się nad ranem i po komunikacie ze strony barmanki, że "zamykamy". Było jeszcze przed 6, ale spacer po rynku już raczej nie wchodził w grę i trzeba było zawlec tyłki się na dworzec. Udało się bez pudła mimo, że człowiek zmęczony, niedospany i nie do końca trzeźwy.

No extra było, a lepsze Pogaduchy mogłyby się odbyć jedynie latem w kinie pod gołym niebem. No bo co stoi na przeszkodzie, żeby sprosić blogerów do Wrocławia dwa razy w roku? Jedyne czego mi brakowało, o czym już napisałem Bloger Mamie i napiszę do chłopaków z SP, to brak jakiejś dedykowanej blogerom zabawy czy konkursu na miejscu w celach rzecz jasna integracyjnych. Może to kwestia logistyki, bo ciężko byłoby ogarnąć 300-osobą ekipę w jedno zadanie. No nic, do przemyślenia. A reszta na ogromny PLUS, oby tak dalej, bla bla i w ogóle do przodu. Nie zapomnę :)



Komu się podobało niech się wpisuje!

Czytaj dalej »

13 sty 2013

JA SWOJE NA SERCU NABAZGRAŁEM...

0
Mogę nie wrzucić do puszki ani złotówki? Mogę.
Mogę nie wystawić żadnej charytatywnej aukcji? Mogę.
Mogę też żadnej nie wylicytować? Mogę.
Mogę spać spokojnie? Pewno, że mogę.

Ha, mam was. Mogę, bo są przecież inne sposoby - choćby takie, jak e-serce. Czyli najprostszy i nie wymagający od nas niczego poza użyciem palca i tacz-padu sposób na wzięcie 'aktywnego' (ale heca!) udziału w WOŚP. Tak, siedząc wygodnie przed laptopem kiedy na dworze mróz, my aktywnie wspieramy Orkiestrę i jeszcze możemy coś nabazgrać na internetowym serduchu. Albo poza, tak jak ja. 

Na tym polega cały fun. Tylko tyle i aż tyle. Do dzisiaj do końca dnia wymyślacie sobie, co chcielibyście przekazać i mażecie pikselami po ekranie. Możecie postawić tylko kropkę nad 'i', możecie też odtworzyć na nim obraz panoramy racławickiej. Wasz wybór, kwestią jest tylko cena waszego dzieła. A płaci się za każdy wykorzystany piksel, który w sumie tani nie jest, ale jak macie wyobraźnię to za rozsądną kwotę można coś sensownego stworzyć. Ja np. narysowałem filiżankę kawy i wydaje mi się to bardzo sensowne :)

Możecie też wpłacić i nic nie zrobić, ale to akurat jest bez sensu, bo po to jest e-serce, żeby zostawić po sobie ślad. Zresztą za chwilę może już nie być miejsca więc i tak pozostanie wam tylko popatrzyć na to, co już jest. Albo pomóc Owsiakowi, Bednarkowi, Dodzie i Lewandowskiemu wypełniać ich piksele.

Są możliwości, ale najważniejsze że cała ta machina w końcu ruszyła, bo do wczoraj wieczora wynik był marny - 1800 uderzeń e-serca i niecałe 40 tysięcy zł na koncie. Dziś już wiadomo, że udało się pobić ten sprzed roku (było prawie 90), choć na moje oko teraz mogło być znacznie więcej, gdyby wspierający akcję blogerzy zdecydowali się ją... wesprzeć.

Trochę mi z tym dziwnie, bo Artur Kurasiński, Grzegorz Marczak, Kominek, Maciej Budzich i Paweł Tkaczyk podpisują się pod e-sercem swoimi nazwiskami, a na ich blogach prawie nie ma śladu o całej akcji: od 12 grudnia Paweł wspomniał o niej raz - 2 stycznia, Antyweb raz 7 stycznia, Kominek 9 stycznia, a Artur i Maciej wcale. Zero grafik, zero linków, (prawie) zero informacji że ktoś coś wspiera. A jeden wpis na cały miesiąc akcji to chyba trochę mało, żeby można było to nazwać 'wsparciem'. Fajnie, że na e-sercu dumnie się wszyscy razem prezentują, ale tam nie ma setek tysięcy odwiedzin dziennie. Są u blogerów. Blogerów, którzy sprawę albo przemilczeli, albo zaangażowali się dopiero w końcówce.

Wiem, że się czepiam, bo przecież jest efekt. Ale e-serce to nie kolejny produkt, którym można się polansować albo nie, a część wielkiej akcji charytatywnej, o której trzeba mówić i przypominać co jakiś czas tym, co nie jeszcze wiedzą. Może ja się nie znam, może tak po prostu miało być, ale jakoś nie mogę odeprzeć wrażenia, że mogło być lepiej. Może dlatego, że celem było 300 tysięcy, a pewnie aż tyle nie uda się do północy uzbierać. Może dlatego, że kampania z Mafią dla psa w miesiąc zebrała prawie 3 miliony odsłon, a e-serce ledwo 14547. Może dlatego, że na bazgroły powinien pozwolić cały internet, a nie tylko Firefox. Może dlatego, że akcję 'wsparło' wiele znanych osobowości, które za bardzo się z tym nie obnosiły. I co? Chyba wszystko po trochu.

Mimo to nie mam wątpliwości, ze e-serce znów wygrało, tak jak i wygra pewnie cała Orkiestra. Ale mogło wygrać zdecydowanie wyżej.

PS.
Wspomniałem już, że mój bazgroł do filiżanka kawy i podpowiedziałem, gdzie go znaleźć. To co? Kto pierwszy ten lepszy?



Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz!
Czytaj dalej »

9 sty 2013

BLOGERY SIĘ DZIELĄ I ROBIĄ INTERNETY. BO jestSHARE WEEK!

0

Od trzech wpisów nie robię nic innego, jak tylko piętnuję pewne irytujące zachowania. Nie wszystkim się to podoba, ale pamiętajcie, że nigdy nic nie jest czarne albo białe i zawsze musicie próbować widzieć drugą stronę medalu.

Ale dziś temat będzie luźny i radosny :)

Bo jest taka sprawa, że Andrzej z jestKultura po raz drugi inicjuje rewelacyjną akcję dzielenia się najbardziej interesującymi blogami, które czytamy. Share Week polega na tym, że za chwilę zobaczycie kilka blogów, które warto znać. Warto, bo wnoszą jakąś wartość. Warto, bo blogosfera pędzi do przodu i już niedługo blogi będą pierwszymi stronami, które otwieracie zaraz po odpaleniu Facebooka.

Jeszcze słowo o samej akcji. Bo każdy, szczególnie ten mniej popularny bloger, się cieszy. Pokaże, co czyta, podlinkuje i jego też gdzieś podlinkują. Jak to Andrzej stwierdził, 'Internety same się nie zrobią'. Święta racja, bo żeby blogosfera rosła w siłę, to wszyscy musimy się nawzajem wspierać i to jest oczywiste. Tylko czemu dzieje się to tak rzadko?

Dlatego ja postanawiam dzielić się z wami wartościowymi wpisami innych blogerów trochę częściej niż raz na rok. Bo raz, że chcę budować z nimi pozytywne relacje, dwa - chcę pokazać wam, że blogi są życiowo o wiele bardziej inspirujące i warte waszej uwagi niż te wszystkie onety i gazety. I trzy - tylko tak można zbudować solidne fundamenty pod rozwój blogosfery.

A teraz do dzieła. Czytam blogi znane i lubiane przez masy, jak i te świeże i mniej popularne. I dla tych ostatnich Share Week jest o wiele bardziej wartościowy. Dlatego wymienię... 10 blogów. Pięć niszowych, ale z potencjałem na szczyt blogosfery i pięć super extra bombastic blogów, które swoją szansę już wykorzystały i są po prostu zajebiste pod każdym względem.

TOP 5 z przyszłością:

Stay Fly - mimo, że Grzeczny Chłopiec się na mnie obraził, bo śmiałem skrytykować jego (i nie tylko) punkt widzenia, to szczerze polecam wam tego bloga o każdej porze dnia i nocy. Lifestyle w pełnym tego słowa znaczeniu i taki-jak-lubię styl pisania notek - na luzie i bez kompleksów.

Wiecej Luzu - drugi 'luźny' blog o lajfstajlu, który bardzo dynamicznie się rozwija. Ostatnio zmienił szaty i w tym designie mu zdecydowanie lepiej. Krzysiek pisze ciekawe, krótkie, ale zapadające w pamięć notki - i to jest najważniejsze.

Prawnik na macierzyńskim - czyli młoda prawniczka (nie lubi tego określenia ;) na urlopie odkrywająca tajniki sądowych zwyczajów i obyczajów, a także tłumacząca zawiłe meandry prawa na nasz ludzki język.

Ekaterina Kozlova - poznałem jej blog dopiero niedawno, ale podoba mi się jej styl myślenia i sposób, w jaki przelewa go na klawiaturę. Bezkompromisowa, idąca pod prąd i jednocześnie w swej wrażliwości trzeźwo myśląca dziewczyna, którą chce mi się czytać.

MaMoL - to jeden z niewielu blogów, w którym dzieci i rodzicielstwo to nie cukierkowo-landrynkowy świat. Krótkie, szczere i z poczuciem humoru wyznania kochająco (zawsze) nienawidzącej (rzadko) żony i matki dwójki słodkich bobasów.

I kolejne TOP 5 - blogi z najbardziej wartościowym contentem w sieci:

JestKultura - nie dlatego, że Share Week wyszedł od niego. Jeśli macie problem z ubieraniem swoich myśli w słowa - czytajcie Andrzeja. On was nauczy, bo robi to najlepiej w internetach.

Kominek - zwłaszcza .IN, choć .ES też czytam regularnie. Obowiązkowa lektura dla tych, którzy lubią mieć różne spojrzenia na świat, ludzi, gadżety, a nawet samego siebie.

Zombie Samurai - Paweł w swoich wywodach nie używa zbędnych słów. Przynajmniej ja się jeszcze nie natknąłem. Gdyby ktoś chciał streścić jego wpisy, musiałby je w całości przepisać.

Lekkostronniczy - rzadko mam czas ich oglądać i szkoda mi ogromnie. Mam to samo poczucie humoru, co oni więc ja się bawię przednio. I to samo, co u Andrzeja - jeśli nie wiecie, z czego można się pośmiać i co można wyśmiać to ONI was tego nauczą.

BlogoStrefa - aż dziwne, że tak późno ktoś na to wpadł. Ale najważniejsze, że jest. Ilona zbiera wszystkie blogowe newsy, historie i ludzi, no i wrzuca właśnie tu (choć mogłaby częściej, a większość jest na jej profilu fb). W każdym razie dla blogera to miejsce jest obowiązkowe.

Rzecz jasna wszystkim dam znać, że o nich tu wspomniałem. Oczywiście w ramach zacieśniania więzi i tworzenia pozytywnych relacji.

A jak tam WASZE typy? Śledzicie jakieś choćby od czasu do czasu? Piszcie, sam chętnie poznam :)



Zostaw komentarz! Czyli podziel się linkiem :)

Czytaj dalej »

14 gru 2012

SEGRITTA vs. NIKON - WŁĄCZAM SIĘ I USTAWIAM DZIENNIKARZA naTemat.pl

1

Nie chciałem jako kolejny bloger pisać o "aferze" z Segrittą i Nikonem w roli głównej. Blogosferą zatrzęsło, wypowiedział się już chyba każdy kto mógł i dobra jest. Inne portale też odtrąbiły tę akcję, ale dla nich nie było to wydarzenie dnia, bo przecież te wszystkie onety i gazety mają inne priorytety. A niechże będzie do rymu. 

Poruszył mnie jednak artykuł Tomasza Jaroszka w serwisie naTemat.pl, właśnie na temat konfliktu na linii znana blogerka-znana marka aparatów. Poruszył, w sensie zniesmaczył. Bo oto chęć podzielenia się swoimi wywodami poczuł facet na co dzień zajmujący się gospodarką, finansami i innymi tego typu niebanalnymi sprawami (od strony dziennikarskiej rzecz jasna). Ja nikomu nie odmawiam prawa do opinii, ale niech to sobie robi na swoim własnym fejsbuku albo niech sobie o tym potweetuje. A tak, pisząc na znanym portalu opiniotwórczym stawia się w roli eksperta i wpisuje się w znany schemat "nie znam się, więc się wypowiem".

Panie Tomaszu, bloger ma wybujałe ego i musi je mieć, bo blogera bez jaj i bez wyrazistych poglądów nikt nie będzie czytał. A ego idzie w parze z popularnością (u każdego) i nie ma w tym nic dziwnego, że Segritta w ten sposób uzewnętrznia swoje potrzeby. Taki też jej styl - przeczytałby pan więcej niż jeden tekst na jej blogu, to doszukałby się pan spójności. A tak ja mam wątpliwości czy w ogóle widział pan ten tekst o Nikonie. A ściślej nie sam tekst, a wpis na facebooku i reakcje pod nim.

To ja pana oświecę i wytłumaczę o co chodzi. Spoko, nie jest pan jedyny, który nie czuje blogerowego poczucia humoru. Zresztą to nawet nie chodzi o samo zrozumienie intencji blogera, a o zwykłe rozumienie słowa "ironia", którą bardzo umiejętnie posłużyła się Segritta. Do tego podkreśliła swoje wybujałe ego i wystarczyło - internety huczą. A przecież każdy wie albo powinien wiedzieć, że to przede wszystkim gra na emocjach i odczuciach czytelników, którzy w ten sposób nabijają blogerowi ruch na stronie i całą rzeszę nowych odwiedzających. A nóż zostaną. That's it. Normalne działanie blogera, który chce żeby go czytali.

Równie dobrze jako "ekspert" powinien się pan czepić tego gościa z Nikona, który pomoc zaoferował. Bombę przyniosła Segritta, ale ten pacan ją aktywował  - dał obietnicę bez pokrycia, nie wywiązał się i bezczelnie chciał na blogerce sobie dorobić. Przedstawiciel światowej marki. Na mało komu znanej poza Polską blogerce. Żałosne. I godne opisania na blogu, fejsie, wykopie i gdzie tylko się da. 

Dobra, powiedziałem swoje, a teraz odkrywamy karty. Zgrabnie próbuje pan wykorzystać aferkę z naszego blogowego podwórka po to, żeby przemycić parę tekstów o kondycji polskiej gospodarki. Czyż nie? W końcu to jest pana właściwa działka. Ja wiem, że trudno jest się przebić z takimi tematami, ale nieładnie tak na czyjejś krytyce się promować. Tym bardziej, że ta osoba na krytykę nie zasłużyła. A przynajmniej nie od kogoś, kto z blogosferą mało ma wspólnego.



Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

12 gru 2012

PO BLOGtej: TO FAJNE SPOTKANIE BYŁO

0


Tak, byłem wczoraj na spotkaniu poznańskich blogerów. W ogóle fajna ta nazwa - BLOGtej. I powiem wam, że magia tych liter musi działać, bo  wszystkim tam będącym można śmiało przypiąć odznakę z napisem "jestem fajny tej". I byłaby to szczera prawda. W ogóle w środowisku blogerów jest coś takiego, że bloger cieszy się widokiem drugiego blogera. Ładny, brzydki, gruby czy chudy - bloger się cieszy. To robi atmosferę i człowiek czuje, że chce tu być. Ja byłem. I wrócę przy najbliższej okazji.

Nie ma co silić się na jakieś wielkie sprawozdanie. Po prostu kto nie był, niech żałuje. Bo rozmów, wymiany doświadczeń, żartów i tego, kto kogo poznał na takim spotkaniu nie da się ot tak streścić.

Zbliża się godzina 19 i ja też jestem coraz bliżej.
Ale jakiś opis zdarzenia musi być, więc zacznę od tego, że miejscem naszego spotkania był budynek Concordia Design - ten obok hotelu Sheraton. Pierwszy raz miałem okazję się tam pojawić, choć zawsze byłem ciekaw co się tam w środku znajduje. Do wczoraj byłem przekonany, że szary obywatel niczego tam dla siebie nie znajdzie. I tak rzeczywiście jest, ale bloger to człowiek ze wszech miar kolorowy, więc dla nas miejsce dobrano idealnie :) Zresztą sami zobaczcie - jest blogersko:

Widok na wejściu.
Tu sobie następnym razem usiądę.
Salka przeznaczona na panel z początku wydała mi się strasznie mała, ale szybko okazało się, że to organizatorzy mieli rację. Przewidzieli śnieg po kolana, opóźnienia w działaniu komunikacji miejskiej (to akurat żaden wyczyn, ale i tak plus) i to, że wczoraj był wtorek, a nie sobota przez co wielu albo się nie chciało, albo (niech będzie) uczyli się na środowe wejściówki. Ale i tak pojawiło się co najmniej 50 twarzy, które wypełniły salkę niemal po brzegi.

Mówcy i organizatorzy. Dali radę i obiecali, że będzie więcej.
Fajny był też bar i barista, który pozwolił mi zamieszać kawę łyżeczką z cukierniczki. I odłożyć brudną na blat. Nie chciałem mu robić syfu, więc rzuciłem gdzieś na deskę do krojenia pod barem. A może chciał po mnie posprzątać? Ech, sumienie mnie teraz gryzie... A kawka w takim miejscu za jedyne 6 zł to dla blogera na dorobku naprawdę super sprawa.

Emanuel przemawia. A reszta właśnie sobie zdaje sprawę, ile razy złamała prawo.
Skoro każdy może, to bloger tym bardziej. A foto pochodzi z prezentacji Bartka bez jego zgody. Mam nadzieję, że odpuści mi proces ;)
Wracając do samego panelu to chłopaki poruszyli ciekawy temat praw autorskich i tego, co możemy, czego nie możemy i kto, co może z naszego bloga sobie zabrać. Fajnie, bo mimo że na spotkanie mogli przyjść wszyscy (czyli także ci, co nie mają blogów, a chcieliby) i teoretycznie można by zacząć od standardowego "jak pisać bloga", to sztab organizacyjny wziął się za coś, co każdego powinno i musi interesować od strony prawnej. Obojętnie czy blogerem jest, czy dopiero nim będzie. Dlatego pozdrowienia i wielkie podziękowania dla Bartka Jóźwiaka (który bloga jeszcze nie ma, ale intensywnie nad nim pracuje) i Emanuela Kulczyckiego (jego prezentację możecie zobaczyć TUTAJ) za "ciekawie o prawie" i dyskusję jaką swoimi wystąpieniami wywołali. A nie miała ona końca i przeniosła się na długo poza panel. Ale niedaleko.

To już końcówka. Za późno się zorientowałem, że trzeba puknąć zdjęcie. A było nas dużo więcej.
Bo stanęliśmy wszyscy przy barze za rogiem i kontynuowaliśmy swoje wywody. Integracyjnie wyszło super i każdy dostał to, po co przyszedł. Mi trochę szkoda, że nie siedliśmy sobie wygodnie na tych dobrze wyglądających sofach i fotelach, ale nie znaliśmy się wszyscy, więc wychodzenie przed szereg i siadanie samemu mogłoby się skończyć samotnością przez resztę wieczoru. Ale to jest do nadrobienia przy kolejnym BLOGteju, bo już wiadomo, że będzie. Tylko nie wiadomo kiedy. Ale już trwają przymiarki, bo na fejsbukowy profil BLOGteja już teraz wpadają pomysły, jakiego tematu uczepimy się następnym razem. Przyznam, że mnie kusi poruszenie kwestii konkurencji w blogosferze, bo teoretycznie nie powinno jej być, a w praktyce różnie bywa.

Rozeszliśmy się gdzieś około 22 (ech ten wtorek). Został tylko Petrol z Maltretingu, który nieopatrznie kupił sobie kolejne piwo, bo myślał, że impreza dopiero się rozkręca. A tu psikus, bo został mu tylko barman i ewentualnie ochroniarz na szatni. Trudny wybór, ale lepszy taki niż żaden.

Zatem dzięki wszystkim blogerom, których poznałem - Zorce, Zuchowi, Łukaszowi, Bartkowi, Emanuelowi, Ani Kubickiej, Wstrząśniętej-niezmieszanej, AgnieszcePetrolowi, Konradowi - i których nie zdążyłem poznać za extra-wtorkowy wieczór. I do następnego BLOGteja!

PS.
Podziękowania należą się też Dominice z Radia Afera, z którą przeprowadziliśmy bardzo inspirującą rozmową i która niestety pozostała poza anteną... Ale puenta była taka, że "tu wszyscy blogerzy są żonaci! WHY?!". I smutna buzia Dominiki jako dopełnienie tej puenty.



Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf