Oglądałem te dwa ostatnie mecze naszej reprezentacji i tak jak wszyscy jestem zażenowany tym, co widziałem. Ale też jestem jednym z tych, którzy zawsze wrócą przez TV, żeby zobaczyć czy tym razem im się uda. No właśnie - widzicie już ten paradoks?
Mimo, że nie ma żadnych, ale to żadnych przesłanek do tego, żeby w naszą narodową piłkę wierzyć, to każdy kolejny mecz ogląda połowa tego kraju, a media nakręcają atmosferę sukcesu już na kilka dni przed. Bo tym razem ma się udać. Tylko nikt nie wie dlaczego. A potem jest płacz ludzi pod stadionem, komentatorów w studiu i odwieczne pytanie: co się stało, że się zesrało.
Może to trener nie umie zapanować nad naszymi gwiazdeczkami. A może to piłkarze są po prostu słabi. Bo nawet jeśli na co dzień dają radę w swoich klubach, to w tych klubach ich słabości są przykrywane przez dobrą grę całej reszty. Jakoś w Niemczech potrafią tak podać do Lewandowskiego, żeby strzelał a w kadrze nikomu to nie wychodzi. Ale to drobiazgi.
Bo prawda jest taka, że chłopaki nie wytrzymują presji, którą wywierają na nich i media, i kibice. Zastanawiam się, kiedy ci ludzie na to wpadną, że te wszystkie emocjonalne relacje w TV, wywiady, dyskusje kto i gdzie zagra, ten cały szum i typowanie wyniku (2:0, 2:1, 3:1, 4:0 - oczywiście dla nas) zwyczajnie szkodzi. Piłkarzom, bo mają kupę w gaciach i kibicom, bo zamiast zapachu zwycięstwa czują smród tej kupy. A na drugi dzień w gazetach miesza się naszą reprę z błotem. I po co to komu?
Mam taką teorię. Jak spojrzę sobie przekrojowo na historię futbolu, to widzę że obok Węgrów jesteśmy jedynym krajem, który kiedyś odnosił sukcesy a teraz plącze się gdzieś w ogonie. Cała reszta ekip, która od lat 30. XX wieku zawsze była w czołówce, jest w niej nadal. My nie daliśmy rady przełożyć tamtych sukcesów na kolejne lata i teraz za tym tęsknimy, mamy nadzieję że w końcu to się powtórzy. No i spójrzcie - mnie nie było wtedy na świecie. Ale od czego są media, które przy każdej takiej okazji uparcie puszczają fragmenty meczów sprzed 40-stu lat. I potem rosną pokolenia, które mimo że nie mają czego wspominać, to chcą widzieć Polaków z medalami. Jak w '74 i '82.
Presja rośnie.
Ta teoria trzyma się kupy, bo zobaczcie - w meczach z Anglikami albo Niemcami nigdy nikt nie robił z nas faworyta. Oni zawsze byli wyżej i zawsze więcej osiągali. A już z takimi Ukraińcami jeszcze kilka lat temu spokojnie potrafiliśmy wygrywać. Dlatego jak przychodzi do meczu z Anglią nie ma takiej spiny i hurra optymizmu, że pojedziemy ich 3:0. Nikt nie czuje takiej presji i ostatni mecz z nimi powinniśmy byli nawet wygrać. A kiedy przeciwnikiem jest drużyna pokroju Ukrainy albo Grecji, to media i kibice się gotują. Że skoro gramy jak równy z równym z Niemcami czy Włochami, to tym bardziej zmieciemy z boiska takich patałachów jak Grecy. Ale nic z tego, bo wiara i zaufanie przerastają nasze gwiazdy. Tworzy się presja i koło się zamyka.
Dlatego proponuję następnym razem nie robić zamieszania i centralnie olać sprawę. Nie podniecać się, że rywal słaby a Lewandowskiego transferują do Barcelony, nie pompować tego balonika. Ograniczyć się do info, że 'mecz dziś o 20, komentuje Darek Szpakowski'. Spojrzeć na nasze miejsce w świecie i nie liczyć na nic poza wygraną z San Marino. Media, kibice - serio lepiej wam ekscytować się przed, a narzekać po meczu? Sugeruję odwrotnie. Zróbcie to dla piłkarzy, dla siebie i przestańcie oczekiwać.
Naprawdę, lepiej być pozytywnie zaskoczonym niż wiecznie zawiedzionym. I nawet jak się nie uda, to przynajmniej nasz hymn narodowy pt. 'Nic się nie stało' nabierze sensu.
A może Wy macie jakąś inną teorię? Bo jak nie to przyjmujemy moją jako jedyną słuszną :)