Maturzyści... Żal mi tych wszystkich biedaków, którzy za parę lat sami siebie będą nazywać frajerami.
Rodzice maturzystów... To już nie PRL ani nawet lata 90. Czytajcie gazety i odpuśćcie swoim dzieciakom.
Bo za chwilę 90% tych wszystkich niby-dorosłych ludzi rozleje się po filologiach, historiach, ekonomiach i innych dziadowskich kierunkach. 5% pójdzie na polibudę albo medycynę, a drugie 5% wybierze wieczne nieróbstwo albo wyjedzie wspierać zagraniczne PKB. Ale wracając do studiowania - dziś człowiek na studia się nie dostaje. On tam po prostu idzie. Bo jak go nie wpuszczą na darmowe, to sobie pójdzie ulicę dalej, zapłaci i ma.
Takie czasy, że mgr może mieć każdy łepek z ulicy. Na rynku pracy jesteś więc ty - wzorowy uczeń liceum, potem przykładny student i dumny absolwent. Jest i tabun wielbicieli imprez w akademikach, którzy swoją edukację wyższą przez 5 lat opierali na błaganiu koleżanek o notatki, wykładowców o ostatnią szansę, a na koniec kupili przez gumtree pracę dyplomową. I tak sobie rywalizujecie o pracę asystenta ds. biurowych, ewentualnie o specjalistę ds. różnych, na którą póki co i tak nie macie szans, bo specjaliści z was tacy, jak ze mnie blogerka modowa.
No dobra, ale gdzie nie spojrzysz, tam wymagają od ciebie dyplomu. Wow, wpisujesz się w profil kandydata, kozak z ciebie. Tak jak milion innych bezrobotnych magistrów inżynierów. Firmy ślepo i z chorego przyzwyczajenia windują studia wyższe do najważniejszego kryterium, na równi z doświadczeniem. Tak, jakby skończenie studiów gwarantowało im... No właśnie, co? Ta realna wiedza idzie za doświadczeniem, a o teoretyczną przecież nikt nie pyta. Papier też nie powie czy z ciebie człowiek ułożony, lojalny i z parciem na robienie szefowi dobrze, czy wiecznie przepity i przećpany student kolejnego kierunku, któremu akurat udało się wytrzeźwieć na rozmowę.
Odpowiedź nasuwa się sama, ale dla jasności - większość firm wymagających od ludzi wyższego wykształcenia ma to w dupie (no chyba, że twoja edukacja zakończyła się na poziomie gimnazjum - wtedy mogą mieć obiekcje). Nie wysyłasz CV, bo swoim papierkiem nie trafiasz w ich profil? To błąd! Wymóg posiadania konkretnego dyplomu służy im jedynie po to, żeby im cefałki nie zapchały skrzynki mailowej. Taki zderzak, od którego ma się odbić przypadkowy tłum gotowy pracować wszędzie.
Jeśli spełniasz choć część wymagań, które widzisz w ofercie to wal śmiało. Po pierwsze dlatego, że co ci szkodzi. A po drugie, na etapie rekrutacji firmy nie znajdując tego jednego jedynego, wykreślają te wcale nie takie niezbędne kryteria. W tym właśnie słynne 'wykształcenie wyższe' i drzwi się dla ciebie otwierają. Bo bardziej liczy się to, co w życiu robiłeś i robisz niż to, co ktoś-gdzieś-kiedyś ci do głowy nawkładał i próbował oceniać bawiąc się z kolegami doktorantami w losowanie prac zaliczeniowych.
Nie mam wielu znajomych bez wyższego. Ale ci, których znam pracują dzielnie w mniejszych i większych firmach, i to nie na posadzie sprzątaczki czy ochroniarza sterującego szlabanem.
Poza tym - jest cała lista zawodów, w których możesz się odnaleźć bez marnowania 5 lat na stanie w kolejce do ksero. I dostawać za to godne pieniądze. A jak masz talent i jesteś kreatywny to zostań freelancerem, a żaden klient nigdy nie zapyta cię o szkołę. Albo weź zapisz się na jakiekolwiek studia tylko dla samego statusu i ulgi na biletach, a całe dnie spędzaj w pracy. Choćby rozdając Metro i frytki w McDonalds'ie. W dłuższej perspektywie to ci się bardziej opłaci.
Rodzice maturzystów... To już nie PRL ani nawet lata 90. Czytajcie gazety i odpuśćcie swoim dzieciakom.
Bo za chwilę 90% tych wszystkich niby-dorosłych ludzi rozleje się po filologiach, historiach, ekonomiach i innych dziadowskich kierunkach. 5% pójdzie na polibudę albo medycynę, a drugie 5% wybierze wieczne nieróbstwo albo wyjedzie wspierać zagraniczne PKB. Ale wracając do studiowania - dziś człowiek na studia się nie dostaje. On tam po prostu idzie. Bo jak go nie wpuszczą na darmowe, to sobie pójdzie ulicę dalej, zapłaci i ma.
Takie czasy, że mgr może mieć każdy łepek z ulicy. Na rynku pracy jesteś więc ty - wzorowy uczeń liceum, potem przykładny student i dumny absolwent. Jest i tabun wielbicieli imprez w akademikach, którzy swoją edukację wyższą przez 5 lat opierali na błaganiu koleżanek o notatki, wykładowców o ostatnią szansę, a na koniec kupili przez gumtree pracę dyplomową. I tak sobie rywalizujecie o pracę asystenta ds. biurowych, ewentualnie o specjalistę ds. różnych, na którą póki co i tak nie macie szans, bo specjaliści z was tacy, jak ze mnie blogerka modowa.
No dobra, ale gdzie nie spojrzysz, tam wymagają od ciebie dyplomu. Wow, wpisujesz się w profil kandydata, kozak z ciebie. Tak jak milion innych bezrobotnych magistrów inżynierów. Firmy ślepo i z chorego przyzwyczajenia windują studia wyższe do najważniejszego kryterium, na równi z doświadczeniem. Tak, jakby skończenie studiów gwarantowało im... No właśnie, co? Ta realna wiedza idzie za doświadczeniem, a o teoretyczną przecież nikt nie pyta. Papier też nie powie czy z ciebie człowiek ułożony, lojalny i z parciem na robienie szefowi dobrze, czy wiecznie przepity i przećpany student kolejnego kierunku, któremu akurat udało się wytrzeźwieć na rozmowę.
Odpowiedź nasuwa się sama, ale dla jasności - większość firm wymagających od ludzi wyższego wykształcenia ma to w dupie (no chyba, że twoja edukacja zakończyła się na poziomie gimnazjum - wtedy mogą mieć obiekcje). Nie wysyłasz CV, bo swoim papierkiem nie trafiasz w ich profil? To błąd! Wymóg posiadania konkretnego dyplomu służy im jedynie po to, żeby im cefałki nie zapchały skrzynki mailowej. Taki zderzak, od którego ma się odbić przypadkowy tłum gotowy pracować wszędzie.
Jeśli spełniasz choć część wymagań, które widzisz w ofercie to wal śmiało. Po pierwsze dlatego, że co ci szkodzi. A po drugie, na etapie rekrutacji firmy nie znajdując tego jednego jedynego, wykreślają te wcale nie takie niezbędne kryteria. W tym właśnie słynne 'wykształcenie wyższe' i drzwi się dla ciebie otwierają. Bo bardziej liczy się to, co w życiu robiłeś i robisz niż to, co ktoś-gdzieś-kiedyś ci do głowy nawkładał i próbował oceniać bawiąc się z kolegami doktorantami w losowanie prac zaliczeniowych.
Nie mam wielu znajomych bez wyższego. Ale ci, których znam pracują dzielnie w mniejszych i większych firmach, i to nie na posadzie sprzątaczki czy ochroniarza sterującego szlabanem.
Poza tym - jest cała lista zawodów, w których możesz się odnaleźć bez marnowania 5 lat na stanie w kolejce do ksero. I dostawać za to godne pieniądze. A jak masz talent i jesteś kreatywny to zostań freelancerem, a żaden klient nigdy nie zapyta cię o szkołę. Albo weź zapisz się na jakiekolwiek studia tylko dla samego statusu i ulgi na biletach, a całe dnie spędzaj w pracy. Choćby rozdając Metro i frytki w McDonalds'ie. W dłuższej perspektywie to ci się bardziej opłaci.
No nic nie poradzę, że tak zniechęcam młodych ludzi. Ale ktoś musi. Nie sądzicie?