15 gru 2013

JA TEŻ TAM PRACOWAŁEM I NIE ŻAŁUJĘ

0

Ha, podobno już 80% wykształconych ludzi po studiach albo jeszcze studentów pracuje w galeriach handlowych - to według ostatniej Polityki. Jak dla mnie mogłoby być nawet 100% i też bym się nie zdziwił, ale dziwi mnie wydźwięk tego artykułu. Bo okazuje się, że młodzież jest niezadowolona i się męczy. Dramat normalnie.

Tyle, że...

Ja też pracowałem w galerii.
Jako kelner na food-courcie.
Od 9 do 21.
Czasem 7 dni w tygodniu.
Za 7 zł na godzinę.
Bez napiwków.
I tym bardziej bez premii.
12 godzin biegania z tacą nad głowami klientów.
12 godzin tłumaczenia im, że to jeszcze nie ich jedzenie.
12 godzin wgapiania się w pełne żarcia talerze bez przerwy na drugie śniadanie.
12 godzin pod okiem kamer i głupiego szefa.
Plus Cyganie - każdy, kto w jakikolwiek sposób ich obsługiwał, wie o co chodzi.

No i co?

Lubiłem tę pracę.

Lubiłem, bo widziałem, że to co robię, przynosi jakieś efekty. W większości przypadków widziałem zadowolenie w oczach i na twarzach ludzi, którym "tylko" przynosiłem jedzenie. To raz, a dwa - lubiłem ludzi, z którymi pracowałem. No może poza szefem, ale w knajpach rzadko trafia się w porządku boss. Ekipa się zmieniała, ja trwałem na stanowisku i nadal lubiłem ludzi. Mimo, że - jak to w każdej robocie - trafiają się mniej i bardziej konfliktowe jednostki. Ja z każdym się dogadywałem, a jeśli mi się to nie udawało, po prostu nie wchodziliśmy sobie w drogę.

W takich miejscach ludzi zbliżają wspólne problemy. Nie przysługiwał nam darmowy obiad, mimo że codziennie nadmiar jedzenia lądował w koszu.

Przerwy były krótkie, a czasem w ogóle ich nie było - taka była tabaka.

Wolne na lekarza? Zapomnij, nie ma kto cię zastąpić.

Chory? Ściemniasz.

Podwyżka? Tak, tak - będzie. Yhm. Od stycznia. Okej. Jednak w lutym. Aha. Ale w marcu to już na pewno. Spoko. Poczekaj do kwietnia, co? No problem. Teraz nie mam do tego głowy, pogadamy w maju. Świetnie. W czerwcu otwieramy ogródek, więc będzie na podwyżki. Super. Deszczowy był ten czerwiec, przyjdź za miesiąc. Dobrze. Sorry, szef ma urlop do września - przypomnij się pod koniec roku.

Byliśmy zespołem.

Mimo to lubiłem tę pracę, bo wszyscy pracowaliśmy na tych samych zasadach. Każdy wiedział co, gdzie, kiedy musi zrobić i za co odpowiada. Lubiłem ten porządek. Lubiłem atmosferę końca pracy, kiedy ludziom włączała się głupawka, puszczały hamulce i nie musieli już udawać.

Po trzech latach zmienił się kierownik, więc przyszedł czas na zmiany. Nie przypadłem do gustu nowemu, więc opuściłem galerię. Okazało się, że na zawsze.

Nigdy nie żałowałem tych trzech lat.

Jasne, że nie każdy musi to tak odbierać, ale hej - nie generalizujmy i nie twórzmy fałszywego obrazu, że galernicy to niewolnicy. Sam jestem przykładem kogoś, kto nie tylko nie narzeka, ale z sentymentem wspomina tamten czas. To było prawie 8 lat temu, ale specyfika pracy w takich miejscach nie zmieniła się ani trochę. Nadal zapierdzielasz po 10-12 godzin, nadal średnio płacą i nadal robisz na śmieciówkach w zamian za zniżki do sklepu obok.

Tylko ludzie są chyba jacyś inni. Roszczeniowi strasznie, nadambitni i jednocześnie bez pomysłu na życie. Chcieliby robić coś innego, ale nie bardzo wiedzą co. Wiedzą jedynie, że nie tu i nie tak. A frustracja w tak młodym wieku, to najgorsze, co może ich spotkać.

Ja wiem, że bycie galernikiem to nie jest szczyt niczyich marzeń. Moim też nie był.

I właśnie dlatego brałem to wszystko na dystans. Z perspektywy patrząc wyglądało to tak, że do knajpy przychodziłem dla ludzi, a przy okazji trochę pracowałem. Nie odwrotnie.

Polecam, to działa.


Czytaj dalej »

3 lis 2013

TWÓJ SUKCES ZACZYNA SIĘ OD MISKI RYŻU

0

Już za chwilę, już za momencik... Amazon wkroczy na naszą ziemię, wybuduje magazyny z naszej blachy, zatrudni tysiące naszych bezrobotnych i da im za to nasze złotówki, co być może przyczyni się do wzrostu liczby porodów, a w konsekwencji dzieci zdolnych zarabiać na emerytury swoich dziadków. Są już nawet pierwsze ogłoszenia o pracę.

Well, oczekiwaliśmy mesjasza i mamy mesjasza.

Bo nie oszukujmy się, Amazon w Polsce to jest wydarzenie. I drażni mnie, kiedy jeden z drugim wielki specjalista-ekspert z dziedziny wszystkiego i niczego opowiada, żeby się tym faktem "nie onanizować"

Bo Amazon zatrudni tu ludzi za max dycha na godzinę, nie więcej. 
No tak, za takie piniendze to Polak pracował nie będzie.

Bo to śmieciowa i ciężka robota - na magazynach, masa kilometrów w nogach i setki ton w bicepsie. Śmierć z przepracowania gwarantowana.

Bo, żeby tam robić nie potrzebujesz żadnych kwalifikacji i dla zdolnego, młodego absolwenta SGH-u nie będzie tam ani miejsca, ani kasy.

Tak jakby bezrobotny 25-latek po zarządzaniu był w czymkolwiek lepszy od 40-letniego Zenka zbieracza puszek.

To słowa, a raczej sens tego, co powiedział Krzysztof Rybiński - były wiceminister finansów, czyli w teorii człowiek, który coś tam niby wie.

No dobra, ale co z tego, że widzą w nas drugi Bangladesz? Że wielkie koncerny przychodzą tu, bo taniej? Ja tylko przypomnę, że kiedyś wszystko "made in China" określane było mianem gówna. Małe ludziki szyły spodnie za miskę ryżu i te spodnie po trzech praniach miały dosyć. Tak, wtedy chińska rzecz to było gówno. Przez lata Chiny były pośmiewiskiem dla całego świata i jednocześnie cały świat inwestował tam pieniądze. Dzisiaj kasa idzie w taki Bangladesz czy Wietnam, bo w Chinach nie da się już produkować tanio. Chińczycy nie chcą już pracować za miskę ryżu, bo potrafią więcej, szybciej i lepiej. Teraz ryżem zajadają się w Bangladeszu.

Dlaczego my byśmy nie mieli go jeść? W ogóle, dlaczego krytykować ludzi za to, że chcą zarabiać? Większość i tak nigdy nie będzie mieć tyle hajsu, ile chce. Bo albo nie są na tyle wybitni, albo ciągle chcą więcej. To akurat jest zajebista cecha, ale przeciętny człowiek zadowoli się tym, co mu dadzą. Czyli tyle, ile zapoda Amazon. Nie będzie negocjacji. Nie podoba się - wypad. Znajdą setkę innych. A co! Takie czasy, taki kraj.

Nie będę robił za ochłapy!

Taka postawa może i dodaje zajebistości, ale wódki za to nie kupisz. Albo inaczej - szacun, jeśli ci się to uda (wyciąganie monet z koszyków pod Lidlem się nie liczy). To hasło jest dla tej garstki ludzi wybitnych, którzy wiedzą że prędzej czy później dostaną to, czego chcą. Cała reszta potrafi jedynie gadać. I gada do momentu, aż starzy odetną dopływ gotówki albo na horyzoncie - ups - pojawi się dziecko. I tak czy siak pójdzie do roboty za 7 brutto, jeszcze za nią dziękując.

Więc po co czekać? Lepiej zacząć teraz, zanim te cwaniaki z kasą od mamusi zorientują się, że mamusia nie sfinansuje im całego życia. Bo kiedy oni z łaską będą wysyłać swoje pierwsze CV, ty już będziesz daleko. Jeśli nie masz podstaw, by wierzyć w swoją zajebistość - rób cokolwiek, bylebyś robił. Raz, że zawsze będziesz o krok dalej i dwa, że ta zajebistość może przyjść w każdej chwili. Serio. Ale nie przyjdzie od samego siedzenia w chacie na kanapie. Musisz działać, a twój mózg musi pojąć, że ta "dziesiątka" nie jest twoim celem, a jedynie początkiem dojścia do tego celu. Czyli pierwszego miliona, bo czego innego.

Każdy kiedyś i jakoś zaczynał. Messi za dzieciaka też grał bez butów, więc logiczne, że każdy pakowacz książek w Amazonie też ma szansę. Tylko sam musi sobie na nią zapracować.


Czytaj dalej »

2 cze 2013

NIE WASZA NIEDZIELA, NIE WASZ PROBLEM

0
Kocham jak ktoś wie lepiej ode mnie, czego w życiu potrzebuję. Wiem, że wy też. To takie przyjemne, kiedy za nas decydują. Myślenie przecież boli i dobrze, że jest ktoś, kto nam na to nie pozwala.

Ok, a teraz serio. Wiecie, co mnie zastanawia? To jak bardzo i nagle wszyscy politycy są zgodni co do zakazu handlu w niedziele. I to jak bardzo w tej sprawie ignoruje się głos społeczeństwa. A przecież to nie kolejny skok na kasę z podatków tylko skok na styl życia wielu młodych Polaków.


Ja też zaczynałem od CH

Załóżmy, że to co się dzieje teraz, ma miejsce 6 lat wcześniej. Pracuję we włoskiej knajpie w Starym Browarze - na śmieciówce, bo inaczej się nie da. Zresztą nie wiem jak długo, bo właśnie zakazali handlu w niedziele i nie mamy nic do gadania. Zatem grafik ustalamy nie na 7, a 6 dni. Zmniejsza nam się ilość godzin więc i mniejsza będzie dniówka - średnio o jakieś dwie stówki na miesiąc. No chyba, że kogoś wywalą to może zostanie tak jak jest. Pod warunkiem, że tym odstrzelonym nie będę ja. Inaczej jazda szybko roznosić cefałki, bo przecież rachunki, czynsz, studia... Różowo nie jest. Ale gdzie mnie wezmą, skoro takich jak ja będą setki? Nieważne, zakładam że szef się nade mną zlituje i może nawet nie obetnie stawki, ale i z tym się liczę - w końcu niedziela to zawsze był największy utarg (a dla mnie największe tipy). Wmawiają nam, że to bez znaczenia, bo ludzie będą nas atakować w soboty. Pff, jasne - knajpa to nie market i ludzie pójdą tam, gdzie będzie otwarte. Albo wcale.

Zresztą - co mi po wolnej niedzieli kiedy rodzina i większość znajomych i tak pracuje. Są lekarzami, kierowcami autobusów albo pracownikami stacji i kasjerami w kinie. Oni nie dostaną wolnego, bo ich ustawa nie obejmuje. No to mamy segregację, podział na tych którym się należy i tych, którym nie.

Poza tym - skoro mniej pracuję, to mniej zarabiam i mniej mam na zakupy. Kupuję więc mniej i do tego w dyskoncie, bo taniej. I w sobotę rzecz jasna. A osiedlowy monopolowy w niedzielę omijam z daleka bo co mnie ten mały biznes obchodzi. Mam jedzenie, mam spokój i zaoszczędzone parę złotych, których na pewno w lokalnym spożywczaku nie wydam. Biedny jestem, bo zabrali mi niedzielny zarobek.

W sumie nudna ta niedziela, nie ma co robić, więc idę się przejść. Zresztą spacer w każdy inny dzień tygodnia też spełnia tę samą funkcję, ale władza każe w niedzielę. I tak sobie rozmyślam jak ja ogarnę w tygodniu wizytę u lekarza, w urzędzie i w banku. Bankowo to szef nie da mi zgody na 3 godzinki wolnego skoro i tak pracujemy mniej. A jak się nie podoba, to na moje miejsce czeka przecież kolejka chętnych.


Happiness is so easy...

Tak - czuję się uszczęśliwiony. O to mi przecież chodziło - wybrać w demokratycznych wyborach ludzi, którzy będą układać moje życie według swoich zasad, swoich wartości i swoich przekonań. Sorry, ale nie. Mogą mnie okłamywać, mogą podnosić podatki, mogą mnożyć etaty w ministerstwach - do tego się przyzwyczaiłem. Ale nie mogą wpływać na mój styl życia. Bo to czy ja pracuję w niedzielę, czy nie jest tylko i wyłącznie moją decyzją. Nie tego, kto mnie zatrudnia - on ma to gdzieś, dla niego nie muszę pracować jak nie chcę. A ludzie sami sobie potrafią zorganizować czas w niedzielę, serio. Niech kupują, niech się modlą i nikomu nic do tego.

Osobiście mnie ten problem nie dotyka. Ale dotknie wszystkich tych, którzy dopiero zaczynają. Tak jak ja kiedyś. Dlatego jeśli ten projekt przejdzie - a wszystko na to wskazuje - to ja odcinam się od takiej demokracji i więcej swojego głosu na nikogo nie oddam. Bo stylu życia w cudze łapska się nie oddaje.





Czytaj dalej »

23 maj 2013

TEN MOMENT KIEDY PRACA ZABIJA PASJĘ

0
Ostatnio często mam okazję poznawać ludzi, którzy twierdzą, że 'pasja jest ich sposobem na życie'. Chciałbym się z nimi zgodzić, ale czy nie jest przypadkiem tak, że pasja kończy się wtedy, kiedy zaczynają pieniądze?


Duże pieniądze

i w proporcji do tego, kto co robi. Wcześniej czy później. Bo jeśli ktoś ci płaci, to wymaga. I nawet jak możesz sobie wybrać, co będziesz w życiu robił, to biorąc za to kasę zawsze będziesz mieć nad sobą bat. Dzięki pasji łatwiej i lepiej wykonujemy swój zawód, ale to wszystko - prawdziwa pasja odchodzi na bok, a zastępują ją negocjacje, umowy, terminy, kontrahenci.

Pokazała to ostatnio Maffashion w programie u Wojewódzkiego. Stres stresem, ale nie wspomnieć o tym, że jest się blogerem? Że się lata po świecie i promuje znane marki? Może blogerką została przez przypadek, ale z czasem rodzi się z tego pasja, bo inaczej się po prostu nie da. No i co, przyszły sukcesy i skończyło się pstrykanie fotek tylko dla samej siebie i paru(nastu tysięcy) czytelników. Praca jak każda inna, za bardzo godne pieniądze i w miejscach, które większość ludzi może sobie pooglądać jedynie na mapach google. Wszystko pięknie, ale nawet o takiej pracy nie mówi się w tak emocjonalny sposób, jak o pasji. A są tacy, co w ogóle o niej nie mówią. Bo to tylko praca. A pasja odstawiona została na boczny tor.

Zresztą to się sprawdza w każdej dziedzinie i na każdym etapie naszego życia. Jeśli masz ciekawy głos i chcesz się nim dzielić, to zostajesz wokalistą. Przez jakiś czas dawanie koncertów, przybijanie high-five z fanami i zostawianie autografów na biustach jest twoją pasją. Potem staje się czymś, co musisz robić bo tego wymaga od ciebie manager, producent i sponsorzy. I nadal możesz to lubić, ale to już nie będzie spontaniczne, będzie wyuczone, a po rocznej trasie koncertowej możesz mieć tego wszystkiego po prostu dość.


Mówią, że można to łączyć

Wiecie, takie słowa-klucze tworzące powiedzenie, że 'pracuję robiąc to, co kocham'. Dopóki nie traktujesz pracy jako pewnych zobowiązań wobec klientów to tak. Dopóki stać cię na to, żeby zlewać twoich zleceniodawców, bo akurat ci się nie chce. Dopóki kasa nie gra dla ciebie takiej roli, żeby rzucić dla niej sobotnią imprezę z kumplami. Dopóki nie zaczniesz sprzedawać swojej pasji na prawo i lewo, i stresować się, że nie wyrobisz.

ALE! Nie ma lepszej drogi niż praca, która jest wynikiem naszej pasji. Żadna szkoła, żadne studia nie dadzą ci takich zdolności jak to, co naprawdę kochasz i lubisz robić. Dzięki pasji systematycznie stajemy się lepsi, przeskakujemy ludzi którzy nie mieli w sobie tyle determinacji, żeby swoją pasję rozwijać i poszli na durne studia uczyć się teorii życia.

W dłuższej perspektywie pasja oznacza po prostu profesjonalizm, który się nie kończy. Praca, która jest efektem waszej pasji nie grozi wypaleniem. W odróżnieniu od zwykłej pracy na etat, gdzie rzadko kto teraz wytrzymuje więcej niż 3 lata max, a kryzys wieku średniego u etatowców przypada średnio 10 lat wcześniej i może nie minąć.

No chyba, że przypomnisz sobie, jaką pasję zamieniłeś kiedyś na 'bycie poprawnym obywatelem'. Bo nigdy nie jest aż tak późno, żeby nie móc tego cofnąć. Ale im później, tym bardziej będziesz żałować, ile lat straciłeś. Lub straciłaś.





No więc jak tam z Waszą pasją? Robicie coś dzięki niej czy dawno poszła w zapomnienie?

Czytaj dalej »

8 maj 2013

JAK JUŻ ZDASZ MATURĘ, ZAJMIJ SIĘ CZYMŚ KONKRETNYM

0
Maturzyści... Żal mi tych wszystkich biedaków, którzy za parę lat sami siebie będą nazywać frajerami.
Rodzice maturzystów... To już nie PRL ani nawet lata 90. Czytajcie gazety i odpuśćcie swoim dzieciakom.

Bo za chwilę 90% tych wszystkich niby-dorosłych ludzi rozleje się po filologiach, historiach, ekonomiach i innych dziadowskich kierunkach. 5% pójdzie na polibudę albo medycynę, a drugie 5% wybierze wieczne nieróbstwo albo wyjedzie wspierać zagraniczne PKB. Ale wracając do studiowania - dziś człowiek na studia się nie dostaje. On tam po prostu idzie. Bo jak go nie wpuszczą na darmowe, to sobie pójdzie ulicę dalej, zapłaci i ma.

Takie czasy, że mgr może mieć każdy łepek z ulicy. Na rynku pracy jesteś więc ty - wzorowy uczeń liceum, potem przykładny student i dumny absolwent. Jest i tabun wielbicieli imprez w akademikach, którzy swoją edukację wyższą przez 5 lat opierali na błaganiu koleżanek o notatki, wykładowców o ostatnią szansę, a na koniec kupili przez gumtree pracę dyplomową. I tak sobie rywalizujecie o pracę asystenta ds. biurowych, ewentualnie o specjalistę ds. różnych, na którą póki co i tak nie macie szans, bo specjaliści z was tacy, jak ze mnie blogerka modowa.

No dobra, ale gdzie nie spojrzysz, tam wymagają od ciebie dyplomu. Wow, wpisujesz się w profil kandydata, kozak z ciebie. Tak jak milion innych bezrobotnych magistrów inżynierów. Firmy ślepo i z chorego przyzwyczajenia windują studia wyższe do najważniejszego kryterium, na równi z doświadczeniem. Tak, jakby skończenie studiów gwarantowało im... No właśnie, co? Ta realna wiedza idzie za doświadczeniem, a o teoretyczną przecież nikt nie pyta. Papier też nie powie czy z ciebie człowiek ułożony, lojalny i z parciem na robienie szefowi dobrze, czy wiecznie przepity i przećpany student kolejnego kierunku, któremu akurat udało się wytrzeźwieć na rozmowę.

Odpowiedź nasuwa się sama, ale dla jasności - większość firm wymagających od ludzi wyższego wykształcenia ma to w dupie (no chyba, że twoja edukacja zakończyła się na poziomie gimnazjum - wtedy mogą mieć obiekcje). Nie wysyłasz CV, bo swoim papierkiem nie trafiasz w ich profil? To błąd! Wymóg posiadania konkretnego dyplomu służy im jedynie po to, żeby im cefałki nie zapchały skrzynki mailowej. Taki zderzak, od którego ma się odbić przypadkowy tłum gotowy pracować wszędzie.

Jeśli spełniasz choć część wymagań, które widzisz w ofercie to wal śmiało. Po pierwsze dlatego, że co ci szkodzi. A po drugie, na etapie rekrutacji firmy nie znajdując tego jednego jedynego, wykreślają te wcale nie takie niezbędne kryteria. W tym właśnie słynne 'wykształcenie wyższe' i drzwi się dla ciebie otwierają. Bo bardziej liczy się to, co w życiu robiłeś i robisz niż to, co ktoś-gdzieś-kiedyś ci do głowy nawkładał i próbował oceniać bawiąc się z kolegami doktorantami w losowanie prac zaliczeniowych.


Rację bytu mają tylko kierunki konkretne i specjalistyczne, a nie popierdółki w stylu socjologii.

Nie mam wielu znajomych bez wyższego. Ale ci, których znam pracują dzielnie w mniejszych i większych firmach, i to nie na posadzie sprzątaczki czy ochroniarza sterującego szlabanem.

Poza tym - jest cała lista zawodów, w których możesz się odnaleźć bez marnowania 5 lat na stanie w kolejce do ksero. I dostawać za to godne pieniądze. A jak masz talent i jesteś kreatywny to zostań freelancerem, a żaden klient nigdy nie zapyta cię o szkołę. Albo weź zapisz się na jakiekolwiek studia tylko dla samego statusu i ulgi na biletach, a całe dnie spędzaj w pracy. Choćby rozdając Metro i frytki w McDonalds'ie. W dłuższej perspektywie to ci się bardziej opłaci.



No nic nie poradzę, że tak zniechęcam młodych ludzi. Ale ktoś musi. Nie sądzicie?

Czytaj dalej »

11 mar 2013

JEST PRACA TYLKO LUDZIOM SIĘ NIE CHCE

0

Weekend to jedyna okazja w tygodniu, żebym mógł sobie przypomnieć jak wygląda dzielnica, w której mieszkam. Rano do roboty, po południu powrót, obiad, dzieciaki, wieczór, późno i spać. A weekendowe zakupy na rynku i w okolicznych budach pozwalają odreagować. I spojrzeć na pewne istotne kwestie społeczne od środka - obserwując ludzi i... witryny sklepowe.

Bo wiecie - idzie człowiek brudną ulicą na targowisko i kogo widzi? Ano margines. Ok, nie tylko, ale na takich ludzi zwraca się uwagę. Od wczesnych godzin rannych stoi ekipa pod sklepem i żłopie kupione nie wiadomo za co wino z butelek PET. Albo szwenda się tu i tam zagadując ludzi po drodze o drobne 'na zupę'. Zawsze tak samo ubrani i tak samo brudni. Biedni ludzie, ja to wiem. Ale jednocześnie skrajnie żałośni.

Bo wystarczyła mi jedna godzina i dwie ulice, żebym zobaczył to:



A gdybym serio szukał jakiejkolwiek pracy, to znalazłbym pewnie jeszcze 2 razy tyle w swoim tylko fyrtlu, nie mówiąc już o zapuszczeniu się dalej w miasto. Ale ludziom się nie chce. Wolą życie za 20 zł dziennie, bo tyle mniej więcej wynika z kwoty zasiłku dla bezrobotnych dzielonego na 30 dni. Do tego jeszcze trochę znajdą, nakradną i ta kwota rośnie pewnie ze dwa razy średnio. Większość idzie na chlanie, bo po jakimś czasie głód już tak nie doskwiera jak brak alkoholu, który dziwnym trafem z roku na roku tanieje, kiedy inne koszty życia rosną. Tak patrząc, to rzeczywiście da się przeżyć nic w życiu nie robiąc i dobrze się bawiąc. Kto by nie chciał.

Wszyscy wiedzą, że 14% bezrobocia to pic na wodę. Gdyby zliczyć tych wszystkich ludzi handlujących na ulicach to problem szacuję na jakieś 7-8%. Leniwe albo nieskuteczne siedem-osiem. Bo jest praca, czego dowodem jest pięć kartek na szybach znalezionych w kwadracie 100 na 100 metrów. Tylko musi się chcieć jaśnie państwu do roboty wziąć. Pewnie, że nie dla wszystkich starczy, ale tą resztę można by wtedy spokojnie uznać za osoby realnie bezrobotne, którym należy się zasiłek i darmowy lekarz. Nikt nie miałby pretensji, a tak permanentnie ktoś bluzga na rząd, że nie tworzy miejsc pracy.

A jedyne na co możemy sobie luźno ponarzekać to fakt, że nie ma żadnej skutecznej metody na eliminowanie cwaniaków żerujących na tej luce w systemie. Nie będzie przecież żaden tajniak chował się całe tygodnie za drzewem, żeby sprawdzić czy jeden z drugim ruszają w ogóle swoje dupy spod sklepu.

Zapytałem się pani w cukierni i w obuwniczym czy ktoś w ogóle zagaduje o tą pracę. Raz do dwóch dziennie. Na setki, a może nawet tysiące ludzi którzy tamtędy przechodzą. Ten margines, który powinien się taką okazją zainteresować - nie to, że widzi ale nie pyta, bo wstyd. On w ogóle takich ogłoszeń nie zauważa, nie szuka ich nawet. Jasne, że i pensja, i prestiż stanowiska nie powalają, ale na to trzeba sobie zapracować. Trzeba zacząć pracować.

Problem nie leży więc ani w systemie ani w tym, że nie ma pracy. To medialna nagonka. Problemem są ludzie. Egoiści, którym się nie chce i wybierają życiową łatwiznę kosztem tych, którzy z ich powodu muszą potem płacić wyższe podatki, żeby takiemu frajerowi zafundować przeszczep wątroby. Albo po prostu darmowy pieniądz od państwa. Żeby go nie suszyło.

Dodaj też coś od siebie - każda myśl się liczy.

Czytaj dalej »

18 gru 2012

10 ZAWODÓW DO KTÓRYCH STUDIA CI NIEPOTRZEBNE. I DOBRZE PŁACĄ | #2

0

To tak żartem, nie będzie o sprzątaniu ulic za grube pieniądze. Wczoraj spłodziłem trochę wywodów na temat bezsensu studiowania, a dziś obiecane alternatywy. Proste sposoby na lepsze życie bez 5-letniego zapieprzania w te i z powrotem na trasie wykład-ksero-ćwiczenia-ksero. Szczerze? Gdybym mógł się cofnąć, to wybrałbym jedną z poniższych dróg. A tak została mi jedna - ostatnia. I wcale nie najgorsza, ale wy jeszcze możecie wybrać lepiej.

Wielu z was pracuje albo pracowało w jakiejś odzieżowej sieciówce jako zwykły sprzedawca. I wielu porzuciło tę robotę albo sami zostali wyrzuceni. Jeśli tak, to wracajcie i szybko zatrudnijcie się tam drugi raz (nie w tej samej rzecz jasna). W wielu firmach nie macie szans na rozwój, a jako sprzedawca w sieciówce z definicji zasługujecie na awans. Wystarczy trochę zaangażowania, brak rodziny do której trzeba od czasu do czasu wrócić i opanowanie w sobie żądzy kradzieży najnowszych kolekcji. No i cierpliwość do durnych uwag kierownika-idioty. Ale spokojnie - to na was właśnie czeka to stanowisko. Możecie stamtąd wyciągnąć naprawdę konkretne pieniądze. Do tego zniżki, bonusy, rabaty, imprezy integracyjne. No i zawsze jesteście dobrze ubrani.

A dlaczego nie zawodowy kelner? Większość studentów tak dorabia, ale żaden nie mierzy wyżej niż tylko ten marny studencki zarobek. W miarę łatwo się tam dostać, ale wielu brakuje zaangażowania i cierpliwości. A kelner, który od 5 lat pracuje w tym samym miejscu to często już marka sama w sobie i wizytówka firmy. Klienci chcą, żeby to on ich obsługiwał i to on dostaje największe tipy. Ma szacunek wśród innych pracowników, szefów, klientów i staje się niemalże instytucją. Nie do ruszenia. A kieszeń ma pełną, bo po takim czasie wypłatę ma solidną, a drugie tyle wyciąga z napiwków. Znam takich i nie zamieniliby tej roboty na żadną inną. A też zaczynali od zmywaka. Aha, mowa o normalnej restauracji, najlepiej z jakąś tradycją a nie o kanciapie z kebabem.

To samo z kucharzeniem. Nie trzeba kończyć gastronomika, żeby się do pracy na kuchni załapać. Wystarczy, że lubicie gotować i macie jakiś tam talent (choćby ten stwierdzony tylko przez mamę), to ćwiczcie, trenujcie i możecie być jak Andrzej Polan - szef kuchni hotelu Novotel Airport w Warszawie, gwiazda Dzień Dobry TVN, człowiek bez choćby technikum gastronomicznego. Musicie mieć takie ambicje, żeby osiągnąć cokolwiek, co przyniesie wam satysfakcję w tym zawodzie. Mam kolegę, który też żadnej takiej szkoły nie ukończył, ale zwyczajnie poszedł do jednej z restauracji w Poznaniu, poprosił o 15-minutowy występ i dostał robotę od razu. Bo usmażył zajebisty stek, a właścicielowi knajpy smakował bardziej niż ten robiony przez szefa kuchni. That's it. I trochę odwagi.

Mechaników, hydraulików i innych speców wszędzie przyjmą z pocałowaniem ręki. Wprawdzie trzeba skończyć chociaż jakiś kurs, ale zawsze to nie 5 lat kucia teorii na uczelni. A zarobek jest godny, szczególnie jak już przejdziecie na swoje. Wszyscy oni wyglądają jak łachmyci i śmierdzi im spod pach, ale to tylko pozory. Bo ilu z was bez pytania dostało kiedykolwiek paragon za naprawę auta? Albo syfonu? Ano własnie. Każdy byłby bogaty, gdyby nie musiał płacić podatków.

Teraz coś dla tych kreatywnych. Wasze zdolności artystyczne plus polot i wyobraźnia mogą was zaprowadzić do zawodu malarza. Ale nie takiego standardowego "pomaluj mi pan na biało" tylko elitarnego, niekonwencjonalnego malarza-artysty dla bogatych. Tacy ludzie muszą i chcą się wyróżniać na tle swojej klasy społecznej, a wy możecie im bardzo w tym pomóc. Oczywiście za konkretną i dużą kasę, ale o to nie musicie się martwić.

Firmy rządzą wami, ale firmami rządzi Facebook. Nie muszą mieć strony internetowej, ale muszą mieć Fan Page. Skoro tak, to dajcie się poznać jako social media manager lub coś w tym rodzaju. Nawet, jeśli FB to nie jest wasze miejsce na ziemi, to nic nie ryzykujecie dokształcając się trochę w tym temacie. W sieci jest od groma poradników, tutoriali, case'ów, a jak wam to nie wystarczy, to przejdźcie się na szkolenie. Inwestycja niewielka w porównaniu z tym, ile możecie zarobić stając się takim ekspertem. A ekspert wiadomo - nawet jak nie wie, to się wypowie. Firmy na to idą, bo nie będą się wykłócać się z ekspertem. Ale wam to wszystko jedno - najważniejsze, że w was wierzą, a na koncie wam rośnie.

Około 10.000 zł co miesiąc na wasze konto. Na początek. Kto się pisze? To prawdopodobnie najlepiej opłacany zawód niewymagający studiów - kontroler lotów. Podobno ciągle ich brakuje i non stop ogłaszany jest nowy nabór (najnowszy znajdziecie TU). Nic to dziwnego, bo testy są tak trudne, że przechodzi je średnio 30 na 1000 osób. Ale nigdzie nie wyczytałem, że cokolwiek się za to płaci, więc chyba warto spróbować. Może akurat jesteście super extra uzdolnionymi jednostkami i dostaniecie tę robotę. Tym bardziej, że prawdopodobieństwo i tak jest wyższe niż wygranie 10k w lotto. A jako kontroler macie szanse na 10 takich tysięcy miesiąc w miesiąc. Dla mnie jest już za późno, ale wy próbujcie.

Wasza przyszłość zależy od waszych zdolności - taki wniosek mi się teraz nasunął, choć powinien na sam koniec. Zbadajcie je u siebie, bo jeśli waszą pasją jest moda, styl i nie wyobrażacie sobie dnia bez wizyty w centrum handlowym to może celem waszej egzystencji jest bycie personal shopperem. Wiecie jak to działa - kobieta (bo z reguły jest to kobieta) nie umie się dobrze ubrać, nie kuma swojej sylwetki, nie wie co jej leży, ale wie że beznadziejnie wygląda. Wtedy z pomocą przychodzi taki personal shopper i robi rewolucję w jej szafie i mózgu przede wszystkim. U nas to jeszcze ciągle niszowy zawód, bo i społeczeństwa na takie luksusy nie stać. Ale niszowy nie znaczy, że nieopłacalny. Przecież zawsze znajdą się tacy, co zapłacą kupę kasy za swój wygląd.

Teraz będzie o tańcu. Erotycznym. Bo niby dlaczego nie można w ten sposób robić kariery? Idziecie na plażę i rozbieracie się na oczach ludu za darmo. I każdego lata odsłaniacie coraz więcej swoich wdzięków. To jest super, ale jak macie co pokazać, to róbcie to też wieczorami za pieniądze. Przyjemne z pożytecznym. Zawsze to lepiej niż pójście w sponsoring, bo w klubie na prawo i lewo tylko pokazujesz a nie dajesz tyłka. I to w majtkach. Poza tym w porządnych miejscach dziewczyn pilnuje stado goryli i niech ktoś tylko spróbuje dotknąć. 

No rodzice i tak pomyślą, że mają córkę-prostytutkę i nic tego nie zmieni, ale to stare pokolenie, więc olejcie ich zdanie na ten temat. Przecież to wasze życie i wy wiecie lepiej, nie ma co strzępić jęzora na tłumaczenia. A pieniądz z tego jest oczywiście godny. No i faceci też mogą tańczyć, czemu nie.

Jeśli chcecie mieć perspektywę nie tylko dobrych, ale realnych zarobków bez studiowania to bycie blogerem nie jest dla was :) Nie będzie pierwszej, nawet marnej wypłaty po miesiącu pisania. Po roku też pewnie nie. I walki z szefem (samym sobą) o podwyżkę. Kasa może być porządna, ale nie od razu i nie na pewno. W równym stopniu zależy to od osoby blogera, od tego co pisze, jak pisze, ile pisze i zwykłego przypadku. Jeden tworzy całe lata i nic z tego nie ma, a drugi po miesiącu odpali złoty strzał i jest na ustach całego internetu. Nie ma reguły. Jest cierpliwość i wiara w to, że w końcu się uda. I to jest moja droga do szczęścia.

A więc:

Studenci - czy piszecie już podanie o skreślenie z listy studentów? 
Już-nie studenci - a jaką wy obralibyście drogę, gdybyście mogli wybrać jeszcze raz?

Dorzućcie jakąś profesję, jeśli chcecie. Inspirujmy się nawzajem.

Czytaj dalej »

17 gru 2012

10 ZAWODÓW DO KTÓRYCH STUDIA CI NIEPOTRZEBNE. I DOBRZE PŁACĄ | #1

0

Kto z was jest po studiach albo w trakcie, jest zadowolony ze swojej pracy i jeszcze dobrze mu płacą? Nie muszę was widzieć, bo i tak wiem, że jest was niewielu. A komu właśnie likwidują stanowisko, bo kryzys? To już bardziej realne. Właściwie ten wpis jest kierowany do ludzi, którzy są gdzieś na początku studiów, ale ci którzy mają to za sobą też na tym skorzystają, bo przecież nigdy nie jest za późno.

Zatem drodzy, bez-pomysłu-na-życie, młodzi ludzie - coś dla was mam. A bardziej dla tych, co to na kierunkach filozoficzno-politologiczno-ekonomicznych próbują się kształcić. To, że za sam fakt posiadania papierka nikt wam pracy nie da powinniście już wiedzieć. I za to, że będziecie znać dwa języki i w CV będziecie mieć wpisany staż w korporacji też nie. Generalnie niepewność jutra chodzi za wami nawet, kiedy już tą robotę jakimś cudem zdobędziecie. I zdobyliście ją bynajmniej nie dlatego, że przed nazwiskiem możecie sobie legalnie postawić "mgr" a z jakichś kompletnie innych, oderwanych od rzeczywistości powodów (błyskotliwych i ciętych ripost podczas rozmowy kwalifikacyjnej? Zdarza się). Taka nasza polska rzeczywistość.

Pewnie, że rzadko kto idzie na studia tylko po to, żeby studiować i uważa ten czas za stracony. Ale tylko do czasu otrzymania papierka, że jesteście zajebistymi magistrami zajebiście renomowanej uczelni. Wtedy nawet te mniej zajebiste firmy omijają was szerokim łukiem jako do niczego nienadających się absolwentów. Co nie do końca jest prawdą, ale firmy tak myślą. I to one rządzą teraz na rynku, więc nie warto ryzykować i zawczasu studia zwyczajnie w pizdu porzucić.

Możecie to zrobić, bo jest alternatywa. A nawet kilka takich. Tylko, że albo jesteście zaślepieni wizją wielkiej kariery jaką roztacza przed wami uczelnia, albo macie to gdzieś i przez 5 lat w głowie macie tylko imprezy, albo rodzice wam kazali. I lecicie za tłumem, bo tak łatwiej. Tak, w tej chwili pójście na studia, to pójście na łatwiznę. Nie każde, bo jest kilka wartych uwagi, ale większość to przereklamowana machina produkująca petentów do UP.

Nie chcę żeby was przy każdej okazji kopano w dupę, więc odpuszczę wam banały w stylu "zostań przedstawicielem handlowym albo agentem ubezpieczeniowym". Ich nikt nie lubi, a z czasem sami siebie przestają lubić. Nieważne - są inne sposoby, żebyście nie musieli przywozić od mamusi słoików z jedzeniem. Możecie żyć i być na swoim bez studiów. Poza tym firmy może trochę otrzeźwieją, kiedy na rozmowy do nich zaczną się schodzić same oszołomy bez szkoły. Gwarantuję wam, że będą za wami tęsknić. Ale bez łaski, bo wy już będziecie gdzie indziej i będziecie zarabiać naprawdę dobre pieniądze. Pokażę wam gdzie...

...ale poczekajcie do jutra. Dziś to byłoby dużo za dużo, bo to nie jest temat do przyjęcia na raz. Ucieklibyście, a najlepsze zostałoby nieodkryte. A tak będzie trochę tajemniczo, trochę intrygująco i poznacie granice swojej cierpliwości ;) Jutro wszystko będzie jasne.



Dodaj coś od siebie - zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

3 gru 2012

POZNAŃ CHCE SPECJALISTÓW. JAK WSZYSCY.

0

Wszystkie największe media (m.in. TVN24, Gazeta.pl, Wirtualna Polska i wśród nich Maciek Budzich z Mediafun) od kilku dni podają informację, że "Poznań daje pracę". To znaczy, że to musi być coś ważnego, unikalnego i generalnie mało jest ważniejszych tematów.

Coś w tym musi być, bo to chyba pierwsza tego typu kampania prowadzona przez jakiekolwiek miasto w Polsce w innych miastach Polski. No więc tu jest ten unikat. Tylko, że rewolucji żadnej nie wprowadza, bo Poznań szuka specjalistów, a nie panów asystentów biura i pań sekretarek. Nic w tym akurat dziwnego, bo tych jest dużo za dużo, ale przecież informatyków, inżynierów czy nawet mechaników szuka cała Polska, a nie sam jeden Poznań. Tyle, że on robi kampanię, a reszta nie.

Tylko zastanawiam się w jakim celu? Każdy w miarę ogarnięty Polak wie, że wszędzie takich ludzi brakuje. A już tym bardziej studenci wszystkich politechnik o tym wiedzą. Nie tylko w Polsce firmy chcą takich mózgowców zatrudniać, cały świat ich przecież szuka i zabiera nam co najlepsze okazy (na szczęście nie wszystkie). No to z czym ten Poznań wychodzi do ludzi? Z informacją, że też szuka? Banalne.

Nikt też nie wie, skąd w ogóle wziął się ten pomysł. To jest inicjatywa kilkunastu największych wielkopolskich firm (czego nie widać) i samego miasta (co widać aż za dobrze). Ale kto zaczął i czyja to była inicjatywa? To ważne, bo chyba tutaj tkwi odpowiedź po co w ogóle ta cała medialna szopka. Jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby to firmy prosiły Poznań o pomoc, bo te same ogłoszenia o pracę pojawiają się na wszystkich znanych portalach z pracą. To on-line a sama kampania outdoorowa nie podaje żadnych szczegółów, ani tym bardziej ofert pracy. Poza tym to, co pisałem wcześniej - wszyscy szukają, więc jak ktoś chce pracę, to sobie ją znajdzie. I nie w Poznaniu, bo jak jest z Warszawy, to będzie ją miał na miejscu - tam też jest kupa światowych marek i producentów, którzy zabijają się o tych najlepszych. To samo we Wrocławiu, w Krakowie i pewnie jeszcze kilku innych miejscach. 

Zostaje zatem miasto, które uderzyło do Solarisa, Volkswagena i całej reszty z prośbą o wsparcie. Ci się godzą, bo przecież nic na tym nie tracą. A miasto zyskuje rozgłos i prawdopodobnie o to w tym całym szumie chodzi.

Jest prowokacyjnie, jest oryginalnie, ale przekaz mydli nam trochę oczy. Poznań zachęca do pracy u siebie, Rysiu nasz prezydent sam wspomina o problemie niskiej mobilności Polaków i chce żeby się tu wszyscy osiedlali i pracowali, ale to już takie oryginalne nie jest, bo wiemy to wszyscy, że my się do przeprowadzek za pracą wcale nie garniemy. I niekoniecznie chcemy to zmieniać, bo gdyby tak było, to i bez takich kampanii byśmy się przeprowadzali na potęgę. A nie bardzo nam to na rękę, bo rodzina, bo dom, bo korzenie, bo brak pieniędzy, bo kupa innych sztucznych problemów i zawsze można się jakoś usprawiedliwić. To przecież kwestia mentalności, więc jak komuś zależy, to za robotą zjeździ całą Polskę i nie potrzebna mu do tego dodatkowa zachęta w postaci billboardów i spotów radiowych. Tym bardziej, że nie o pracę w Poznaniu tu idzie, a o Poznania własny wizerunek. Za który płaci tonące w długach miasto.



Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »

23 wrz 2012

FRAJERA DO OPIEKI NAD DZIECKIEM OD ZARAZ ZATRUDNIĘ

0

Znów chcieli dobrze i znów spieprzyli. Idea całkiem rozsądna - ciągniemy dwie sroki za ogon, czyli pomagamy i bezrobotnym, i rodzinom z dziećmi. Wszyscy będą zadowoleni, a szczególnie ci, którym słupek poparcia znów urośnie. O co chodzi? Ano o zapowiadany od jakiegoś czasu (po cichutku) rządowy plan, w którym rolę przepełnionych żłobków miałby częściowo przejąć tzw. dzienny opiekun.

Wystarczy, że ma wykształcenie pedagogiczne, doświadczenie w pracy z dziećmi albo ukończy kurs i już może podjąć pracę swoich marzeń. Zapewne chciałby więcej, ale może przyjąć jedynie piątkę dzieciaków pod swój dach. No dobra, przeboleje jakoś tę stratę. A potem to już tylko zabawa, uśmiechnięte i grzeczne małe szkraby, każde woła jeść/pić/siku/kupę o czasie doskonale wiedząc, że nie można psuć opiekunowi szampańskiego nastroju. Wieczorem siada zrelaksowany (no przecież nie wychodził z domu) na kanapie, włącza laptopa i liczy jak mu za "nicnierobienie" państwo wypłaca górę pieniędzy. Haha.

Swoją drogą, ciekawe jak monitorują "doświadczenie w pracy z dziećmi". Idzie taka 50-letnia babka do urzędu i mówi, że wychowała trójkę dzieci. I to jeszcze w stanie wojennym, więc co to dla niej gonić dziecko po mieszkaniu, skoro 30 lat temu to ją po ulicach ganiała ubecja. I to byłby jeszcze najmniejszy problem, bo i tak pewnie chodzi o doświadczenie w papierach. Czyli, panie i panowie od zawsze zajmujący się domem i wychowywaniem dzieci, zapomnijcie. Nie dla psa kiełbasa.

Wracając do głównego wątku, różne miasta w Polsce ogłosiły nabór na takich opiekunów. I co? Nic, bo chętnych można policzyć na palcach jednej ręki. A dlaczego tak? Może dlatego, że znów ktoś zupełnie olał marketingową stronę takiego przedsięwzięcia. Ja, na przykład, dowiedziałem się o tym pomyśle z dzisiejszego Metra i to w kontekście tego, że jest słabo. Akurat tę gazetę wkładają mi do ręki codziennie i codziennie czekając 20 minut na przystanku z konieczności do niej zaglądam. I nie przypominam sobie, żeby ten pomysł ktoś wcześniej nagłaśniał. Okej, mogłem coś przeoczyć, ale Internet też milczał. Bosze, kogośmy wybrali? Nawet, jakby chcieli nam pieniądze na ulicy rozdawać, to nikt by się o tym nie dowiedział. A już na pewno nie z mediów. Może ktoś to zamieścił na jakichś rządowych stronach, ale jaki normalny człowiek bez przymusu tam zagląda? Właśnie.

No dobrze, a ile dają? Zależy od miasta. Stolica rzuca 2700 zł brutto za przygarnięcie piątki maluchów. Miesięcznie. No to liczymy: po odliczeniu składek i podatku w ręce zostaje prawie 1950 zł. Opiekunka ogłaszająca się w Internecie bierze, powiedzmy, te 12 zł za godzinę (jak na Warszawkę, to stawka i tak zaniżona). Zajmując się dzieckiem przez 8 godzin dziennie, 5 dni w tygodniu przez cały miesiąc, wyciągnie 1920 zł. JEDNYM dzieckiem! Weźmie drugie i robi się różnica. Nie musi się też spowiadać przy każdej okazji urzędnikom z tego, co robi. Nie musi wypełniać tony urzędowych papierów i nie musi na to tracić czasu. Tyle, co na wrzucenie ogłoszenia do sieci. Do sąsiadów wpadnie kontrola i zapyta kim jest ta jedna, co chce miastu pieniądze zabierać na dzieci jakieś. A jak się z sąsiadem dobrze nie żyło, to dupa blada. I nie jest to praca dodatkowa, którą z czystym sumieniem (no prawie) można za chwilę rzucić, jak się zajmowanie dziećmi nie spodoba. Kula u nogi na 2 lata co najmniej.

A to nie koniec zakrętów, bo trzeba jeszcze spełnić jakieś warunki mieszkalne. Tego akurat nie doprecyzowali, ale to daje jeszcze jeden powód, dla którego ludziom może nie chcieć się użerać z urzędem. Pani za biurkiem wstanie rano prawą nogą - klepnie wszystko, co jej podsuniesz. Wstanie lewą - wyrzuci cię za drzwi i to jej dopiero poprawi humor. Poza tym, komu łatwiej jest zapewnić godne warunki do "przechowania" dziecka? Ludzie, którzy mają własny dom, mieszkanie, wolne pokoje, kasę na zabawki nie potrzebują takiego zarobku, bo mają lepszy. A bezrobotni mają nic albo niewiele, do tego mieszkają w dzielnicach, gdzie żule, osikane klatki, zasrane chodniki i inne takie patologie to norma. I kto takiemu odda dzieciaka? Już nie mówiąc o tym, że i tak nie przepuściliby takiego kandydata przez sito. I o ile w ogóle by się tam pojawił.

No więc ja się pytam: dla kogo, kuźwa, robiona jest ta cała szopka? Niepoważni ludzie mają natychmiast przestać się zajmować poważnymi rzeczami. To jest apel. Nie można tylko chcieć dobrze, a potem niech samo się dzieje i niech się plebs z tego cieszy, co pan wymyślił. To tak, jakby pójść do kibla, postawić klocka, ale nie zdjąć przy tym majtek. Pomysł dobry, ale wykonanie marne. I śmierdzi.

Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf