3 gru 2013

REKLAMY NIE DZIAŁAJĄ. PRZYNAJMNIEJ NA POLAKÓW

0

Im bliżej do świąt, tym więcej świątecznych reklam w mediach. Przy tej okazji usłyszałem dziś wypowiedź "eksperta", który twierdzi, że choć zdecydowana większość ludzi zaprzecza temu, że reklamy mają na nich jakikolwiek wpływ, to tak naprawdę tylko marny procent nie sugeruje się tym, co widzi w telewizorze, kiedy serial ma przerwę.

No to panie drogi ekspercie - jednak większość ludzi w tym kraju nie ma takich pieniędzy, żeby sobie pozwalać na regularne picie oryginalnej Coca-Coli tylko dlatego, że to znana marka, że w swojej klasie nie ma konkurencji i że prawdopodobnie ma najlepsze reklamy świąteczne na świecie. Idą do dyskontu i kupują podróbę.

Akurat ja colę piję rzadko, więc jeśli już kupuję, to tylko oryginalną, niezależnie od ceny. Ale nie zapłacę więcej za zwykłą wodę tylko dlatego, że ma na etykiecie "Żywiec Zdrój" i że kiedyś widziałem ją w reklamie. Bo raz, że woda ma gasić pragnienie i takie właściwości to ma nawet kranówa, a dwa - wiadomo, że markowe są droższe właśnie dlatego, że są reklamowane.

Ja nigdy nie kupiłem Viziru, mimo że Zygmunt i biel tych ubłoconych wcześniej skarpet robią wrażenie. Moje brudy piorą się w jakimś niemieckim płynie ze straganu pod blokiem. I też są czyste.

Przecież reklamy w telewizorach i tak wyłączamy.
Ulotki wyrzucamy.
Reklam w gazetach nie czytamy.
Billboardy olewamy.
Skaczące okienka w internetach blokujemy.
W adwordsy nie klikamy.

Na ludzi w Polsce typowa, nachalna reklama nie działa. Działa cena i przyzwyczajenie. No i rekomendacja, ale nie taka od Wojewódzkiego czy innego Pascala, ale od rodziny i znajomych.

Okej, są jeszcze te wszystkie wielkie-mega-hiper-cudo-promocje, ale one nie informują o produkcie, że jest (bo to na ogół wiadomo), a o dramatycznie niskiej cenie za ten produkt. Ludzie na to lecą i polecą za każdym innym jedzeniem czy ubraniem z wyprzedaży. Niezależnie od tego, co widzą na metce.

Nie działa nawet to całe lokowanie produktu, które w polskich serialach jest tak namolne i nienaturalne, że chyba właśnie dlatego nie działa. Te wszystkie "prodakt plejsmentowe" cuda raz, że nie są tanie, bo na taniochę telewizja nie może sobie przecież pozwolić i dwa, że to nigdy nie jest towar pierwszej potrzeby. Wniosek - większość z nas ma w pompie to, co oni tam w tych serialach piją, jedzą i czym bujają po ulicach, bo nas i tak na to nie stać.

I teraz nie wiem czy ma mnie to bawić, czy powinienem raczej płakać, że reklama czegokolwiek w Polsce i dla Polaków jest tak niskich lotów i traktuje dorosłych ludzi, jak dzieci, które łykną wszystko. A wbrew obiegowym opiniom większość Polaków myśli nad tym, co wrzuca do koszyka, bo nie stać ich na to, żeby nie myśleć.


Czytaj dalej »

13 maj 2013

SPÓJRZCIE NA TE OCZY....

0
Czyż nie są hipnotajzin?

Jestem stałym bywalcem Biedronki, bo mam ją pod domem. W sumie kto nie ma. Dla mnie to fenomen ostatnich lat i nikt mi nie powie, że tak nie jest. Generalnie dyskonty, ale wiadomo gdzie 90% Polaków robi zakupy. No przyzwyczailiśmy się. Bo tanio i blisko, i nawet nie zauważyliśmy jak bardzo daliśmy się zmanipulować.

Biedronka na Łukaszewicza w Poznaniu. Tam chodzę jak nie pięć, to cztery razy w tygodniu. Nie wiem czy mogę akurat ten sklep uznać za reprezentanta sieci, ale skoro to jest sieć i teoretycznie wszystko działa, dzieje się i wygląda tak samo, to jeden przypadek rzutuje na całą resztę i nie ma zmiłuj.


Standardy kochana, standardy!

Ja wiem, że różnicę robią ludzie którzy tam pracują, ale po to są standardy, żeby niezależnie od człowieka mogły być respektowane wszędzie. Zresztą - zasłanianie się ludźmi, których samemu się dobierało (wg standardów oczywiście) jest słabe i totalnie pogrąża każdą firmę. A im większa, tym gorzej.

Okej. Ostatnio, czyli od jakiegoś roku, spięcia na linii ja-Biedronka zdarzają się coraz częściej. Przelało się, więc ja przelewam moją irytację tutaj. I ciekawi mnie, czy macie tak samo.

1. Okrągłe ZERO nowości. I to nie to, że mi się w dupie poprzewracało, ale taki jest fakt i do tego zostałem przez B. przyzwyczajony. Co tydzień - coś nowego. Cokolwiek - jogurt, piwo, kawa, jakiś egzotyczny owoc, ale coś tam zawsze było. Patrzę na takiego Lidla i widzę, że można. A tu rzygać się chce, bo ciągle to samo.

2. To samo i ceny rosną. A promocji brak. Nie wiem czy wy też to widzicie, ale w Biedronkach nie ma promocji. Tam ceny zawsze mają być niskie, więc po co promocja. Ale nie są i rosną bardzo niepostrzeżenie. Bo zauważcie, że zmieniają się bardzo rzadko, co bardzo nas przyzwyczaja i łatwo nas potem wydymać. Takie masło - chyba przez cały rok cena nie drgnęła nawet o grosz, co by nagle z dnia na dzień podskoczyć o 50. Jeśli przez rok kupiłem 100 kostek po jakiejś stałej cenie, to za 101, 102 i nawet 110 kostkę zapłacę w ciemno. Dopóki mnie coś nie tknie, że te rachunki coś za duże wychodzą. I tak manipulują przy prawie każdym produkcie. Poza piwem, które zawsze mają tanie i czasem nawet coś obniżą. Taka ciekawostka.

3. No ok, ale żebym te ceny chociaż widział. To nie - do wyboru 10 różnych past do zębów, a pod spodem 5 cen, z czego 2 od past, których nigdzie nie widzę. Idę to czytnika - 'nie znaleziono towaru'. Tylko sprawdzałem - od roku albo dłużej nie znajduje żadnego towaru, który podkładam, zatem zero zdziwienia. Idę do kasy i proszę o sprawdzenie. Cena oczywiście wyższa niż myślałem. Zwracam uwagę, żeby to poprawili na regale, bo wprowadzają klienta w błąd. Cisza. Nie sądzi pani? Cisza. W takim razie ja chcę tą cenę, która tam jest. Ależ skąd, tej pasty przecież nie ma! Ale cena jest, ja myślałem że dotyczy tej pasty i z tą myślą chciałem ją kupić. Cisza. To jest OK wg pani? Kasować? Tak, kasować. Bez do widzenia.

4. Teraz już się przyzwyczaiłem (wiadomo), ale po kosz na zakupy muszę dymać przez całą szerokość sklepu, do ostatniej kasy. Bo oni nie są od ustawiania koszyków przy drzwiach - ani sprzedawcy, ani ochrona. Przecież to mi jest potrzebny, nie im.

5. Pomijam porozpierdzielane palety tak, że przejść nie można i przeterminowane produkty (ale jestem miły, zwracam obsłudze i nie chcę nic za to). Albo nie pomijam - takie wtopy też nie powinny mieć miejsca. Nawet tu.


I co ja mogę teraz?

Ano, mogę się obrazić. I pojechać do Lidla kawałek dalej albo liczyć na godne promocje w Tesco. Ale co robię? Wracam do Biedrony jakby się nic nie stało, bo szkoda mi czasu i paliwa na dojazd.

Tym właśnie B. wychowała albo wręcz wyhodowała sobie klientów - jest wszędzie i zawsze po drodze. Więc idę do B. bo co mam zrobić. Uzależniliśmy się wszyscy, bo oprócz niskich cen zapewniła nam też ten komfort, że każdy ma blisko. A przynajmniej bliżej niż gdzie indziej. Zakupy on-line nie robią takiego szału, bo raz że nigdy nie możesz być do końca pewny co znajdziesz w kartonie, dwa - taniej wcale nie jest, trzy - mniejszych zakupów nie zrobisz, bo dowóz kosztuje.

A standardy? Tak jak alkoholikowi po latach picia zależy już tylko na procentach, tak nam zależy na cenie. Wejść, kupić, wyjść. I możemy sobie wmawiać, że to przez kryzys, że nędza i trza oszczędzać. Pijak też się tłumaczy - ma problemy to pije, ale jak się pozbiera to przestanie. Tiaaa... Będziemy kupować w Biedronie to końca świata i nawet nie zauważymy, że w końcu i tam zaczniemy przepłacać.

Tak nas zahipnotyzowała jędza jedna.




A jak wyglądają Wasze doświadczenia z tym owadem? Bo nie wierzę, że jesteście super zadowoleni.

Czytaj dalej »

13 lis 2012

KUPIĘ TANIO MIESZKANIE - NA 13 SPOSOBÓW

22
Ostatnio całkiem sporo znajomych mi ludzi planuje zakup mieszkania. Tak sobie rozmawiamy o biznesach, interesach, sportach i rodzinach, aż w końcu temat i tak schodzi na własne M. Nie wiem czy to kwestia pory roku, czy zwykły przypadek. Ale pamiętam, że rok temu o tej porze też z kimś na tematy mieszkaniowe rozmawiałem. 

A trzy lata temu sam kupowałem i remontowałem własne. Coś w tym musi być, że jesienią ludzie rzucają się na mieszkania niczym pijak na wódkę. Wiadomo, że każdy taką decyzję planuje i dojrzewa do niej, ale jakoś tak się dziwnie składa, że jej finał następuje jesienią albo przeciąga się do zimy.

A może nie ma się co dziwić? Jesień sprzyja chorobom, depresjom i ogólnie złemu samopoczuciu, więc podświadomie szukamy czegoś, co nas na ten smutny okres mocno zaangażuje. Poza tym zimne pory roku raczej nie zachęcają do codziennych spacerów i człowiek chętniej posiedzi w domu. Tym bardziej, jeśli właśnie go kupił.


Ale wracając do rozmów ze znajomymi, uderzająca jest ich niewiedza w temacie zakupu mieszkania. O ile rynek pierwotny wymaga wiedzy bardziej prawniczej niż remontowo-budowlanej, to przy kupnie mieszkania "używanego" wystarczy trochę logiki plus jakiś dobry znajomy, co się zna. Takim Waszym doradcą powinien być też pośrednik, ale obojętnie jaki by nie był dla Was miły i kochany, to najbardziej zależy mu na prowizji, czyli Waszych pieniądzach. I ostatnią rzeczą, jaką dla Was zrobi, będzie negocjowanie ceny ze sprzedającym. No chyba, że oboje sztucznie ją zawyżą, co by potem bez wyrzutów sumienia i z uśmiechem na twarzy zaproponować "rewelacyjne" warunki.


Teraz jestem mądry, bo mam to za sobą. Ale trzy lata temu też byłem głupi. Do tego logiczne myślenie w sytuacji, gdy mieszkanie Wam się podoba, a właściciel wciska Wam, że ma dziś jeszcze dwudziestu oglądających, nie należy do najłatwiejszych czynności. Ja już przez to przebrnąłem i chcę się tym teraz z Wami podzielić. Wiem, że ludziom trudno jest uczyć się na czyichś błędach i słuchać złotych porad, bo to im się od razu źle kojarzy - z kazaniem w kościele, z dzieciństwem, kiedy to mamusia "dobrze" nam radziła, już nie wspominając o teściowej. Ale to nie rady tylko sugestie.


Weźcie sobie z tego, co chcecie. Być może komuś to pomoże, być może jeden z poniższych pretekstów przyczyni się do znacznego obniżenia ceny Waszego nowego domu. Nie są to odkrywcze metody, ale dla kogoś, kto musi w 15 minut powiedzieć "biorę" lub nie, bo za drzwiami czeka tabun chętnych, mogą okazać się bardzo cenne.


Oto 13 argumentów, o których z pewnością milczeć będą pośrednicy, właściciele, ich rodziny, sąsiedzi (chyba, że się nie lubią) i zwierzęta. 13 pretekstów do "zjechania" z ceny w sytuacji, kiedy wszyscy grają przeciwko Wam i próbują ukryć to, co niewygodne.

1. Zwróćcie uwagę na klatkę schodową. Mieszkanie może być śliczne, cudne, świeżo wyremontowane, dizajnersko umeblowane, z widokiem na park i jezioro, ale jeśli klatka jest w opłakanym stanie, to negocjujcie. Będziecie sprowadzać znajomych, rodzinę, kochanków. Co z tego, że macie odwalone mieszkanie, kiedy wstyd Wam będzie gościa przez klatkę przeprowadzić.
Poza tym, jej stan często odzwierciedla stan i podejście zarządcy tego miejsca (czyli np. spółdzielni) lub też wskazuje na sąsiadów, którym nie przeszkadza, że ich domowe zwierzątka oddają mocz na klatkę. 
2. Zwykle mieszkania do remontu już mają obniżoną cenę, ale co Wam szkodzi pomarudzić i powzdychać, że okna są do wymiany, parkiet do cyklinowania, a ściany są krzywe i wymagają gładzenia? Zawsze można ugrać jeszcze większą promocję, a poza tym jaką macie pewność, że to już wszystko, co trzeba w mieszkaniu zrobić?
3. No właśnie. Przecież skąd macie wiedzieć, co siedzi w ścianach, suficie i podłodze? Po latach kable elektryczne mogą być już na tyle sfatygowane, że włączenie za jednym razem Waszej nowiutkiej pralki i lodówki spowoduje spięcie i już pierwszego dnia trzeba będzie wołać elektryka i serwis. Koszty.
Sufit może pękać, przeciekać, a w rogu może właśnie pan właściciel zamalował grzyba. Podłoga może skrzypieć i być dziurawa. Koszty.
Jasne, że nie ma co wyjeżdżać na wstępie z takimi podejrzeniami, ale jeśli nie mamy pod ręką fachowca, to każdą, nawet najdrobniejszą rysę trzeba samemu dokładnie prześwietlić i żądać wyjaśnień.
Dobrym patentem jest prośba o "naprawdę bardzo szczerą odpowiedź", co w mieszkaniu jest do naprawy, do remontu, bla bla bla, bo bardzo nie chcemy być zaskoczeni, jesteśmy biedni, mamy ograniczony budżet etc. Taki zabieg często wystarcza, żeby zobaczyć czy właściciel jest z nami szczery, czy chce nami zakręcić, bo widać to po jego zachowaniu - całym swoim ciałem pokazuje, jaką walkę sam ze sobą właśnie toczy: mówić o trupie pod podłogą czy przemilczeć?
4. Jeśli nie zależy Wam na widoku albo jasnym mieszkaniu, to szukajcie takich, gdzie pod oknem jest plac budowy, a do pomieszczeń ani przez sekundę w ciągu dnia nie zagląda słońce. Wam nie zależy, ale właściciel o tym nie wie. Zimne, ciemne lokum bez perspektyw na szczęśliwe życie dla urodzonego domatora. Fatalne położenie. Negocjujcie.
5. Brak balkonu - to samo. Wam może nie zależeć, ale musicie wiedzieć, że takie mieszkanie trudno sprzedać, bo 9 na 10-ciu chciałoby mieć trochę podwórka w kamienicy albo na blokowisku. Wy możecie być tym jednym, ale choć na chwilę warto o tym zapomnieć i nie wychylać się, że "właściwie po co nam balkon".
6. Obojętnie na jakim piętrze znajduje się Wasze upatrzone M, to zawsze można znaleźć powód do jakiejś niewielkiej obniżki. Przecież parter to z samej definicji zagrożenie w postaci złodziei i niezapowiedzianych wizyt świadków Jehowy plus zimna piwnica pod Wami. Piętro po środku to sąsiedzi z każdej strony, do tego zawsze możecie zalać kogoś pod Wami i ktoś może zalać Was. Na samej górze latem jest gorąco, zimą zimno, dach może przeciekać, a jeśli macie dziecko to już w ogóle możecie je wykorzystać jako kartę przetargową.
7. My młodzi kupujemy raczej mieszkania małe i nieustawne, a gratów ze sobą mamy tyle, że pałac mógłby nie wystarczyć. A przecież nie będziemy się ich pozbywać tylko dlatego, że nie mamy gdzie ich upchnąć. No chyba, że właściciel satysfakcjonująco obniży cenę, bo mieszkanie nie posiada piwnicy (albo czegoś w tym rodzaju). A to wbrew pozorom tak samo ważne pomieszczenie jak kuchnia czy łazienka. Każdy chce mieć w domu ład i skład, ale nikt nie chcę się niczego pozbywać, bo a nóż się kiedyś przyda. Piwnica musi być. Albo zjazd z ceny. 
8. Dobrze jest mieć auto. Bo w przypadku, kiedy właściciel nie posiada garażu albo miejsca parkingowego, a postawienie naszej gabloty na ulicy graniczy z cudem, jest to cudowny pretekst do negocjacji. No bo musimy wynająć garaż, opłacić miejsce albo wykupić parking pod blokiem. Koszty, koszty.
9. Sprawdźcie w Internecie czy na osiedlu, gdzie będziecie mieszkać były ostatnio jakieś rozboje, napady albo kradzieże. Czy ekshibicjoniści odstawiają swój performance tylko wieczorami, czy w ciągu dnia też mają występy. Popytajcie sąsiadów czy ten trzepak pod oknem aby na pewno służy do trzepania dywanów, a nie jako miejsce spotkań tutejszej młodzieży. Wszystko ma wpływ na cenę.
10. Jeśli Wasze wymarzone mieszkanie ma aneks kuchenny... to dobrze. Sytuacja podobna do tej z balkonem i oknami od północy. Może Was taki układ rajcować, ale nie wyprowadzajcie sprzedającego z błędu i pokażcie, jak wielki to dla Was kłopot. Tu trzeba przebudować, tam dobudować, wszystko pomalować, no i jeszcze drzwi... Nie byliście przygotowani na takie koszty. Aneksy nie są już modne i ogarnięty właściciel mieszkania powinien doskonale o tym wiedzieć. A jak nie, to delikatnie dajcie mu do zrozumienia, że aromat smażonego kotleta nie współgra z zapachem waniliowej świeczki w salonie. Niedobrze Wam się robi.
11. Papiery. Wszystkie flepy i świstki poświadczające, że ten oto pan jest właścicielem mieszkania, że nie jest niczym obciążone, zajęte przez komornika, nie ma na nim żadnej służebności, że nie zalega z czynszem za ostatnie 10 lat. Plan mieszkania i wiele innych ważnych dokumentów. Jeśli czegoś brakuje i jest wielce prawdopodobne, że się nie znajdzie, to nawet nie zaczynajcie negocjacji. Bo za 3 miesiące przyjdzie do Was pismo, że jako nowi właściciele zalegacie 100 tysięcy złotych z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu.
12. Łazienka to drogi biznes, więc jeśli fugi między kafelkami są czarne, a w wannie, w klozecie i w umywalce macie rdzawo-brązowe smugi, koło okna zamieszkał grzyb i w ogóle śmierdzi moczem starego dziada, to tym lepiej dla Was i dla Waszych negocjacji.
A co, jeśli łazienka wygląda na czystą, zadbaną i nawet względnie ładny zapach stamtąd dochodzi? Pytajcie, kiedy była remontowana i żądajcie paragonów zakupu płytek, rurek, kabiny prysznicowej i wszystkiego, co tylko Wam do głowy przyjdzie. Bo ładnie wyglądająca łazienka, ale zrobiona 10 lat temu oznacza, że mogą się tam zalęgnąć jakieś robale - pod zabudowaną wanną, prysznicem, w szafkach, pod podłogą i kiedyś mogą chcieć stamtąd wyjść. W wilgotnych warunkach mają ułatwione zadanie. Ale kosztowny remont załatwi sprawę.
Trochę naciągany, ale niestandardowy pretekst, który może właściciela bardzo zaskoczyć i jest szansa, że będąc w lekkim szoku obniży Wam cenę.


13. Nie zawsze jedynym sukcesem, jaki możecie osiągnąć jest niższa cena. Jeśli Wy macie twarde argumenty, a właściciel mimo to nie chce spuścić z ceny, macie 2 wyjścia. Możecie olać sprawę, obrazić się i wyjść albo próbować uzyskać coś w zamian. Część rzeczy sprzedający zazwyczaj chce wziąć ze sobą do swojego nowego domu, np. pralkę. Umówcie się, że OK - cena zostaje, ale pan dorzucasz tę pralkę i ona tu zostaje. Takim sposobem też można się dogadać i w sumie obie strony powinny być zadowolone - Wy, bo macie gdzie prać i nie musicie jeździć po marketach i pan były już właściciel, bo kupi sobie nową, na gwarancji.

Ja nie zastosowałem nawet "mniejszej połowy" tych wszystkich pretekstów, bo nie musiałem albo nie wiedziałem, że mogę je zastosować. Głupi byłem, jak większość przed swoim "pierwszym razem".


A czy Was coś negatywnie zaskoczyło zaraz po podpisaniu umowy? Coś, po czym do dziś nie możecie spojrzeć w lustro, bo tak bardzo Wam wstyd żeście wcześniej tego nie dostrzegli? A może popisaliście się jakimś mistrzowskim zagraniem, po którym właściciel spuścił Wam połowę ceny? Piszcie, ktoś na pewno na tym skorzysta.




Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf