Zawsze lubiłem duże miasta. Mnóstwo ludzi, różne rasy, dziwne języki, kafejki i kebaby na każdym rogu, wylansowane nastolatki i lokalna biedota, uliczki handlowe i szklane biurowce. Nawet korki uliczne mi się podobają, ale tylko wtedy, kiedy sam w nich nie stoję. Ja idę piechotą i patrzę, jak żyje miasto. A żyje intensywnie, podobnie jak ja. Pewnie dlatego tak bardzo się lubimy.
Barcelona, Reykjavik, Warszawa?
Tak, mam poczucie, że metropolie chcą mnie u siebie gościć, a ja sam chcę u nich przebywać. Nigdy mnie z niczego nie okradły, nie pobiły bez powodu, nie oszukały na bułce w piekarni. Zawsze prowadziły tam, gdzie akurat chciałem dotrzeć i nigdy nie pozwoliły mi się zgubić. Nie wymagały korzystania z nawigacji, bo moja orientacja terenowa w połączeniu z miejską informacją na znakach drogowych zawsze dawała dobre rezultaty.
Berlin, Londyn, Warszawa?
W takich miejscach wszystko jest na swoim miejscu. Moim też, bo metropolie doskonale wiedzą czego chcę i prowadzą za rączkę tak, że ja się nawet nie zastanawiam, w którym kierunku powinienem pójść. Po prostu idę. Mogę nie znać miasta, ale im jest większe, tym bardziej wszystko układa się po mojej myśli i pozwala mi się dobrze bawić. I - tak, tak - odpocząć.
Bo czy nie jest odpoczynkiem chwila spędzona przy dobrej kawie, przy czystym oknie, w wygodnym fotelu i w miejscu, gdzie mogę popatrzyć na tłum wiecznie zabieganych i, jak ja, intensywnie żyjących ludzi? No jest - oni biegają, a ja siedzę. Taksówkarze trąbią, karetka na sygnale, rowerzysta wpada na pieszego, autobus się spóźnia, pasażerowie bluzgają, kierowca ma to gdzieś. Miasto żyje, ja to widzę i cieszy mnie, że na tych 20 minut jestem za szybą. To nic, że za chwilę wychodzę i też będę uczestnikiem tego bałaganu. Ważne, że teraz nim nie jestem i ta jedna chwila, kiedy na tych 20 minut moje życie staje się uporządkowane i kiedy nic nie muszę, pomaga mi się zdystansować i za chwilę na nowo, z optymizmem pozwala wejść w ten bałagan i działać.
No dobrze - odpocząłem, popatrzyłem, posłuchałem, więc idę dalej. A o tym, gdzie mnie poniosło i po co w ogóle stolica chciała się ze mną spotkać - JUTRO.
Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!
Brawo Looqash! Sama jestem z Warszawy i nie bardzo lubię tu mieszkać, ale cieszę się i doceniam, że Ty je lubisz. Po co te wszystkie stereotypy i wojny między naszymi miastami skoro może być tak miło :) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWszędzie dobrze gdzie nas nie ma. A poważnie, to ja miejskie zwierze jestem i w im większym mieście jestem, tym bardziej to dostrzegam.
UsuńJa jestem wewnętrznie rozdarta. Do Warszawy się przyzwyczaiłam. Żyję w niej od urodzenia, ale dużo bardziej pociąga mnie Wrocław... Zakochałam się w tym mieście. Zdaje się, że ze wzajemnością, ale niestety pozostanie nam związek na odległość :-)
OdpowiedzUsuńPoznania zaś nigdy nie miałam okazji dobrze poznać. Byłam w październiku na weekend, ale to za mało ;-)