5 lut 2013

ISLANDIA. KIEDYŚ TAM WRÓCĘ... #1

0

Pamiętam jak w 2008 roku odleciałem z dziewczyną na Islandię. I pamiętam, że mi się nie chciało. Całe trzy miesiące lata harować jak wół na sprzątaniu pokoi w hotelach i podawaniu bogatym turystom jedzenia do stołu, to nie było to o czym marzyłem. 

I do tego gdzieś na północy nad zimnym oceanem, wśród zimnych i sztywnych Skandynawów. I zimny wiatr z każdej strony, bo w końcu to wyspa. I te jasne noce, które nie pozwolą mi zasnąć. Żałosne te wykręty, co nie?

Po prawie 4 latach wiem, że gdybym nie poleciał to teraz za karę nie gadałbym ze sobą. Po prostu wiem, co bym stracił - najlepsze 3 miesiące swojego życia. I nadal jak jakiś niedouczony frajer myślałbym, że Islandia to same lodowce, że ludzie tam są dziwni i przypominają wikingów, że sprzątanie kibli to obciach bez perspektyw i żadnych korzyści.

Tym samym postanowiłem, że spontanicznie pokażę Wam Islandię - miejsce, do którego nie bardzo chciałem lecieć i miejsce, w którym się zakochałem i kiedyś tam zamieszkam. 

No to na początek Reykjavik - proszę bardzo.



Cały Reykjavik łącznie z peryferiami to może wielkość Zielonej Góry. Ale spójrzcie jak to miasto się prezentuje i uwierzcie mi, że to nie są zdjęcia wybrane. Tak to miasto wygląda na każdej fotce - czyste, zadbane i poukładane. Nie ma tu szklanych biurowców a obok sypiących się kamienic. Tam cała architektura jest przemyślana i spójna, biała albo kolorowa i wszędzie czuć zapach oceanu. Albo zapach siarki ze źródeł geotermalnych pod miastem.




Tak jak u nas kiedyś budowano kamienice, to tam stawiano takie domki. Wszystkie są perfekcyjnie utrzymane i genialnie nadają się na każdy rodzaj biznesu. Nie weszlibyście do takiej knajpy?



Taki islandzki Nowy Świat tylko w wersji mini. Laugavegur - masa drogich sklepów, w których SALE znaczy SALE, a nie to co w Polsce. Tam wchodzisz do sklepu, przerzucasz tony przecenionych ubrań i butów, wychodzisz z 10 kilo zakupów a portfel jakby w ogóle tego nie odczuł.

W żadnym sklepie, w żadnej kawiarni nie spotkałem zmęczonego życiem sprzedawcy. Tam wszyscy się cieszą, że robią to co robią. W takich miejscach pracują młodzi, weseli i otwarci ludzie, którzy nie mają poczucia porażki z powodu pracy w Bonusie (to taka islandzka Biedronka). Na Islandii czy się stoi, czy się leży... to się człowiek cieszy :)



Islandczycy się integrują, bo mają to w naturze. Mają wolne to wychodzą w miasto, jest jakaś impreza typu koncert - też wychodzą. Może tak jest, bo przez większość czasu pogodę mają tam brzydką, wietrzną, a przez pół roku muszą znosić noc polarną. No więc jak jest lato, to lgną na powietrze, do ludzi i się integrują. Każdy bierze do ręki puszkę piwa 0,33 i nikt ich za to nie ściga, bo tam wolno.


No właśnie - a propos piwa i w ogóle alkoholu na Islandii. Picie jest dozwolone na ulicach, w parkach, wszędzie. I nikt się tam nie zatacza. A jeśli już to wiadomo, że to albo turyści, albo jacyś imigranci ze wschodu. My Polacy też jesteśmy w tej grupie :)

Ale po browarek czy tam winko musimy sobie pójść do takich właśnie wyspecjalizowanych sklepów monopolowych, tzw. VinBudinów (fotka powyżej), bo w zwykłych spożywczych nie sprzedają. Nawet fajna sprawa, bo raz że jesteś pewien że kupisz tam dokładnie to co chcesz i nigdy nie zabraknie i dwa, że nie kupujesz alkoholu 'przy okazji' codziennych zakupów, tylko musisz tam specjalnie podjechać. Sprytne :)





Islandczycy kochają street art. Tam wszystko musi być barwne - jeśli jakiś budynek nie jest wystarczająco kolorowy albo niszczeje, zbiera się grupka lokalnych murali i tworzą dzieło.

Są też bardziej zorganizowane inicjatywy, jak choćby ta z dziecięcymi buziami przy Laugavegur. A pozuje moja była dziewczyna - aktualnie żona ;)





Centrum jest fajne, ale Reykjavik to też takie miejsca. Ocean jest zimny, ale ten malutki akwenik odgrodzony tylko jakąś siatką, jest ogrzewany przez źródełko geotermalne pod spodem - woda się miesza i powstają idealne warunki do kąpieli.

A jak zabraknie takiego zbiornika wody jako bariery, to źródełko w postaci gejzeru wystrzeliwuje w górę - a co.

I jeszcze trochę islandzkiego folkloru.


To Old Town w Reykjaviku. Malutkie, ale wystarcza. A na środku pionowo w górę ustawiono rury, w których płynie gorąca woda - ze źródełek geotermalnych naturalnie. Fajna sprawa - szczególnie zimą, kiedy można się po prostu do tego przytulić i ogrzać.


Kibelek, a co? I w ogóle extra patent - spełnia jednocześnie rolę wychodka i słupa reklamowego.


Takie domy też tam są i też mieszkają tam ludzie. Niestety nie wyczaiłem nikogo, kto by to kosił akurat.


Takich abstrakcyjnie wyglądających form artystyczno-kulturalnych jest w Reykjaviku cała masa. A te są najbardziej reprezentatywne i w pełni oddają to, co Islandczykom w głowie i duszy gra.


Wieśniak z Polski zafascynowany zachodnią infrastrukturą drogową. Ale spokojnie, dopiero się rozpędzam. Za chwilę będzie 80, ale w aparacie akurat skończyła się klisza :)


To też norma. Skoro ulica dzieli staw na pół, to kaczki mają prawo przejść po tej drodze z jednej części na drugą. Skrzydeł używają tylko na specjalne okazje :)


Na osobne słowa uznania zasługują baseny. W takim małym Reykjaviku jest ich więcej niż w każdym jednym polskim województwie. Na Islandii latem potrafi być nawet 25 stopni, ale ludzie tłumnie korzystają z basenów cały rok, i to tych odkrytych. Nawet zimą, bo tam woda jest podgrzewana przez - a jakże by inaczej - gorące źródła. Jak tylko odkryłem ten sposób spędzania wolnego czasu, nie było dla mnie innego lepszego.

I jeszcze z basenowych ciekawostek - płacisz raz jakieś 5 euro i siedzisz do oporu, na terenie stoi automat z kawą, z którą możesz wejść do basenu, a przebieralnie są koedukacyjne i nikt się nikogo nie wstydzi. Dla mnie bomba :)

Ci z Was, którzy są ze mną trochę dłużej wiedzą, jak lubię zgiełk i atmosferę wielkich miast. Reykjavik takim miejscem nie jest. Ale to tylko dobitnie świadczy o tym, że nie można się uprzedzać. Im dłużej Reykjavik był moim domem, tym bardziej życie mi tam odpowiadało. Pokochałem to miasto i ten kraj tak mocno, że nie wahałbym się tam wyprowadzić na stałe. No ale wszystko w swoim czasie.

A jutro albo pojutrze ciąg dalszy. Będą fiordy, gejzery, wodospady, lodowce, wulkany i...  kupa maskonura.

Bądźcie tu jutro (albo pojutrze, zależy jak się wyrobię), bo też będzie co oglądać. LINK

A Wy za jakim krajem/miastem tęsknicie najbardziej?



Tu, w komentarzach poproszę.

Czytaj dalej »

17 lis 2012

WARSZAWO, LUBIĘ CIĘ - POZNANIAK

3

Zawsze lubiłem duże miasta. Mnóstwo ludzi, różne rasy, dziwne języki, kafejki i kebaby na każdym rogu, wylansowane nastolatki i lokalna biedota, uliczki handlowe i szklane biurowce. Nawet korki uliczne mi się podobają, ale tylko wtedy, kiedy sam w nich nie stoję. Ja idę piechotą i patrzę, jak żyje miasto. A żyje intensywnie, podobnie jak ja. Pewnie dlatego tak bardzo się lubimy.

Barcelona, Reykjavik, Warszawa?

Tak, mam poczucie, że metropolie chcą mnie u siebie gościć, a ja sam chcę u nich przebywać. Nigdy mnie z niczego nie okradły, nie pobiły bez powodu, nie oszukały na bułce w piekarni. Zawsze prowadziły tam, gdzie akurat chciałem dotrzeć i nigdy nie pozwoliły mi się zgubić. Nie wymagały korzystania z nawigacji, bo moja orientacja terenowa w połączeniu z miejską informacją na znakach drogowych zawsze dawała dobre rezultaty.

Berlin, Londyn, Warszawa?

W takich miejscach wszystko jest na swoim miejscu. Moim też, bo metropolie doskonale wiedzą czego chcę i prowadzą za rączkę tak, że ja się nawet nie zastanawiam, w którym kierunku powinienem pójść. Po prostu idę. Mogę nie znać miasta, ale im jest większe, tym bardziej wszystko układa się po mojej myśli i pozwala mi się dobrze bawić. I - tak, tak - odpocząć.

Bo czy nie jest odpoczynkiem chwila spędzona przy dobrej kawie, przy czystym oknie, w wygodnym fotelu i w miejscu, gdzie mogę popatrzyć na tłum wiecznie zabieganych i, jak ja, intensywnie żyjących ludzi? No jest - oni biegają, a ja siedzę. Taksówkarze trąbią, karetka na sygnale, rowerzysta wpada na pieszego, autobus się spóźnia, pasażerowie bluzgają, kierowca ma to gdzieś. Miasto żyje, ja to widzę i cieszy mnie, że na tych 20 minut jestem za szybą. To nic, że za chwilę wychodzę i też będę uczestnikiem tego bałaganu. Ważne, że teraz nim nie jestem i ta jedna chwila, kiedy na tych 20 minut moje życie staje się uporządkowane i kiedy nic nie muszę, pomaga mi się zdystansować i za chwilę na nowo, z optymizmem pozwala wejść w ten bałagan i działać.

No dobrze - odpocząłem, popatrzyłem, posłuchałem, więc idę dalej. A o tym, gdzie mnie poniosło i po co w ogóle stolica chciała się ze mną spotkać - JUTRO.




Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!

Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf