10 lut 2014

OCIEKAJĄCE SEKSEM PORNO-MIASTO POZNAŃ


Błyskawiczny zarys sytuacji. Od kilku dni takim billboardem reklamuje się poznańska Pizza Taxi. Znaczy reklamowała się, bo już musieli za tę reklamę przepraszać i już jej tam nie ma. Poszło o to, że słup, a na nim billboardzik stoją sobie na terenie szkoły. Bo jak szkoła - to dzieci. A jak dzieci, to demoralizacja, czyli prosty, zawsze aktualny w Polsce schemat, w którym osoby poniżej osiemnastego roku życia nie mają prawa wiedzieć, co to seks.

I zastanawiam się jak długo jeszcze potrwa, zanim zrozumieją. Drodzy oburzeni - zróbcie mały test. Zapytajcie się losowego ucznia gimnazjum, co to jest "cumshot" albo "gangbang". Nie będziecie zawiedzeni. Albo będziecie - zależy, co chcecie usłyszeć.

Serio, dwie kobiety, o których nawet nie można powiedzieć, że są półnagie (mmm... gołe uda... mmm... nagie ramiona... mmm... seksu tu tyle, co w filmach ze Stevenem Seagalem) nie robią na nastolatkach żadnego wrażenia. Czymś takim to nawet ja się nie podniecałem mając 13 lat, bo już wtedy zamiast internetu, razem z chłopakami oglądaliśmy skradzione od naszych ojców porno-pisemka i kasety VHS. Od najmłodszych lat mieliśmy też dostęp do bardziej dorosłych od nas koleżanek, które w porze letniej nie wstydziły się swoich walorów. A kto miał wysoki dom, ten spraszał kolegów, żebyśmy wszyscy razem mogli z dachu podziwiać zupełnie nagie ciała nieco starszych od nas sąsiadek. Mniej więcej taka sama odległość jak ta do billboardu. Tyle, że na żywo i w ruchu.

Do dziś zmieniło się tyle, że jest łatwiej. Dzisiaj młodsza ode mnie młodzież nie musi czekać na lato, żeby zakraść się na plażę nudystów z nadzieją, że zobaczy jedną, wielką orgię. O każdej porze dnia i nocy może złapać za telefon, wystukać "redtube" na klawiaturze i kliknąć "hardcore threesome". Przy takich możliwościach "ochota na trójkącik" nie rusza nikogo, kto ma dostęp do sieci. No chyba, że chodzi o pizzę.

A, zapomniałbym - jakiś pan z jakiegoś stowarzyszenia (nie pamiętam) stwierdził dziś, że może ta reklama nie jest jakaś wielce demoralizująca, ale jest seksistowska, sprowadza kobietę do roli przedmiotu (ach, slogany) i choćby z tego powodu musi zniknąć. Dodał, że w celu złamania konwencji wolałby trzech facetów z wypiętymi tyłkami...

Ech, nie dogodzisz.

PS.
Reklama, zanim ją zlikwidowano, trochę szumu jednak narobiła. Matki zasłaniały dzieciom oczy, ojcowie ruszyli z krucjatą, gazeta i radio łyknęły temat... Udało się, Pizza Taxi.


0 Czytaj dalej »

7 lut 2014

JAK ROZPOZNAĆ KANARA? | 11 OBSERWACJI, KTÓRE URATUJĄ TWÓJ PORTFEL

0

Nie wiem, jak w waszych miastach mówi się na kontrolera biletów, ale w Pzn to po prostu kanar. No więc kanarów w mieście Poznań jest ostatnio zatrzęsienie - gdzie nie wsiądziesz, tam kontrola. Prawdopodobnie wywnioskowali geniusze, że podwyżka cen biletów spowodowała pustki w kasie i teraz muszą to nadrobić. A wiadomo, że nie ma lepszego sposobu niż podatki i mandaty.

W porządku, jak mam bilet - a zazwyczaj mam - to żaden problem. Ale zdarza się, że nie mam. Nie to, że papierowego - od miesiąca korzystam z Mobiletu i nie obchodzi mnie zepsuta maszyna czy to, że pani Zosi z kiosku nie dowieźli biletów. Niestety i tak mogę zostać uznany za złodzieja usługi przewozowej, bo:
a - internet (szczególnie w Playu) bywa zawodny,
b - android nie rozpieszcza długością działania baterii,
c - mogę zwyczajnie zapomnieć, że wejście do tramwaju powoduje konieczność skasowania biletu.

No co, wam się nie zdarzyło?

Nawet jeśli, to nie możecie wylać na mnie wiadra hejtu. Dobra, ale krótka pamięć, roztargnienie, stres, pośpiech, niewyspanie, kac, zwykła ludzka głupota - te i cała masa innych czynników decyduje o tym, że zapominamy kupić pomidory, oddzwonić do klienta, zrobić przelew, wsiąść do właściwego autobusu i skasować w nim bilet. NORMALNE.
W takich sytuacjach mandat za jazdę na krzywy ryj jest zwyczajnie niesprawiedliwy, choć kanara to oczywiście nie interesuje. Wiadomo, muszą założyć że bardziej jestem złodziejem niż uczciwym, ale zmęczonym obywatelem. Nic nowego.
Ale skoro oni do mnie tak, to ja wykorzystuję fakt, że przez lata jeżdżenia komunikacją miejską nauczyłem się ich rozpoznawać. W 9 na 10 przypadków zawsze wyglądają i zachowują się tak samo, więc tak naprawdę najtrudniejszym momentem jest podjęcie decyzji o wyjściu lub nie wchodzeniu do pojazdu. To nigdy nie jest łatwe, kiedy się spieszysz.
Ja wiele razy wyskakiwałem z autobusu w ostatniej chwili. Albo nie wsiadałem. Nigdy wiem czy podejmuję dobrą decyzję - nie wrócę i nie sprawdzę przecież. Stracę trochę czasu, ale ta opcja jest zdecydowanie bardziej korzystna niż strata 200 zł. Nawet z głupoty, bo generalnie jestem zdeklarowanym zwolennikiem płacenia za własne błędy. Tylko po co, skoro jest wyjście?

Jak rozpoznać tego kanara - poradnik.

#1
Nie patrz na płeć. Ale patrz na płeć. Kanarem może być zarówno mężczyzna, jak i kobieta, więc nie możesz skanować tylko męskich twarzy. Ale z drugiej strony, w tym zawodzie nadal przeważają mężczyźni, więc skup się na nich - zawęzisz sobie chociaż pole szukania.

#2
Kanar ma specyficzną mordkę. Trochę gburowatą, typową dla ziomków z osiedla. Takich po trzydziestce, których jeśli nie spotykasz w tramwaju, to na bank siedzą na siłowni. Szerokość karku zazwyczaj ponad średnią, włos nie dłuższy niż 4 milimetry. Po solarium. Wzrok pewny, wyostrzony, dlatego kanarów najłatwiej rozpoznaje się przed 8 rano i po 22 - tylko oni wyglądają na rześkich i wyspanych.

#3
Kanar z pewnością nie prowadzi po godzinach bloga modowego, bo nie ma gustu i ubiera się jak większość nie umiejących się ubrać Polaków: dresik / dżinsy, zimą - puchowa kurtka z bazaru / specjalistyczna kurtka do łażenia po górach w sam raz na miejską dżunglę, latem - zwykły t-shirt bez żadnego logo / t-shirt z logo. To nie będzie hipster w zbyt ciasnych rurkach, to nie będzie dystyngowany starszy pan w kapeluszu i to nie będzie ktoś, kto w ręku trzyma cokolwiek.

#4
Bo kanar musi mieć wolne ręce. Jeśli widzisz, że podejrzany osobnik dzierży w dłoni gazetę, telefon, książkę, notatki, siatkę z Tesco, jedzenie, picie, dziecko, dziewczynę - możesz rozluźnić pośladki.

#5
Kanar nie jest ani gruby, ani chudy, ani wysoki i za niski też nie jest. Wychodzi na to, że kanary to ludzie bez defektów, idealni. I dlatego podejrzani.

#6
Kanar wchodzi do maszyny pewnym krokiem. 99 procent ludzi, którzy próbują się do niej wgramolić, robi to powoli, bez werwy i zaangażowania. Tak jakby chcieli, ale mają kupę w majtkach i wstyd im za to. Tacy jeszcze zanim wejdą do środka, już wypatrują miejsca do siedzenia. A kanar nie z tych... Z reguły wchodzi energicznie, nie patrzy ludziom w oczy, skupiony nie-wiadomo-na-czym podchodzi do okna, odwraca się i stoi oparty o szybę. A potem wiadomo.

#7
Niestety zdarza się, że dla niepoznaki siadają... Nie raz i nie pięć pierwsze wrażenie było jednoznaczne (kanar), ale kiedy usiadł - odpuszczałem obserwację. Wtem! Powstał z martwych i zaczął sprawdzać bilety.

#8
Zwracaj uwagę na przód pojazdu (nie dotyczy drugiego wagonu tramwaju). Nawet, jeśli masz podejrzenie i czujesz w zwieraczach, że "ten koleś z tyłu wygląda na kanara", to odpuść, jeśli nie czujesz tego samego patrząc w stronę kierowcy. Nie wiem, jak w innych miastach, ale w Pzn kontrola odbywa się raczej przy zblokowanych kasownikach - kanar wydaje komendę kierującemu, żeby ten uniemożliwił uczciwemu obywatelowi skasowanie biletu.
Byłem nawet świadkiem sytuacji, kiedy pasażer zdążył włożyć bilet do kasownika, ale nie zdążył go wyciągnąć, bo w ciągu tej jednej milisekundy urządzenie zdążyło się zablokować. Skutek? Mandat dla podróżującego, bo nie był w stanie okazać skasowanego biletu. Skandal? Jaki skandal, przecież każdy mógł zostawić bilet w kasowniku. A to, że zszokowany pasażer znajdował się najbliżej całej sytuacji? Oczywiście przypadek.

#9
Nawet jeśli masz tzw. pamięć do twarzy, nie staraj się pamiętać twarzy kanara - prawdopodobnie i tak nigdy więcej cię nie skontroluje. To byłby przypadek, który spokojnie można byłoby wrzucić do jednego worka z wygraną w lotto. Skupianie się na kilku wybranych mordach powoduje, że nie skupiasz się na analizowaniu innych i twoja niewątpliwie zajebista pamięć może cię drogo kosztować.

#10
Kanary już nie trzymają się razem. Już nie gaworzą słodko i nie śmieją się do rozpuku na przystanku, żeby potem tajniacko się rozdzielić. W końcu doszli do wniosku, że chyba jednak ktoś ich obserwuje i zmienili strategię. Teraz wchodzą każdy innym wejściem i ciężko ich wyczaić. Po prostu obserwuj i módl się.

#11
Ewentualnie, zamiast modlitwy, możesz wyciągnąć telefon i udawać, że szukasz w nim biletu. Istnieje duża szansa, że kanar cię ominie i spróbuje później. Plusem gry na zwłokę jest to, że tych kilkanaście sekund często wystarcza na złapanie kogoś innego...

Z kobietami jest trudniej - niby te punkty dotyczą wszystkich niezależnie od płci, a jednak najważniejszą kwestię, czyli wygląd, ciężko mi sklasyfikować. Okej - nie będzie kanarem długowłosa, długonoga i nawet niekoniecznie cycata brunetka (dosyć mam stereotypu blondynki). Ale poza takimi, fuchę kanara może robić każda babka w średnim wieku. Nawet z potężną torebką na ramieniu!
Tak, sprawdzała mnie taka ostatnio. Jej męskie towarzystwo oczywiście zdradzało całą operację, ale ona sama wbiła się w tłum jak rasowy oficer wywiadu. Miny pasażerów - nie do podrobienia.

Niezidentyfikowany Obiekt Kontrolujący

Kiedyś próbowano poubierać poznańskie kanarki w takie zielone, jednakowe uniformy. Na mieście było o tym głośno, bo wydawało się, że wreszcie ktoś rozsądny zajął jakiś ważny stołek. Niestety szybko musieli go z niego zepchnąć, bo żaden kanar w zielonym mundurze nigdy się moim oczom nie ukazał. Choć niektórzy podobno widzieli.

To wbrew pozorom dość ważna dygresja, bo w tej chwili kanar, chyba w każdym polskim mieście, zachowuje się jak drogówka schowana za krzakami. Sprowokować do złamania przepisu - to jest ich zadanie. Różnica polega na tym, że z policją jesteś w stanie coś ugrać, a z kanarem nie pogadasz. Oni na wszystkie twoje tłumaczenia mają jedną odpowiedź: "odwołanie".
Nie wiem, jak to wygląda w innych miastach, ale w moim regulamin mówi jasno - żadna sytuacja nie usprawiedliwia przejazdu na nieskasowanym bilecie, co oczywiście podważa jakiekolwiek próby odwoływania się. Kasownik nie działa? Kiedyś to był argument, ale teraz jest Mobilet czy inny Skycash. I nieważne, że przyłapany na tym niecnym czynie pasażer ma 60 lat i używa myPhone'a. Niech idzie do iSpota i kupi se iPhone'a - przecież to tylko różnica dwóch liter. Są możliwości? Są.

Przy takich akcjach, moja chwilowa amnezja nie jest żadnym wytłumaczeniem, ale też ja wcale nie chcę, żeby takim była. Nie mam biletu, mój błąd, moja głupota, wiem to i rozumiem doskonale, ale jeżeli bystrość mojego umysłu pozwala na uniknięcie srogiej kary, to dlaczego mam się podkładać?

Ufff... Teraz wasza kolej, bo ciekawi mnie, jak wy widzicie ten problem. Tylko nie wrzucajcie mi tu komentarzy w stylu "trzeba mieć zapas biletów ze sobą". Ja naprawdę mam co robić i nie myślę całymi dniami o ZTM i orderze wzorowego pasażera.



Czytaj dalej »

2 lut 2014

JAK WSPÓŁŻYĆ Z MĘŻCZYZNAMI, CZYLI PORADNIK MĘSKIEGO MYŚLENIA DLA KOBIET

0

Drogie dziewczyny, ja wiem że ciężko wam nas zrozumieć. Ale - że tak powiem - vice versa. Z pocałowaniem ręki przyjąłbym poradnik, który krok po kroku wyjaśnia wasz tok rozumowania, więc jeśli można taki gdziekolwiek znaleźć, to proszę o linki. A póki co - mój poradnik dla was. Co myśli facet, gdy kobieta zachowuje się tak, jak się zachowuje. I dlaczego jej zachowanie nie działa tak, jak powinno. 
Czuję, że ten poradnik uratuje kilka związków, zmniejszy liczbę prób samobójczych i zachęci do robienia dzieci. Bo kto, jak nie one zarobi na nasze emerytury? Spodziewam się, że prezes PiS wyśle mi za to depeszę z podziękowaniami.

Uwaga: nieprzypadkowo wszystkie zasady mają numer 1. Po prostu wszystkie są najważniejsze :)

#1
Stara, dobra deska klozetowa - nie narzekamy, kiedy musimy ją podnieść, więc i wy nie narzekajcie, kiedy musicie ją opuścić. I pamiętajcie - gdyby bóg chciał, żeby deska była zawsze opuszczona, nie utrzymywałaby się w pionie.

#1
Płacz to szantaż. Taki mały terroryzm. A z terrorystami się nie negocjuje.

#1
Subtelne aluzje nie skutkują. Mocniejsze aluzje nie skutkują. Oczywiste aluzje też nigdy nie skutkują. I zawsze prowadzą do kłótni.

#1
W dyskusjach z nami niedopuszczalne jest używanie jako argumentu czegoś, co zostało powiedziane przez nas przed sześcioma miesiącami. A jeśli już - przygotujcie nagranie potwierdzające, że takie słowa rzeczywiście padły. A jeśli jakimś cudem wam się to uda... cóż, w 99 procentach przypadków nasze słowa dezaktualizują się po 7 dniach.

#1
Nie pytajcie nas o to, czy jesteście grube / brzydkie / nieatrakcyjne. Przecież my wiemy, co powiedzieć.

#1
Jeśli nasze słowa mogą być zrozumiane na dwa sposoby, a jeden z tych sposobów wywołuje waszą wściekłość, mieliśmy na myśli to drugie.

#1
Możecie nas zawsze poprosić o zrobienie czegoś, a nawet powiedzieć nam, jak chcecie, żeby to zrobić. Pominięcie jednej z tych możliwości dyskwalifikuje wasze pretensje o to, że coś nie zostało zrobione albo zostało zrobione niewłaściwie.

#1
Jeśli prosicie nas o coś, nie określając terminu wykonania zadania, nie dziwcie się, że to nadal nie jest zrobione. Nie możemy wiedzieć, że brak wzmianki o czasie realizacji oznacza brak tego czasu i równa się słowu "natychmiast".

#1
Mężczyźni nie mają podzielności uwagi dlatego, że robiąc dwie rzeczy na raz nie poświęca im się 100% uwagi. To czysta matematyka, za którą nie możecie mieć do nas pretensji.

#1
Jeśli coś swędzi, trzeba się podrapać. Jeśli w nosie pojawiają się babole, trzeba je wydłubać. My tak robimy.

#1
Jeśli pytamy "czy wszystko ok?", a wy odpowiadacie "tak, tak", będziemy się zachowywać, jak gdyby nigdy nic. Wiemy, że kłamiecie, ale widocznie nie chcecie nas obarczać swoimi problemami. Doceniamy to.

#1
Jeśli zadajecie pytania, na które nie chciałybyście znać odpowiedzi, musicie liczyć się z otrzymaniem odpowiedzi, której nie chcecie usłyszeć.

#1
Jeśli twierdzicie, że coś nam mówiłyście, a my kompletnie o tym nie pamiętamy, weźcie pod uwagę, że mogłyście nam o tym jednak nie powiedzieć. A najprawdopodobniej powiedziałyście o tym swojej koleżance.

#1
Jeśli nie wiecie, w co się ubrać, możecie liczyć na naszą pomoc - powiemy, że we wszystkim wyglądacie oszałamiająco.

#1
Jeśli zapytacie "w tej czy w tej?", możecie liczyć, że w ciągu sekundy wybierzemy jedną z nich. Wiemy też, że to i tak nie ułatwi wam zadania.

#1
Dla nas stwierdzenie "nie jestem głodny" nie oznacza "zjem trochę od ciebie". A "trochę" nie oznacza "prawie wszystko".


Jak mi się coś przypomni, to dorzucę. Wy też możecie mi w tym pomóc :)


Czytaj dalej »

28 sty 2014

JAKIE ŚNIADANIE NA KACA-GIGANTA? | MINI-SONDA

0

Wiecie jaka jest najlepsza metoda na poimprezowego kaca? W ogóle nie wychodzić z domu. Okej, w domu też możesz się sponiewierać, ale załóżmy że picie do lustra nie jest tym, o czym marzysz w sobotę wieczorem. I załóżmy, że jednak ktoś cię na tę imprezę wyciągnął (bo przecież to nie twój plan), ktoś cię zmusił (całe 3 sekundy się opierałeś) i obiecał, że postawi (jedno, ale bez sensu kończyć na jednym).

Dobra - pomińmy samą imprezę. Wiadomo, że znowu nie dotrzymałeś danego sobie słowa ("już nigdy nic nie wypiję"), znowu nie wziąłeś 2KC na czas i znów zasnąłeś w knajpie, a obudziłeś się we własnym łóżku. To znaczy sam do końca nie wiesz, bo wirujący przed tobą obraz podsuwa różne scenariusze. Nie ma biedy, jeśli możesz cały dzień chorować i puszczać kac-bąki pod kołdrą. Ale co, jeśli nie możesz?

Bo masz obowiązki? Plany? Pracę, studia, popołudniową randkę z nowo poznaną dziewczyną / chłopakiem? Albo żonę, która nie rozumie podstawowej zasady sawuar wiwru, że kiedy szef pije, to pracownik też musi? Nie masz wyboru, musisz powstać niczym feniks z popiołów i ogarniać niczym kot swoją kuwetę. Musisz być na tyle trzeźwy, żeby móc wymówić słowo "trzeźwy".

Przez "rz".

Przeczytaj też: NAWET JEZUS PIŁ

Zapytałem więc paru znajomych, jak sobie z tym radzą. A konkretnie, co jedzą i co piją, bo przecież najważniejsze to wypełnić żołądek czymś innym niż wczorajsze procenty. Niestety nie wszystkie wnioski były zadowalające, więc wywaliłem z mojej sondy takie odpowiedzi jak "klinem go", "odwołać wszystkie plany" czy "nie mieszać następnym razem". Picie wody też nie wchodzi w grę, bo to wiadomo, a poza tym to ma być coś, co od razu stawia człowieka na nogi. Jajecznica też jest oklepana.

Dobra, to co zostało?

Kolega Andrzej

- U mnie to zależy, jak mocno zabalowałem. Jeśli mogę zwlec się z łóżka i nie pędzi mnie od razu na muszlę, to idę w tłuste - tyle, że nie w jajecznicę, jak wszyscy, a w omlet. Na to żółty ser, keczup + pomidor i ogórek, tak żeby nie było za mdło. A jeżeli chce mi się wymiotować na samą myśl o jedzeniu, to strzelam sobie mocną kawę z cytryną. Nie wiem, może to placebo, ale faktem jest, że po 20 minutach cały ból jakimś cudem znika. Zostają tylko zmęczone oczy ;)

Koleżanka Ewka

- Naczytałam się kiedyś, że zamiast wody lepiej pić dużo soku pomidorowego, bo zawiera potas i witaminę C. Tyle, że ja nie lubię samego soku, więc sobie go rozrabiam - dodaję Tabasco, trochę cytryny, selera naciowego, sól, pieprz i trochę cukru. No i obowiązkowo z lodem, inaczej nie wejdzie. To coś a la Krwawa Mary, tyle że bez wódki oczywiście. A zjeść, to nic nie zjem. Najpierw muszę swoje odchorować i jak mi się zrobi lepiej na żołądku, to wychodzę pobiegać i wtedy głodnieję.

Kolega Tomasz

- Osobiście najlepszym dla mnie sposobem jest jedno, dwa, no może pięć piwek następnego dnia, ale na trzeci dzień kaca mam jak skurwysyn, więc to raczej droga donikąd. Albo do alkoholizmu, jak zwał, tak zwał. No więc jeśli nie to, to lody. Obojętnie jakie, byle zimne. A do tego gorąca herbata z hurtową ilością cukru, to znaczy zamiast dwóch łyżeczek daję cztery. Nie wiem, o co w tym chodzi, ale dziadek mojego kumpla, taki prawdziwy alkoholowy kombatant, doradził mi, żebym powalczył w ten sposób. I działa.

Koleżanka Paula

- Fast food! Najlepiej taki "makdonaldowy", ewentualnie ucieszy mnie kebab. No i cola, najlepiej już taka nieco wygazowana. Nie wiem z czego to wynika, może mój organizm po prostu się przyzwyczaił - w końcu na studiach nie raz i nie sto wracało się nad ranem i trzeba było coś wszamać. A że Mak był zawsze otwarty i zawsze po drodze, to się tam stołowało. Masakra, wiem, ale jak widzisz - nie szkodzi mi to. If U know what I mean ;)

Kolega Paweł

- Jeśli już muszę, bo np. od 12 godzin nie miałem w ustach nic poza alkoholem i pastą do zębów, to idę do sklepu po kiszoną kapustę. To znaczy od jakiegoś czasu kupuję ją dzień przed, żebym nie musiał z samego rana o trzynastej biegać po nią do warzywniaka. No i w zależności od tego, jak bardzo chce mi się jeść i jak mocnego mam kaca, tyle zjadam. Popijam wodą i już. Głowa, co prawda, boli do wieczora, ale od czego jest Panadol ;)

A ja?

Moim ostatnim odkryciem są jabłka i gruszki. Powiedział mi o tym mój własny mózg, kiedy wspólnie z resztą narządów wegetował po imprezie andrzejkowej. Mój ówczesny stan, bliski agonalnemu, nie pozwalał nawet myśleć o napełnianiu żołądka czymkolwiek innym, niż woda. Do momentu aż oczom moim ukazały się owoce. Nie wiem czy tak samo zareagowałbym np. na arbuza, ale to nie on był tego dnia bohaterem.

Gruszka i jabłko. Na żołądek, w którym zalegają jeszcze płyny z ostatniego wieczora, nie ma innego ratunku. Przynajmniej dla mnie.
Szczerze mówiąc myślałem, że nie odkryłem niczego nowego, ale okazało się, że znajomi srodze dziwili się temu patentowi. Zresztą ja też czuję się zainspirowany ich pomysłowością i podziwiam tolerancję Pauli na fast foody. Cytując klasyka - ja bym się zrzygałbym :)

Ok, teraz Wasza kolej. Dajcie mi jeszcze jakąś alternatywę na wypadek, gdyby zabrakło jabłek i gruszek.


Czytaj dalej »

23 sty 2014

TAK, ZA GŁUPOTĘ SIĘ PŁACI

0

Informacją dnia w mieście Poznań jest news, że oto kolejnych 3 tysiące emerytów dało sobie wcisnąć kit i kupiło od jakichś szemranych kolesi 3 tysiące zapewniających nieśmiertelność pościeli, materacy garnków, odkurzaczy i żelazek. Żeby chociaż jeszcze ekspresy ciśnieniowe rozdawali, to bym zrozumiał. A tak?

Ja nie wiem, ile ten proceder ma lat. Od kiedy pamiętam dzwonili do nas jacyś nawiedzeni ludzie i obiecywali wszystko za nic. Tylko przyjść. Tylko popatrzeć. Porozmawiać. Wspaniale spędzić czas i poznać ciekawe towarzystwo. 

Absolutnie nie trzeba nic kupować.


Nikt z mojej rodziny nigdy nie dał się w to wciągnąć, ale te wszystkie historie tysięcy "oszukanych" ludzi świadczą o tym, że interes kwitnie. Dla nich wszystkich facet prezentujący niewątpliwe zalety poduszki z merynosa nadal stanowi uosobienie dobroci i wiarygodności, często przypomina wnuczka, a poza tym tak dobrze mu z oczu patrzy. No przecież każdy by się skusił...

No na pewno każdy, kto nie ma w zwyczaju używać mózgu. A raczej umiejętności czytania, którą nabywa się w szkole i doskonali w ciągu całego życia. To, że jest się emerytem i ma się "swój wiek" nie zwalnia z myślenia. Domyślam się, że jest trudniej. Ale ja mam przed oczami obraz babci i dziadka, którzy przed południem siedzą przy kuchennym stole, czytają gazety i ekscytują się tym, co przeczytali. Wieczorem oglądają "Wiadomości" (obowiązkowo na TVP) i znów się ekscytują. Można starszym ludziom zarzucać, że nie kumają bazy, ale nikt mi nie powie, że są nieoczytani i niedoinformowani. Niech sobie nawet prenumerują ten Fakt, Superaka i Reader's Digest (swoją drogą to właśnie te tytuły podrzucają najwięcej "życiowych" rad). Ja po prostu nie wierzę, że omijają ich takie sensacje, jak "kolejni oszukani klienci banku / sklepu / firmy sprzedającej złote jajka do przetopienia". Nie wierzę, że nie czytają i nie plotkują potem z sąsiadami i w kolejce do gastrologa.

A jednak chodzą na te pokazy.


Bo koleżanka nie chciała iść sama. No i prezent dają, wyobraź sobie. Rękawiczki! To znaczy jedną przy wejściu, a drugą na koniec. Taka okazja przecież. I nagle wszystko to, co wyczytali w prasie wyparowuje... Pstryk, nie ma.
Miałem kiedyś kumpla-sprzedawcę pościeli w jednej z topowych polskich firm (miałem, bo nie widzieliśmy się od co najmniej 5 lat, więc nie wiem nawet czy żyje). Powiedział, że najtrudniejsze to zwabić ludzi na taki pokaz. A potem to już nie problem...

Pewnie, że nie problem, skoro bycie miłym gościem wystarcza, żeby państwo starsi zgłupieli i pozapominali, co tam wczoraj w telewizji Kraśko mówił. Szkoda mi ich, bo gra się ich wiekiem, samotnością i nierzadko stanem zdrowia, ale z drugiej strony sami są sobie winni. Podpisują jakieś papiery, bo "pan tak ładnie mówił". I powiedział, że to tylko lista obecności, nie ma obaw.

Są za to długi, żal i błagania o pomoc.


Od rodzin po sądy. I media, które robią z tego kolejny materiał ostrzegawczy. Tylko po co? To przecież zawsze wygląda tak samo - ludzie najpierw wiedzą swoje, a potem jest masowy lament. Winią innych zapominając, że w 90 procentach wina leży po ich stronie. Heloł, nikt nie przystawia nam lufy do skroni i nie przypala włosów na klacie. Obojętnie czy chodzi o głupi materac, czy milionowy kredyt we frankach.
Zawsze mam wybór i to ja decyduję. A jeśli dam się w coś wmanewrować, to nie dlatego, że pan z banku jest oszustem - to ja jestem głupi, że pozwoliłem sobą manipulować.

Czy tylko mi się to wydaje takie oczywiste?



Czytaj dalej »

TAK, ZA GŁUPOTĘ SIĘ PŁACI

0
Informacją dnia w mieście Poznań jest news, że oto kolejnych 3 tysiące emerytów dało sobie wcisnąć kit i kupiło od jakichś szemranych kolesi 3 tysiące zapewniających nieśmiertelność pościeli, materacy garnków, odkurzaczy i żelazek. Żeby chociaż jeszcze ekspresy ciśnieniowe rozdawali, to bym zrozumiał. A tak?

Ja nie wiem, ile ten proceder ma lat. Od kiedy pamiętam dzwonili do nas jacyś nawiedzeni ludzie i obiecywali wszystko za nic. Tylko przyjść. Tylko popatrzeć. Porozmawiać. Wspaniale spędzić czas i poznać ciekawe towarzystwo. 


Absolutnie nie trzeba nic kupować.


Nikt z mojej rodziny nigdy nie dał się w to wciągnąć, ale te wszystkie historie tysięcy "oszukanych" ludzi świadczą o tym, że interes kwitnie. Dla nich wszystkich facet prezentujący niewątpliwe zalety poduszki z merynosa nadal stanowi uosobienie dobroci i wiarygodności, często przypomina wnuczka, a poza tym tak dobrze mu z oczu patrzy. No przecież każdy by się skusił...

No na pewno każdy, kto nie ma w zwyczaju używać mózgu. A raczej umiejętności czytania, którą nabywa się w szkole i doskonali w ciągu całego życia. To, że jest się emerytem i ma się "swój wiek" nie zwalnia z myślenia. Domyślam się, że jest trudniej. Ale ja mam przed oczami obraz babci i dziadka, którzy przed południem siedzą przy kuchennym stole, czytają gazety i ekscytują się tym, co przeczytali. Wieczorem oglądają "Wiadomości" (obowiązkowo na TVP) i znów się ekscytują. Można starszym ludziom zarzucać, że nie kumają bazy, ale nikt mi nie powie, że są nieoczytani i niedoinformowani. Niech sobie nawet prenumerują ten Fakt, Superaka i Reader's Digest (swoją drogą to właśnie te tytuły podrzucają najwięcej "życiowych" rad). Ja po prostu nie wierzę, że omijają ich takie sensacje, jak "kolejni oszukani klienci banku / sklepu / firmy sprzedającej złote jajka do przetopienia". Nie wierzę, że nie czytają i nie plotkują potem z sąsiadami i w kolejce do gastrologa.

A jednak chodzą na te pokazy.


Bo koleżanka nie chciała iść sama. No i prezent dają, wyobraź sobie. Rękawiczki! To znaczy jedną przy wejściu, a drugą na koniec. Taka okazja przecież. I nagle wszystko to, co wyczytali w prasie wyparowuje... Pstryk, nie ma.
Miałem kiedyś kumpla-sprzedawcę pościeli w jednej z topowych polskich firm (miałem, bo nie widzieliśmy się od co najmniej 5 lat, więc nie wiem nawet czy żyje). Powiedział, że najtrudniejsze to zwabić ludzi na taki pokaz. A potem to już nie problem...

Pewnie, że nie problem, skoro bycie miłym gościem wystarcza, żeby państwo starsi zgłupieli i pozapominali, co tam wczoraj w telewizji Kraśko mówił. Szkoda mi ich, bo gra się ich wiekiem, samotnością i nierzadko stanem zdrowia, ale z drugiej strony sami są sobie winni. Podpisują jakieś papiery, bo "pan tak ładnie mówił". I powiedział, że to tylko lista obecności, nie ma obaw.

Są za to długi, żal i błagania o pomoc.


Od rodzin po sądy. I media, które robią z tego kolejny materiał ostrzegawczy. Tylko po co? To przecież zawsze wygląda tak samo - ludzie najpierw wiedzą swoje, a potem jest masowy lament. Winią innych zapominając, że w 90 procentach wina leży po ich stronie. Heloł, nikt nie przystawia nam lufy do skroni i nie przypala włosów na klacie. Obojętnie czy chodzi o głupi materac, czy milionowy kredyt we frankach.
Zawsze mam wybór i to ja decyduję. A jeśli dam się w coś wmanewrować, to nie dlatego, że pan z banku jest oszustem - to ja jestem głupi, że pozwoliłem sobą manipulować.

Czy tylko mi się to wydaje takie oczywiste?



Czytaj dalej »

17 sty 2014

PRYWATYZACJA SZPITALI ? NIE, BO NIE

0

Wiecie, co mnie wkurza w badaniach opinii publicznej? To, że nikt nigdy o nic mnie nie zapytał. Media codziennie produkują jak nie sondaż polityczny, to jakieś badanie nastrojów, zachowań, pytają co lud sądzi o pedofilii w kościele, dżenderze, reformie emerytalnej, alkomatach, kosmitach, braku śniegu i nowym podatku od nieoglądania telewizji. Pytają i badają dosłownie wszystko, tyle że mnie ta przyjemność całe życie jakoś dziwnie omija. Hmm... Myślicie, że brak stacjonarnego może być problemem?

Wpis jest wynikiem współpracy z Grupą Nowy Szpital.

Na szczęście nic nie trwa wiecznie, bo oto wyobraźcie sobie - poproszono mnie o rozpowszechnienie pewnej infografiki (tak, tej po lewo) i parę słów komentarza. Czyli, jakby na to nie patrzeć, pytają mnie, co o tym myślę. Wprawdzie wyniki są już zamknięte i mój głos nie zostanie doliczony, ale będzie widoczny po wsze czasy tu, na blogu. Zresztą będzie zdecydowanie bardziej wartościowy, bo nie zginie w tłumie niezidentyfikowanego tysiąca ludzi i nie pozostanie anonimowy.

Dobra, jedziemy.

Czy prywatyzacja szpitala jest zmianą korzystną dla pacjenta?

No i tu muszę ponarzekać. Tyle, że nie na służbę zdrowia, ani na jej prywatyzację czy pozostawienie status quo, ale na respondentów. A w zasadzie na "wszystkich Polaków", bo okazuje się, że grupa tysiąca osób, to wszyscy Polacy. Ja wiem, że to tylko reprezentacja, że tak się mówi, ale ja nie lubię takiej generalizacji. Nie brałem udziału w badaniu, więc nie chcę, żeby wrzucano mnie do jednego worka ze wszystkimi. Czepiam się? Niech będzie, w końcu "badani" i "respondenci" też się pojawiają, ale wydźwięk jest taki, że to POLACY są przeciwni prywatyzacji szpitali (aż 64,5%).

Zresztą ten wynik też mi się nie podoba, bo nie sądzę, żeby nasze społeczeństwo cierpiało na nadmiar informacji w tym temacie. Daję sobie wyciąć trzy dowolne organy, że 95% (jeśli nie więcej) obywateli RP nie ma pojęcia, jakie zmiany niesie ze sobą przekształcenie szpitali w spółki. Albo inaczej - Polakom wydaje się, a nawet są przekonani, że będą to zmiany na gorsze. Skąd wiedzą? Dzięki politykom, których negatywne, a czasem wręcz hejterskie wypowiedzi są tak głośne, że trudno ich nie usłyszeć. Zauważcie, że nie ma dyskusji w tej sprawie - jest wojna o to, czyja racja jest większa. Nie ma żadnej kampanii informacyjnej, a media zamiast pełnić misję, dla której zostały stworzone, na siłę szukają kontrowersji - a to, że będą nas okradać, że leczenie będzie drogie, że część szpitali zbankrutuje, a lekarze polecą na bruk. Tak, to się sprzedaje. A ludzie kierują się emocjami, powtarzają to, co gdzieś tam kiedyś usłyszeli i mamy taki wynik, jaki mamy.

BTW (a może WTF) - badanie na grupie 15+? Jakoś nie wyobrażam sobie nastolatka, który z pełną świadomością i przekonaniem wypowiada się w temacie prywatyzacji służby zdrowia.

A ja? Nie wiem, bo skąd mam wiedzieć? Komu zaufać? Dziwi mnie, że większość pytanych wstydzi się swojej niewiedzy i powtarza jedynie zasłyszane slogany. Gdyby tych 95% badanych zgodnie z prawdą odpowiedziało "nie wiem", byłby to też jasny sygnał do tego, żeby nas - PACJENTÓW - solidnie doinformować.

Najważniejsze niekorzystne zmiany, jakie mogą zajść po prywatyzacji szpitala?

Okej, ludzie boją się zmian - wiadomo - i dlatego mamy takie odpowiedzi, a nie inne. Właściwie to obawa, że będziemy płacić kosmiczne pieniądze za badanie moczu, jest uzasadniona. W końcu dla sprywatyzowanego szpitala najważniejszy jest wynik finansowy i bez płacenia nie ma leczenia. Tak myśli lud i wyciągając wnioski z dostępnych informacji, myśli całkiem logicznie. Tyle, że to myślenie jest bardzo uproszczone, bo sami powiedzcie - ilu z was zna specyfikę funkcjonowania szpitali i zarządzania nimi? Lasu rąk zapewne nie ma, ale pewne jest jedno - leczenie to nie usługa towarzyska, a szpital to nie agencja. Leczyć się musisz i to nie może być drogi biznes. Ale dobrze, że ludzie się boją i że to widać, bo dają do zrozumienia decydentom, czego tak naprawdę potrzebują. Informacji.

Czy chciałbym, aby najbliższy szpital został sprywatyzowany?

Jasna sprawa, ostatnie pytanie to konsekwencja dwóch poprzednich i taki sam wypływa z tego wniosek - Polacy, tfu, respondenci nie życzą sobie żadnej prywatyzacji nie dlatego, że wiedzą, co ich czeka, a dlatego że kompletnie nie zdają sobie z tego sprawy. Tak zwyczajnie, po ludzku, boją się zmian i wolą, żeby zostało po staremu. Klasyk.

A ja tradycyjnie mówię "nie wiem". Nie mam informacji, więc się nie wypowiadam. Szkoda, że tak niewielu to potrafi. Wy potraficie?

PS #1
Cały raport z badania możecie ogarnąć TUTAJ.

PS #2
A jeśli chcecie wiedzieć, co na ten temat myślą Kamila i Marcin, to klikajcie TU i TU



Czytaj dalej »

8 sty 2014

PO CO HEJTUJESZ KOGOŚ, KIM CHCIAŁBYŚ BYĆ ?

0

Kojarzą Dawida Kwiatkowskiego? Nie?! Hipstery... Nie wiecie, co tracicie. W Gorzowie Wlkp wiedzą i nie tracą czasu, żeby swojego ziomka upodlić.

Ok, jeśli nadal się zgrywacie i udajecie, że nie wiecie kim jest ten gimnazjalista - zgooglujcie sobie. Wyskoczy wam przed Podsiadło i Wolińskim. Na pierwszym miejscu.

Wikipedia mówi, że to piosenkarz i bloger. Hmm... Taki z niego bloger, jak ze mnie piosenkarz, ale blog to tylko naturalna konsekwencja tego, co przyniosło mu popularność, czyli śpiewanie. Tak, wiem, ale wybaczcie. Nie jestem specem od wokalów, wykonów i wszystkich tych muzycznych kombinacji, nie mam do tego "predyspozycji" ani tym bardziej kwalifikacji. Dla mnie to, co robi kolega Kwiatkowski, Wiśniewski czy ta od jarmarków i ostrych kreacji Maryla, to śpiewanie. A czy udane?

Eksperci się wypowiedzą, że bardziej koszmar. Że ze śpiewem to ma tyle wspólnego, co Amarena z Chardonnay - jedno i drugie nazywa się winem, ale tylko jedno z nich naprawdę nim jest. Okej, mają wiedzę, niech im będzie. Ja stosuję klasyfikację "fajne / do dupy". Czasem jeszcze urozmaicę ją ocenami w skali od 1 do 10. Ale ja, to ja.

Tak naprawdę jedyną, obiektywną miarą tego czy komuś się udało, czy po całości przywalił o glebę, jest kasa. Czy tego chcesz, czy nie - za sukcesem zawsze stoją pieniądze. Oczywiście możesz uznać za swój sukces ukończenie liceum, ale świata to nie obchodzi. Nikt ci nie zapłaci za zdanie matury (chyba, że rodzice), za pierwszy seks (chyba, że taki masz zawód) i za pierwszy ugotowany na studiach obiad (chyba, że właśnie wygrałeś zakład). Zapłacą wtedy, kiedy coś, co robisz zadziwi kogoś więcej niż tylko ciebie i twoją matkę. Kiedy twoi znajomi uznają, że warto zaszerować - po staropolsku: polecić - cię dalej. Możesz skręcać długopisy, możesz robić na drutach, możesz parzyć latte macchiato na bazie kawy z fusami, możesz potem te fusy zamienić w nawóz dla fasoli, możesz też śpiewać niczym Dawid Kwiatkowski coverujący Filiżankę i jeżeli ludzie poniosą twój pomysł dalej, to pieniądze same do ciebie przyjdą, a ty będziesz mógł odtrąbić sukces. Pamiętaj tylko, że ludzie cię znienawidzą.

Tak jak Kwiatkowskiego, którego wstydzi się nawet jego rodzinne miasto. Za co? Daję sobie łeb uciąć, że żaden spośród tych ponad czterech tysięcy "fanów" nie ma pojęcia. Chociaż nie - oni doskonale wiedzą! Tylko patrzcie na to:



I tak dalej.

To taka prawdziwie polska logika, że jak się nie ma do czego przyczepić, to trza się przydupić do czyjejś dupy. Dlatego chłopak z sukcesami to zawsze pedał, a dziewczyna to dziwka. Przecież nie może taki gówniarz mieć tego, co ma, bez dawania tyłka na lewo i prawo. Albo rodziców, którzy załatwią co trzeba i gdzie trzeba. Tyle, że to nie brzmi tak SUPER. Zgejanie i zkurwianie ludzi - to jest to!

I nieważne, że każdy jeden debil chciałby być takim Kwiatkowskim.

PS.
Może ktoś dołączył do tego fun (tak, FUN) pejcza przez przypadek. Bo jest fanem gotyku i muzyka mu się nie podoba. Okej, tylko niech ma świadomość, pod czym się podpisuje.



Czytaj dalej »

29 gru 2013

ZMIANY NA GORSZE. A MOŻE NA LEPSZE ?

0

Ten wpis rzeźbię od dobrych kilku dni. I tworzyłbym go jeszcze długo, gdyby nie dzisiejszy wpis Konrada Błaszaka, w którym umieścił mnie na liście dziesięciu blogerów, którzy w 2014 roku zmienią świat. Hmm... Dzięki Konrad, nie mam nic przeciwko, tyle że...

Niektórzy z Was pewnie zauważyli, że od jakiegoś czasu piszę z mniejszą częstotliwością. Być może ktoś nawet zadał sobie pytanie "dlaczego?". No więc...

... sam nie wiem, ale dobrze mi z tym :) Ostatni wpis na blogu pojawił się 15 grudnia, czyli równo 2 tygodnie temu. Kiedyś zdarzyło się, że nie pisałem przez 4 dni i to była moja najdłuższa przerwa w blogowaniu. Pamiętam ten niepokój, to rozdrażnienie i złość, że z jakiegoś powodu nie mogłem nic napisać. Wiecie, taki stan kiedy zabraknie wam dragów... No dobra, ja też nie wiem, ale podejrzewam, że objawy miałem podobne.

A teraz jest dobrze. Nie czuję presji, że dzisiaj musi być kurwa wpis. Nie czuję presji, kiedy nie mam weny. Nie czuję presji, że jak nic nie napiszę, to o mnie zapomną. Ba, przez pół miesiąca i na blogu, i na fan pejdżu pojawiło się okrągłe ZERO treści, a fanów i tak przybywa. Jest super, potrzebuję tej przerwy. Nie wiem ile potrwa - może właśnie się kończy, a może nie skończy się nigdy. A może - i to jest najbardziej prawdopodobne - moim przeznaczeniem jest slow-blogging i będę wrzucał coś od czasu do czasu, kiedy naprawdę mam coś do powiedzenia światu.

A czy staty mi przypadkiem nie opadną? No tak i co z tego. Mam to gdzieś. Piszę dla cyferek czy dla ludzi? Chcę robić dobrze sobie czy innym? No właśnie. Wiem, że cenicie moje pierdololo, dlatego musi ono być jak najwyższej jakości. Kropka. No i to mięsko musi jakoś do was docierać, dlatego...

... znikam z fan pejdża.

Ja wiem, że wszystkim ucina zasięgi.
I nie obrażam się, tylko stwierdzam fakt.
Z tysiąca lajkujących, moje posty wyświetlają się zaledwie stu osobom.
Nie wiem, jakim osobom.
Być może tym, którzy mają mnie totalnie gdzieś.
Moich postów nie widzą ludzie, którzy być może chcieliby je widzieć.
W takich warunkach nie da się pracować.

Dlatego odchodzę. Z fan pejdża. Nie usuwam go, on będzie żył sobie swoim życiem i dryfował na wodach facebooka. Ja go będę olewał, choć pewnie zajrzę tam od czasu do czasu, żeby przypomnieć zbłąkanym owieczkom ten właśnie wpis.

Mam prywatny profil i kto chce, może mnie tam obserwować. Zresztą on jest dużo ciekawszy i dużo bardziej bogaty w treść niż ten durny fan pejdż, więc nie krępujcie się. Serio, będziemy mieli do siebie o wiele bliżej, a to jest dla mnie bardzo ważne. Chcę, żeby moje rozkminy i życiowe prawdy widzieli ci, którzy chcą je widzieć. Wreszcie będę świadomie pisał dla ludzi, których znam, a oni będą świadomi tego, kto do nich pisze. Znikną ci, których nie obchodzę i ci, którzy mnie nie obchodzą. Win-win, już nie mogę się doczekać :)

Dlatego, jeśli chcesz wiedzieć wszystko i być ze mną na bieżąco - obserwuj mnie, a o wszystkim zostaniesz powiadomiony.
Możesz też zostać moim znajomym. Nawet, jeśli w rzeczywistości się nie znamy - ja nie mam z tym problemu. 93% moich fejsbukowych znajomych nie widziałem od lat lub widziałem tylko raz w życiu, więc kolejnych dwustu nie zrobi mi różnicy. A korzyść z tego masz taką, że Mark nie powiadamia cię o każdym moim pierdnięciu.

No i to by było na tyle. Wyszło, jak wyszło.

Teraz może być tylko lepiej.



Czytaj dalej »

15 gru 2013

JA TEŻ TAM PRACOWAŁEM I NIE ŻAŁUJĘ

0

Ha, podobno już 80% wykształconych ludzi po studiach albo jeszcze studentów pracuje w galeriach handlowych - to według ostatniej Polityki. Jak dla mnie mogłoby być nawet 100% i też bym się nie zdziwił, ale dziwi mnie wydźwięk tego artykułu. Bo okazuje się, że młodzież jest niezadowolona i się męczy. Dramat normalnie.

Tyle, że...

Ja też pracowałem w galerii.
Jako kelner na food-courcie.
Od 9 do 21.
Czasem 7 dni w tygodniu.
Za 7 zł na godzinę.
Bez napiwków.
I tym bardziej bez premii.
12 godzin biegania z tacą nad głowami klientów.
12 godzin tłumaczenia im, że to jeszcze nie ich jedzenie.
12 godzin wgapiania się w pełne żarcia talerze bez przerwy na drugie śniadanie.
12 godzin pod okiem kamer i głupiego szefa.
Plus Cyganie - każdy, kto w jakikolwiek sposób ich obsługiwał, wie o co chodzi.

No i co?

Lubiłem tę pracę.

Lubiłem, bo widziałem, że to co robię, przynosi jakieś efekty. W większości przypadków widziałem zadowolenie w oczach i na twarzach ludzi, którym "tylko" przynosiłem jedzenie. To raz, a dwa - lubiłem ludzi, z którymi pracowałem. No może poza szefem, ale w knajpach rzadko trafia się w porządku boss. Ekipa się zmieniała, ja trwałem na stanowisku i nadal lubiłem ludzi. Mimo, że - jak to w każdej robocie - trafiają się mniej i bardziej konfliktowe jednostki. Ja z każdym się dogadywałem, a jeśli mi się to nie udawało, po prostu nie wchodziliśmy sobie w drogę.

W takich miejscach ludzi zbliżają wspólne problemy. Nie przysługiwał nam darmowy obiad, mimo że codziennie nadmiar jedzenia lądował w koszu.

Przerwy były krótkie, a czasem w ogóle ich nie było - taka była tabaka.

Wolne na lekarza? Zapomnij, nie ma kto cię zastąpić.

Chory? Ściemniasz.

Podwyżka? Tak, tak - będzie. Yhm. Od stycznia. Okej. Jednak w lutym. Aha. Ale w marcu to już na pewno. Spoko. Poczekaj do kwietnia, co? No problem. Teraz nie mam do tego głowy, pogadamy w maju. Świetnie. W czerwcu otwieramy ogródek, więc będzie na podwyżki. Super. Deszczowy był ten czerwiec, przyjdź za miesiąc. Dobrze. Sorry, szef ma urlop do września - przypomnij się pod koniec roku.

Byliśmy zespołem.

Mimo to lubiłem tę pracę, bo wszyscy pracowaliśmy na tych samych zasadach. Każdy wiedział co, gdzie, kiedy musi zrobić i za co odpowiada. Lubiłem ten porządek. Lubiłem atmosferę końca pracy, kiedy ludziom włączała się głupawka, puszczały hamulce i nie musieli już udawać.

Po trzech latach zmienił się kierownik, więc przyszedł czas na zmiany. Nie przypadłem do gustu nowemu, więc opuściłem galerię. Okazało się, że na zawsze.

Nigdy nie żałowałem tych trzech lat.

Jasne, że nie każdy musi to tak odbierać, ale hej - nie generalizujmy i nie twórzmy fałszywego obrazu, że galernicy to niewolnicy. Sam jestem przykładem kogoś, kto nie tylko nie narzeka, ale z sentymentem wspomina tamten czas. To było prawie 8 lat temu, ale specyfika pracy w takich miejscach nie zmieniła się ani trochę. Nadal zapierdzielasz po 10-12 godzin, nadal średnio płacą i nadal robisz na śmieciówkach w zamian za zniżki do sklepu obok.

Tylko ludzie są chyba jacyś inni. Roszczeniowi strasznie, nadambitni i jednocześnie bez pomysłu na życie. Chcieliby robić coś innego, ale nie bardzo wiedzą co. Wiedzą jedynie, że nie tu i nie tak. A frustracja w tak młodym wieku, to najgorsze, co może ich spotkać.

Ja wiem, że bycie galernikiem to nie jest szczyt niczyich marzeń. Moim też nie był.

I właśnie dlatego brałem to wszystko na dystans. Z perspektywy patrząc wyglądało to tak, że do knajpy przychodziłem dla ludzi, a przy okazji trochę pracowałem. Nie odwrotnie.

Polecam, to działa.


Czytaj dalej »
- See more at: http://www.exeideas.com/2013/08/add-unlimited-blog-post-scrolling.html#sthash.WFyboNTy.dpuf